Dzięki uprzejmości pani Teresy Halikowskiej-Smith skromna kolekcja moich gedaniców wzbogaciła się o nowe pozycje. Są to dwie oryginalne zszywki, wyjęte z czasopisma „The National Geographic Magazine”. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie daty i zawartość publikacji. Obie pochodzą z roku 1939 i dotyczą Gdańska.
Pierwsza – październikowa – jest zbiorem dziewięciu fotografii z komentarzem, zatytułowanym – „Wojenne chmury nad Gdańskiem i polskim portem”. Widać wyraźnie, że redaktorzy „The National Geographic Magazine” byli zaskoczeni wybuchem wojny, a chcąc przybliżyć swoim czytelnikom gorący temat, zdecydowali się na publikację fotoreportażu z materiałów archiwalnych. Żadne bowiem z prezentowanych zdjęć – a przypomnijmy, że jest październik 1939 roku – nie zostało wykonane po l września. Pierwsza fotografia jest bardzo interesująca: przedstawia niemieckich mieszkańców Gdańska w sierpniu 1939 roku, czytających nagłówki gazet wyłożonych w witrynie trafiki. Dalsze zdjęcia pozbawione są już takiego dramatyzmu. Widzimy kolejno Motławę zatłoczoną statkami, Rybackie Pobrzeże, posterunek graniczny w Tczewie, pracujący Żuraw, samochód w trakcie kontroli na gdańsko-polskim przejściu w Kamiennym Potoku (Kolibki). Dwie ostatnie fotografie ukazują Gdynię: panoramicznie, oraz w urodzie jej wielkomiejskiej, nowoczesnej architektury. Ten cykl obrazków opatrzony komentarzami miał dostarczyć angielskiemu czytelnikowi podstawowej wiedzy na temat miejsca, w którym zaczęła się obecna wojna.
Czego więc dowiedzieć się mógł czytelnik „The National Geographic Magazine” w październiku 1939 roku?
Przede wszystkim, że Gdańsk był wolnym miastem, liczącym ponad dwie trzecie wielkości Rhode Island, że miał 407 tysięcy mieszkańców, granicę z Polska długości 147 mil, oraz że poza Sopotem i samym Gdańskiem, na terytorium wolnego miasta istniały 254 wioski i osady. Informacje o posterunkach granicznych w Tczewie i Kamiennym Potoku uświadamiać miały problem korytarza oraz wyjaśnić tło konfliktu. Angielski czytelnik dowiaduje się, że wolne miasto do końca I wojny światowej było stolicą Prus Zachodnich i dopiero na mocy traktatu wersalskiego odcięto go od terytorium Niemiec. Zwierzchność Ligi Narodów i unia celna z Polską stanowiły punkty zapalne, w końcu Adolf Hitler zażądał zwrotu miasta Niemcom, na co nie przystała Polska – „co przyspieszyło kryzys w sierpniu 1939 roku”.
W sekwencji tych dziewięciu fotografii Gdańsk jawi się jako żywe, portowe miasto, mające połączenia morskie z całym światem, a śródlądowe z Polską, Litwą, Ukrainą i Niemcami. Jest także miastem wielu wyjątkowych zabytków: pięćsetletni Żuraw nadal pracuje przy załadunku towarów, a fakt, że zbudowano go pół wieku przed wyprawą Kolumba, porusza wyobraźnię czytelnika. Polska – oprócz tego że posiada (a raczej posiadała) ów feralny korytarz, przedstawiać się może jako kraj z jednej strony nowoczesny – o czym świadczy wspaniale Gdynia – z drugiej zaś – jako państwo podejmujące decyzje irracjonalne. Bo skoro Gdynia dawno już zdystansowała Gdańsk w dziedzinie przeładunków i portowej konkurencji, dlaczego odmawiać Niemcom Gdańska? Taki wniosek można by wyciągnąć z całego materiału, ponieważ poza stwierdzeniem o „byłym spichlerzu Polski”, żaden z komentarzy nie sięga do czasów dawniejszych. Prawdopodobnie jednak za dużo wymagamy od redaktorów „The National Geographic Magazine”. Kiedy łamią makietę tego numeru, premierem Wielkiej Brytanii jest już Winston Churchill, ten sam, który po układzie w Monachium powiedział: „mogliśmy wybierać pomiędzy hańba a wojną, wybraliśmy hańbę i będziemy mieć wojnę”.
Drugi materiał, wydrukowany w następnym, listopadowym numerze pisma, jest obszerniejszy i ciekawszy. Zawiera reportaż państwa Williama i Alicelii Franklin z ich podróży do Gdańska, jaką zdążyli odbyć dosłownie w ostatniej chwili, bo w sierpniu 1939 roku. Uzupełniony przez redakcję fotografiami (także już wojennymi) stanowi przyczynek do wizerunku ostatniego już w Europie miasta-państwa. Autorzy nie ukrywają sentymentu do takiej, archaicznej politycznie formy. „Wzrastająca siła nowoczesnych państw” dawno już zmiotła z areny dziejów tego rodzaju twory, Gdańsk jawi im się zatem jako „osobliwość przeszłości” z własna walutą, godłem, paszportami. Idea wolnego miasta, utworzonego tylko po to, by dać Polakom dostęp do morza i portu, odwoływała się bardziej do przeszłości, niż realnych stosunków politycznych po I wojnie na tym terenie, chociaż „Gdańsk przez pięćset lat swojej wczesnej historii – jak stwierdzają państwo Franklin – był faktycznie wolnym i niezależnym miastem, mimo licznych związków z Zakonem Krzyżackim, Hanzą i królami polskimi”.
Garść okruchów historycznej wiedzy, jaką zawdzięczali autorzy niewymienionym z imienia przyjaciołom z Gdańska, pozwala im na inkrustowanie relacji z podróży rozmaitymi ciekawostkami. Należą do nich portret Napoleona eksponowany w ratuszu (za który miasto miało podobno zapłacić 80 tysięcy dukatów) lub historia skandalu wokół malowidła Antona Mollera, który ośmielił się przedstawić kilku rajców w kręgu cierpiących czyśćcowe męki pokutników.
Państwo Franklin byli zachwyceni panoramą „ostatniego państwa-miasta”, jaką ujrzeli z wieży Kościoła Mariackiego. „Kręte uliczki, strzeliste fortyfikacje” przypominały im „do złudzenia XV-wieczny sztych”. Jako dobrzy obserwatorzy docenili również fakt, że XIX- i XX-wieczna architektura, zwłaszcza budowli publicznych, nawiązywała w sposób harmonijny i rozumny do dawnej, specyficznie gdańskiej stylistyki urbanistycznej.
Aby dać czytelnikowi pełniejszy obraz państwa-miasta, autorzy opisują swoją wycieczkę na Żuławy (gdzie zaskoczeni są poziomem tutejszego rolnictwa, „najprymitywniejszego jakie widzieli”), oraz Malborka i Sopotu. Ten ostatni objawia im się jako „najlepsze kąpielisko nad Bałtykiem” i „jedno z najbardziej wyrafinowanych miast europejskich”. Państwo Franklin, zaliczywszy partię ruletki w „Casino Hotel”, podziwiają przedstawienie „Tannhäusera” w Operze Leśnej, po którym dochodzą do wniosku, że „kurtyna z żywej zieleni i szczypty sosen” na pewno zachwyciłyby Wagnera. Relacja z podróży kończy się wizytą w Gdyni, która – „niedługo potem zajęta przez Niemców” – była dla autorów symbolem XX wieku i najnowszej techniki. Gdynia – podkreślają angielscy reporterzy – już na kilka lat przed konfliktem zdystansowała historyczny Gdańsk, ostatnie państwo-miasto.
Tekst, bardziej krajoznawczy niż historyczny, odpowiada charakterowi „The National Geographic Magazine”. Autorzy – zapewne nie zdając sobie z tego sprawy – zaśpiewali requiem nie tylko dla nieistniejącego już państwa-miasta, ale także pewnej formuły Europy, która w tym zakątku kontynentu przetrwała o chwilę dłużej. Zupełnie jak trzynasty, zagubiony w czasie miesiąc w prozie Brunona Schulza.
Paweł Huelle
Pierwodruk: Kwartalnik „Był sobie Gdańsk” 3(6)/1998