Aby uczcić tę rocznicę ówczesny przewodniczący Oddziału Polskiej Akademii Nauk w Gdańsku profesor Robert Szewalski [1903-1993 – polski inżynier, uczony i wynalazca; absolwent politechniki we Lwowie (1929), do roku 1945 jej profesor, po wojnie profesor Politechniki Gdańskiej (w latach 1951-1954 również jej rektor), członek rzeczywisty PAN, twórca i dyrektor Instytutu Maszyn Przepływowych PAN w Gdańsku, przewodniczący Społecznego Komitetu Obchodów Trzechsetnej Rocznicy Śmierci Jana Heweliusza oraz pomysłodawca Nagrody Naukowej Miasta Gdańska im. Jana Heweliusza] zwołał z długim okresem wyprzedzającym zebranie przedstawicieli wszystkich placówek PAN oraz instytucji naukowych z Trójmiasta, które mogłyby wnieść jakikolwiek wkład w upamiętnienie tej rocznicy.
W tym czasie pracowałem w Oddziale Gdańskim Wydawnictwa Ossolineum na stanowisku kierownika redakcji i jednocześnie pełniłem obowiązki dyrektora oddziału, a że drugi człon nazwy Ossolineum brzmiał Wydawnictwo Polskiej Akademii Nauk, zostałem – jak to się mówi „z klucza” – na to zebranie zaproszony. Zaproszono też na nie – z tej racji, że Heweliusz był browarnikiem – dyrektora nieistniejących już Gdańskich Zakładów Piwowarskich.
Zebranie zostało zwołane do siedziby Oddziału PAN, mieszczącej się w świeżo odrestaurowanym, oryginalnym pałacyku położonym malowniczo przy ulicy Jaśkowa Dolina 31 we Wrzeszczu. Prowadził je niezwykle sprawnie, można powiedzieć po wojskowemu, profesor Robert Szewalski. Miało ono charakter orientacyjny, rozpoznawczy, a jego najważniejszym elementem, jaki zapamiętałem, była informacja profesora, że Polska Akademia Nauk zwróciła się do właściwych instancji o ogłoszenie roku 1987 Międzynarodowym Rokiem Heweliusza, co miało przydać obchodom odpowiedniej rangi, a tym samym zmobilizować do działania członków Społecznego Komitetu Obchodów Trzechsetnej Rocznicy Śmierci Jana Heweliusza, którymi niejako automatycznie stali się uczestnicy zebrania. Na zakończenie profesor podał termin następnego zebrania i zwrócił się do obecnych z prośbą, która brzmiała jak polecenie, a może rozkaz, bo wywołała u niektórych, zwłaszcza profesorów, oburzenie – aby zgłosić na nim konkretne propozycje.
Prośbę tę potraktowałem serio i zbytnio nie zwlekając, udałem się do Biblioteki Gdańskiej PAN, posiadającej znakomity zbiór starodruków, a wśród nich również komplet dzieł Heweliusza, i to chyba po wielokroć zdublowany. Siedziba Ossolineum w Gdańsku znajdowała się po sąsiedzku przy ulicy Łagiewniki, niemal u jej wylotu od strony Stoczni Gdańskiej (wtedy im. Lenina). Któregoś dnia, dopełniwszy formalności, zamówiłem więc do czytelni starych druków spory zestaw dzieł gdańskiego astronoma, by przejrzeć je systematycznie pod kątem aktualności dla współczesnego czytelnika i przydatności w uświetnieniu rocznicowych obchodów. Podczas przeglądania uwagę moją zwrócił obszerny wolumin zatytułowany „Prodromus Astronomiae” („Zwiastun Astronomii”), wydany po śmierci autora przez jego żonę Elżbietę w roku 1690. Jedną z trzech części dzieła stanowi atlas konstelacji o nazwie „Firmamentum Sobiescianum sive Uranographia” („Firmament Sobieskiego czyli Uranografia”). Zawiera pięćdziesiąt cztery miedziorytowe ryciny z wyobrażeniami siedemdziesięciu sześciu gwiazdozbiorów nieba północnego i południowego oraz dwie wielkoformatowe, również miedziorytowe, planisfery. Dzieło jest efektem pracy i talentu trzech artystów: Jana Heweliusza – astronoma i rysownika, który sporządził szkice, Andrzeja Stecha – malarza-rysownika, który nadał tym szkicom formę artystyczną, Charlesa de La Haye – rzeźbiarza i rytownika, który przeniósł te rysunki na płyty miedziorytowe. Całość, swoją monumentalnością, pięknem wyobrażeń oraz kunsztem wykonania, łącznie z barokowym tytułem, wywarła na mnie ogromne wrażenie.
Wybór tego właśnie dzieła do wydania z okazji trzechsetnej rocznicy śmierci jego autora wydał mi się ze wszech miar uzasadniony; przemawiały za tym związki króla Jana III z Gdańskiem (kilkakrotne odwiedziny, liczne po nim pamiątki w tym mieście) oraz stosunek Heweliusza do monarchy jako do mecenasa, co znalazło wyraz we frontyspisie, w tytule i w dedykacji oraz w specjalnie potraktowanej planszy z odkrytym i nazwanym przez astronoma gwiazdozbiorem „Scutum Sobiescianum” („Tarcza Sobieskiego”). Ponadto: w pamięci miałem jeszcze apologię króla Jana III wygłoszoną przez Jana Pawła II na Kahlenbergu podczas odwiedzin stolicy Austrii 13 września 1983 roku, dokładnie trzysta lat od wydarzeń, które wstrząsnęły XVII-wieczną Europą. Sporządziłem notatki i udałem się z nimi na następne zebranie Społecznego Komitetu.
Spośród obecnych jedynie dyrektor gdańskiego browaru Edward Zawartka i ja zgłosiliśmy konkretne propozycje, inni tłumaczyli się brakiem czasu na zorientowanie się w możliwościach, rozmaitymi zajęciami, obowiązkami itp. Profesor Szewalski był wyraźnie zdegustowany, bo nie miał nic konkretnego do zaprotokołowania, i chcąc zakończyć zebranie jakąś konkluzją, zwrócił się do nas dwóch o szersze objaśnienie naszych propozycji. Dyrektor Zawartka poinformował więc, że browar w ciągu kilku dni uruchomi linię produkcyjną piwa o nazwie „Hevelius”, a ja z kolei, zastrzegając się, że wydanie każdej książki jest dziełem zbiorowym, a wydanie podobizny takiego dzieła, jakim jest „Firmamentum Sobiescianum”, wymaga dokładnego przemyślenia i opracowania koncepcji, a także rozpoznania i uzgodnienia możliwości jej realizacji, począwszy od formalnego przyjęcia do planu wydawniczego Ossolineum, uzyskania zgody Biblioteki Gdańskiej na udostępnienie starodruku i jego zreprodukowanie, znalezienie wykonawców (papieru, druku i oprawy), ewentualne pozyskanie tłumacza i autora opracowania – wszystko to składa się na proces rozłożony w czasie. Profesor słuchał uważnie i zapewnił, że gdyby cokolwiek w trakcie realizowania tego przedsięwzięcia wymagało pomocy lub poparcia z jego strony, mogę na to liczyć.
***
W ten sposób zaczęło się moje życie „wśród gwiazd”; budziłem się i zasypiałem z Heweliuszem i jego „Firmamentum”, w każdej dowolnej i wolnej od innych zajęć chwili biegałem do Biblioteki Gdańskiej, gdzie miałem na stałe odłożony egzemplarz „Prodromusa”, i deliberowałem, konsultowałem, z kim tylko się dało, koncepcję wydania atlasu nieba. Z wprowadzeniem propozycji do planu wydawniczego na radzie redakcyjnej we wrocławskiej centrali Ossolineum nie miałem kłopotu, między innymi dlatego, że podczas którejś z częstych wizyt w Gdańsku dyrektora wydawnictwa do spraw technicznych Stanisława Słowika oraz jego zastępcy Macieja Ksyckiego mogłem ich naocznie, w bibliotece, zapoznać z dziełem i moją koncepcją jego wydania oraz przekonać o słuszności podjęcia starań nad taką edycją. Podczas dyskusji na posiedzeniu owej rady właściwie ich głosy poparcia zadecydowały o pozytywnej decyzji, mimo że kosztorys całego przedsięwzięcia naznaczył „Firmamentum” jako najdroższą książkę w historii Ossolineum. Pamiętam, jak dyrektor wydawnictwa Eugeniusz Adamczak po skończonej naradzie odwołał mnie na stronę i tak nieco familiarnie, nieco ostrzegawczo powiedział: „Orzech, jak ty tą książką wpuścisz Ossolineum w maliny, to ja ciebie spuszczę z Ossolineum”. Teraz wiem, że tego by nie zrobił, bowiem – jak wyznał po latach – „zawsze podziwiał moją wielkopolską solidność i cenił jako dobrego, chociaż bezpartyjnego fachowca”. Zresztą mnie to wtedy wcale nie zdeprymowało, ale zmobilizowało do „dalszej dynamicznej...”.
Nieoczekiwane kłopoty pojawiły się przy próbie wypożyczenia starodruku z Biblioteki Gdańskiej celem przekazania do reprodukcji w Zakładach Graficznych na Suchaninie, które podjęły się przygotowania, druku i oprawy edycji faksymilowej. Należało bowiem wskazać osobę odpowiedzialną za jego właściwe przechowywanie w kasie pancernej. Jeszcze większym problemem okazało się uzyskanie zgody na reprodukcje dla celów wydawniczych. Dyrektor biblioteki profesor Zbigniew Nowak stawiał wygórowane i trudne do spełnienia warunki. Sytuacja stała się patowa i postawiony „pod ścianą” uciekłem się do argumentu wymyślonego, ale skutecznego; oświadczyłem, że jeśli Biblioteka Gdańska nie użyczy egzemplarza na warunkach możliwych do przyjęcia, to Biblioteka Ossolineum użyczy takiego egzemplarza bezinteresownie. Dyrektor skapitulował i przystał na pięć egzemplarzy wydania faksymilowego.
Można było rozpocząć próbne zdjęcia, które wypadły zadowalająco, mimo że przeniesienie rycin z oryginału na formę drukową odbywało się za pomocą fotografii (o elektronice w edytorstwie jeszcze nie było mowy), co powodowało utratę około dwudziestu procent szczegółów obrazu, które trzeba było przywracać retuszem podczas kilkakrotnych korekt. Podczas jednej z nich na kontrolnych odbitkach dostrzegłem przez lupę jakieś dziwne rysunki gwiazd, których nie było na pięciostopniowej skali gwiazd zamieszczonej w dziele. Okazało się, że na niektórych planszach oryginału, w miejscach ich składania, powstały ubytki papieru, zatarcia itp. i retuszer – skądinąd perfekcyjny – Kazimierz Adamczak uzupełnił brakujące „gwiazdki”, korzystając z własnej wyobraźni. Trzeba więc było nadać im kształt właściwy.
Nie przypominam sobie, jaki przebieg miały kolejne zebrania Społecznego Komitetu Obchodów; dla mnie były one stratą czasu. Profesor Robert Szewalski denerwował się coraz bardziej brakiem pomysłów, zaś uczestnicy obrażali się, że przewodniczący odpytuje ich, jak chłopców przy tablicy. Później się okazało, że wiele instytucji chciało obchodzić rocznicę śmierci Heweliusza na własną rękę i dlatego nie włączyły się do pracy w ramach komitetu. W tej sytuacji, korzystając z konsultacji zasiadającego w tym gremium astrofizyka i astronoma profesora Roberta Głębockiego [1940-2005 – uczony, astrofizyk i astronom, absolwent astronomii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, profesor Uniwersytetu Gdańskiego; w latach 1972-1978 prodziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii, w roku 1981 wybrany rektorem UG, odwołany w kwietniu 1982; zajmował się głównie problemami atmosfer gwiazdowych], skoncentrował się na organizacji międzynarodowej sesji naukowej poświęconej Heweliuszowi, przewidzianej na wrzesień 1987 roku.
Zapamiętałem jednak, jak przed którymś zebraniem dyrektor Zawartka wniósł na salę kilka kartonów piwa „Hevelius” i poprosił przewodniczącego o umożliwienie degustacji. Profesor spojrzał na zegarek i oznajmił, że do godziny trzynastej jest jeszcze półtorej godziny (w latach osiemdziesiątych obowiązywał w Polsce zakaz spożywania napojów alkoholowych do tej godziny) i polecił wynieść kartony z piwem do innego pomieszczenia. Po innym zebraniu, na którym zaprezentowałem próbne odbitki plansz wybranych gwiazdozbiorów, profesor zapytał, czy dysponuję chwilą czasu, bo chciałby ze mną zamienić parę słów. Oczywiście, zostałem, a kiedy wszyscy zebrani opuścili salę, zwrócił się – pamiętam dokładnie – tymi słowy: „panie redaktorze, pan jest w tym towarzystwie jaśniejszą gwiazdą, czy ja mogę na pana liczyć”. Odpowiedziałem twierdząco i wtedy dopytał, czy zdążę z wydaniem „Firmamentum Sobiescianum” przed otwarciem międzynarodowej sesji. Zreferowałem, na jakim etapie zaawansowania jest edycja, a to pozwala uznać wrześniowy termin jako niezagrożony i wtedy profesor poprosił, żebym na jego domowy telefon zechciał informować o następnych etapach.
Tymczasem edycja przybierała kształt struktury samowystarczalnej, tzn. takiej książki, z której mógłby korzystać przeciętnie wykształcony czytelnik bez pomocy innych książek. Wszystkie elementy składowe, po siedmiokrotnych korektach, były właściwie gotowe do druku: poprzedzające główny zrąb dzieła, czyli ryciny, teksty łacińskie przełożyła na znakomitą polszczyznę filolożka klasyczna, znawczyni korespondencji Heweliusza, kustoszka Hanna Siemiginowska z Biblioteki Gdańskiej; dwuczęściowe posłowie, zatytułowane „Jan Heweliusz i jego »Firmamentum Sobiescianum«”, napisali chyba najlepsi wówczas znawcy problematyki (w tej kolejności): doktor Przemysław Rybka z Wrocławia, syn wybitnego astronoma profesora Eugeniusza Rybki, autor monografii „Katalog gwiazdowy Jana Heweliusza”, pracujący wtedy nad książką o instrumentarium astronomicznym Heweliusza, oraz doktor Karolina Targosz z Krakowa, historyczka nauki i sztuki, autorka między innymi opracowania „Jan Heweliusz uczony-artysta”; streszczenia zostały przetłumaczone na cztery języki: angielski, niemiecki, francuski i rosyjski; indeksy gwiazdozbiorów ułożono aż w sześciu (oprócz języków streszczeń dodatkowo po łacinie i po polsku); opierając się na makiecie w postaci bloku niezadrukowanego papieru o parametrach przyszłej książki, artysta grafik Andrzej Taranek sporządził projekt oprawy z wykorzystaniem elementów zdobniczych z epoki Heweliusza. Całość zapowiadała się imponująco.
Mocnym dla mnie przeżyciem była wizyta w Wytwórni Papierów Wartościowych w Warszawie. Udałem się tam uprzednio zaprotegowany przez dyrektora Słowika, który miał szerokie kontakty z papierniami, a poza tym liczyłem na to, że nazwa Ossolineum otwiera drzwi instytucji i ułatwia kontakty. Mogłem zabrać ze sobą oryginał „Firmamentum” i próbki papieru, na którym był on drukowany. Z wartowni do gabinetu dyrektora Stefana Tymińskiego byłem eskortowany przez dwóch żołnierzy z bronią automatyczną. Do rozmowy został jeszcze zaproszony szef papierni Stanisław Rąbalski i po okazaniu oryginału, który zrobił na rozmówcach odpowiednie wrażenie i uzmysłowił rangę przedsięwzięcia, ustaliliśmy parametry i ilość papieru potrzebnego na druk książki; próbki XVII-wiecznego papieru przydały się i zostały skierowane do analizy chemicznej.
Następnego dnia z samego rana telefonował dyrektor Słowik, dopytując, czy jestem zadowolony z wizyty. Zrelacjonowałem mu jej przebieg, a przy końcu rozmowy zapytał: „Kaziu, a jaki papier zamówiłeś na forzac?”. Odpowiedziałem, że jeszcze nie, więc mnie ponaglił. Muszę przyznać, że wtedy nie wiedziałem, co to jest „forzac”, więc natychmiast sięgnąłem po „Ewok” („Encyklopedia wiedzy o książce”), a tam pod hasłem „Forzac” był odsyłacz: „zob. Wyklejka”. Starzy „ossolińczycy”, którzy terminowali u mistrzów ze Lwowa z czasów c.k., posługiwali się jeszcze takimi terminami. Jak tylko się dowiedziałem, co to jest, skontaktowałem się z papiernią i domówiłem papier na forzac.
***
Od jakiegoś czasu Polskę, i nie tylko Polskę, obiegała wiadomość, że w czerwcu 1987 roku papież Jan Paweł II odwiedzi ojczysty kraj, a na trasie pielgrzymki znajdzie się również Gdańsk. Skojarzyłem to sobie z informacją przekazaną mi przez zaprzyjaźnionego kustosza Jana Krzemińskiego z Biblioteki Gdańskiej, który „wiedział wszystko o czymś i coś o wszystkim”, że w swoim czasie „Firmamentum Sobiescianum” wręczono papieżowi – zdaje się, że był to Innocenty VIII – i ten przejrzawszy je, miał oznajmić: „Zaiste byłoby to dzieło wielkie, gdyby nie było sprawione ręką heretyka”. Pomyślałem, co by powiedział Jan Paweł II, gdyby mu to dzieło wręczyły władze Gdańska. Tego samego dnia skontaktowałem się z profesorem Szewalskim i poprosiłem o spotkanie w bardzo ważnej sprawie. Zaprosił mnie na popołudnie do swego domu na ulicy Batorego we Wrzeszczu i przyjął niezwykle serdecznie, a jego małżonka specjalnie na tę okazję upiekła wspaniały keks. Profesor nie mógł się doczekać wyjawienia sprawy, z którą przybyłem, i kiedy go w nią wtajemniczyłem, zerwał się na równe nogi i z podziwem zapytał: „Jak pan to wymyślił?”. Coś na to odpowiedziałem, bo nie mogłem mu przecież powiedzieć, że na ten pomysł wpadłem o poranku w toalecie.
Natychmiast obmyślił plan działania: następnego dnia połączy się z gabinetem prezydenta Gdańska i poprosi go o spotkanie, a mnie poinformuje o jego wyniku. I rzeczywiście, byłem informowany tak, że wiedziałem, kiedy profesor spotka się z prezydentem Gdańska. W wyznaczonym dniu, o którejś przedpołudniowej godzinie zadzwoniła sekretarka prezydenta Kazimierza Rynkowskiego i przekazała mi wiadomość od profesora, że jedzie bezpośrednio do mnie do Ossolineum. Wyszedłem mu na spotkanie i jeszcze przed wejściem do wydawnictwa, rozentuzjazmowany, uścisnął i wycałował mnie po lwowsku z dubeltówki, oznajmiając: „panie redaktorze, udało się!”. Jednak kiedy weszliśmy do środka z nieukrywaną troską w głosie dopowiedział, że jest jeden warunek i czy jestem w stanie go spełnić: wpierw taki sam egzemplarz dzieła musi otrzymać generał Wojciech Jaruzelski. Uspokoiłem profesora, że ze spełnieniem tego warunku nie będzie żadnego kłopotu i rozstaliśmy się w bardzo dobrych nastrojach.
Po jakimś czasie udało się z dużym prawdopodobieństwem zrekonstruować drogę, jaką musiało przebyć uzyskanie zgody na wręczenie papieżowi dzieła Heweliusza przez prezydenta miasta Gdańska, uzależnione od uprzedniego przekazania go generałowi Jaruzelskiemu. Otóż, w tym czasie urząd wojewody gdańskiego sprawował generał Mieczysław Cygan (także sybirak) i to z pewnością z nim musiała być konsultowana decyzja w tej sprawie. W związku z tym uzgodniliśmy z drukarnią, że egzemplarz przeznaczony dla papieża zostanie oprawiony w skórę wyprawioną na biało z etui, dla generała natomiast – w skórę jasnobrązową. Wiem, że generał Cygan przejął ten egzemplarz bezpośrednio w drukarni, wizytując ją pod przykryciem inspekcji, czy nie wykonuje ona usług dla tzw. podziemia wydawniczego. Wręczających mu „Firmamentum” zadziwił podobno tym, że otwarł księgę na części łacińskiej i przeczytawszy akapit z właściwym dla łaciny akcentem, przetłumaczył go „z marszu” na polski. Zdziwionym miał zaś oznajmić: „Tak, tak, towarzysze, chodziło się do tego gimnazjum klasycznego we Lwowie”. Egzemplarz przeznaczony dla Jana Pawła II miałem możność obejrzeć w gabinecie prezydenta Kazimierza Rynkowskiego. Została doń dołączona grafika o charakterze upamiętniającym, wykonana przez Andrzeja Taranka w szlachetnej technice akwaforty. Udostępniając mi go, prezydent nie krył swojego zadowolenia i dziękował za wybawienie z kłopotu poszukiwania stosownego prezentu dla tak dostojnego gościa. Wręczenie nastąpiło podczas powitania na Westerplatte, co transmitowały stacje telewizyjne z całego świata, relacjonowała prasa i dokumentowali fotoreporterzy, a po latach w „Encyklopedii Gdańska” pod hasłem „Papież Jan Paweł II w Gdańsku” można przeczytać, że 12 czerwca o godzinie 9.10 „przy powitaniu prezydent Gdańska Kazimierz Rynkowski wręczył papieżowi pierwszy z 1200 egzemplarzy faksymilowej edycji dzieła Jana Heweliusza »Firmamentum Sobiescianum«, przygotowanej przez gdański oddział Ossolineum”.
***
Była to najlepsza promocja książki. W poniedziałek, 14 czerwca 1987 roku, od rana rozdzwoniły się telefony do wydawnictwa, a przed księgarnią ossolińską przy ulicy Łagiewniki ustawiła się spora kolejka. Ludzie chcieli obejrzeć lub kupić książkę; jedni chcieli nabyć egzemplarz z numerem z pierwszej dziesiątki czy choćby z pierwszej setki, inni numer 999 albo 1111. Życzeń tych nie można było spełnić, ponieważ nakład według rozdzielnika został rozesłany z drukarni w pierwszej kolejności do księgarń ossolińskich (prócz Gdańska) w Krakowie, Warszawie, Łodzi, Szczecinie i Wrocławiu oraz do wojewódzkich siedzib „Domu Książki”. Nabywców selekcjonowała cena 6 tysięcy złotych (przeciętne miesięczne wynagrodzenie w Polsce w 1987 roku wynosiło 29 184 złote; inflacja na dobre miała się dopiero rozszaleć), ale nakład się rozchodził. Na mnie zaczęły spływać zaszczyty i profity. Najpierw – zdaje się na osobistą prośbę profesora Szewalskiego – otrzymałem Nagrodę Prezydenta Miasta Gdańska w Dziedzinie Kultury (dyplomowi towarzyszyła jakaś -krotność mojej pensji). Podczas ceremonii jej wręczenia w Sali Czerwonej Ratusza Głównego Miasta gratulacje złożył mi generał Cygan, mówiąc, że ta nagroda mi się za wydanie tak wspaniałego dzieła po prostu należała.
Kiedy poszedłem za nią podziękować prezydentowi Rynkowskiemu, machnął ręką i powiedział, że to głupstwo i jeśli mógłby coś dla mnie jeszcze zrobić, to mam mu to powiedzieć. Powiedziałem więc, bo bardzo mi to wtedy doskwierało, że z żoną i czterema córkami mieszkam na pięćdziesięciu sześciu metrach kwadratowych na siódmym piętrze w bloku na Żabiance. Wyraził żal, bo właśnie przed tygodniem rozdysponował listę mieszkań, ale poprosił, żebym natychmiast napisał podanie o przydział lokalu o większej powierzchni. Po jakimś czasie i po licznych zabiegach otrzymałem przydział na 120-metrowe mieszkanie w domu na Oruni, w którym polecił przeprowadzić remont generalny i podłączyć do miejskiej sieci grzewczej na koszt miasta (mieszkam w nim do dzisiaj). Nie wiem, skąd o moich warunkach mieszkaniowych dowiedział się również profesor Szewalski i podobno stawał na głowie, żeby z puli PAN przyznać mi działkę pod budowę domku jednorodzinnego w Osowej. Wobec braku wystarczających funduszy na ten cel, oddałem ją komuś bezinteresownie, co znajomi komentowali pukaniem w czoło, informując, ile dolarów kosztuje odstępne za taką działkę.
Mnie jednak bardziej satysfakcjonowały sukcesy książki: w konkursie Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek otrzymała tytuł „Najpiękniejszej Książki Roku 1987”; była eksponowana na wystawie „Schönste Bücher aus aller Welt” IBA w Lipsku i otrzymała jeden z pięciu medali brązowych. Nakład książki się rozszedł i wobec niemożności jej nabycia zaczęli się do mnie zgłaszać kolekcjonerzy i bibliofile oraz rozmaitej maści maniacy. Pamiętam wizytę pewnego profesora z Bremy, który poinformował mnie, że w Niemczech taka książka kosztowałaby dwieście pięćdziesiąt do trzystu niemieckich marek (oczywiście „zachodnioniemieckich”), on bez targowania zaproponował dwieście marek, na co bez targu przystałem (stosunek ówczesnej marki do złotego miał się 1:60). Dochodziły też do mnie wieści, za ile można ją zbyć u antykwariuszy w miastach Europy Zachodniej czy u bukinistów paryskich. Dało mi to do myślenia i postanowiłem nieco zainwestować w tę książkę, więc wykupiłem „po znajomości” pewną liczbę egzemplarzy znajdujących się jeszcze w magazynie Ossolineum. Przeznaczyłem je na wiano dla moich córek oraz na prezenty dla przyjaciół, tak że ostał mi się tylko jeden już trochę opatrzony egzemplarz. Kilka lat temu w oknie wystawowym antykwariatu w Hanowerze oferowany był za cenę sześciuset pięćdziesięciu euro.
***
Wydanie „Firmamentum Sobiescianum” było dla mnie nade wszystko doświadczeniem edytorskim, wiele się przy tym nauczyłem, poznałem sporo ciekawych ludzi, zetknąłem się z niezwykłą osobowością profesora Roberta Szewalskiego, który darzył mnie szczerą sympatią, czemu wielokrotnie dawał wyraz, między innymi osobiście zaprosił mnie na międzynarodową konferencję kończącą obchody trzechsetnej rocznicy śmierci Jana Heweliusza. Odbywała się ona w auli Ratusza Starego Miasta, w której – jak wiemy – jako rajca zasiadał astronom. Nie bardzo chciałem i mogłem być na niej obecny przez cały czas, zająłem więc „strategiczne” miejsce na krześle tuż przy drzwiach, żeby w stosownym momencie móc się oddalić. Profesor po powitaniu wszystkich zebranych wywoływał i prosił honorowych gości o zajęcie miejsca przy stole prezydialnym.
Wśród wywołanych była również profesor Wilhelmina Iwanowska [ (1905-1999) – polska astronom, profesor w Instytucie Astronomii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, członkini rzeczywista PAN, założycielka Toruńskiego Centrum Astronomicznego PAN] z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu; w chwili wywoływania nie była jednak obecna w auli. W pewnym momencie drzwi wejściowe uchyliły się na niewielką szerokość, do sali dyskretnie wsunęła się szczupła starsza pani i poprosiła, abym przesunął się o jedno krzesło dalej. Jednak profesor zauważył pojawienie się gościa, przerwał prowadzenie konferencji, by powitać – jak się wyraził – „pierwszą damę astronomii polskiej” i poprosił, aby zechciała zająć przeznaczone dla niej miejsce za stołem prezydialnym. Profesor Iwanowska dawała znak, że woli pozostać na zajętym właśnie miejscu, ale profesor Szewalski ponawiał swoje zaproszenie. Po trzecim bezskutecznym zaproszeniu ruszył zdecydowanym krokiem (a miał wówczas 84 lata!) w kierunku pani profesor, nieco się nachylił i uprzejmym acz stanowczym półgłosem oznajmił: „Szanowna pani profesor, albo przejdzie pani do stołu prezydialnego dobrowolnie, albo ja tam panią przeniosę na rękach”. Na takie dictum profesor Iwanowska wstała i posłusznie udała się do stołu prezydialnego.
Kazimierz Orzechowski*
*Autor jest absolwentem Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Wrocławskiego (1968); wydawcą z czterdziestopięcioletnim stażem na różnych stanowiskach (w Oddziale Gdańskim Ossolineum od 1970 roku, przez wiele lat jako kierownik redakcji, a w latach osiemdziesiątych jednocześnie p.o. dyrektora oddziału; w latach 1995-2012 redaktor naczelny Wydawnictwa Uniwersytetu Gdańskiego); był wykładowcą edytorstwa na UG; na emeryturze założył wydawnictwo Officina Orechoviana i wydaje serię „Biblioteczka Pszczółki”.
Pierwodruk: „30 Dni” 3/2021