Cezary Obracht-Prondzyński: Nigdy się nie obrażał
Zawsze był „wychylony” do młodych, ku młodym. Ciekaw tego, co powiedzą, co uważają, jakie są ich opinie… W grudniu 1992 roku w czasie VII Colloquiów Gedanensia, organizowanych przez ZKP i oliwskie seminarium duchowne, miałem referat pt. „Młodzież polska wobec nowej rzeczywistości. Między buntem a apatią”. Pamiętam, że nie owijałem w bawełnę. Bazą źródłową były teksty piosenek śpiewanych przez polskie zespoły w latach 80. i na początku lat 90. Beznadzieja końca PRL oraz trudy transformacji mocno się w nich odbijały. I nie brakowało tu krytycznych tekstów także pod adresem Kościoła…
Pamiętam jak dziś, że myślałem: wytrzymają czy nie, obrażą się, co z tego zrozumieją? W dyskusji głos zabrał ksiądz arcybiskup. Polemicznie, ale też życzliwie. Od tej pory przez wszystkie następne lata, gdy się widzieliśmy, powtarzał (zmieniając tylko tytuły): „Oj, pamiętam pana (doktora, profesora) jako młodego… (w domyśle gniewnego)”. Zawsze się przy tym sympatycznie śmiał, a ja byłem wdzięczny, że ciągle za tego młodego uchodzę! Umiał słuchać. I nigdy się nie obrażał, nawet wtedy, gdy padały wypowiedzi bardzo krytyczne (także wobec Kościoła). Miałem niekiedy wrażenie, że to go nawet szczególnie interesowało.
Henryka Krzywonos: Krew mnie tutaj jaśnista zalewa
W trakcie burzliwego zjazdu Solidarności w trzydziestą rocznicę podpisania Porozumień Sierpniowych Henryka Krzywonos-Strycharska - legendarna tramwajarka, która w Sierpniu ’80 zatrzymała gdańską komunikację, sygnatariuszka Porozumienia Gdańskiego, matka adopcyjna dla dwanaściorga dzieci, posłanka – spontanicznie zabrała głos, poruszona przebiegiem uroczystości. „Krew mnie tutaj jaśnista zalewa […]. Solidarność to słowo, które zobowiązuje. Nasze dzieci oglądają to wszystko. Co myśmy sobie wywalczyli po trzydziestu latach? Gwizdy, nieszanowanie ludzi, którzy tam byli i robili?” – pytała, apelując o jedność.
Arcybiskup Tadeusz Gocłowski miał skomentować jej wystąpienie, rzucając w stronę pierwszego niekomunistycznego premiera po 1989 roku, Tadeusza Mazowieckiego, krótką sentencję: „Teraz już wiem, dlaczego Pan Bóg stworzył kobietę”.
Krzysztof Babicki: Już jestem dorosły!
Metropolita jest zainteresowany „Biesami” – rzucił aktor Jerzy Kiszkis, gdy zespół był jeszcze w trakcie prób.
– Zaprosimy – bez zastanowienia orzekł Krzysztof Babicki, reżyser spektaklu i dyrektor artystyczny Teatru Miejskiego w Gdyni w jednej osobie, pomny, że przed laty w teatrze Wybrzeże abp Tadeusz Gocłowski też bywał na premierach.
I tak podczas premiery 22 listopada 2014 roku metropolita zasiadł na widowni. Po spektaklu został jeszcze na lampce wina w foyer. Krzysztof Babicki był pełen obaw. W spektaklu reklamowanym pod hasłem „Metafizyka, polityka i destrukcyjne namiętności” są dwie wyraziste sceny erotyczne.
– Panie Krzysztofie, czy pan nie zauważył, że już jestem dorosły? – spuentował metropolita. – Wiedziałem, że idę na Dostojewskiego, a nie na Sierotkę Marysię.
Marek Kamiński: Myślę, że czuwa
Marek Kamiński, polarnik i podróżnik z Gdańska, który jako pierwszy zdobył oba bieguny Ziemi w jednym roku kalendarzowym (1995), bez pomocy z zewnątrz, bywał zakłopotany, słysząc wyrazy uznania z ust abp. Tadeusza Gocłowskiego.
– Metropolita kibicował mojej drodze i okazywał żywe zainteresowanie. Usłyszałem od niego tak dużo pochwał, że czułem się skrępowany. Był pełen podziwu, że można wytrzymać w „takim” mrozie (–60 st. C). Pamiętam homilię, w której mówił o postaci samotnie ciągnącej sanie przez tysiące kilometrów, nie padło moje nazwisko, ale wiedziałem, że chodzi o mnie – opowiada Marek Kamiński. – A to ja byłem dla niego pełen podziwu. Nieraz zastanawiałem się, skąd on bierze siłę i czas na tak wiele aktywności.
Dla Marka Kamińskiego katedra w Oliwie, z której w 2015 roku wyruszył pieszo na swój „trzeci biegun” – drogą św. Jakuba z Królewca do Santiago de Compostela (około 4000 km) – nigdy już nie będzie taka sama.
– Jadąc z Gdyni do Gdańska, zbaczam z drogi i zachodzę do katedry. Zastanawiam się, czy metropolita dalej jest z nami, czy nad nami czuwa?
– A czuwa?
– Myślę, że czuwa. Nie na darmo przyciąga mnie do katedry jego obecność. Nadal czuwa nad nami, jak dobry pasterz nad swoim stadem. Bardzo żałuję, że go nie ma już z nami.
W testamencie abp Tadeusz Gocłowski napisał: „I na koniec zapewniam o modlitwie za was przed Panem. I proszę o modlitwę za moją duszę. Do zobaczenia w Niebie”.
Maria Perucka: I nawet ksiądz arcybiskup jest przeciw mnie?
– Muszę się metropolicie poskarżyć – odważnie zaczęła Maria Perucka, słysząc, jak po wielekroć abp Tadeusz Gocłowski i ks. Zbigniew Zieliński, ówczesny proboszcz katedry oliwskiej, dziś biskup pomocniczy archidiecezji gdańskiej, wychwalają jej męża, prezesa Stowarzyszenia Miłośników Katedry Oliwskiej, który walnie przyczynił się do remontu świątyni. – Mój mąż bardzo rzadko bywa w domu.
– Widzi pani, właśnie dlatego należy się pani wdzięczność Kościoła – metropolita natychmiast odparował.
– I nawet ksiądz arcybiskup jest przeciw mnie?
– Tylko dzięki pani mądrości i dobroci katedra może być remontowana. Jestem pełen podziwu dla pani za tak dużą swobodę dla męża, ale i za wychowanie czworga dzieci – pochwałą dla żony metropolita zrównoważył peany na rzecz męża i płynnie przeszedł do następnego tematu.
Michał Samet: Dobrze z nim być
Michałowi Sametowi, przewodniczącemu Gminy Żydowskiej w Gdańsku, który spotykał abp. Tadeusza Gocłowskiego głównie podczas oficjalnych uroczystości, ten jawił się nade wszystko jako persona – hierarcha, strateg, niekiedy polityk, któremu droga jest przyszłość Polski, człowiek wielkiej kultury... Aż do rozmowy na Westerplatte około trzeciej nad ranem.
Arcybiskup Tadeusz Gocłowski w rocznicę spotkania Jana Pawła II z młodzieżą na Westerplatte zaprosił na uroczystości jubileuszowe przedstawicieli innych religii. Po oficjalnej celebrze przewidziano mniej protokólarne okoliczności. To wówczas Michał Samet pozwolił sobie na spostrzeżenie, odwołując się do ikon popkultury, że Jana Pawła II wiele łączy z Wielkim Mistrzem Yodą z „Gwiezdnych wojen” – skromność, mądrość i moc, determinacja do walki z siłami ciemności.
– Arcybiskup śmiał się serdecznie, długo rozmawialiśmy – wspomina Michał Samet. – Wtedy pierwszy raz zobaczyłem w nim nie personę, ale bardzo przyjemnego człowieka. Pomyślałem: dobrze z nim być, miło byłoby pojechać razem na wycieczkę rowerową czy pod namiot. Miałoby się pewność, że to będzie dobry czas, bo arcybiskup Gocłowski miał dystans, wiedzę, nauczał, a nie pouczał. Dobrze, że mogliśmy spotkać takiego człowieka.




















