MAGDALENA KRÓL Ur. 1978r., mieszka i tworzy w Gdańsku. Artystka wizualna, używająca w swojej pracy medium malarskie oraz ilustracyjne, płynnie łącząc te obszary w swojej praktyce. W pracach artystki istota tkwi poza tym, co przedstawione, a źródła tożsamości zostają umowne. Od 2019 roku jest członkinią zarządu fundacji Kolonia Artystów oraz była członkinią wspierającą HALO Kultura Gdynia. Jej prace są wystawiane m.in.: Gdański Teatr Szekspirowski, Akademia Sztuk Pięknych w Warszawie – Galeria SalonAkademii, Noc Wrzeszcza – Fundacja Palma, Gdańska Galeria Miejska – materiał multimedialny z archiwum KA, czy na Wydziale Sztuki Uniwersytetu Opolskiego. Rok 2020 zakończyła wystawą w galerii WL4 Mleczny Piotr pod opieką Mariusza Warasa MCity. W 2021 otrzymała Stypendium Kulturalne Miasta Gdańska oraz rok 2021 rozpoczęła interdyscyplinarnym grupowym wydarzeniem OPA #01 w Kolonii Dolne Miasto.
Jak nadać kształt niewidzialnemu? Skonstruować kontur braku?
Niewidzialność w tym przypadku niezwykle silnie konstytuuje świadomość obecności, bowiem niewidzialność a nieobecność to dwie zupełnie różne kwestie. Jednak nie ma tu już miejsca na znaki szczególne. Grono sylwetek zdaje się intonować niemy hymn na cześć aminowości, w którym tożsamość stała się niepotrzebnym już reliktem pragnienia identyfikacji. Obszar twarzy balansuje na granicy widzialności. Jednak powiedzieć, że figury te są twarzy pozbawione, to powiedzieć nieprawdę. Usytuowanie osobistego obłoku nad każdą z nich pozwala nakreślić kontur twarzy, powidok główny, którego w pustej przestrzeni ludzkie oko (ludzkie przyzwyczajenie?) oczekuje tak silnie, że niemal samo go sobie stwarza. Można powiedzieć, że obrazy wskazując na prymitywne oczekiwanie odbiorcy (a może pierwotny w swej naturze, ludzki odruch?), jednocześnie je z premedytacją zawodząc. Zresztą czy naprawdę potrzebujemy twarzy, mając przed sobą symbol kondensacji duszy istoty?
O wiele bardziej optycznie zdefiniowanym elementem są mięsiste tkaniny. W najnowszej serii obrazów otrzymały wagę, jakiej nie miały wcześniej. Dostrzec można szczególne upodobanie artystki do przywoływania kolektywnych wspomnień dotyczących krojów, fasonów; poetyckie utrwalanie specyficznych udrapowań, dziś funkcjonujących już tylko w fałdach minionego czasu. W kontraście do niedostrzegalnych, widmowych bytów, kontury strojów kreślone są wyjątkowo dobitnie. Intensywność, z jaką odcinają się od tła, przydaje im niejako pewnej autonomiczności, niemal samostanowienia, choć pozom, w które układają̨ się owe sukna w kształcie człowieka, daleko do spontaniczności osoby z krwi i kości. Ubrania,
zdawać by się mogło, wypełnione niczym więcej, niż̇ zgęstniałym w kształt istoty ludzkiej powietrzem, zastygłe (z przyzwyczajenia?) w pozach jak z niegdysiejszych fotografii, zachowawcze (oczekujące? Na co?). Tłuste fałdy wypełniają skrupulatne patterny motywów roślinnych, jak swobodna wariacja na temat rycin z albumów botanicznych, podana w ilustracyjnym stylu. Wizerunki flory są również̇ nośnikami własnego dyskretnego symbolizmu, uzupełniając obszar interpretacyjnych potencjałów zawartych na przedstawiających płaszczyznach materiału (o, jakby nie patrzeć, roślinnym pochodzeniu). Nie da się̨ ukryć, że odległość miedzy postaciami a odbiorcą (a malarką!) zwiększyła się. Zrezygnowawszy z wcześniejszego rozmycia, w najnowszej serii artystka prezentuje znacznie ostrzej zarysowane grono, tak, jakby ów dystans pozwolił im (a może obu stronom?) opowiedzieć sobie więcej, choć przecież w tej wizualnej opowieści brakuje elementu, który zwykliśmy uważać za najważniejszy (czy pozwolimy sobie zmienić zdanie?).
Lecz owa narracyjna stanowczość nie przytłacza – paradoksalnie jej drugą twarzą jest intrygująca otwartość ukazywana wobec odbiorców, którzy zechcą̨ podejść bliżej, ufnie dialogować twarzą̨ w twarz z przepaścią.
Jednakże w tej kolekcji fantomów wolność „od” zdaje się̨ grać główną rolę. Coś zostało odrzucone (utracone?), aby coś innego zyskać, pokazując, jak wyswobadzający może być brak, choć paradoksalnie jeszcze silniej podkreśla nieobecność. Jednak nie ma tu ani krzty rozrzewnionej tęsknoty, mimo że konieczność poradzenia sobie z tą pustką jest
wymagająca. Kto na kogo tu spogląda? Kogo w pierwszej kolejności ulokujemy, czy może spotkamy w otwartym polu przyciągającym wzrok? Przewrotna gra z konwencją portretu, którą uprawia
Magdalena Król, kreśląc interesującą przestrzeń́ stanu pewnego „pomiędzy”, pozostawia to pytanie otwartym.
tekst: Sara Pankowska