• Start
  • Wiadomości
  • Zimne noce, ale dźwięki gorące. Tak było na Letnich Brzmieniach

Zimna noc, ale dźwięki gorące. Tak było na Letnich Brzmieniach

- Ta noc jest gorąca tylko dzięki Wam - krzyknęła ze sceny Margaret i trafnie podsumowała pierwszy dzień festiwalu Santander Letnie Brzmienia. Artyści dwoili się i troili, by rozgrzać publiczność, a ta nie pozostawała im dłużna: śpiewała, tańczyła i oklaskiwała, tworząc atmosferę godną letniej imprezy. Mimo, że pogodowa aura przez całą imprezę wcale nie zachęcała do zabawy.
23.08.2025
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
gcm-download-1920-20250822_JAS4429-68a958c891f94
Sara James, Margaret i Zalia rozgrzewały zimną noc na Letnich Brzmieniach. Pod sceną było gorąco!
fot. Kamil Jasiński/gdansk.pl

Lato było kapryśne w tym roku nie tylko w Gdańsku, choć tutaj szczególnie upalnych dni było jak na lekarstwo. Jego schyłek, jak na złość nie chce odwrócić karty. Jest jeszcze chłodniej i bardziej deszczowo. W przedostatni weekend sierpnia atmosferę z zapałem usiłowali rozgrzać artyści Letnich Brzmień. Nie mieli łatwego zadania, ale udało im się to śpiewajaco. 

Najtrudniejsze zadanie prawdopodobnie miał zespół Lor, bo otwierał koncerty na głównej scenie. Mimo to ich liryczno-folkowe brzmienie wprowadziło prawdziwie festiwalowy klimat. Dopiero Wiktor Dyduła jednak zaczął podrywać publikę do tańca. Nic dziwnego, czuł się tu praktycznie jak u siebie i doskonale wiedział, jak zachęcić do wspólnej zabawy. Przebojowy i energetyczny występ obfitował w takie piosenki, jak “Tam słońce, gdzie my”, “Do oczu i rzęs”, “Nie mówię tak, nie mówię nie”. Wdzięk Dyduły i nieskrępowana radość z występu skutecznie ujęły publiczność - ta mimo naprawdę chłodnego wieczoru zaczęła się już oddawać festiwalowemu szaleństwu. 

Letnie Brzmienia. Praktyczny poradnik festiwalowy

I jeśli jest ktoś, kto mimo występu na znacznie mniejszej scenie Next Fest wygenerował porównywalną, jeśli nie jeszcze większą energię, to będzie to zespół Bibobit. Mała scena, na której grali, miała swoje plusy - pozwoliła muzykom dosłownie zbliżyć się do publiczności - wokalista zresztą większość występu pląsał wśród tańczących pod sceną, przyciągając do siebie coraz większy tłum. To bezsprzecznie był najbardziej roztańczony koncert. Z jednej strony szkoda, że nie odbył się na głównej scenie (bo Bibobit to doświadczeni, a nie początkujący muzycy), ale z drugiej, to właśnie kameralny klimat okazał się jego największą siłą. Na dużej scenie nie dałoby się tego doświadczyć z bliska. 

gcm-download-1920-20250822_JAS3997-68a95932d6a80
Jucho dała znakomity koncert pierwszego dnia festiwalu
fot. Kamil Jasiński/gdansk.pl

Główna scena za to, gdy zbliżał się zachód słońca, diametralnie zmieniła klimat. Wystąpiła Jucho, która dała prawdopodobnie najciekawszy pod względem formy koncert wieczoru. Wokalistce towarzyszyło tylko dwóch muzyków, ale to wystarczyło, żeby wygenerować energię bigbandu. Teatralny koncert balansujący na granicy komedii i recitalu ujmował charyzmą utalentowanej artystki. Niemniej niż jej świetne, dowcipne teksty, często, jak sama przyznała “z kategorii patologia” - cięty język i muzyczne arabeski sprawiły, że publika zaśmiewając się chętnie wtórowała w takich piosenkach jak “Grażka” czy “Techno”, dowodząc też, że była głodna tak świeżych koncertów, jak ten. 

Pierwszego dnia również, odwrotnie niż w przypadku Męskiego Grania, wystąpiły “kierowniczki zamieszania”. Girls band, który promuje w tym roku festiwal: Margaret, Zalia i Sara James. Diametralnie różne wokalistki świetnie ze sobą współgrały, dając elektryzujące show z rozbudowanym zespołem i grupą tancerek. Zgodnie z założeniem, oprócz swoich utworów, zaśpiewały covery bliskich im wokalistek. I tak razem z nimi można było zaśpiewać zarówno “Tego chciałam” Ani Dąbrowskiej, “Zakręconą” Reni Jusis, “W biegu” Natali Kukulskiej zmiksowane ze “Szklankami” Young Leosi, jak i “Crazy in love” Beyonce czy “Can’t get you off my head” Kylie Minogue. Na koniec zaś, podobnie jak na Męskim Graniu “Zanim pójdę” Happysad, ale tym razem wyłącznie we wdzięcznym damskim wydaniu. 

Bez dwóch zdań gwiazdą pierwszego wieczoru był zespół Hey. Zespół, na którego pełnowymiarowe koncerty trzeba było czekać blisko osiem lat. jako że grupa w tym roku gra wyłącznie na Letnich Brzmieniach, podczas koncertu naprawdę dopieściła swoich fanów. Muzycy w znakomitej formie, rozbrajający urok Kasi Nosowskiej i wspólne śpiewanie przebojów Hey. Czego chcieć więcej? Usatysfakcjonowany musiał być nawet najbardziej wymagający fan. Ze sceny popłynął przekrojowy materiał, m.in. Muka”, “A ty?”, “List”, “Sic”, “Do rycerzy, do szlachty, do mieszczan”. Nie zabrakło też “Zazdrości”, “Teksańskiego” i “Mojej i twojej nadziei”. Prawdopodobnie dla wielu była to playlista marzeń i gorąca, mimo około 14 stopni, noc. 

gcm-download-1920-20250822_JAS4476-68aac668968b5
Choć było wyjątkowo zimno, Letnie Brzmienia należy zaliczyć do udanych festiwali
fot. Kamil Jasiński/gdansk.pl

Drugi dzień Letnich brzmień (szczególnie na głównej scenie) należał do kobiet. Sobotnie koncerty otworzyła jedna z członkiń Babiego Lata, Zalia. Z dużym wdziękiem, skąpana w liryczno-zaczepnych dźwiękach skutecznie rozgrzała publiczność. Jako kolejna, podobnie jak Wiktor Dyduła, czując się niemal jak u siebie, wystąpiła pełna uroku Natalia Szroeder. Dała świetny, klimatyczny koncert, w którym dowiodła, że do twarzy jej zarówno w romantycznych, nostalgicznych brzmieniach, jak i tych energetycznych, porywających do tańca. Pokazała też, że bez wysiłku umie zapanować nad tłumem, zmieniając go w chór, którym z wdziękiem dyrygowała. Utworami takimi, jak "Sama na planecie" czy "Poganianki" pokazała, że festiwale to jej żywioł. 

 

O zmierzchu wieczór jeszcze bardziej zatopił się w romantycznym nastroju, bo na scenie pojawiła się Edyta Bartosiewicz w towarzystwie Good Taste Orkiestry, by przedstawić publiczności materiał z 30-letniej płyty "Sen" w wyjątkowych, symfonicznych aranżacjach. W koncercie towarzyszył jej gitarzysta Michał Grymuza, z którym tworzyła krążek, przez co występ stał się jednocześnie wspominkowy i prezentujący artystów w zupełnie innej odsłonie. Sama Bartosiewicz przyznała, że od lat wracała do wokalnej formy, ale dopiero w Gdańsku poczuła, że jest w stanie śpiewać pełnym głosem. Z mocą wybrzmiały więc m.in. "Zegar", "Jenny", "Tatuaż" czy "Ostatni", przenosząc publiczność magicznie do lat 90. 

O latach 90. wspominał też Piotr Rogucki, przywołując początki zespołu Coma. I Coma właśnie dała prawdopodobnie najbardziej żywiołowy (choć liczący zaledwie godzinę) koncert. Rogucki niczym szaman panował nad publicznością, zachęcając do wspólnego szaleństwa. Było przy czym skakać, bo w secie znalazły się "Skaczemy", i "Transfuzja", czyli jedne z najlepiej sprawdzających się na koncertach utwory zespołu. Nie zabrakło piosenek z ostatniej płyty, jak "Lajki" czy "Za chwilę przestaniemy świecić", ale i hymnów Comy, czego najlepszym przykładem był "System". To była prawdziwa gratka dla fanów, tym bardziej, że na powrót zespołu na scenę trzeba było czekać pięć lat. Było warto! 

gcm-download-1920-20250822_JAS4305-68aac65c7b399
Letnie Brzmienia 2025 przechodzą do historii
fot. Kamil Jasiński/gdansk.pl

Festiwal zamknął wyjątkowo żywiołowym koncertem Mrozu. Ci, którzy byli na jego koncercie choćby niedawno, na Męskim Graniu, wiedzieli, że można było się spodziewać wyłącznie dobrej zabawy. I o ile na MG zagrał w wersji unplugged, tym razem moc jego piosenek wybrzmiała w pełnej krasie z podwójną mocą. Było i "Galacticos", i "Na stół" i "Poligon", i "Jak nie my, to kto", były też tańce publiczności na całym Placu Zebrań Ludowych. Było naprawdę wakacyjnie i gorąco, choć gdy wieczór się kończył, było zaledwie 11 stopni. 

 

 

 

TV

“Chciałbym ‘mówić’ coraz mniej”