Nie tak dawno poseł PiS Krystyna Pawłowicz raczyła pisać o “Niemieckiej Republice Gdańskiej”. Pytała nawet, czy w Gdańsku mieszkają jeszcze Polacy. W końcu wpis na Facebooku wycofała, bowiem nie chciała swoimi słowami ranić tych nielicznych rodaków, którzy w Gdańsku nie tylko mieszkają, ale z całego serca kochają Prawo i Sprawiedliwość, Jarosława Kaczyńskiego i myśl o niepodległej Polsce. Całą resztę poseł Pawłowicz nadal by chętnie raniła - sorry, ale takie ma hobby. Polakom nie jest w Gdańsku lekko, bowiem miastem rządzi okrutny krzyżacki komtur o czysto niemieckim nazwisku Paweł Adamowicz (zapuścił nawet brodę), przewodniczącym Rady Miasta jest Obersturmbannführer Bogdan Oleszek, a większość radnych należy do tajnej organizacji zwanej w skrócie PO i marzącej o odłączeniu Gdańska od Macierzy.
Jakżesz czarna była ta chwila, gdy większość radnych zgodziła się, by w mieście było “Rondo Graniczne Wolne Miasto Gdańsk - Rzeczpospolita Polska (1920-1939)”. Radna PiS Anna Kołakowska (nauczycielka historii) prawie jak Rejtan protestowała przeciwko tej haniebnej decyzji. Tłumaczyła, że Wolne Miasto Gdańsk było “sztucznym tworem”, a Gdańsk był polskim miastem (tylko przez 150 lat niemieckim) i nie ma powodów, by ten “sztuczny twór” upamiętniać. Niestety radni z tajnej organizacji PO nie chcieli patriotycznego głosu posłuchać.
Czytaj: Słup z granicy RP i Wolnego Miasta Gdańska stoi już przy szkole w Gdańsku Kokoszkach
A teraz zupełnie serio: trzeba powiedzieć, że radna Kołakowska pod jednym względem ma rację - Wolne Miasto Gdańsk było sztucznym tworem. Jako tzw. Prawdziwa Polka nie powinna jednak używać tego argumentu, ponieważ posługiwali się nim naziści, którzy przed wybuchem II wojny światowej dążyli do zdobycia pełnej kontroli nad Gdańskiem. Danzig był bowiem miastem niemieckim pod względem ludnościowym i kulturowym od wieku XIV, politycznie - był niemiecki od końca XVIII w. do początków 1945 r. Wolne Miasto Gdańsk istniało tylko i wyłącznie dzięki woli państw alianckich, które po I wojnie światowej dążyły do maksymalnego osłabienia Niemiec. Dlatego właśnie Polacy - choć stanowili nie więcej niż 15 proc. populacji, a pod względem politycznym i ekonomicznym byli jeszcze słabsi - otrzymali nieproporcjonalnie duży wpływ na życie miasta. Polacy zarządzali na terenie Freistatt Danzig m.in. kolejami i pocztą, a od 1924 r. mieli na Westerplatte swoją bazę wojskową, eufemistycznie nazywaną “składnicą tranzytową” - co Niemców w mieście zdemilitaryzowanym z woli Francji, Wielkiej Brytanii i USA bodło w szczególny sposób. Gmach, w którym mieści się dziś Rada Miasta Gdańska, wybudowano przed I wojną światową jako siedzibę dowództwa pruskiego garnizonu gdańskiego - w latach 1920-1939 w budynku tym była siedziba Wysokiego Przedstawiciela Ligi Narodów.
Warto też poświęcić kilka słów samemu pomysłowi utworzenia Wolnego Miasta Gdańska. Francuska dyplomacja miała gotowy wzorzec z lat 1807-1814, gdy z woli Napoleona i tak samo przeciwko Niemcom utworzono pierwsze Wolne Miasto Gdańsk. W oblężeniu miasta, i w końcu w zdobyciu, uczestniczyły oczywiście oddziały polskie.
Jest więc sens upamiętnienia Wolnego Miasta Gdańska z lat 1920-1939? Oczywiście że jest, bowiem ten “sztuczny twór” dawał wówczas Polsce korzyści, na jakie bez poparcia Paryża, Londynu i Waszyngtonu nie mogła liczyć. A że wszystko to okazało się kruche i miało tragiczny finał - to już inna sprawa. Pomysłodawcom “Ronda Granicznego Wolne Miasto Gdańsk - Rzeczpospolita Polska (1920-1939)” należą się gratulacje.
Niektóre pomysły przedstawicieli obozu rządzącego dzisiaj w kraju - dla każdego, kto choć trochę zna historię - mają wymiar tragikomiczny, bowiem wynikają z nieuctwa. Takie jest właśnie m.in. przekonanie o tym, że Wolne Miasto Gdańsk utworzono przeciwko Polsce, a nie w interesie Polski. Czy może zatem dziwić, że mamy dziś Prawdziwych Patriotów, którzy na równi cenią Piłsudskiego i Dmowskiego (bo przecież ci dwaj mężowie wielkimi Polakami byli) i nie widzą między nimi ideowych różnic, które były przecież powodem głębokiego rozdarcia polskiego społeczeństwa w międzywojniu? Nasi narodowcy przekonują, że chcą żyć w państwie suwerennym na miarę II Rzeczypospolitej, ale w życiu publicznym wskrzeszają język i rytuały, jakich nie powstydziłby się I sekretarz PZPR, Władysław Gomułka. Straszenie Niemcem, Krzyżakiem, Prusakiem było stałym elementem komunistycznej propagandy, która w tamtym czasie zainfekowała wyobraźnię polityczną milionów Polaków. Trwa to zresztą do dziś, ponieważ łatwo jest nabyć nowe ubranie, samochód i meble - ale mentalność zwykle jest czymś najmniej podatnym na zmiany. Skutek jest taki, że dzisiejsze Niemcy są w świecie Zachodu jednym z prymusów, jeśli chodzi o standardy demokratyczne, a nasze społeczeństwo cierpi obecnie na uporczywą post-peerelowską czkawkę. Namnożyło nam się w kraju takich narodowców, którzy mogliby chodzić z towarzyszem Mieczysławem Moczarem pod rękę.
Józef Szujski, klasyk polskiej historiografii, napisał w II połowie XIX w. esej, który także dziś robi wrażenie: “O fałszywej historii jako mistrzyni fałszywej polityki”. Naprawdę warto przeczytać - choć raz na jakiś czas (TUTAJ)