• Start
  • Wiadomości
  • Jak i dlaczego zginęli żołnierze wyklęci "Inka" i "Zagończyk"?

Od śmierci "Inki" i "Zagończyka" dziś mija 78 lat. Jak i dlaczego zginęli ? WYWIAD

To już 78 lat od dnia, w którym podczas egzekucji w Gdańsku zastrzeleni zostali "Inka" i "Zagończyk", uczestnicy antykomunistycznej powojennej partyzantki niepodległościowej. Waldemar Kowalski z Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku poświęcił kilka lat na szukanie szczątków obojga, zamordowanych przez UB w 1946 roku. Przypominamy wywiad, w którym opowiedział, jak "Inka" i "Zagończyk" zginęli, kto wydał wyrok śmierci, kto strzelał i jak udało się ustalić miejsce ich pochówku.
28.08.2024
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

 

Feliks Selmanowicz, czyli Zagończyk oraz Danuta Siedzikówna, czyli Inka

 

 

Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Miasto pamięta, samorząd Gdańska uczcił bohaterów

Sebastian Łupak: 28 sierpnia 1946 o godz. 6.15 rano "Inka", czyli Danuta Siedzikówna oraz "Zagończyk", czyli Feliks Selmanowicz, stają przed plutonem egzekucyjnym w Gdańsku...

Waldemar Kowalski: I "Inka" nie jest nawet draśnięta! 10 żołnierzy ma po 10 kul, czyli razem sto pocisków. Zaczynają sypać seriami. "Zagończyk" jest ranny, może od rykoszetu, ale też żyje. A "Inka" nawet nie draśnięta! Wiemy to z relacji świadków…

Byli świadkowie rozstrzelania?

- Ksiądz Marian Prusak i ówczesny zastępca naczelnika więzienia przy ulicy Kurkowej w Gdańsku Alojzy Nowicki. Ich relacje się uzupełniają.

Pana interpretacja faktu, że "Inka" nie była draśnięta?

- Wchodzą młodzi żołnierze, napompowani propagandą, że będą zabijać strasznych wrogów władzy ludowej. A widzą młodą dziewczynę! Sami są młodzi, więc pewnie strzelali obok. Sto pocisków, a "Inka" nie draśnięta?! Dopiero dowódca plutonu, porucznik Franciszek Sawicki, podchodzi i po kolei dobija ich, strzelając im z pistoletu w głowę. Najpierw "Zagończyk", później Siedzikówna.

Kim byli ci, którzy rozstrzeliwali?

- Najczęściej żołnierze z KBW, czyli Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Dostawali za to jakąś dodatkową przepustkę, jakieś dodatkowe pieniążki na kiełbasę i gorzałę. Takie były wtedy taryfikatory. Zwabieni propagandą, że będą zabijać groźnych bandytów. Ci akurat przyszli z pepeszami po 72 pocisków każdy! Jak ich naczelnik więzienia Jan Wójcik i jego zastępca, Alojzy Nowicki, zobaczyli, to przestrszyli się, że jak zaczną sypać seriami, to obserwatorom też się krzywda stanie. Rozbroili ich więc, zostawili po 10 pocisków każdemu.

Gdzie to się działo?

- W Gdańsku, w więzieniu przy ulicy Kurkowej była taka mała przybudówka, tzw. “sala śmiechu”. Przewrotna nazwa, występuje w wielu relacjach więźniów. 50 metrów kwadratowych, wyłożona na ścianie belami drewnianymi, tzw “kulochwytem”. Na podłodze terakota, rowki do spływania krwi, trociny do absorbowania kałuż krwi. Worki pod ścianą do rykoszetów. Przed ścianą dwa słupy, do których przywiązywano skazanych na roztrzelanie. Pomiędzy nimi pętla do wieszania.

Kogo wieszano?

- Głównie zbrodniarzy wojennych. Dla tzw. wrogów władzy ludowej było rozstrzelanie. W Polsce takie wyroki wykonywano na różnoraki sposób: Lublin czy Warszawa to były wyroki wykonywane metodą katyńską, czyli strzałem w tył głowy, znienacka. W Gdańsku w latach 1945-56 zawsze był to pluton egzekucyjny, najczęściej dwu-trzyosobowy. Jedyny wyjątek to egzekucja na "Ince" i "Zagończyku", gdzie przyszło aż dziesięciu żołnierzy!

Jeden ze świadków, funkcyjny, który przychodził sprzątać tę gdańską przybudówkę, określił ją mianem rzeźni, bo wszędzie była krew: na ścianach, na podłodze, nawet na suficie. 28 sierpnia 1946 roku byli tam prokurator, kapelan Marian Prusak, pluton egzekucyjny, lekarz, naczelnik więzienia Jan Wójcik i Alojzy Nowicki. Była nawet grupa ubeków, która, kiedy już "Inkę" i "Zagończyka" przywiązywali, to wyzwali ich od najgorszych. Nie będę tego cytował. Po odczytaniu wyroku śmierci, ani "Inka", ani "Zagończyk", nie pozwolili sobie zawiązać oczu. Pada komenda: “Po zdrajcach narodu polskiego ognia!” I tutaj oboje, "Inka" - ubrana w sukienkę w biało-czarne wzory i pantofle - oraz "Zagończyk", choć nie mieli przecież kiedy się umówić, zanim padły strzały, krzyknęli razem: “Niech żyje Polska!” Później, zanim Sawicki ją dobił, Siedzikówna jeszcze krzyczy: “Niech żyje Łupaszko!” To był dowódca 6. Wileńskiej Brygady AK, która po wojnie działała dalej na terenie województw gdańskiego, olsztyńskiego, białostockiego.


ZOBACZ NASZ FILM Z LIPCA 2015 ROKU, Z EKSHUMACJI SZCZĄTKÓW NA CMENTARZU GARNIZONOWYM

 


Kto "Inkę" i "Zagończyka" skazał na śmierć?

- "Inka" została aresztowana w nocy z 19 na 20 lipca 1946 roku w mieszkaniu konspiracyjnym sióstr Mikołajewskich przy ulicy Wróblewskiego 7 w Gdańsku. Brutalne śledztwo prowadził niezwykły kat, oficer Andrzej Stawicki. Jego akt nie było w UB, co pozwala się domyślać, że był to rezydent NKWD, bo dla rezydentów NKWD był zakaz zakładania jakichkolwiek akt, nawet wypłaty nie wolno było kwitować. Dlatego nie wiadomo, czy Stawicki to jego prawdziwe nazwisko.  

31 lipca gotowy jest akt oskarżenia. Józef Bik, naczelnik wydziału śledczego UB w Gdańsku, nakazuje w tej sprawie tryb doraźny, więc już 3 sierpnia 1946 odbywa się krótka rozprawa przed sądem; trwa dwie, trzy godziny. Sędzia major Adam Gajewski wydaje wyrok: kara śmierci. "Inka" nie podpisuje prośby o skorzystanie z prawa łaski. Robi to za nią jej adwokat z urzędu. Prezydent Bolesław Bierut nie korzysta z prawa łaski, choć dziewczyna miała 18 lat, była w wieku jego córki...

Podobnie jest z "Zagończykiem": aresztowany w Gdańsku 11 lipca 1946, w mieszkaniu przy ul. Mickiewicza 45, w czasie próby aresztowania zastrzelił jeszcze trzech ubeków. Jak "Inka", był więziony i torturowany na UB, oficer śledczy to też Andrzej Stawicki. Rozprawa jest 17 sierpnia 1946: sądzi major Adam Gajewski. Kara śmierci. "Zagończyk" dwukrotnie prosi o ułaskawienie. Bierut nie korzysta z prawa łaski. 28 sierpnia o 6.15 rano "Zagończyk" jest stracony wraz z "Inką"...  

Opowiedzmy o ich działalności…

- Danuta Siedzikówna, "Inka", urodziła się w 1928 roku we wsi Guszczewina w powiecie bielskim. Jej ojciec Wacław był leśnicznym. Zesłany na Sybir za antycarską działalność na uniwersytecie w Petersburgu, do Polski wrócił w 1926 roku, wykorzystując dokumenty innego zesłańca. W Guszczewinie był leśniczym. W 1940 roku ponowenie zesłany na Sybir przez Sowietów, wyszedł z ZSRR z armią Andersa. Dotarł do Teheranu, gdzie z wycieńczenia, zmarł. Matka Inki  Eugenia, spokrewniona z Elizą Orzeszkową, była ze szlachty zaściankowej. W listopadzie 1942 aresztowana przez gestapo za działalność konspiracyjną, została we wrześniu 1943 rozstrzelana przez Niemców. Trzy siostry Siedzikówny zostały sierotami. Babcia Aniela się nimi zajęła. Danuta wraz ze starszą siostrą Wiesławą złożyły w grudniu 1943 przysięgę konspiracyjną. Inka przeszła kurs sanitariuszki i kurs wojskowy. Kiedy front się przesunął i na ten teren znów weszli Sowieci, "Inka" pracowała w nadleśnictwie w Narwece. W 1945 ubecy i NKWD aresztowali pracowników leśnictwa za udzielanie pomocy partyzantom. Mieli być pewne zesłani, ale w trakcie konwoju odział polskich partyzantów dokonał odbicia. "Inka" przyłączyła się do tego oddziału, który był częścią 5. Brygady Wileńskiej AK, dowodzonej przez Zygmunta Szendzielarza, Łupaszkę. Należała tam do różnych szwadronów. We wrześniu 1945 nastąpiło rozformowanie 5 Brygady. Inka poszła do gimnazjum. Ale skoro Kresy miały się stać częścią ZSRR, to z transportem repatriacyjnym przyjechała do Polski. Posługiwała się dokumentami: Obuchowicz, Zalewska. Poszła do cywila, pracowała w leśnictwie w Miłomłynie jako kancelistka. W marcu 1946 wróciła jednak do partyzantki. To była część tzw. 6. Brygady Wileńskiej AK, reaktywowanej przez Łupaszkę i złożonej m.in. z ludzi, którzy przyjechali z Wileńszczyzny na tereny Pomorza i wschodniej Polski. "Inka" działa w szwadronie Zdzisława Badochy “Żelaznego”.

Co to za działalność?

- Rozbrajanie posterunków Milicji Obywatelskiej, potyczki z MO i UB, akcje na pociągi. "Inka" była sanitariuszką i łączniczką. Miała przekazywać informacje, przewozić leki, mapy.  
 

 

Inka i Zagończyk. Oficjalnie zaproszenie na ich pogrzeb, na który czekali od 1946 roku.

 

Armia Krajowa była już dawno rozwiązana, decyzją komendanta AK Leopolda Okulickiego z 19 stycznia 1945. Dlaczego Łupaszka i jego ludzie dalej walczyli? Czy to nie było niewykonanie rozkazu dowódcy AK?

- Moim zdaniem rozwiązane zostały struktury AK, ale rozkaz Okulickiego dawał furtkę do przyjęcia różnych postaw i różnych działalności. Część żołnierzy wybrała drogę dalszej walki. Nie zgadzali się na rządy UB i NKWD. 6. Brygada Wileńska nawiązywała do tradycji AK. Oni wierzyli, że Zachód się wkrótce ruszy, że generał Anders przyjedzie i Polska odzyska pełną niepodległość. Co do "Inki" i "Zagończyka", oni już wiedzieli, jak wyglądają rządy władzy ludowej, wiedzieli, co się szykuje, wiedzieli, że jak się ujawnią, to pewnie pojadą na “białe niedźwiedzie”. Sowieci na Wileńszczyźnie wyłapywali żołnierzy AK, były łapanki w Wilnie, cały dworzec Rosjanie obstawiali, wszystkich po kolei legitymowali, i kto podejrzany, od razu do transportu. Wyłapanym żołnierzom kazano do wagonów bydlęcych na kolanach wchodzić, żeby ich jeszcze poniżyć. "Inka" miała psychikę skaleczoną doświadczeniami wojennymi: straciła matkę, widziała, jak Niemcy z nią postąpili. O ojcu nie wiedziała nic, nie miała pojęcia, że zmarł w Teheranie w 1943 roku. To była trauma pozostawania sierotą. Plus oczywiście mocne wychowanie w patriotyzmie, w końcu jej ojciec sprzeciwiał się caratowi! Dlatego w ostatnim grypsie z więzienia "Inka" pisze: “Powiedzcie moje babci, że zachowałam się jak trzeba”.

Jak wpadła w łapy UB?

- Punkt konspiracyjny był w Gdańsku przy ulicy Wróblewskiego 7. W nocy z 19 na 20 lipca 1946, nad ranem wpada ubecja i "Inka" zostaje aresztowana. Doniosła na nią Regina Żylińska- Mordas...

Też była łączniczką na Wileńszczyźnie, bohaterką wojenną, odznaczoną nawet przez Łupaszkę! Ale kiedy wpadała w Gdańsku w 1946 roku, złamała się w śledztwie, zaczęła sypać, wystawiła ubekom wiele osób…  

- "Zagończyka" też! On też został złapany na skutek jej zdrady.

Jak wyglądała jego droga wcześniej?

- Feliks Selmanowicz “Zagończyk” urodził się 6 czerwca 1904 w Wilnie. Miał 16 lat, gdy brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 roku. Dostał wtedy Krzyż Walecznych. W latach 1923-39 był zwykłym urzędnikiem gminnym. W sierpniu 1939 roku został zmobilizowany w stopni sierżanta w Korpusie Ochrony Pogranicza. Został internowany na Litwie. Z konspiracją w Wilnie związał się w lutym 1940. Aresztowany przez Litwinów, okupujących w tym czasie Wileńszczynę, w więzieniu spędził 12 tygodni. W polskiej partyzantce od roku 1944, był kolejno w 3., 5. i 4 Brygadzie Wileńskiej AK. Szybko z dowódcy plutonu awansował na dowódcę kompanii. Brał udział w szeregu walk, m.in w bitwie pod Krawczunami. Gdy jego oddział został rozbrojony przez Sowietów w lipcu 1944, "Zagończyk" dostał się do obozu sowieckiego w Kałudze. Uciekł stamtąd do Wilna, a potem z transportem repatriacyjnym dotarł do Olsztyna. Pod koniec 1945 związał się z oddziałami majora Łupaszki. Został dowódcą samodzielnego plutonu bojowo-dywersyjnego. Wykonywał akcje na terenie Olsztyna, Tczewa, Gdańska. Chodziło o zdobywanie pieniędzy, broni, lekarstw. Drukował  także i rozpowszechniał ulotki antykomunistyczne.

W czasie ubeckiej obławy w Gdańsku, jak mówiłem, zastrzelił jeszcze trzech ubeków. A kiedy w więzieniu zobaczył w drzwiach celi księdza, wiedział już, że Bierut nie skorzystał z prawa łaski. Dodajmy jeszcze, że żaden z oprawców i katów "Inki" i "Zagończyka" nie został nigdy rozliczony.

O sędzim Adamie Gajewskim w Wikipedii

Adam Gajewski jako przedwojenny student KUL był jednym z liderów uczelnianej Młodzieży Wszechpolskiej

Co stało się z ciałami "Inki" i "Zagończyka" po ich śmierci?

- Ciała osób wtedy straconych nie wydawano rodzinie. Albo anonimowo je chowano pod osłoną nocy, albo przekazywano do Akademii Lekarskiej w Gdańsku, do prosektorium, do nauki anatomii.

Według ustaleń IPN dziesięć ciał, z ustalonych ofiar komunizmu, zostało anonimowo pochowanych na Cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku. Tam były chowane ciała od sierpnia 1946 roku do końca 1950 roku. IPN wziął ten cmentarz pod lupę i zaczął tam szukać. Ten cmentarz był zagadką: chowano tam anonimowo i nie odnotowywano tych pochówków w księdze cmentarnej. Były tylko przekazy świadków, którzy mówili, ze tam właśnie chowano.

Poszukiwanie ciał "Inki" i "Zagończyka" frapowało od lat wiele osób, między innymi mnie. Co jakiś czas pojawiały się jakieś sygnały. Światełka się zapalały, a może to oni?! W 2012 roku uruchomiono w ramach IPN cały projekt poszukiwania miejsc pochówków ofiar systemu komunistycznego w latach 1945-56 w Polsce. Pełnomocnikiem ogólnopolskim tego projektu został dr hab. Krzysztof Szwagrzyk, ale powołano także 13 pełnomocników terenowych. Na naszym terenie zostałem nim ja. Zaczęło się osiem czy dziewięć miesięcy analizy dokumentów, docieranie do świadków, sklejanie tego wszystkiego w jedną, spójną historię...

Po analizie dokumentów czas na ekshumacje...

- Prace ekshumacyjne na terenie Cmentarza Garnizonowego w Gdańsku zaczęły się we wrześniu 2014 roku. Wydzielono stosowne pole, gdzie zakładano, że będą leżały ofiary. To obecna kwatera numer 14, pełni teraz rolę kwatery kombatanckiej AK. Robiliśmy drugi czy trzeci wykop, który wytypował Krzysiek Szwagrzyk i okazuje się, że pod niewielką warstwą ziemi, 70-80 centymetrów, pokazały się półtrumny. "Inka" i "Zagończyk" byli chowani w półtrumnach: to tylko dolna część trumny bez górnego wieka. Po pierwsze, aby się szybkiej ciała rozkładały, a po drugie, nie trzeba było tego rozliczać, bo to raptem pięć desek i jest półtrumna. Szczątki się zachowały dobrze, bo na tym cmentarzu rzucono pewną warstwę gruzu i gliny z odgruzowanego miasta. Stworzył się wiec nad szkieletami szczelny “dach”. Odkryto wtedy cztery takie póltrumny. Dwie z nich były blisko siebie. Domyśliliśmy się, że dla tych dwóch wykop zrobiono w jednym czasie. Emocje duże! Oczyszczono szkielety. Mieliśmy dane, co do wzrostu. Mamy potwierdzenie, że to ciało nastoletniej dziewczyny i mężczyzny w średnim wieku, a "Zagończyk" w momencie śmierci miał 42 lata. Oboje mają przestrzeliny w czaszkach, a z relacji wiemy, że byli dobijani. Przy ciele dziewczyny zachowały się resztki pantofli damskich, a w jej uzębieniu jeden ząb mleczny! Od razu wielkie emocje, ale nie można jeszcze niczego ogłosić. Zrobiliśmy badania DNA. I dopiero wtedy, w przypadku "Inki", notę identyfikacyjna wręczono rodzinie w marcu 2015 roku w Pałacu Prezydenckim. U "Zagończyka" był problem z dotarciem do właściwego materiału porównawczego, musiano ekshumować groby rodziny, matki. Notę identyfikacyjną wręczono dopiero w czerwcu tego roku.

Kolejny etap prac był w lipcu 2015, odsłonięto wtedy kolejne szczątki, Adama Dedio, marynarza związnego z organizacją Semper Fidelis Victoria, kolejną organizacją antykomunistyczną na Pomorzu. On ma być pochowany na Oksywiu.  Liczymy, że uda się znaleźć ciała innych bohaterów: Stanisława Kulika, Henryka Ernesta. Liczy się, że w latach 1945-56 w Polsce Ludowej, tylko w więzieniach, zmarły 24 tysiące osób, z czego ponad 3300 osób to osoby stracone. To nie tylko tzw. wrogowie władzy ludowej, ale także zbrodniarze wojenni i kryminaliści. W byłym województwie gdańskim zmarło w latach 1945-56 w więzieniach 1870 osób. W więzieniu przy ul. Kurkowej w Gdańsku stracono w tym czasie 83 osoby na mocy wyroków. Ustaliśmy, że z tych 83 osób 29 stracono za zbrodnie wojenne; 21 - to kryminaliści; a 24 - wrogowie władzy ludowej, w tym "Inka" i "Zagończyk". Są wśród nich żołnierze niezłomni, czy wyklęci, ale też na przykład Norbert Imbery, który został złapany przy grupowej próbie porwania samolotu z Zaspy do Szwecji w 1949 roku. Niewiele brakowało, a wszystko by się powiodło, ale doszło do wsypy i ubecy już na nich czekali, i ich wyłapali. Był bity i torturowany w śledztwie. Złapano jego żonę, jego dziecko oddano do domu dziecka, gdzie zmarło na infekcję. Jest kilku marynarzy, którzy, jak Adam Dedio, rzeczywiście byli związani z konspiracją, ale byli też marynarze przypadkowi, ofiary manii i szukania spisków w Marynarce Wojennej; młodzi marynarze, jak Marian Kowal.  



TV

Port Lotniczy Gdańsk powitał 6-milionowego pasażera. To nowy rekord