Co by było, gdyby mężczyźni byli traktowani jak kobiety? Recenzja „Status quo” w klubie Żak
Swoją najnowszą odsłoną, wyjątkowo zaprezentowaną w przedostatni, a nie ostatni poniedziałek miesiąca, PC Drama nawiązała trochę do lipcowego czytania. Wtedy na scenie Sali Suwnicowej klubu Żak mogliśmy zobaczyć sztukę „Status quo” niemieckiej dramatopisarski Mai Zade, w reżyserii Tomasza Cymermana.
Autorka w swoim tekście w zabawny sposób opisała świat, w którym panują odwrócone role społeczne i płciowe. Za tym wywróceniem do góry nogami utartego porządku i schematów rodem z poprzedniej epoki stało pragnienie wolności, rozumianej jako uwolnienie kobiet ze szponów systemu patriarchalnego, ale i uwolnienie mężczyzn z im przypisanych ról społecznych. Zade uczyniła ponadto swoich bohaterów pionkami w obowiązującej niezależnie od płci grze pozorów - pokazując, jak łatwo dajemy się wikłać w niewygodne układy dla własnych korzyści, i jak często przybieramy maski i kreujemy mikrorzeczywistości, by osiągnąć sukcesy, przykryć kompleksy, lub by po prostu nie odstawać od innych.
O potrzebie tworzenia wrażenia, że coś jest prawdziwe, choć w rzeczywistości nie jest, opowiada też sztuka „Sobowtóry” ukraińskiej dramatopisarki żyjącej w Polsce, Olgi Maciupy, którą to sztukę na scenie klubu Żak wyreżyserował twórca filmowy Bartosz Paduch. Ten współczesny tekst ukraiński opowiada o naszych wschodnich sąsiadach, ale jest na tyle uniwersalny, że i my możemy się w nim przejrzeć.
Bohaterki - Tereza i Beata - snują się po centrum handlowym w Kijowie, oglądając przedmioty, na które ich nie stać, nagabując klientów, żebrząc i kradnąc ubrania. Tłumaczą, że są ze wsi, ich dom się spalił, ojca zamknęli, a matka z trudem wiąże koniec z końcem. Powtarzają te słowa jak mantrę - jednak nikogo, na kogo natrafiają na swojej drodze - ich los nie wzrusza. Możliwe, że zaczepiani ludzie wyczuwają, że dziewczyny kłamią - tak naprawdę są dobrymi panienkami z bogatych domów, które „bawią się w biedę” z nudów. Możliwe też, że to wynik znieczulicy - jesteśmy wszyscy tak skupieni na samych sobie i swoich sprawach, że nie zatrzymujemy się już nawet na chwilę nad drugim istnieniem.
W jednym ze sklepów bohaterki spotykają Iluszę, młodego mężczyznę, który podaje się za bogatego kijowianina, syna posła. Dziewczyny opowiadają mu swoją historię, a ten kierowany pozornie litością, ale też ciekawością, kontynuuje z nimi odyseję po kolejnych ekskluzywnych sklepach, kupując im to, o co go poproszą i płacąc za ukradzione przedmioty. On również jednak kłamie i kreuje swoją rzeczywistość - tylko że w drugą stronę, udając kogoś lepiej usytuowanego, bardziej majętnego, znaczącego.
Schemat wydaje się prosty, a bohaterowie oczywiści, ale jest w ich zachowaniach i w tym co mówią coś niepokojącego, co pokazuje, że nie mamy do czynienia tylko z niewinną zabawą w zamianę ról. Postaci grane przez niezwykle dopasowane trio: Paulinę Komendę, Dianę Zamojską i Michała Kosela są bardzo żywe i wyraziste, jakby nadmiernie dopracowane. Stoi za tym jakiś fałsz, który pod koniec sztuki - gdy okazuje się, że nikt nie jest tym, za kogo się podaje - staje się w pełni zrozumiały, ale i desperacja, jak gdyby bohaterowie nie mieli już niczego do stracenia. Ich starannie wystudiowane, mocno trącące stereotypami pozy i wypowiedzi, budzą niepokój widzów, którzy podejrzewają, że to tylko fasada. Ale co się za nią kryje?
Reżyser umiejętnie dawkuje napięcie, niemal do samego końca nie zdradzając szerszego kontekstu. Droczy się z widzem, pozornie inscenizując spektakl przywodzący na myśl „Galerianki” - głośny przed kilku laty film Katarzyny Rosłaniec opowiadający o spędzających czas w galeriach handlowych nastolatkach, które prostytuują się w zamian za markowe ubrania. „Sobowtóry” mogłyby mieć taki wydźwięk, ale ani autorka sztuki ani reżyser na tym nie poprzestali - i całe szczęście. Ich opowieść to z jednej strony ocena kondycji młodego pokolenia - z drugiej, obraz współczesnej Ukrainy: kraju rozdartego między Rosją i Unią Europejską, blichtrem stolicy i biedą prowincji, galeriami handlowymi i wiejski bazarami, konserwatywną tradycją i przemianami obyczajowymi. W tle pobrzmiewają echa wojny - sztuka została napisana w roku wybuchu wojny w Donbasie, jest więc niejako komentarzem do tego tragicznego wydarzenia, choć nie ogranicza się tylko do niego.
Bartosz Paduch bardzo dobrze wyczuł Olgę Maciupę i jej zamysł, by za dowcipną historią z barwnymi, lekkomyślnymi bohaterami, stało gorzkie przesłanie i pytanie o tożsamość współczesnych Ukraińców, podzielonych między Rosję a Zachód (choć równie dobrze może być to pytanie o Polaków stojących dziś po dwóch stronach barykady i próbujących zawłaszczyć kraj dla swojej grupy politycznej i poglądowej). Jako twórca wielokrotnie nagradzany za swoje etiudy fabularne i dokumentalne, teatralnej inscenizacji w Żaku zapewnił montaż niemal filmowy, bogate multimedia i intensywną akcję, wciągającą widza od początku - rozgrywanego przez aktorów z przymrużeniem oka poza sceną, pomiędzy zasiadającą już na krzesłach widownią - aż do poważnego, ale pozbawionego patosu, finału. Powstało bardzo udane czytanie, zachwycające dojrzałością i wnikliwym spojrzeniem, ciekawym aktorstwem i przyjemną dla oka i ucha - pomimo trudnej tematyki - oprawą muzyczno-wizualną.
„Farsa narodowa”. Teatralny powyborczy komentarz Mariusza Babickiego w Klubie Żak