„Morze otwarte” to poetycki, oniryczny tekst Jakuba Roszkowskiego, pochodzącego z Gdańska dramatopisarza i reżysera, wieloletniego dramaturga Teatru Wybrzeże, a od 2016 roku kierownika literackiego Teatru im. Słowackiego w Krakowie. Sztuka, która znalazła się w finale Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej w 2009 roku, pozornie stanowi opowieść o miłości, którą zabija rutyna - oto mężczyzna i kobieta, bezdzietna para z wieloletnim stażem, mieszka w domku nad zimnym morzem i rozmawia o bardziej lub mniej błahych sprawach, które ich dotyczą. Jednak tak, jak pod spokojną taflą wody kipi życie, także i pod powierzchnią tej wypalonej z biegiem czasu relacji, w której dwoje ludzi oduczyło się ze sobą rozmawiać, pulsuje wzajemny żal, niespełnione oczekiwania, niezrealizowanie obietnice i niewypowiedziane słowa.
I byłaby to pewnie klasyczna opowieść o dojrzałej/przejrzałej miłości nieuchronnie zmierzającej ku rozpadowi z powodu stopniowego oddalania się od siebie i nieumiejętności komunikacji, ciekawa, ale niewychodząca poza pewien schemat - tymczasem w tekście Roszkowskiego uderzająca jest wielowymiarowość i niejednoznaczność, zarówno samych bohaterów, jak i sytuacji, w której się znaleźli. Ilekroć skupiamy się na jednym tropie, autor zaraz podrzuca nam inny, gubiąc pogoń interpretacyjną, pozostawiając zarówno czytelnikowi/widzowie rozległe pole do poszukiwań, jak i twórcom teatralnym. Nie do końca jasne staje się, co jest rzeczywiste, a co jedynie wyobrażone - kwestionować można nawet to, czy tych dwoje w ogóle istnieje.
Tę wolność w snuciu opowieści krążącej wokół takich zagadnień jak miłość, pustka i utrata, ale i niezrealizowane marzenia, porzucone nadzieje czy ukryte pragnienia, bardzo dobrze wykorzystuje reżyser Adam Nalepa („Blaszany bębenek”, „Nie-Boska komedia”, „Czarownice z Salem”, „Maria Stuart”, „Nord-Ost”, „Zielony mężczyzna”, „Podróż do Buenos Aires”), który prowadzi czytanie w bardzo czysty, dojrzały sposób. Zamyka widzów w klaustrofobicznej przestrzeni, w całości wypełnionej nasączonymi emocjami relacjami między bohaterami. Przywodzi to na myśl „Kto się boi Virginii Woolf?” - arcydzieło Edwarda Albeego o małżeństwie skrywającym tragiczną tajemnicę i połączonym zawiedzionymi nadziejami, ale jednocześnie nie narzuca zbyt oczywistych skojarzeń.
Ciekawym zabiegiem okazało się zaangażowanie do roli męża i żony w „Morzu otwartym” pary aktorów, będących małżeństwem prywatnie: Moniki Chomickiej-Szymaniak, znanej trójmiejskim widzom z Teatru Wybrzeże („Powarkiwania drogi mlecznej”, „Inteligenci”, „Tresowane dusze”), i Dariusza Szymaniaka związanego na co dzień z Teatrem Miejskim im. Gombrowicza w Gdyni („Trzej muszkieterowie”, „Zabójstwo króla”). Aspekt osobisty wzbogacił emocjonalne podłoże historii, w którą widzowie uwierzyli bez reszty, dając się wciągnąć do świata rzeczywistego i wymyślonego zarazem.
Znakomite uzupełnienie tej dwójki stanowi Piotr Biedroń, wcielający się w postać Chłopaka, który niespodziewanie pojawiając się w ich samotniczym życiu, radykalnie zmienia relacje między bohaterami. Staje się przepełnionym tajemnicą, symbolicznym bohaterem, którego roli do końca nie sposób rozpoznać - może być i dzieckiem, którego główni bohaterowie nigdy nie mieli, młodym kochankiem kobiety lub oszustem żerującym na naiwności i łaskawości innych. Wyraźnie odznacza się jako postać z zewnątrz, a jednocześnie płynnie wkracza w sam środek relacji małżeńskiej pary, niezwykle zgrabnie lawirując między postacią dziecka i dorosłego.
Dodatkowym smaczkiem jest w tym czytaniu muzyka na żywo w wykonaniu Mai Miro-Wiśniewskiej - dowód na to, jak stosunkowo niewielkim kosztem można zadbać o kipiące od emocji tło, które mimowolnie zaangażuje widza.