To było dość karkołomne zadanie: przenieść na scenę tekst Władysława Reymonta - tekst trudny, nieprzyjemny zarówno pod kątem chropawego języka, jak i brutalnych opisów utrzymanych w konwencji naturalizmu, a przede wszystkim tekst zupełnie nieznany.
Napisana bowiem przez polskiego noblistę powieść „Bunt”, wydana w formie książkowej w 1924 roku (to ostatnia powieść zmarłego rok później Reymonta) już w okresie PRL trafiła na listę ksiąg zakazanych i tam została. Po tym czasie, „uwolniona”, nadal nie mogła liczyć na popularność - pierwsze powojenne wydanie miało miejsce dopiero w 2004 roku, nakładem jednego z wydawnictw katolickich. Obecnie książka jest niedostępna w większości bibliotek (na Pomorzu choćby jednego egzemplarza nie udostępnia ani Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna w Gdańsku ani Miejska Biblioteka Publiczna w Sopocie), nie ma jej na liście lektur szkolnych, nie ma jej w programie filologii polskiej: słowem, w powszechnym obiegu praktycznie nie istnieje.
Na wzmianki o reymontowskim „Buncie” natrafić można tylko w jednym przypadku - gdy mowa o „Folwarku zwierzęcym” Orwella, choć ten został napisany 21 lat po „polskim odpowiedniku”. Ale rzeczywiście, podobieństwo jest uderzające - obie pozycje poprzez opowieść o buncie zwierząt przeciwko ludziom, snują opowieść o ówczesnych sytuacjach politycznych. Reymont w swojej powieści odwołuje się do rewolucji październikowej, opisując rewoltę, która rozpoczyna się od obiecujących haseł o równości, wolności i sprawiedliwości, kończy się natomiast krwawą rzezią.
Jak taki tekst przenieść na scenę teatralną, szczególnie mając na uwadze potrzeby młodszej publiczności?
Tu trzeba wspomnieć w kilku zdaniach o dokonaniach odpowiedzialnego za reżyserię i adaptację „Buntu” Jakuba Roszkowskiego. Związany na stałe z Teatrem im. Juliusza Słowackiego w Krakowie Roszkowski to już swojego rodzaju mistrz adaptacji trudnych i niewdzięcznych tekstów. Szkolne lektury („Krzyżacy” - Teatr Miniatura, „Faraon” - Teatr Wybrzeże), dla większości niestrawne przez dłużyzny i archaiczny język, przemienia we wciągające opowieści z wyrazistymi postaciami i wartką fabułą.
To samo udało mu się i w tym przypadku - mroczną reymontowską antyutopię dla dorosłych przemienia w nienudną i zrozumiałą już dla nastolatków opowieść o wadze wolności i związanych z nią wyrzeczeniach. Czyni to sprawnie: z Reymonta „wyciąga” tylko to, co najważniejsze, dzięki czemu trudny, przestarzały tekst powieści nie traci swojego sensu, wręcz przeciwnie - na scenie dostaje nowe życie. Nieźle brzmi, choć traci plastyczność opisów, którymi przesączony jest oryginał - za to, dzięki uwspółcześnieniu i znacznemu uproszczeniu, jest łatwo przyswajalny.
Łatwo przyswajalna i klarowna jest też sama historia o głównym bohaterze, skatowanym przez gospodarza psie Rexie, który namawia pozostałe zwierzęta - z gospodarstwa, a także te dzikie - do wyrwania się spod jarzma ludzi i ucieczce ku „ziemi obiecanej”, na południe. Z dużą klasą i wyczuciem, bez epatowania niepotrzebną brutalnością, a przede wszystkim bez grama dydaktyzmu, Roszkowski przedstawia dramaty towarzyszące tym, którzy zmuszeni są walczyć o podstawowe prawo do wolności; prezentuje obie „strony medalu”, pozostawiając widzowi pole do zastanowienia i przestrzeń do dyskusji.
Te elementy to zdecydowanie największa siła tego spektaklu i coś, dla czego zdecydowanie warto go zobaczyć. O dziwo, pewnym rozczarowaniem okazuje się natomiast to, co przy zapowiadaniu tej premiery wydawało się być najbardziej obiecujące: nazwiska-wabiki, obok Roszkowskiego - Maciej Chojnacki, scenograf, który wcześniej przygotowywał m.in. spektakle Adama Nalepy, Grzegorza Wiśniewskiego czy Moniki Strzępki; Stefan Wesołowski - ceniony na świecie kompozytor i skrzypek nagrodzony Paszportem „Polityki”, wreszcie - Wioleta Fiuk i Patryk Gacki, czyli zespół DzikiStyl Company, odpowiedzialny za ruch sceniczny.
W scenografii, minimalistycznej i ponurej, wpisującej się w antyutopijną konwencję, ale przy tym dla widza nieciekawej, trudno doszukiwać się czegoś, co by zachwycało - jej trzon stanowią trzy podesty okryte jasnoszarą folią ochronną. Muzyka - klimatyczna i niepokojąca - nie zawsze jest odpowiednio wyeksponowana, a miejscami wydaje się nawet niewłaściwie dobrana do sceny, rozmywając dramaturgię i załagadzając napięcie, tam gdzie zdecydowanie mogłaby je podbić. Oryginalny ruch sceniczny zdaje się być przygotowany naprędce, a jednocześnie jest na tyle skomplikowany, że chwilami aktorzy skupiają się tylko na tym, by nie przewrócić się, nie spaść czy nie stracić rytmu, w tym czasie gubiąc gdzieś swoje postaci.
To wszystko nie jest złe, w końcu pracę w ten spektakl włożyli doświadczeni i słusznie doceniani twórcy, ale ani po scenografii, ani po muzyce, ani wreszcie po ruchu scenicznym nie zostanie raczej na dłużej ślad w pamięci widza - a mógłby. Z drugiej strony, choć to z pewnością nie było zamierzone - dzięki temu, że wszystkie te elementy funkcjonują gdzieś w tle, ważki wątek wolnościowy jest jeszcze bardziej wyeksponowany. Reasumując, otrzymujemy ważny spektakl, mądrze prowokujący do dyskusji, w niezłej, choć nie zachwycającej oprawie. Zobaczyć z pewnością warto - w końcu to pierwsze w historii wystawienie tej polskiej powieści na scenie teatralnej.
Premiera „Buntu” odbyła się 24 marca, 2018 r., na Dużej Scenie Teatru Miniatura (Gdańsk, ul. Grunwaldzka 16).
Pokazy w najbliższym czasie: wtorek-środa 27-28 marca, godz. 10; środa, 4 kwietnia, godz. 10; czwartek, 5 kwietnia, godz. 10 i 19; piątek, 6 kwietnia, godz. 10.
|