W filmie wykorzystaliśmy archiwalne fotografie ze zbioru Zbigniewa Jurewicza, które ożywiła sztuczna inteligencja.
Grupa wsparcia
Duży pokój niewielkiego mieszkania na VIII piętrze w falowcu. Nad łóżkiem wisi "Ostatnia wieczerza" w złotej ramie, obok - zdjęcie trzech mężczyzn w antyramie, wszyscy w bejsbolówkach. Zbigniew Jurewicz siedzi na wózku, po obu stronach pochylają się do niego Zbyszek Grot i Marek Dąbrowski. Z Grotem Jurewicz rywalizował w Gdańskim Auto Moto Klubie "Budowlani" od 1978 roku. Konkurowali i przyjaźnili się od nastolatka.
- W 2015 roku żona była w szpitalu, bo miała operację kolana. Były święta. Napisałem spontanicznie na Facebooku, że ciężko na duszy. Boże Narodzenie, a ja sam w domu, tylko z synem. Kumple przeczytali, odezwali się i Zbyszek Grot przyjechał i ten model motocykla mi przywiózł. Taką pamiątkę po nim mam. Rok po tym zaczął utykać na nogę. Dowiedział się, że ma raka kości. Po pół roku odszedł - wspomina Zbigniew Jurewicz. - Wielka szkoda, że już go nie ma.
Drugi mężczyzna ze zdjęcia - Marek Dąbrowski, to jeden z najbardziej utytułowanych zawodników polskich sportów motorowych, wielokrotny uczestnik Rajdu Dakar, trzykrotny mistrz świata w rajdach motocyklowych. Choć karierę zaczynał 9 lat po wypadku Jurewicza, to pamięta o starszym koledze - są w kontakcie, sfinansował jedną z jego wielu rehabilitacji.
Buty dla organisty. Opowieść o Andrzeju Szadejce
Jak ojciec
Na zdjęciu zabrakło dawnego trenera Zbigniewa - Mirosława Zdanowicza, który już w wolnej Polsce stał się szerzej znany jako sprzedawca japońskich samochodów i radny. Dziś jest starszym panem. W młodości Mirosław Zdanowicz nie tylko trenował młodego motocyklistę, ale i zastępował mu ojca. Ten rodzony tata zmarł, gdy Zbyszek miał ledwie 9 miesięcy. Teraz, przed każdymi świętami Jurewiczowie mogą liczyć na paczkę od dawnego trenera.
- Czegokolwiek bym potrzebował, mogę się do niego i jego żony zwrócić - mówi Zbigniew i dodaje, że jest jeszcze jedna bardzo ważna dla niego osoba. - Tadek Czerwiński jest na każdy mój telefon, czy trzeba naprawić wózek czy wymienić zepsutą pralkę.
Gdy jest się uwiązanym do wózka, a żona choruje na reumatoidalne zapalenie stawów, takie grono kilku osób, na które zawsze można liczyć, pozwala uwierzyć, że ten dobry świat naprawdę istnieje.
Z niewielkiej renty Zbigniewa i emerytury Jagody gros idzie na lekarstwa, lekarzy i rehabilitacje ich obojga.
Jagodzie też groził wózek, ma zniszczone stawy, ale operacja obu kolan na szczęście udała się, więc wciąż daje radę chodzić o własnych siłach.
Zbigniewa Jurewicza boli jedynie brak wsparcia ze strony dawnego moto klubu, w którym trenował do czasu wypadku.
- Nawet nie odpisują na maile. Może boją się straszyć dzieciaki kaleką? - zastanawia się były motocyklista rajdowy.
Najbliżsi
Model krosowego motocykla od Zbyszka Grota stoi na półce pamiętającej czasy peerelowskiej meblościanki, która już dawno rozsypałaby się ze starości, gdyby nie trzymały jej wkręty. Ciche marzenie Jurewicza: „wymienić kiedyś tę trumnę". Marzenie żony: wyremontować pokój. Może za pieniądze z książeczki "Mistrz Zbigniew Jurewicz" napisanej przez Ewę Liegman i wydanej z inicjatywy Parafii pw. św. Brata Alberta na Przymorzu?
- Poznaliśmy się cztery lata temu, gdy zacząłem przychodzić do pana Zbyszka z komunią świętą - mówi spowiednik Jurewicza ks. Szymon Turzyński. - I wtedy ksiądz Dawid powiedział: słuchaj, będziesz szedł do pana Zbyszka, tam jest historia na książkę. Zaangażowałem się więc i przyprowadziłem do nich Ewę Liegman z hospicjum dla dzieci. Ma lekkie pióro, więc napisała historię, którą czyta się jak przypowieść.
- Młoda kobieta, ale już z tak dużym i pozytywnym dorobkiem, że tylko podziwiać - Zbigniew mówi z uznaniem o prezesce hospicjum Pomorze Dzieciom, która prowadzi też Centrum Wsparcia po Stracie eMOCja.
Do sprzedaży w kościołach poszło 300 egzemplarzy książeczek, ilustrowanych archiwalnymi zdjęciami. Całość jest interesującą opowieścią o motocyklowej pasji Zbigniewa i jego losie. Książka cały czas się sprzedaje.
- Czy starczy na wymianę starej meblościanki? - zastanawiają się małżonkowie. - Oh, przecież dochód z książeczki bardziej przydałby się na kolejną rehabilitację.
W sierpniu 1980 zrobił ikoniczne zdjęcie Lechowi Wałęsie. "Przepchnąłem się do niego łokciami"
Cud
Na półkach meblościanki oprócz motocykla stoją kolejne zdjęcia w ramkach: dzieci i wnuków. Jest tam dziewięcioletni chłopaczek w czerwonym stroju piłkarza - to Nikodem, duma dziadka i babci. Samorodny talent sportowy, podobnie jak dziadek, nie tylko świetnie gra od czwartego roku życia w nogę, ale i chętnie czyta książki.
- Zdolny jest i w sporcie i w nauce! - cieszy się babcia. - Przeczytał o Robercie Lewandowskim i ciągle mi o nim opowiada.
Na meblościance stoi też zdjęcie pięknej wilczurki, leżącej z wywieszonym jęzorem na polanie w lesie. Psicy już z nimi nie ma. Ale w książeczce o mistrzu Jurewiczu jest jej inne zdjęcie: na tym samym łóżku, które wciąż stoi w dużym pokoju, leży Zbigniew, a obok, na kołdrze siedzi ta sama “Psinka”, też z wywalonym jęzorem. Tym jęzorem uratowała mu życie, a przynajmniej nogę, na której nie goiła się zakażona gronkowcem rana, w której widać już było kość uda. Zbigniew nie miał już w nodze czucia, więc nie obudził się, gdy wilczurka wylizała mu martwą tkankę. Rana, której lekarze nie dawali szans zagojenia, została uleczona. Pielęgniarka na wizycie zawyrokowała: to cud.
Po "Psince", która była z nimi 15 lat, został jeszcze ciemny ślad na ścianie, gdzie miała zwyczaj się kłaść. Jagoda nie pozwoliła go zmyć. Pewnie zostanie, nawet jeśli zrobią remont pokoju.
Jedyna
Do domu Jurewiczów przyjechaliśmy nagrać historię urodzonego motocyklisty, jego pasji i krótkiej kariery nagle przerwanej przez wypadek. Umówiliśmy się na godzinę 13. Wcześniej nie byliby gotowi. Codziennie, przez kilka godzin od rana Jagoda pielęgnuje męża, ogarnia mieszkanie. Na szczęście stale pomaga syn i synowa.
Zbigniew i Jagoda poznali się cztery lata przed jego wypadkiem, ale ślub wzięli już po.
- Znamy się od 1976 roku, a wypadek miałem w 1980. Nie wiedzieliśmy, jak to będzie po ślubie. Rodzina żony odradzała jej małżeństwo ze mną. Moja mama także. Ja sam też nie byłem pewien - wspomina Zbigniew.
Po wypadku jeszcze przez półtora roku chodził o własnych siłach, wydawało się, że jakoś to będzie.
- Wszyscy odradzali, moja chrzestna przyjechała z Warszawy, żeby mnie przekonać - dodaje Jagoda. - Ale zakochana byłam, to raz, a dwa, że to dobry człowiek. Znałam go już trochę. I tak jakoś trwamy do dziś.
Na zdjęciach ze ślubu stoją jeszcze oboje. Jednak choroba postępowała. Trzeba było sięgnąć po kule, chodzik, potem usiąść na wózek.
We wrześniu tego roku małżeństwo świętowało Bursztynowe Gody (44-lecie ślubu) wraz z 80 innymi parami na uroczystości w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej.
Jagoda: - Podobało mi się. Moje marzenie się spełniło. Chciałam doczekać tych Bursztynowych Godów.
Zbigniew: - Jakoś to przeżyłem, ale ciężko było.
Walczyć
Kiedy ich syn miał jeszcze busa, łatwiej mu było się przemieszczać. Teraz to jest zawsze wyprawa, jak gdzieś trzeba dojechać. Jak mówi Jurewicz, w tym roku zdrowie ich obojga się posypało. Do niedawna sam przesiadał się z wózka na łóżko, wózkiem elektrycznym jeździł załatwiać sprawy urzędowe, do sklepu. To już przeszłość. Ale po domu wciąż jeździ wózkiem sam. Choć uścisk dłoni ma mięciutki i lejący, chwyta za obręcz koła i walczy, tak jak walczył na motocyklach.
Na miejsce, gdzie będziemy nagrywać rozmowę - pod zdjęciem z kolegami motocyklistami, podjeżdża więc sam, odmawiając pomocy.
- Muszę sobie jakoś radzić - sapie, pchając koła wózka. Tak jak kiedyś pchał zepsuty motocykl na jednym z rajdów, przez błoto i śnieg aż do mety, do której dotarł mimo awarii pierwszy.
Do dziś, oprócz modelu od Zbyszka Grota, ma wciąż motorower simson przydzielony jego klubowi przez Polski Związek Motorowy. Trzyma go w garażu po mamie, ale że przy motocyklach trzeba dłubać, a on tymi dłońmi już za wiele nie zrobi, to nawet nie jeździ popatrzeć na maszynę. Wystarczy ta zabawka na półce meblościanki.
Gdy zaczynamy nagranie, Jagoda przysiada na łóżku obok. Przez cały czas opowieści będzie się wpatrywać w męża i od czasu do czasu ocierać cicho łzy.