Mieszkanka Mariupola uciekła przed wojną do Gdańska: - Strach było zostać, strach wyjechać
Marina Yurczenko pracuje od września 2022 r. w Muzeum Gdańska. Jest opiekunką ekspozycji i kasjerką w Ratuszu Głównego Miasta, jak jej mama Luba w Muzeum Morskim.
- Potrzebowałam takiej pracy, żeby nie myśleć za dużo. Kiedy mam dni w kasie, muszę jeszcze trochę rozmawiać w języku, którego się wciąż uczę, ale gdy jestem opiekunką sali - przez sześć godzin tylko chodzę.
Za miesiąc minie rok, od kiedy kobiety zamieszkały w Gdańsku po ucieczce z otoczonego przez Rosjan Mariupola. Spędziły tam 20 dni bez prądy i wody, z pociskami wroga świszczącymi nad głową. Chociaż początkowo nie sądziły, że będzie aż tak źle. Wojna, inwazja - takie słowa brzmią abstrakcyjne w czasach pokoju.
- W Mariupolu długo nie wierzono, że to może być coś poważnego - mówi Marina.
Więc nie robiły zapasów, ani nie zamierzały wyjeżdżać. Kochały swoje miasto, które - nastawione na młodych - prężnie się rozwijało. Zielone, nad Morzem Azowskim, miało szerokie bulwary, XVIII-wieczną starówkę, trzy uczelnie wyższe i tytuł ukraińskiego miasta kultury 2021. Luba była księgową w Azowstalu, Marina studiowała kulturoznawstwo i współpracowała z kolegami w Gdańsku nad projektem Centrum Kultury, które miało powstać w Mariupolu.
Postanowiły uciekać, gdy jedna z rakiet trafiła w dom sąsiada. Żegnała ich babcia i pies. Tata też został w Ukrainie. Droga przez atakowaną Ukrainę do Polski była jak zły sen.
W ogóle nie spałam - wspominała Luba, gdy rozmawiałyśmy już w Gdańsku. - Bałam się, że kiedy zasnę obudzi mnie wybuch. Modliłam się, tylko w Bogu była nadzieja.
Poznaj niezwykłe losy Ukraińców mieszkających w Gdańsku i ich starania o pracę
Luba i Marina przeżyły 20 dni w bombardowanym Mariupolu
Rok niepokoju
Jak minął im ten rok w Polsce?
- Różnie - mówi dziewczyna. - Na początku było bardzo ciężko - wzdycha. - Nie wiedziałyśmy, co będzie z Ukrainą, z naszym miastem… Potem poszłam do pracy, miałam głowę zajętą i mniej miejsca na myśli o wojnie. A teraz już wiem, że zwyciężymy - tylko trzeba poczekać. I ta myśl daje siłę do życia, ale znów ciężko jest czekać.
Marina to urodzona optymistka, często wybucha śmiechem w rozmowie, ale nawet ona mierząc się z trudnymi doświadczeniami, przeliczyła się z siłami. Praca w Muzeum nie była jej pierwszym zajęciem w Polsce. Gdy tylko zainstalowała się w Gdańsku, chciała działać od razu. Zgłosiła się do zbierania relacji ukraińskich uchodźców, przeprowadzała wywiady.
- Zaczęłam to robić na adrenalinie - przyznaje, gdy pytam czy to nie zbyt obciążające dla młodej uchodźczyni. - Czułam, że robię coś dla mojego kraju, coś ważnego. Ale potem nastąpił kryzys, nie mogłam już dalej. Trafiłam do psycholog, która wytłumaczyła mi, jak sobą kierować i nie brać wszystkiego do siebie. Pomogła, ale czasami wciąż jest mi trudno, bo chociaż historie ludzi są różne, to każda z nich jest dla mnie powrotem do Mariupola, do moich doświadczeń.
Nowe rytuały
Nowe miejsce, to nowe rytuały. Zdane na siebie kobiety mają teraz dużo czasu na rozmowy, spacery i… oglądanie Netflixa. Na przekór trudnym doświadczeniom, Marina ceni ten czas.
- Zbliżyłyśmy się z mamą do siebie. Mieszkamy teraz przy parku Reagana, więc gdy mamy wspólny wolny dzień i ładną pogodę, to idziemy na spacer - mówi dziewczyna. - Czasem po pracy chodzimy też na kawę, posiedzieć i porozmawiać. Mariupolu nie spędzałyśmy tyle czasu razem. Zawsze byłyśmy blisko, ale miałyśmy różne grafiki, spory dom, więc czasem nie widywałyśmy się nawet przez dwa dni. Teraz mamy jeden pokój - znów śmieje się Marina. - Poznałyśmy Julię i Mariję, mamę i córkę. Są z Mariupola, ale nie znałyśmy się wcześniej. Do Gdańska być może przyjedzie też moja koleżanka, którą znam od 14 roku życia.
Powraca nadzieja, nie mija tęsknota
Marina jest pełna wdzięczności do wszystkich, których tu poznała, i którzy im pomogli. Muszę obiecać, że napiszę, jak przyjęła je pod swój dach Katarzyna Andrulonis z GAKu, a potem kolega Katarzyny - Paweł Kubiak odstąpił mieszkanie ciotki za niewielką opłatę.
-To dla nas bardzo ważne, chcemy im bardzo podziękować. Gdańsk jest pięknym miastem, jesteśmy bardzo wdzięczne Polsce i Gdańskowi, ale bardzo chcemy wracać. Jeśli nawet nie do Mariupola, to do Ukrainy. Tęsknimy, to przecież nasz kraj.
W Mariupolu zostawiły niewielu znajomych. Ci o proukraińskich poglądach, a tych była większość, wyjechali z miasta. W dawnym domu Mariny i Luby w centrum, mieszka jedynie babcia, która wciąż opiekuje się ogrodem i psem Korą.
- Dom nie został zniszczony, mamy kontakt z babcią, która mówi teraz więcej o piesku niż o osobie. Opowiada, że piesek dobrze je, dobrze śpi i że ma dobry humor! - [śmiech]
- Wojna nas nauczyła szukać szczęścia nawet w prostych rzeczach - Marina nagle poważnieje. - Nie wiem dlaczego tak zareagowała moja psychika, ale nawet to, że jesteśmy tu u siebie z mamą, to już jest dla nas szczęście. Naprawdę, pamiętam że jesienią jadąc do pracy tramwajem, patrzyłam przez okno z zachwytem. Śnieg też był jakiś inny. Każdą porę roku odczuwam teraz tak, jakbym widziała ją po raz pierwszy w życiu.