O godzinie 6.00 słońce nad Gdańskiem dopiero co wstało. Pora wczesna, ale nie przypadkowa, bo 39 lat temu właśnie o tej godzinie Jerzy Borowczak wraz ze swoim kolegą Ludwikiem Prondzyńskim zmierzali do stoczni. Mieli rozpocząć strajk, który jak się okazało zmienił historię Polski i Europy. Teraz - 39 lat po tych słynnych wydarzeniach - podczas spaceru z Jerzym Borowczakiem po historycznych terenach Stoczni Gdańskiej im. Lenina śladami tamtego sierpniowego protestu wybrała się kilkunastoosobowa grupa chętnych. Ważne było wsłuchanie się w osobiste wspomnienia. Historia opowiadana przez uczestnika wydarzeń ma zawsze ogromną, emocjonalna przewagę nad naukowymi opracowaniami.
- To jeden z takich dni, które będę pamiętał zawsze. Przygotowywaliśmy się do strajku przez siedem dni i przyszedł ten dzień, kiedy ten strajk trzeba było tu w stoczni zacząć. I właśnie mniej więcej o tej porze spotkaliśmy się tutaj z Ludwikiem Prondzyńskim i weszliśmy na stocznię - wspomina Jerzy Borowczak.
Jego opowieść o tym, jak doszło do wybuchu sierpniowego strajku w 1980 r. zaczyna się od towarzyskiego spotkania działaczy opozycji w mieszkaniu lekarza Piotra Dyka we Wrzeszczu przy ul. Sienkiewicza 10. Z aresztu wyszli wówczas Tadeusz Szczudłowski i Dariusz Kobzdej, zatrzymani po wystąpieniach, które miały miejsce w dniu 3 maja pod Pomnikiem Króla Jana III Sobieskiego. Koledzy z opozycji postanowili serdecznie ich powitać. To właśnie wtedy Anna Walentynowicz powiedziała, że zwolniono ją właśnie dyscyplinarnie z pracy za działalność opozycyjną. Lech Wałęsa zaproponował zorganizowanie w jej obronie strajku.
W organizację protestu - jak wspomina Borowczak - zaangażowali się też Bogdan Borusewicz i Henryk Felski.
- W listopadzie kończyłem 22 lata, więc miałem wtedy 21 z hakiem. Byłem po wojsku, byłem kawalerem - mówi Borowczak i nie ukrywa, że w stoczni wciąż żywa była pamięć o stłumionych siłą przez milicję i wojsko robotniczych protestach na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. - Mieliśmy w sobie dużo odwagi młodzieńczej i liczyliśmy się z tym, że jak ten strajk się nie uda, czy też się uda, a potem nas wyłapią, że możemy pójść do więzienia. Byliśmy na to mentalnie przygotowani.
Zobacz relację wideo ze spaceru z Jerzym Borowczakiem:
Uczestników spaceru z Jerzym Borowczakiem interesowało wiele szczegółów sprzed lat. Pytali o postulaty, o okoliczności zakończenia pierwszego strajku, o to, czy Lech Wałęsa faktycznie przeskoczył mur zakładu. Borowczak przypominała wiele szczegółów i sytuacji z czasu strajku, wiele też mówił tamtejszych o realiach pracy w stoczni.
- Stocznia była wtedy jednym z najlepiej zarabiających zakładów w Trójmieście, lepiej niż Rafineria czy Siarkopole. Natomiast był tu strach sprzed dziesięciu lat, z roku 70-ego i kiedy na wydziale K-5 rozpoczynałem ten strajk, to oczywiście młodzi koledzy, którzy mieszkali w hotelach robotniczych czy na kwaterach, byli bardziej odważni. Ale ci, co pamiętali rok 70-ty mówili: „Co wy robicie?”, „To lawina, powtórzy się rok 70-ty” - przypomina Borowczak. - Była taka atmosfera strajkowa w Polsce. Myślę, że po wizycie Jana Pawła II ludzie byli coraz bardziej odważni. Naszym celem było przede wszystkim zaprotestowanie przeciwko metodom, które stosuje władza. Mieliśmy dwa postulaty ekonomiczne, bo wiedzieliśmy, że to najlepiej zadziała: podwyżka, dodatek drożyźniany. No i oczywiście postulat, który to wszystko przykrywał: przywrócenie Anny Walentynowicz do pracy. Liczyliśmy, że część ludzi może zaprotestować.
Poranny spacer z Jerzy Borowczakiem zorganizowało Europejskie Centrum Solidarności. Zakończył się on w historycznej sali BHP, gdzie Międzyzakładowy Komitet Strajkowy po dwóch tygodniach strajku podpisał 31 sierpnia 1980 r. z rządem PRL Porozumienia Sierpniowe.
Czytaj też: 14 sierpnia 1980. Stoczniowcy w Gdańsku rozpoczynają strajk, który zmienił Polskę i Europę