• Start
  • Wiadomości
  • Strajk w Stoczni Gdańskiej. Zwycięstwo - tak było 44 lata temu

Strajk w Stoczni Gdańskiej. 31 sierpnia 1980 roku, zwycięstwo: długopis Wałęsy zmienia Polskę

W niedzielę, 31 sierpnia, Lech Wałęsa usiadł z wicepremierem Mieczysławem Jagielskim do podpisania porozumienia, kończącego strajk w Stoczni Gdańskiej. Uwagę wszystkich przykuł wielki długopis z wizerunkiem Jana Pawła II. Członkowie rządowej delegacji zastanawiali się, po co Wałęsa “robi ten cyrk”. Tymczasem było to genialne zagranie propagandowe, wynikające z przypadku.
31.08.2024
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
 
Lech Wałęsa, zaraz po podpisaniu porozumienia z rządem: - Uzyskaliśmy wszystko, co w obecnej sytuacji można było uzyskać. Resztę też uzyskamy, bo mamy rzecz najważniejszą: nasze niezależne, samorządne, związki zawodowe. To jest nasza gwarancja na przyszłość. Ogłaszam strajk za zakończony!
Lech Wałęsa, zaraz po podpisaniu porozumienia z rządem: - Uzyskaliśmy wszystko, co w obecnej sytuacji można było uzyskać. Resztę też uzyskamy, bo mamy rzecz najważniejszą: nasze niezależne, samorządne, związki zawodowe. To jest nasza gwarancja na przyszłość. Ogłaszam strajk za zakończony!
Giedymin Jabłoński/Archiwum ECS
 

Wicepremier Jagielski obiecał, że wróci do Stoczni Gdańskiej w sobotę wieczorem, 30 sierpnia. Jednak jego pobyt w Warszawie przeciągnął się - przyjechał następnego dnia rano. Przy stoczniowej bramie nr 2 zgromadziły się tysiące gdańszczan. Dopiero co zakończono mszę św., którą odprawiał ks. Jankowski. Tym razem stoczniowcy powitali wicepremiera bez gestów wrogości.

Do podpisania porozumienia z rządem, w sali BHP, Wałęsa usiadł z wielkim, 38-centymetrowym długopisem z czerwonego plastiku. Z punktu widzenia Jagielskiego, a także towarzyszących mu przedstawicieli władz partyjnych i państwowych, była to kiczowata zabawka z odpustowego straganu. Oczywiście od razu zauważyli, że długopis Wałęsy ozdobiony jest zdjęciem papieża Jana Pawła II. Na szczycie dyndał srebrny łańcuszek. Wszyscy w kraju widzieli ten dziwny przedmiot, bowiem transmisję ze spotkania kończącego strajk dawała na żywo Telewizja Polska. 

Sceny z długopisem-pamiątką w Stoczni Gdańskiej pokazały tego samego dnia telewizje na całym świecie.

- To był przypadek, w natłoku zdarzeń, ktoś mi go podarował, nawet nie wiem kto. Kiedy przyszło do podpisywania, miałem go i po prostu użyłem - wspominał po latach Lech Wałęsa, w rozmowie z “Dziennikiem Bałtyckim”. - Długopis był z wizerunkiem Ojca Świętego, który nas zjednoczył, dodawał nam sił i wiary, by zmieniać oblicze tej ziemi i dzięki temu najbardziej pasował do sytuacji. To było bardzo ważne porozumienie. Wymusiliśmy przecież zgodę na zalegalizowanie niezależnego od partii związku zawodowego. Od tego się wszystko zaczęło. Bez tego związku nie żylibyśmy dzisiaj w wolnej demokratycznej Polsce.

Jeśli 31 sierpnia ktoś naprawdę uważnie przyjrzał się Wałęsie, musiał zobaczyć też inny dość dziwny szczegół. Na szyi miał zawieszony różaniec. Wałęsa wyposażony dodatkowo w 38-centymetrowy długopis z wizerunkiem papieża wyglądał jak głęboko religijny człowiek, który idzie na spotkanie z diabłem. 

Podpisywano punkt po punkcie kolejne z listy 21 postulatów. Do punktu "zwolnienie więźniów politycznych", MKS dodał aneks z nazwiskami aresztowanych w ostatnich dwóch tygodniach. Liderzy strajku żądali natychmiastowego ich zwolnienia, ale Jagielski nie chciał udzielić pisemnej gwarancji, że członkowie i współpracownicy KOR wyjdą tego samego dnia z aresztu. MKS nie chciał jednak ustąpić, więc wicepremier oświadczył, że zostaną oni zwolnieni 1 września.

Około godz. 16 wszystkie punkty porozumienia były już podpisane. Jagielski odczytał dodatkowo przyrzeczenie, że nikt nie będzie karany za udział lub pomoc w strajkach. Ostatnie słowo miał tego dnia Wałęsa: „Jest to zwycięstwo obu stron. Kochani! Wracamy do pracy 1 września. Wszyscy wiemy, co ten dzień nam przypomina. O czym w tym dniu myślimy. O ojczyźnie, o wspólnych interesach rodziny, która nazywa się Polska. Uzyskaliśmy wszystko, co w obecnej sytuacji można było uzyskać. Resztę też uzyskamy, bo mamy rzecz najważniejszą: nasze niezależne, samorządne, związki zawodowe. To jest nasza gwarancja na przyszłość. Ogłaszam strajk za zakończony!”.

Po tych słowach stoczniową bramę nr 2 otwarto na oścież, po raz pierwszy od osiemnastu dni.

Rząd zgodził się m.in. na: 

  • legalizację nowych, niezależnych, samorządnych związków zawodowych
  • prawo do strajku 
  • budowę pomnika ofiar Grudnia 1970
  • transmisje niedzielnych mszy św. w Polskim Radiu 
  • ograniczenie cenzury 

 

Takim samym długopisem-pamiątką ze zdjęciem Jana Pawła II w 2005 r. Lech Wałęsa podpisał akt erekcyjny Europejskiego Centrum Solidarności. Była to uroczystość w ramach obchodów 25-lecia zwycięstwa Sierpnia
Takim samym długopisem-pamiątką ze zdjęciem Jana Pawła II w 2005 r. Lech Wałęsa podpisał akt erekcyjny Europejskiego Centrum Solidarności. Była to uroczystość w ramach obchodów 25-lecia zwycięstwa Sierpnia
Maciej Kosycarz/KFP

 

To były epokowe zmiany, nie do pomyślenia w całym tzw. bloku wschodnim państw kontrolowanych przez Związek Radziecki od zakończenia II wojny światowej. 

Strona rządowa uzyskała jedynie zapis, że nowe związki zawodowe uznają kierowniczą rolę PZPR w państwie.

Strajkujące zakłady w Gdańsku, Szczecinie i Elblągu zgodnie z zawartym porozumieniem podjęły pracę w poniedziałek, 1 września. Jednak strajkowały jeszcze kopalnie na Górnym Śląsku, które wznowiły wydobycie węgla w środę, 3 września - po podpisaniu osobnego porozumienia w Jastrzębiu-Zdroju. 

Czy komuniści mieli jakieś pole manewru? Tylko w stronę krwawego konfliktu, który pozbawiłby ich do końca resztek społecznego poparcia. W raporcie MSW o sytuacji w kraju, który sporządzono dla kierownictwa PZPR w sobotę 30 sierpnia, wyliczono, że w dwudziestu ośmiu województwach strajkowało 700 zakładów i prawie 750 tysięcy pracowników. W trzynastu miastach stała komunikacja miejska. Protest cały czas się rozszerzał.

Cichym wygranym tamtego dnia był Ludwik Górka z Myślenic, właściciel zakładu produkującego przedmioty z plastiku - skąd pochodził długopis Wałęsy. Firma istniała od 1960 r. i miała już wcześniej w swojej ofercie takie długopisy-pamiątki, ale z innymi obrazkami: z klasztorem na Jasnej Górze, z widokówką z Kołobrzegu, a nawet z Janosikiem. Gdy Karol Wojtyła został wybrany na papieża, syn pana Ludwika wpadł na pomysł, żeby zrobić "długopis z Ojcem Świętym". Założyciel firmy jako człowiek starszej daty miał skrupuły, ale ostatecznie o wszystkim przesądziła opinia znajomych księży. Po 31 sierpnia 1980 r. zakład przez lata miała tyle zamówień na te długopisy, że nie nadążał z produkcją.

Po dwóch tygodniach od podpisania porozumienia w Gdańsku, Ludwik Górka dostał egzemplarz włoskiego tygodnika. Na okładce był Wałęsa z rodziną. Jedno z dzieci trzymało znany już całemu światu długopis. Tytuł w tłumaczeniu na polski brzmiał tak: "Lech Wałęsa - człowiek, który nie bał się Breżniewa". Ludwik Górka przechowywał tę gazetę jak relikwię.

 
W Gdańsku wciąż czekano na powrót wicepremiera Jagielskiego do negocjacji. Nie było pewności, co zrobi rząd. Duchowym wsparciem dla strajkujących i sympatyków protestu były wspólne modlitwy i msze święte. Nz. Lech Wałęsa i Anna Walentynowicz
W Gdańsku wciąż czekano na powrót wicepremiera Jagielskiego do negocjacji. Nie było pewności, co zrobi rząd. Duchowym wsparciem dla strajkujących i sympatyków protestu były wspólne modlitwy i msze święte. Nz. Lech Wałęsa ze zdjęciem Jana Pawła II i Anna Walentynowicz
Tadeusz Kłapyta/www.gdansk.pl
 

Wydarzenia, które poprzedziły zwycięstwo - dzień po dniu, wstecz

 

  • 30 sierpnia, sobota

 

W sobotę, 30 sierpnia, swoje porozumienie z rządem podpisało kierownictwo MKS w Szczecinie, więc w Gdańsku stało się jasne, że to już chyba niedługo. Jednak Szczecin zgodził się na powstanie niezależnych związków zawodowych, które będą miały “charakter socjalistyczny”. Gdańsk nie zamierzał popełnić tego błędu.

Strajki w Szczecinie zaczęły się na wieść o tym, że stoi Stocznia Gdańska im. Lenina i protest się rozszerza. Uczestnicy szczecińskiego protestu solidaryzowali się z Gdańskiem i wzorowali się na Gdańsku. Żądali m.in. zgody władz PRL na wolne związki zawodowe i uczczenia szczecińskich ofiar Grudnia 1970. Zachowywali się jednak trochę inaczej: gdy 21 sierpnia na teren Stoczni Szczecińskiej chcieli wejść zachodni dziennikarze (z Norwegii, Szwecji i Austrii), powołana przez tamtejszy MKS straż robotnicza nie tylko nie wpuściła ich na teren zakładu, ale zatrzymała i przekazała w ręce Milicji Obywatelskiej. W Gdańsku było to nie do pomyślenia - zagraniczni dziennikarze cieszyli się atmosferą braterstwa i wolności, słali w świat swoje korespondencje. 

Kierownictwo PZPR wysłało do Szczecina komisję rządową, pod przewodnictwem wicepremiera Kazimierza Barcikowskiego. Strajkujący mieli tam 36 postulatów, w tym oczywiście ten najważniejszy, dotyczący zgody na utworzenie wolnych związków zawodowych, niezależnych od władz państwowych. I wtedy Barcikowski powiedział, że będzie zgoda, ale jeśli MKS w Szczecinie podpisze, że będą one miały “charakter socjalistyczny”.

Liderzy szczecińskiego strajku skontaktowali się więc z Gdańskiem - nie pierwszy zresztą raz - żeby się poradzić. Usłyszeli, że nie należy zgadzać na taki zapis, bo to może być podstęp. Kto w przyszłości będzie decydował, czy związek zawodowy ma jeszcze “charakter socjalistyczny”, czy go już nie ma? Towarzysze z PZPR? A może uzależniony od partyjnych władz sędzia? To mogła być furtka, otwierająca władzom PRL drogę do późniejszej delegalizacji związku.

Jednak w sobotę rano, 30 sierpnia, MKS w Szczecinie zawarł porozumienie z komisją rządową wicepremiera Barcikowskiego, w którym znalazł się zapis o socjalistycznym charakterze przyszłych związków zawodowych. 

Tego dnia w Warszawie rozpoczęło obrady V Plenum KC PZPR. Jagielski zreferował towarzyszom wyniki rozmów prowadzonych w Gdańsku. Mówił o konieczności wyrażenia zgody na powstanie nowych związków zawodowych, niezależnych od Centralnej Rady Związków Zawodowych. Szef drugiej komisji rządowej, wicepremier Barcikowski, mówił natomiast o porozumieniu, które zawarł kilkanaście godzin wcześniej w Szczecinie. Spotkał się z zarzutami, że zbyt pochopnie podpisał się pod tym dokumentem. Jednak I sekretarz PZPR Edward Gierek postawił wniosek o zaakceptowanie sprawozdań komisji rządowych kierowanych przez M. Jagielskiego i K. Barcikowskiego. Plenum zagłosowało na tak.

Gdański MKS nie zamierzał się godzić na zapis o socjalistycznym charakterze wolnych związków zawodowych. W Stoczni nadal prowadzono rozmowy między ekspertami obu stron.

Wciąż czekano na przyjazd wicepremiera Mieczysława Jagielskiego z Warszawy. Jednak kierownictwo gdańskiego strajku postawiło warunek, że dalsze rozmowy będą możliwe z chwilą uwolnienia wszystkich więźniów politycznych.

 
 
Wicepremier Mieczysław Jagielski opóźniał swój powrót z Warszawy na dalsze negocjacje ze strajkującymi w Stoczni Gdańskiej. Do pezetpeerowskiej elity coraz mocniej zaczęła docierać świadomość, że skala buntu społecznego jest zbyt duża, by można było sobie pozwolić na rozwiązanie siłowe przy pomocy wojska i milicji
Wicepremier Mieczysław Jagielski opóźniał swój powrót z Warszawy na dalsze negocjacje ze strajkującymi w Stoczni Gdańskiej. Do pezetpeerowskiej elity coraz mocniej zaczęła docierać świadomość, że skala buntu społecznego jest zbyt duża, by można było sobie pozwolić na rozwiązanie siłowe przy pomocy wojska i milicji
Giedymin Jabłoński/Archiwum ECS
 
  • 29 sierpnia, piątek

 

W południe wicepremier Jagielski miał wrócić do Stoczni Gdańskiej, by dokończyć negocjacje z MKS, ale nie przyjechał. Wszystko ważyło się w Warszawie. W kierownictwie PZPR wciąż spierano się, jak zakończyć “kryzys gdański”. Wysłać na ulice milicję i wojsko, czy jednak zgodzić się na utworzenie wolnych związków zawodowych - co musiało pociągnąć za sobą utratę kontroli nad ważną częścią życia społecznego.

Towarzysze z PZPR byli pod przysłowiową ścianą. Mieli przeciwko sobie ogromną część Polaków, strajkowało 630 zakładów pracy. Komitety strajkowe łączyły się oddolnie, dając siłę MKS-om. Robotnicy byli dobrze przygotowani do rozmów i niepodatni na manipulacje ze strony władz państwowych. Jeszcze w czwartek, 28 sierpnia, wicepremier Jagielski na zakończenie rozmów próbował sztuczki, która miała doprowadzić do zakończenia strajku i oczywistego osłabienia mandatu społecznego MKS. Jagielski zaproponował stoczniowcom, żeby zakończyli strajk, a podpisanie porozumienia „załatwi się później”.

Wałęsa wahał się przez chwilę, ale ostatecznie odmówił: „Nie. Potrzebujemy więcej czasu, trzeba to zrobić porządnie, do pracy wrócimy w poniedziałek”. Na koniec Wałęsa przypomniał jeszcze wicepremierowi, aby uwolniono więźniów z KOR (wypuszczono ich na początku września).

Biuro Polityczne PZPR musiało podjąć decyzję: rozwiązanie siłowe czy liberalizacja. Sytuacji w Polsce przyglądał się cały świat. Partyjni towarzysze mieli oczywiście świadomość, że - mówiąc delikatnie - decyzja o liberalizacji nie będzie przyjęta w Moskwie z radością.

Dialogi towarzyszy w kierownictwie PZPR wyglądały w sierpniu 1980 r. mniej więcej tak:

Władysław Kruczek, przewodniczący Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej PZPR: - Żaden apel nic nie pomoże. Trzeba zwołać V Plenum KC. Zastanowić się nad ogłoszeniem stanu wyjątkowego, zacząć bronić władzy.

Józef Pińkowski: [Ogłoszenia stanu wyjątkowego] nie przewiduje nasza konstytucja. Jest tylko stan wojenny, ale też wprowadzić go nie można, bo jak wyegzekwować rygory, kiedy stanie cały kraj. To nierealne. Trzeba unikać wydawania zarządzeń, które nie mogą być wyegzekwowane.

I sekretarz PZPR Edward Gierek nie chciał czołgów na ulicach.

Nawet należący do partyjnych “jastrzębi” towarzysz Stanisław Kania zaczął mówić, że “lepszy krok w prawo, niż w przepaść”.  

To wszystko działo się oczywiście na szczytach władzy, w pezetpeerowskich gabinetach i kuluarach - nie pisały o tym gazety, nie mówiło radio, ani telewizja.

Powrót wicepremiera Jagielskiego do Gdańska opóźniał się. I nikt ze strajkujących nie mógł mieć pewności, co z tego wyniknie. Rozmowy między ekspertami obu stron w stoczni jednak kontynuowano. Kwestią sporną wciąż było powstanie wolnych związków zawodowych.

Strajk w kraju rozszerzał się. Do Gdańska przyjechała delegacja MKS z Bydgoszczy. Strajkowały kopalnie Górnego Śląska i coraz więcej zakładów na południu Polski. 

Stocznia Gdańska była już w tym czasie centrum druku i kolportażu niezależnych wydawnictw. Zainteresowanie nimi było tak duże, że błyskawicznie rozchodziła się każda ilość biuletynów i ulotek. 

 
 
W kraju z każdym dniem nasilała się atmosfera buntu przeciwko peerelowskim władzom, w społeczeństwie rósł entuzjazm dla strajkujących. Na szczytach władzy w Warszawie zapanował niepokój, że pogróżki ze strony radzieckich towarzyszy mogą się spełnić. Obawiano się szczególnie strajku generalnego Polskich Kolei Państwowych, który mógłby być zapalnikiem reakcji Moskwy, bowiem Sowieci wozili pociągami zaopatrzenie dla swoich baz wojskowych w Polsce i NRD
W kraju z każdym dniem nasilała się atmosfera buntu przeciwko rządom Gierka, w społeczeństwie rósł entuzjazm dla strajkujących. Na szczytach władzy w Warszawie zapanował niepokój, że pogróżki ze strony radzieckich towarzyszy mogą się spełnić. Obawiano się szczególnie strajku generalnego Polskich Kolei Państwowych, który mógłby być zapalnikiem reakcji Moskwy, bowiem Sowieci wozili pociągami zaopatrzenie dla swoich baz wojskowych w Polsce i NRD. Nz. uczestnicy strajku w Stoczni Gdańskiej pozują do zdjęcia przy przekreślonej tablicy Rady Zakładowej - na znak, że chcą wolnych związków zawodowych, niezależnych od peerelowskich władz
Zygmunt Błażek/Archiwum ECS
 
  • 28 sierpnia, czwartek

 

W Stoczni Gdańskiej doszło do trzeciej tury rozmów z wicepremierem Mieczysławem Jagielskim. Negocjatorzy po stronie MKS twardo stawiali żądania dotyczące liberalizacji życia społecznego w kraju. Zrobiono przerwę, wicepremier Jagielski miał wrócić do negocjacji po południu, ale nie pojawił się już tego dnia - wyjechał do Warszawy na konsultacje z kierownictwem PZPR.

Tematy, które dla strony partyjno-rządowej były trudne do przełknięcia:

  • prawo do tworzenia związków zawodowych, niezależnych od władz PRL
  • ograniczenie cenzury
  • uwolnieniu więźniów politycznych 
  • dostęp Kościoła katolickiego do radia i telewizji

Tego dnia wicepremier Jagielski dostał jeszcze jeden twardy orzech do zgryzienia. Była to propozycja Lecha Wałęsy, by opublikować wspólny komunikat, że porozumienia, które będą podpisane w Gdańsku, mają dotyczyć całego kraju. Lider strajku próbował przekonać stronę rządową, że to powstrzyma żywiołowe i - jego zdaniem - niepotrzebne strajki w innych regionach.

W kwestii cenzury i więźniów politycznych, Andrzej Gwiazda deklarował: „Jest to niesłychanie ważna sprawa. Od jej rozstrzygnięcia zależy, czy będziemy żyli w państwie policyjnym, czy w demokracji. Żyjemy w kraju, w którym jedność jest narzucona przez policyjną pałkę... Ponadto chcielibyśmy wiedzieć, jakie mogą być gwarancje, poważne gwarancje, że taki stan rzeczy nie wróci. Na papierze nasze prawa są znakomite, ale praktyka jest wielce od tego odległa”.

Wicepremier Jagielski przekonywał, że jeśli chodzi o swobody religijne, to są one zapewnione. Jak stwierdził: „członkowie partii też chodzą do kościoła. Nawet ci na wyższych stanowiskach”. Wezwał do zastanowienia się nad wygłoszoną dwa dni wcześniej homilią prymasa Stefana Wyszyńskiego, który - w opinii władz państwowych - stanął w niej po stronie rządu i ostrzegł, że przedłużające się strajki mogą zaszkodzić całemu narodowi.

- Kardynał Wyszyński miał obsesję na punkcie Rosjan - tłumaczył po latach Bogdan Borusewicz. - Mówiono mu, że ich wojsko postawiono już w stan podwyższonej gotowości. Bał się, że mogą wkroczyć. Stąd to stanowisko, które rząd zaczął wykorzystywać propagandowo. Szczęśliwie okazało się, że w tekście pominięto jedno zdanie, niezbyt ważne. Zaczęliśmy kolportować ulotki o tym, że partia zmanipulowała kazanie prymasa. Po nas podchwycił to Episkopat. Gdy Jagielski zaczął mówić o „zastanowieniu” się nad homilią, pokazaliśmy mu oświadczenie Episkopatu, że homilia została ocenzurowana.

Ta “obsesja prymasa na punkcie Rosjan” była tak naprawdę obsesją większości polskiego społeczeństwa - i to po obu stronach sporu. Po wyjeździe Jagielskiego, w stoczni dawał się wyczuć niepokój. Bano się, że jeszcze trochę i stanie cała Polska, w tym koleje. Myśl była taka, że strajk całej kolei spowodowałoby logistyczne odcięcie baz Armii Czerwonej w NRD, a następnie żądanie generalicji rosyjskiej, by kryzys w Polsce rozwiązać metodami siłowymi. Edward Gierek był świeżo po spotkaniu z Awierkijem Aristowem, ambasadorem ZSRR w Warszawie. Na posiedzeniu Biura Politycznego PZPR, które odbyło się 28 sierpnia, złożył relację z rozmowy - wynikało z niej, że sowieckie kierownictwo chce zdecydowanych działań ze strony polskich towarzyszy, a ton ambasadora brzmiał jak ostrzeżenie. Gierek nie wyobrażał sobie, że mógłby doprowadzić do powtórki z grudnia 1970 roku, nie godził się na użycie wojska, w tym czołgów, przeciw strajkującym.

Peerelowski system wyraźnie zaczynał kruszeć. W czwartek, 28 sierpnia, warszawski „Sztandar Młodych” jako pierwszy ogólnopolski dziennik opublikował listę 21 postulatów gdańskiego MKS. Było to duże wydarzenie, bowiem „Sztandar Młodych” nie był pierwszą lepszą gazetą partyjną, ale założonym w latach stalinowskich organem młodych działaczy PZPR.

Tego dnia w Stoczni Gdańskiej dla strajkujących wystąpili aktorzy Teatru Wybrzeże - scenę zaimprowizowano w sali obrad.

Lech Wałęsa wygłosił przy Bramie nr 2 przemówienie, w którym zaapelował do załóg fabryk i zakładów pracy w całej Polsce o zgłaszanie akcesu do MKS, lecz bez przerywania pracy. Protesty miały w tym czasie już charakter żywiołowy. Rozpoczął się strajk w kopalni „Manifest Lipcowy” w Jastrzębiu-Zdroju. W ciągu kilku godzin to samo nastąpiło w innych pobliskich kopalniach, m.in. KWK Moszczenica, KWK ZMP w Żorach i KWK 1 Maja w Wodzisławiu Śląskim.

Także w czwartek, 28 sierpnia, do Gdańska dotarli delegaci załóg strajkujących we Wrocławiu - przyjechali dzień później niż planowali, bowiem za sprawą peerelowskich organów bezpieczeństwa ich podróż została przerwana w Bydgoszczy.

 
To nie była wyłącznie rozgrywka między polskimi komunistami a buntującym się polskim społeczeństwem. Na sytuację w Polsce z niepokojem patrzyła elita władzy w ZSRR. Dla Moskwy rosnący tłum pod Stocznią Gdańską i rozszerzająca się fala strajków oznaczały jedno - postępy kontrrewolucji
To nie była wyłącznie rozgrywka między polskimi komunistami a buntującym się polskim społeczeństwem. Na sytuację w Polsce z niepokojem patrzyła elita władzy w ZSRR. Dla Moskwy rosnący tłum pod Stocznią Gdańską i rozszerzająca się fala strajków oznaczały jedno - postępy kontrrewolucji
Tadeusz Kłapyta/Archiwum ECS
 
  • 27 sierpnia, środa

 

Międzyzakładowy Komitet Strajkowy liczył już ponad 500 przedsiębiorstw, protest rozszerzał się na kolejne miasta w kraju. Lęk przed możliwością zbrojnej interwencji wcale nie był na wyrost. Moskwa zaniepokojona rozszerzającą się w Polsce "kontrrewolucją" dała liderowi PZPR ustne ostrzeżenie, poprzez swojego ambasadora w Warszawie.

Strajkujący mieli powody do radości. MKS rósł w siłę z każdą godziną - coraz to nowe strajkujące zakłady zgłaszały swój akces. Elbląski MKS przekazał swoje kompetencje MKS w Gdańsku. Nadchodziły informacje z objętych strajkami Ursusa, Świdnika, Bielska-Białej, Wałbrzycha. Konto budowy pomnika ofiar Grudnia 1970 miało już kilkaset tysięcy złotych, a na koncie MKS-u znajdowało się już kilka milionów złotych. Wszystko z datków publicznych. Jeszcze raz podkreślmy jednak, że nie było to kwoty porównywalne do dzisiejszych, ze względu na zupełnie inną wartość pieniądza w pogrążającym się w kryzysie gospodarczym PRL.

W Gdańsku trwały rozmowy grupy roboczej, złożonej z przedstawicieli MKS i strony rządowej, ale bez udziału wicepremiera Mieczysława Jagielskiego. 

W Stoczni Gdańskiej media zagraniczne reprezentowane były już przez ponad 200 dziennikarzy, w tym ekipy telewizyjne. Odwagi nabierali dziennikarze trójmiejskich mediów, którym w coraz większym stopniu udzielała się atmosfera protestu. Wydano oświadczenie, protestujące przeciw dezinformacji i nieobiektywnym komentarzom centralnej prasy PRL.

W stolicy, na szczytach PZPR, trwał tymczasem gabinetowy spór, co z tym robić dalej.

Moskwa coraz wyraźniej zaczęła wysyłać do Warszawy sygnały, że jest zaniepokojona i niezadowolona. Polska była istotną częścią sowieckiego imperium, w rosyjskich bazach na terytorium PRL stacjonowało ponad 60 tysięcy żołnierzy Armii Czerwonej - w tym wojska pancerne i lotnictwo.

Lęk przed siłą Moskwy miał niemałe znaczenie dla podejmowanych w tym czasie decyzji. I było to powszechne. Prymas Polski Stefan Wyszyński bał się wymuszonego przez Rosjan scenariusza, prowadzącego do rozlewu krwi. Bali się też towarzysze z partyjnych szczytów PZPR w Warszawie.

Nocą z 25 na 26 sierpnia na redę gdańskiego portu wpłynęły dwa radzieckie okręty wojenne. Przypadek? Oczywiście, że nie - i to miało być dla strony polskiej czytelne ostrzeżenie. Dzisiaj z opracowań historyków można się dowiedzieć, że już 25 sierpnia Biuro Polityczne Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego (KPZR), po przeanalizowaniu sytuacji w PRL, powołało specjalną komisję, której zadaniem było śledzenie rozwoju wypadków w Polsce. Na czele komisji stanął członek radzieckiego Politbiura Michaił Susłow, a w jej składzie byli: minister obrony Dymitr Ustinow, szef KGB Jurij Andropow i minister spraw zagranicznych Andriej Gromyko. 28 sierpnia Susłow postawił w stan pełnej gotowości bojowej trzy dywizje pancerne i jedną zmechanizowaną z okręgów: Nadbałtyckiego, Białoruskiego i Przykarpackiego. 

27 lub 28 sierpnia I sekretarz PZPR Edward Gierek został wezwany na dywanik do radzieckiego ambasadora w Warszawie. Awierkij Aristow przekazał ustnie oświadczenie najwyższych władz ZSRR. Brzmiało groźnie: Kreml wytykał polskim towarzyszom zbytnią opieszałość w walce z kryzysem gdańskim i wspominał coś o kontrrewolucji. Gierek zdawał sobie sprawę, że to dla niego także osobiste ostrzeżenie. Od 22 sierpnia wyraźnie słabł pod względem politycznym, do dymisji podali się jego bliscy współpracownicy, z premierem Edwardem Babiuchem na czele. Jednak liczył jeszcze na to, że przetrwa jako lider PZPR - jeśli tylko uspokoi sytuację w kraju.

 
 
Liderzy strajku grali z władzami PRL inteligentnie. Na groźny zarzut, że dążą do obalenia ustroju, odpowiedzieli m.in. transparentem nawiązującym do komunistycznego hasła Proletariusze wszystkich krajów łączcie się! . Dziś chętnie sięga się po ahistoryczne interpretacja tamtej epoki, ale prawda jest taka, że odzyskanie niepodległości uważano za cel nierealny, ze względu na potęgę wojskową ZSRR. Celem opozycji było poszerzenie przestrzeni wolności; socjalizm z ludzką twarzą - jak mawiano
Liderzy strajku grali z władzami PRL inteligentnie. Na groźny zarzut, że dążą do obalenia ustroju, odpowiedzieli m.in. transparentem nawiązującym do komunistycznego hasła "Proletariusze wszystkich krajów łączcie się!". Dziś chętnie sięga się po ahistoryczne interpretacje tamtej epoki, ale prawda jest taka, że odzyskanie niepodległości uważano za cel nierealny, ze względu na potęgę wojskową ZSRR. Celem opozycji było poszerzenie społecznej przestrzeni wolności; socjalizm z ludzką twarzą - jak mawiano
Zygmunt Błażek/Archiwum ECS
 
  • 26 sierpnia, wtorek

 

Wicepremier Mieczysław Jagielski wrócił do stołu negocjacyjnego w Stoczni Gdańskiej we wtorek, 26 sierpnia. Dla strajkujących był to sygnał, że na szczytach peerelowskich władz dojrzewa myśl o pójściu na ustępstwa. Ale do jakich granic? Liderzy MKS zaczęli twardo, od żądania zgody na utworzenie niezależnych od rządu związków zawodowych.

Mieczysław Jagielski miał złe wspomnienia z pierwszej wizyty w Stoczni, do której doszło w sobotę, 23 sierpnia. Wówczas robotnicy walili pięściami w karoserię autokaru, który przywiózł rządową delegację na teren zakładu. We wtorek, 26 sierpnia, postanowiono mu tego oszczędzić.

Relacja Timothy Gartona Asha z wtorkowych negocjacji: „Na krótko przed jedenastą Jagielski i jego doradcy zostają cichcem wprowadzeni przez bramę nr 1, gdzie nie ma gniewnego tłumu, który mógłby ich przerazić. W trakcie tej drugiej rundy rozmów Gwiazda, Lis, Wiśniewski i Wałęsa podkreślają nieustannie, że wolne związki zawodowe są niezbędne, i to nie tylko dla Trójmiasta, ale dla całej Polski. Jagielski mnoży deklaracje dobrej woli, ale w centralnej kwestii pozostaje nieprzejednany”.

- Nie ma takiej możliwości - przekonuje wicepremier. Poza tym jest gotowy na rozmowę.

Powołano wspólne grupy robocze do załatwienia pozostałych postulatów. Rozmowy były prowadzone za zamkniętymi drzwiami. Członkowie prezydium MKS rozpoczęli negocjowanie treści porozumienia, przy wsparciu zespołu ekspertów.

Tymczasem prymas Stefan Wyszyński wygłosił kazanie na Jasnej Górze: "W tej chwili przyszła na naszą Ojczyznę godzina rachunku sumienia. Jeżeli budzi się w nas świadomość odpowiedzialności za Naród, to musi się z tym wiązać poczucie odpowiedzialności za życie każdego z nas, za życie naszej rodziny, całego Narodu i Państwa. (...) Odpowiedzialność jest więc wspólna. Dlaczego? Bo wspólna jest i wina".

W Warszawie szczegółowo analizowano te słowa. Kazanie prymasa Wyszyńskiego odczytano podczas obrad Biura Politycznego PZPR. Towarzysze ocenili, że tekst jest "uspokajający". Zapadła decyzja o opublikowaniu homilii w państwowych mediach - jednak tylko we fragmentach. Przemilczano m.in., że prymas, zwrócił uwagę na "propagandową ateizację, która podrywała więź i siłę kulturalną milenijnego Narodu". Episkopat nie zamierzał milczeć w tej sprawie, wydał oświadczenie, że kazanie "ocenzurowano".

Komunikat Rady Głównej Episkopatu dawał sygnał, że biskupi popierają wszystkie żądania robotników, łącznie z postulatem swobodnego zakładania związków zawodowych.

 
MKS negocjował, strona rządowa wciąż bardziej udawała niż prowadziła negocjacje. Strajkujący robotnicy cierpliwie czekali, zastanawiając się, co z tego wyniknie. Lato było gorące - za dnia można było uciąć drzemkę na trawie. To wówczas karierę zrobiły płyty styropianu, których było w stoczni pod dostatkiem, więc świetnie nadawały się jako materace do spania. To znacznie ułatwiło prowadzenie strajku okupacyjnego, bowiem robotnicy w zdecydowanej większości nie opuszczali terenu zakładu również nocą - liczono się bowiem z próbą nagłego ataku ze strony milicji i wojska
MKS negocjował, strona rządowa wciąż bardziej udawała niż prowadziła negocjacje. Strajkujący robotnicy cierpliwie czekali, zastanawiając się, co z tego wyniknie. Lato było gorące - za dnia można było uciąć drzemkę na trawie. To wówczas karierę zrobiły płyty styropianu, które świetnie nadawały się jako materace do spania. Znacznie ułatwiły prowadzenie strajku okupacyjnego; robotnicy w zdecydowanej większości nie opuszczali terenu zakładu również nocą - liczono się bowiem z próbą nagłego ataku ze strony milicji i wojska
Leonard Szmaglik/Archiwum ECS
 
  • 25 sierpnia, poniedziałek

 

Tego dnia działo się niby niewiele, ale nieoczekiwanie - wieczorem - przywrócona została łączność telefoniczna Gdańska z resztą kraju. Było to o tyle zaskakujące, że rozmowy prowadzone na ten temat w Stoczni, między MKS a wojewodą gdańskim, nie przyniosły skutku. Decyzja zapadła w Warszawie, po spotkaniu lidera PZPR Edwarda Gierka z prymasem Stefanem Wyszyńskim.

Z dzisiejszej perspektywy łatwiej zrozumieć, że negocjacje Międzyzakładowego  Komitetu Strajkowego z wojewodą Jerzym Kołodziejskim nie mogły się skończyć żadnym sukcesem. Wojewoda nic nie mógł. 25 sierpnia w Gdańsku chodziło jedynie o podtrzymanie wrażenia, że rozmowy są prowadzone. To, co istotne, rozgrywało się tego dnia w stolicy.  

Edward Gierek poprosił o rozmowę prymasa Polski, kardynała Stefana Wyszyńskiego. Do spotkania doszło na neutralnym gruncie. Obie strony były żywo zainteresowane wzajemną wymianą poglądów. Prymas szykował się do wyjazdu na Jasną Górę, gdzie miała zebrać się Rada Główna Episkopatu Polski. I sekretarz PZPR chciał wiedzieć, czego się spodziewać po hierarchii kościelnej, w kontekście strajków na Wybrzeżu. Prymas Wyszyński chciał wysondować, jaki scenariusz dla strajkujących szykują władze PRL.

Nie było to pierwsze spotkanie towarzysza Gierka z głową polskiego Kościoła katolickiego. Relacje zaczęły się wkrótce po tym, jak wskutek tragicznych wydarzeń Grudnia od władzy odsunięty został Władysław Gomułka. Gierek jako nowy I sekretarz PZPR nie zamierzał wojować z Kościołem, zaproponował coś w rodzaju cichej symbiozy. Biskupi i księża nie wtrącali się do polityki, a komuniści - do spraw kościelnych. Owocem tego była m.in. zgoda władz państwowych na budowanie nowych świątyń, co za panowania Gomułki było niemożliwe.

Istnieje plotka, według której podczas tego spotkania pierwszy sekretarz "płakał i wtulił głowę w pierś Prymasa". Brzmi to jednak mało prawdopodobnie, biorąc pod uwagę relacje obu postaci. Było to spotkanie dwóch polityków. Gierek dowiedział się, że Kościołowi zależy na pokojowym rozwiązaniu kryzysu. Obawy prymasa budziła możliwość rozlewu krwi i niepewność, czy Moskwa nie będzie parła w stronę takiego rozwoju wypadków. 

Wieczorem w Stoczni Gdańskiej odbyło się spotkanie prezydium MKS z wojewodą gdańskim Jerzym Kołodziejskim. Uzgodniono, że dalsze rozmowy wznowione będą następnego dnia, o godz. 11. Wojewoda złożył obietnicę informowania o przebiegu rozmów w prasie centralnej, radio i TV, a także odblokowania łączności telefonicznej.

Po godz. 21. łączność telefoniczna Gdańska z resztą kraju została przywrócona.

 
 
Pod stocznię przychodził wielotysięczny tłum mieszkańców Gdańska, w tym rodzin uczestników strajku. Wymagało to obywatelskiej odwagi - nikt nie miał pewności, że władze nie postawią na rozwiązanie siłowe
Pod stocznię przychodził wielotysięczny tłum mieszkańców Gdańska, w tym rodzin uczestników strajku. Wymagało to obywatelskiej odwagi - nikt nie miał pewności, że władze nie postawią na rozwiązanie siłowe. Zdawano sobie sprawę, że policja polityczna SB fotografuje i filmuje osoby wspierające protest. Nz. mieszkańcy uczestniczący w niedzielnej mszy św. odprawianej na terenie Stoczni Gdańskiej, przy Bramie nr 2
Leonard Szmaglik/Archiwum ECS

 

 

  • 24 sierpnia, niedziela

 

Sobotnie podjęcie rozmów przez stronę rządową - z wicepremierem Jagielskim na czele - było sukcesem Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego, ale gra nerwów trwała. “Czerwoni” wciąż byli groźni, nikt nie miał pewności, czy ostatecznie nie zdecydują się na stłumienie protestu siłą. W niedzielę rano, 24 sierpnia, w mszy świętej przy Bramie nr 2 Stoczni Gdańskiej uczestniczyło kilkanaście tysięcy osób.

Obecnie w opisach tamtych wydarzeń wspomina się krótko, że rano na mszę św. przyszły wielotysięczne tłumy - i szacunkowo podawana jest liczba kilkunastu tysięcy uczestników. Warto jednak poświęcić kilka słów duchowemu i psychologicznemu wymiarowi tamtego wydarzenia. Kim byli ci ludzie? Przede wszystkim stoczniowcy, ale też członkowie ich rodzin i mieszkańcy, manifestujący swoje poparcie dla strajku. Bali się, że “czerwoni” wciąż zdolni są do krwawego stłumienia protestu i represji - tak jak w grudniu 1970 roku. Modlili się więc, by do tego nie doszło. Papieżem był już wówczas Jan Paweł II, dlatego istniała nadzieja, że władze PRL muszą liczyć się z głosem Watykanu. W tamtych czasach już sam udział w mszy św. był światopoglądową manifestacją wobec rządzącej krajem PZPR, która to partia powoływała się na swoje komunistyczne korzenie i propagowała ateizm, ewentualnie agnostycyzm. Wiara religijna dla władz PZPR była czymś bzdurnym, ale jednocześnie Kościół katolicki jako organizacja reprezentował realną siłę społeczną. 

Sygnałem, że “czerwoni” mogą szykować coś złego, była przeprowadzona przez SB w Gdańsku (niedziela, 24 sierpnia) akcja kolportowania ulotek, w których oskarżono MKS o odrzucenie propozycji rozmów z komisją rządową.

Bez wątpienia w SB i wojsku, a przede wszystkim w samej PZPR, znaleźliby się w tamtym czasie ludzie gotowi do konfrontacji - jednak sytuacja była dużo trudniejsza dla władz PRL niż w grudniu 1970 r. Chodziło o zachowanie twarzy na forum międzynarodowym, a w Stoczni Gdańskiej było już wielu zagranicznych dziennikarzy, wysyłających w świat swoje korespondencje. Ponadto robotnicy nie dawali żadnego pretekstu do rozwiązania siłowego - zamknęli się w zakładzie i apelowali o poprawę życia ludzi pracy. Mieli też poparcie setek innych zakładów, które również strajkowały i miały swoich przedstawicieli w MKS. Co więcej, zadbano o intelektualne zaplecze protestu: do Gdańska przyjechała grupa zaproszonych przez MKS ekspertów, by uczestniczyć w jego pracach. Oficjalnie powołano Komisję Ekspertów (Tadeusz Mazowiecki przewodniczący, Bohdan CywińskiBronisław GeremekTadeusz KowalikWaldemar KuczyńskiJadwiga StaniszkisAndrzej Wielowieyski), których wspierali w kolejnych dniach Jerzy StembrowiczAndrzej Stelmachowski i Jan Strzelecki. Były to osoby, które podpisały wcześniej "apel intelektualistów" o znalezienia rozwiązania "bez rozlewu krwi".

Wszyscy zastanawiali się po obu stronach barykady: co dalej?

Wicepremier Jagielski wyjechał z Gdańska do Warszawy na posiedzenie Biura Politycznego KC PZPR. Przedstawił tam swoją ocenę: "MKS jest znaczną siłą organizacyjną i w pełni panuje nad strajkiem, a zatem droga do likwidacji strajku musi prowadzić przez rozmowy z MKS".

 

Mieczysław Jagielski w Stoczni Gdańskiej, przed Salą BHP. To zdjęcie pochodzi z późniejszych dni, ale dobrze oddaje atmosferę tego spotkania. Wicepremier i garstka jego ludzi pośród nieprzyjaźnie nastawionych uczestników strajku. Gdy Jagielski po raz pierwszy pojawił się w stoczni 23 sierpnia wieczorem, robotnicy uderzali pięściami w karoserię rządowego busa, który w wolno jechał przez tłum. Wicepremier wysiadł blady
Mieczysław Jagielski w Stoczni Gdańskiej, przed Salą BHP. To zdjęcie pochodzi z późniejszych dni, ale dobrze oddaje atmosferę tego spotkania. Wicepremier i garstka jego ludzi pośród nieprzyjaźnie nastawionych uczestników strajku. Gdy Jagielski po raz pierwszy pojawił się w stoczni 23 sierpnia wieczorem, robotnicy uderzali pięściami w karoserię rządowego busa, który w wolno jechał przez tłum. Wicepremier wysiadł blady
Giedymin Jabłoński/www.gdansk.pl

 

  • 23 sierpnia, sobota

 

Międzyzakładowy Komitet Strajkowy zrzeszał już 388 przedsiębiorstw, gdy w sobotę 23 sierpnia wieczorem do Stoczni Gdańskiej po raz pierwszy przybył na negocjacje wicepremier Mieczysław Jagielski. MKS zażądał, by przywrócono Gdańskowi łączność telefoniczną z resztą kraju. I wtedy jeden z członków rządowej delegacji zaczął opowiadać bajki o trąbie powietrznej.

Władze chciały dobrze zaprezentować się w oczach stoczniowców, dlatego cała rządowa delegacja - z wicepremierem Jagielskim na czele - przyjechała nie limuzynami, ale busem. Działo się to pod wieczór.

Świadkiem tej sytuacji był angielski dziennikarz i historyk Timothy Garton Ash: „O ósmej przyjeżdża autobusem Jagielski ze swoją ekipą. Ludzie walą pięściami w boki i okna przeciskającego się przez tłum pojazdu. Potem wicepremier, blady, z zaciśniętymi ustami, stawia czoło 2 tysiącom wrogich spojrzeń”.

Stół do negocjacji ustawiony został w stoczniowej sali bhp. Po drodze Jagielski próbował jeszcze pozyskać sympatię strajkujących - witał się uściskiem ręki z każdym, kogo spotkał. Negocjacjom przewodniczył Lech Wałęsa. Pierwsze rozmowy były nieudane, Jagielski nie miał tak naprawdę nic do zaoferowania. Gdy MKS poruszył wątek przywrócenia w Gdańsku łączności telefonicznej z resztą kraju, głos zabrał członek delegacji rządowej Zbigniew Zieliński - jeden z szefów przemysłu ciężkiego i wpływowy sekretarz Komitetu Centralnego PZPR. To była kompromitacja i powód rozbawienia stoczniowców: Zieliński kłamał, że trąba powietrzna - która przeszła nad Warszawą - zerwała przewody telefoniczne. Jagielski przysłuchiwał się temu z wyraźnym zażenowaniem, wiedział bowiem, że bujdy o trąbie powietrznej podważają wiarygodność całej rządowej delegacji.

Jagielski uchylił się od zajęcia jasnego stanowiska wobec postulatu utworzenia niezależnych związków zawodowych, odmówił publikacji w prasie żądań MKS-u. Stwierdził też, że konstytucja gwarantuje wolność słowa, lecz wydawnictwa niezależne mają antysocjalistyczny charakter i są szkodliwe. Zapewnił, że w Polsce nie ma więźniów politycznych.

Krótki, wspólny komunikat po zakończeniu rozmów stwierdzał tylko, że doszło do spotkania i prezentacji stanowisk. Rozmowy miały być kontynuowane. Terminu jednak nie ustalono.

Co jeszcze działo się w sobotę, 23 sierpnia:

  • Wciąż silne obawy, że władze PRL zdecydują się na rozwiązanie siłowe. Do wiadomości znajdujących się w stoczni robotników i dziennikarzy podano apel podpisany przez 64 opozycyjnych intelektualistów - wzywali do znalezienia rozwiązania „bez rozlewu krwi”. Wśród sygnatariuszy apelu - Tadeusz Mazowiecki i Bronisław Geremek, którzy po przyjeździe do Stoczni Gdańskiej zostali doradcami Wałęsy.
  • Lech Wałęsa zaapelował do władz, by milicja i SB zaprzestały szykan wobec strajkujących i opozycyjnych działaczy. 
  • O godzinie 14 do stoczni przybył wojewoda gdański w celu ustalenia szczegółów rozmów z delegacją rządową - te zaczęły się sześć godzin później.
  • Przebieg rozmów MKS-u ze stroną rządową miał charakter jawny - był transmitowany przez zakładowy radiowęzeł, dzięki czemu wszystko słyszała strajkująca załoga stoczni.
  • W Stoczni Gdańskiej ukazał się pierwszy numer "Strajkowego Biuletynu Informacyjnego SOLIDARNOŚĆ".

 

Władze PRL były przerażone sytuację w stoczni i tak zdesperowane, że w całym Gdańsku na kilka dni zawiesiły połączenia telefoniczne - po to, by strajk nie przenosił się na inne regiony kraju. Nic im to nie pomogło. Nz. robotnicy strajkujący na stoczniowym murze, tuż przy ulicy miasta. Orzeł z przywróconą przez robotników koroną wskazuje na wymiar wolnościowy i godnościowy sprzeciwu
Władze PRL były przerażone sytuację w stoczni i tak zdesperowane, że na kilka dni zawiesiły międzymiastowe połączenia telefoniczne z Gdańskiem - po to, by strajk nie przenosił się na inne regiony kraju. Nic im to nie pomogło. Nz. robotnicy strajkujący na stoczniowym murze, tuż przy ulicy miasta. Orzeł z przywróconą przez robotników koroną wskazuje na wolnościowy i godnościowy wymiar sprzeciwu
Leonard Szmaglik/Archiwum ECS

 

  • 22 sierpnia, piątek

 

W piątek, 22 sierpnia, peerelowskie władze miały już świadomość utraty kontroli nad sytuacją w Gdańsku. Rządowa prasa, radio i telewizja kłamały jak najęte, ale ludzie przekazywali sobie prawdziwe wiadomości w prywatnych rozmowach, również telefonicznych. “Czerwoni” wpadli więc na pomysł odcięcia Gdańskowi międzymiastowych połączeń telefonicznych, po to, by utrudnić przepływ informacji do innych części kraju.

Jeśli spojrzeć dzisiaj na któreś z kalendariów Sierpnia, piątek 22 sierpnia wydaje się po prostu jednym z dni o mniejszym znaczeniu dla rozwoju wypadków. Oczywiście przyjazd do stoczni Tadeusza Mazowieckiego i Bronisława Geremka, jako istotnych figur krystalizującego się wokół Wałęsy zespołu doradców - był bardzo ważny, ale nastąpiło to dopiero w późnych godzinach, praktycznie w nocy. 

  • Rano Wałęsa przemawiał przy bramie nr 2: "Mamy 600 tys. zł. W miarę możliwości możemy wypłacać zasiłek potrzebującym. Trzeba zrobić listę." Przemówienie przyjęte jest z entuzjazmem. Stoczniowcy odśpiewują hymn i "Boże coś Polskę"
  • W MKS zarejestrowanych było 350 zakładów, a poszczególni liderzy strajkujących załóg nie mieli już zamiaru podejmować na własną rozmów z przedstawicielami władz PRL. Wydali więc stosowny komunikat: "MKS jest jedyną władzą, instancją mogącą podjąć decyzję o zakończeniu strajku po przeprowadzeniu rokowań z przedstawicielem rządu PRL.[...] MKS jeszcze raz wyraża nadzieję, że przedstawiciele rządu jak najrychlej odpowiedzą na propozycję MKS i przystąpią do rozmów."
  • Delegacja ze świdnickich zakładów ofiarowała 175 tys. zł na potrzeby strajkujących (oczywiście wartość pieniądza była zupełnie inna, nie ma sensu przeliczać na dzisiejsze - ale liczył się gest).
  • Wieczorem MKS złożył wicepremierowi Jagielskiemu pisemne oświadczenie o gotowości do podjęcia rozmów na temat listy postulatów. Jagielski zaproponował, że następnego dnia wstępne rozmowy z MKS w stoczni rozpocznie wojewoda gdański.
  • Późno w nocy w stoczniowej sali BHP po raz pierwszy pojawiają się eksperci MKS: Tadeusz Mazowiecki i Bronisław Geremek. Wałęsa omówił z nimi taktykę rozmów z wojewodą, które zaplanowane były na następny dzień.

Tak naprawdę najważniejsze sprawy w piątek, 22 sierpnia 1980 r., wiązały się z walką władz PRL o utrzymanie monopolu informacyjnego, który od ponad trzydziestu lat pozwalał “czerwonym” na skuteczne manipulowanie polską opinią publiczną. Tradycyjnie więc w gazetach, radiu i telewizji były tylko takie treści, jakie akceptowano na szczytach władzy. W Sierpniu okazało się jednak, że to za mało. Strajkujący wydawali swoje ulotki i biuletyny, które rozchodziły się błyskawicznie i traktowane były przez ludzi jako jedyne wiarygodne źródło informacji. Akcja ulotkowa od początku protestów prowadzona była m.in. w pociągach SKM i przybierała na intensywności. “Czerwoni” próbowali temu przeciwdziałać przy użyciu sił SB i milicji - poprzez tropienie i wyłapywanie kolporterów, konfiskatę druków. Gdy to nie wystarczyło, władze próbowały rozprowadzać… własne ulotki. 

“Czerwoni” mieli jeszcze jeden interesujący pomysł, który dziś - w dobie internetu i telefonii komórkowej - trudno sobie wyobrazić. Postanowili odciąć Gdańsk od telefonicznych połączeń międzymiastowych, aby “strajkowa zaraza” nie roznosiła się na inne regiony. Było to możliwe, bowiem w PRL ówczesna sieć telefoniczna była własnością państwa, a do tego słabo rozwinięta (zdecydowana większość Polaków w ogóle nie miała telefonu w domu, musiała korzystać z ulicznych budek telefonicznych, telefonów w miejscu pracy lub dzwoniła dzięki uprzejmości posiadających aparat sąsiadów). Dzięki temu peerelowska policja polityczna (SB) miała system telekomunikacyjny w rękach i postanowiła z tego skorzystać - rano, 22 sierpnia, gdańszczanie ze zdumieniem stwierdzili, że nie mogą się dodzwonić poza miasto.

W wydanej po latach przez Gdańskie Towarzystwo Naukowe pracy „Sierpień ’80 we wspomnieniach” można przeczytać związaną z tymi wydarzeniami relację rencistki-emerytki Marianny Waliszewskiej

Pani Marianna próbowała skontaktować się z rodziną na Śląsku, by opowiedzieć o tym, co dzieje się w Trójmieście. I było to niemożliwe. Taka sytuacja utrzymywała się od 22 do 26 sierpnia. Potem zdarzyło się, że telefonistka centrali międzymiastowej pomyłkowo połączyła do pani Waliszewskiej jakiegoś rozmówcę z Wrocławia. Gdańszczanka wyjaśniła, że to pomyłka, ale nie umiała odmówić sobie wymiany choćby kilku zdań z nieznajomym.

-  Czy Wrocław strajkuje?

- Połowa, proszę pani. Czy was w Gdańsku mordują?

- Nie, a was?

- Nie, niechby tylko spróbowali.

Po latach, już w wolnej Polsce, Marianna Waliszewska tak komentowała tamtą rozmowę: „Nigdy na pewno nie dowie się ten człowiek, z kim on wtedy rozmawiał, ani ja tego się nie dowiem. Chciałabym jednak, by wiedział, że te kilka słów znaczyło wtedy dla mnie bardzo dużo. Rozpłakałam się ze szczęścia, że nie jesteśmy chociaż teraz sami”.

 

Pod Stocznią Gdańską gromadził się coraz większy tłum mieszkańców, którzy starali się okazać poparcie. Strajkujący byli głodni, więc przynoszono jedzenie, z każdym dniem coraz więcej. Poruszające były sytuacje, gdy rolnicy z własnej inicjatywy przywozili robotnikom żywność na zaprzężonych w konie furmankach
Pod Stocznią Gdańską gromadził się coraz większy tłum mieszkańców, którzy starali się okazać poparcie. Strajkujący byli głodni, apelowali o przynoszenie jedzenia - więc ludzie przynosili produkty ze sklepów, ziemniaki z warzywniaka, ugotowaną w domu zupę, upieczone ciasto, domowej roboty dżemy i kompoty. Z każdym dniem ta pomoc rosła. Poruszające były sytuacje, gdy rolnicy z własnej inicjatywy przywozili robotnikom żywność na zaprzężonych w konie furmankach
Zygmunt Błażek/Archiwum ECS

 

  • 21 sierpnia, czwartek

Pod bramy Stoczni Gdańskiej - przede wszystkim pod Bramę nr 2 - od poniedziałku zaczął przychodzić coraz większy tłum. Najpierw byli to głównie członkowie rodzin stoczniowców, ale z każdym dniem przybywało tych, którzy mieli wystarczająco dużo odwagi, by „dotknąć” dziejącej się na ich oczach historii. Chcieli też wesprzeć nowych bohaterów. W tłumie była jeszcze jedna kategoria ludzi, niezbyt liczna, ale niezwykle ważna z punktu widzenia peerelowskich władz - pracownicy operacyjni komunistycznej policji politycznej SB (Służba Bezpieczeństwa). Stali, chodzili, podsłuchiwali przypadkowe rozmowy, robili zdjęcia. Następnie składali raporty. To, co trafiało do towarzyszy z PZPR było przerażające: poparcie gdańszczan dla strajkującej Stoczni Gdańskiej rosło z każdą godziną.

Wicepremier Mieczysław Jagielski został przysłany z Warszawy do Gdańska w czwartek, 21 sierpnia - w miejsce wicepremiera Tadeusza Pyki, którego wcześniejsza misja gaszenia strajków zakończyła się fiaskiem. Jagielski, który doskonale znał raporty napływające z Gdańska, zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji.

Już w pierwszych dniach stoczniowcy zaapelowali o dostarczanie żywności. Sklepy z powodu pogłębiającego się od miesięcy kryzysu gospodarczego były słabo zaopatrzone, ludzie przynosili więc stoczniowcom w darze niemal wszystko, co można było kupić: chleb, masło, dżem, papierosy, konserwy. Dawali też kwiaty - tak, jak się je daje wyzwolicielom.

Opublikowana po latach przez Gdańskie Towarzystwo Naukowe praca „Sierpień ’80 we wspomnieniach” przytacza historię Bohdana Rawicza. Człowiek poważny i stateczny, rencista, tak dał się porwać entuzjazmowi, że w sklepie potraktowano go jak czarnorynkowego spekulanta chcącego wykupić towar. Sam zaznał głodu w hitlerowskim obozie w czasach wojny. Słysząc apel o żywność, poszedł więc najszybciej, jak umiał, do spożywczego, wyjął wszystkie pieniądze, jakie miał, i poprosił o trzy kilogramy masła.

- Nie dostanie pan tyle na jedną osobę - odpowiedziała oburzona ekspedientka.

- To dla głodnych.

- Jakich znów głodnych?

- Dla strajkujących w stoczni.

Od tej chwili rozmowa była zupełnie inna. Ekspedientka sprzedała Rawiczowi tyle masła, ile poprosił. Dał je stoczniowcom. Słysząc od nich podziękowania, zamknął oczy, ale i tak nie zdołał powstrzymać łez.

21 sierpnia o godz. 14 w gdańskiej rozgłośni radiowej (obecnie Radio Gdańsk) wicepremier Mieczysław Jagielski obiecał, że będzie rozmawiać z każdym. Podał numer telefonu, pod którym czekał na chętnych. Radiowe przemówienie Jagielskiego miało na celu złamanie solidarności strajkujących z Międzyzakładowym Komitetem Strajkowym (MKS). Wicepremier zaproponował tzw. rozmowy branżowe przedstawicieli załóg poszczególnych zakładów z reprezentującymi władze "trójkami" (dyrekcja, podstawowa organizacja partyjna i rada zakładowa). Oczywiście z pominięciem MKS.

Jednak sytuacja coraz bardziej wymykała się władzom spod kontroli. O godz. 18 doszło do zjednoczenia się wszystkich strajkujących zakładów w MKS. W Stoczni zaczął formować się sztab doradców - dołączył m.in. Lech Bądkowski, literat.

Tego dnia przyjechała delegacja z Elbląga: „Zamech stoi, komunikacja miejska też”.

Strajkował już Szczecin. Także 21 sierpnia zaczął się strajk w krakowskiej Hucie im. Lenina. “Czerwoni” do Szczecina wysłali innego wicepremiera - Kazimierza Barcikowskiego.  

MO i SB kontynuowały represje, konfiskując m.in. kilka tysięcy ulotek MKS na pokładzie holownika m/t Wilk.

Aparat rządowej propagandy też próbował robić, co mógł. Rozbawienie członków MKS wywołał czwartkowy (21 sierpnia) artykuł w „Dzienniku Bałtyckim”: „Rozmowy Komisji Rządowej pod przewodnictwem T. Pyki z zakładowymi komitetami strajkowymi trwają. Rozważane i negocjowane są postulaty zgłoszone przez załogi. Komisja, której prace trwają, stale przyjmuje kolejne komitety strajkowe. Uczestniczący w rozmowach przedstawiciele zakładowych komitetów strajkowych zdecydowanie odcięli się od działań jakichkolwiek nielegalnych organizacji typu KOR, Ruch Młodej Polski i innych. Równolegle z toczącymi się rozmowami kilka zakładów dotychczas strajkujących przystępuje do pracy”.

Komentarz z tego samego dnia w „Trybunie Ludu”: „Naszym partyjnym obowiązkiem jest wyjaśnienie istoty haseł, które antysocjalistyczne koła usiłują narzucać środowiskom robotniczym, dążąc do przeciwstawienia ich partii, do antagonizowania społeczeństwa, do wprowadzenia zamętu”.

Jak pisze historyk Andrzej Friszke, badacz Sierpnia: „Biuro Polityczne optowało za politycznymi środkami rozwiązania konfliktu, ale uwagę koncentrowano na działaniach bardzo tradycyjnych: liście do aktywu PZPR, przemówieniach przywódców partii do społeczeństwa, linii propagandy radiowo-telewizyjnej, nadziejach na skonsolidowanie aktywu partii, wreszcie - zmianach personalnych.

Podejmowano wprawdzie rozmowy z poszczególnymi strajkującymi zakładami (komisja T. Pyki), ale najżywsze obawy budziła zarówno myśl o istotnych ustępstwach politycznych, jak ekonomicznych”.

 

Znak Solidarność  namalowany przez Jerzego Janiszewskiego - studenta gdańskiej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych - od pierwszych chwil zaczął robić zawrotną karierę. W następnych miesiącach i latach stał się znany na całym świecie niemal tak, jak znak firmowy Coca-Coli. Nz. obok  Solidarności  nalepiona kartka z propagandowym hasłem  21 x TAK , oznaczającym poparcie dla 21 postulatów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego
Znak "Solidarność" namalowany przez Jerzego Janiszewskiego - studenta gdańskiej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych - od pierwszych chwil w stoczni zaczął robić zawrotną karierę. W następnych miesiącach i latach stał się znany na całym świecie niemal tak, jak znak firmowy Coca-Coli. Nz. obok "Solidarności" nalepiona kartka z propagandowym hasłem "21 x TAK", oznaczającym poparcie dla 21 postulatów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego
Stanisław Szukalski/Archiwum ECS

 

  • 20 sierpnia, środa

Kiedy po raz pierwszy namalowany został znak "Solidarności"? Nawet jego autor Jerzy Janiszewski nie pamięta dokładnie. Najpewniej 19 lub 20 sierpnia. W środę, 20 sierpnia, pierwsze odbitki rozeszły się w Stoczni Gdańskiej jak przysłowiowe ciepłe bułeczki.

Od kilku dni pod bramy strajkującej stoczni przychodził tłum. Robotnicy wspierani byli na różne sposoby. Najczęściej dostawali jedzenie i kwiaty. Janiszewski, artysta grafik, był w tym tłumie, uległ entuzjazmowi zebranych ludzi. Postanowił, że da stoczniowcom coś wyjątkowego - znak, z którym będą mogli się identyfikować.

- Najpierw chciałem wykorzystać motyw stoczniowej bramy, ale okazało się, że nie wygląda to najlepiej - wspominał artysta.

Dlaczego nie wpadł od razu na oczywiste z dzisiejszej perspektywy hasło "Solidarność"? Rodzący się dopiero związek nie miał jeszcze żadnej nazwy. Janiszewski próbował więc najpierw z napisem MKS (Międzyzakładowy Komitet Strajkowy). Jego żona Krystyna zaproponowała, by z litery K wyprowadzić biało-czerwoną flagę. Taki projekt robił już niezłe wrażenie, ale nie był wystarczająco dobry.

Janiszewski przyjaźnił się wtedy z grupą gdańskich poetów. Spacerowali, dyskutowali, oglądali napisy na murach. To jeden z poetów zwrócił uwagę, że najczęściej powtarzającym się i odmienianym na różne sposoby słowem jest solidarność: "Jesteśmy solidarni", "solidarnie zwyciężymy" i podobne. 

Olśnienie przyszło w nocy, w mieszkaniu artysty na gdańskim osiedlu Morena, przy ulicy Marusarzówny. Janiszewski klęcząc nad białą kartką formatu A5, wymalował przy pomocy pędzla czerwoną farbą "Solidarność" - tak by to wyglądało na jeden, ciągły, ruch ręki. Następnie z litery "N" wyprowadził biało-czerwoną flagę. Uzyskany efekt był niesamowity - jakby idący tłum manifestantów z rewolucyjnym sztandarem.

Przed południem Janiszewski popędził z tą kartką do Stoczni Gdańskiej. Ludzie wzięli ten znak, jakby od dawna na niego czekali. Janiszewski przynosił w następnych dniach po 50-100 odbitek. Wszystkie rozchodziły się w mgnieniu oka. Artysta nawet się nie obejrzał, a znak żył już swoim życiem. Można go było zobaczyć wszędzie. Rozlepiany był na ulicznych słupach, widniał dumnie w klapie marynarki Lecha Wałęsy. 

20 sierpnia stał się także dniem fiaska misji Tadeusza Pyki. Wicepremier próbował odciągnąć kilkanaście dużych zakładów od uczestnictwa w Międzyzakładowym Komitecie Strajkowym. Przechwalał się swoimi wpływami na szczytach władzy, obiecał przedstawicielom robotników załatwienie przez rząd dwunastu punktów, uzgodnionych w trakcie negocjacji. Gdy o godz 14. przyszła odpowiedź z Warszawy, okazało się, że rząd spośród tych 12 punktów gotów jest zaakceptować zaledwie trzy: o fabrykach domów, o imporcie mięsa i o tym, że komitety mogą działać po zakończeniu strajku.

Delegaci zakładów zrozumieli, że ten napuszony wicepremier niewiele może. Poczuli się oszukani, postanowili wrócić do struktur MKS - tym bardziej, że coraz mocniej domagali się tego członkowie załóg. 

- Wojna nerwów trwała. Podchodziliśmy pod bramę stoczni Remontowej i Północnej, przekonywaliśmy robotników, żeby się do nas przyłączyli - wspominał Wałęsa. - Niektórzy ich prosili, inni wyzywali od łamistrajków.

To był już koniec misji Tadeusza Pyki. Ostatnie spotkanie odbył w Komitecie Wojewódzkim PZPR. Otrzymał polecenie powrotu do Warszawy.

Wyjazd Pyki nie oznaczał jednak końca próby sił między władzami PRL, a strajkującymi zakładami. Ruszył aparat propagandy: kontrolowana w całości przez komunistów telewizja przedstawiała informacje o stratach gospodarczych wywołanych strajkami. Lider prorządowych związków zawodowych Jan Szydlak określił strajk jako przejaw działań sił wrogich wobec polskiego państwa. 

MO i SB przystąpiły do szykanowania delegatów komitetów strajkowych - rozpoznawano ich po biało-czerwonych flagach na samochodach. SB aresztowała ponad dwudziestu członków i współpracowników KOR.

Jednak z każdą godziną bunt się rozszerzał. Do strajków dołączyły Politechnika Gdańska, Uniwersytet Gdański oraz Opera Bałtycka i Filharmonia Bałtycka. MKS reprezentował już 304 zakłady. 

Jan Paweł II w depeszy do prymasa Polski Stefana kard. Wyszyńskiego zapewnił o modlitwie, "aby Episkopat Polski ze swym Prymasem na czele (...) mógł również i tym razem dopomóc temu Narodowi w ciężkim zmaganiu się o chleb powszedni, o sprawiedliwość i zabezpieczenie jego nienaruszalnych praw do własnego życia i rozwoju".

 

Strajk w Stoczni Gdańskiej zmienił swój charakter - nie chodziło już o interesy pracownicze jednego zakładu, ale o załatwienie spraw dotyczących całego kraju. Od tego czasu oczy całej Polski zwróciły się na Gdańsk. Władze PRL do gaszenia politycznego pożaru wyznaczyły wicepremiera Tadeusza Pykę
Strajk w Stoczni Gdańskiej zmienił swój charakter - nie chodziło już o interesy pracownicze jednego zakładu, ale o załatwienie spraw dotyczących całego kraju. Miało to swoje odzwierciedlenie w hasłach wywieszanych przez uczestników protestu na stoczniowych murach. Były świetnie widoczne nie tylko dla ulicznych przechodniów, ale też dla pasażerów pociągów, które przejeżdżały w pobliżu stoczni, wioząc wczasowiczów z całego kraju. Władze PRL do gaszenia politycznego pożaru wyznaczyły wicepremiera Tadeusza Pykę
Tadeusz Kłapyta/Archiwum ECS

 

  • 19 sierpnia, wtorek

Do akcji wkroczył wicepremier Tadeusz Pyka, którego Warszawa wysłała do Trójmiasta, by osobiście dopilnował rozwiązania kryzysowej sytuacji w Gdańsku. Ten zaczął grać na rozbijanie solidarności między strajkującymi zakładami, a kierownictwem MKS. Pyka przekonywał, że dla niego wszystkie postulaty są w zasadzie do załatwienia “od ręki”. W praktyce nie było to takie proste.

Wicepremier Tadeusz Pyka na Wybrzeżu przebywał już od piątku, 15 sierpnia. Pozostawał jednak w cieniu, osobiście do akcji wkroczył w poniedziałek, 18 sierpnia. Wyraźnie grał na rozbicie solidarności strajkujących zakładów, jednocześnie prezentując się jako równy chłop, który dużo może. 

Pyka najpierw, za pośrednictwem sekretarzy zakładowych PZPR, wysyłał sygnały do komitetów strajkowych w poszczególnych zakładach, że oferuje korzystne porozumienie pod warunkiem odcięcia się od MKS, KOR i Ruchu Młodej Polski.

To swoiste „dziel i rządź” przyniosło efekty we wtorek, 19 sierpnia. Rano do rozmów z Pyką przystąpiły delegacje Stoczni Remontowej i Zarządu Portu Gdańsk.

Według relacji Wojciecha Giełżyńskiego i Lecha Stefańskiego, ówczesnych dziennikarzy „Polityki”, Pyka miał oczarować przedstawicieli strajkujących zakładów: „Panowie, ja tu przyjechałem nie dlatego, że mi kazano, ale na ochotnika, bo lubię Gdańsk. Zależy mi na tym, żeby sprawę rozwiązać jak należy, bo mnie boli, że doszło do strajków, do konfliktu. Chcę wszystko załatwić, i to szybko, ale będę siedział tak długo, póki nie załatwię wszystkiego do końca, choćby do grudnia albo do przyszłego roku”.

Potem Pyka przeleciał wzrokiem po liście 21 postulatów MKZ i stwierdził, że wszystkie są „w zasadzie do załatwienia”. 

- Chcecie trzyletnich urlopów macierzyńskich? A może lepiej wybudować więcej żłobków? Policzymy, co wypadnie taniej” - mówił ze swadą.

Robotnicy wyszli z porannego spotkania uskrzydleni. Kolejną turę rozmów wyznaczono na godz. 21. Delegaci obiecali poinformować inne zakłady o efektach tego spotkania i nakłonić je do udziału w rozmowach z wicepremierem.

Wieczorem w Urzędzie Wojewódzkim na negocjacje z wicepremierem Pyką przyszło 16 delegacji (m.in. ze Stoczni Remontowej i Stoczni Północnej, zakładów rybnych i Portu Gdańsk). Nie tak wiele, bowiem do MKS w tym czasie należało już ok. 250 zakładów.

Wicepremier zaproponował, że skoro wszystko da się załatwić, to należy przerwać strajk i dopiero potem „omówić szczegóły”. Delegatom nie spodobał się ten pomysł. Zaczęli tłumaczyć, że i tak nie mogą wznowić pracy, póki strajkuje zrzeszona w MKS komunikacja miejska.

Pyka zaczął się przechwalać: „Wy nie wiecie, kto ja jestem. W Warszawie by wam powiedzieli, że Pyka to taka kosa, że jak się weźmie, wszystko załatwi. Mam upoważnienie od najwyższych władz”.

I dla potwierdzenia swojej pozycji w stolicy, wicepremier postanowił pokazać, jaki ma gest. 

- Ja wiem, że u was w Gdańsku jest szczególnie ciężka sytuacja mieszkaniowa, że 120 tys. ludzi czeka na mieszkania - stwierdził Tadeusz Pyka. - Dobrze, damy wam dwie fabryki domów. Jedną normalną, na wielką płytę, a drugą francuską, na domki jednorodzinne, bardzo ładne domki. To was urządza?

Mówił też o zaopatrzeniu sklepów w mięso: „No tak, wiem, że u was jest źle. No, ale jest już decyzja o imporcie 60 tys. ton. Załatwione”.

Nie zapomniał również o wolnych sobotach: „Oczywiście. Nie ma sprawy. Będą. W sytuacji, gdy zaopatrzenia, surowców, energii brakuje, to będzie nawet gospodarczo korzystne”.

Pyka punkt po punkcie, przez całą noc, omówił z delegatami zakładów wszystkie postulaty. Skończyli o godz. 6 nad ranem. Wówczas dopisał jeszcze jedno zdanie: „Niniejsze porozumienie zostanie przedstawione do zatwierdzenia Radzie Ministrów”.

To wywołało protest delegatów. Zapowiedzieli, że nie przystąpią do pracy, póki nie dostaną na piśmie zgody rządu na obietnice wicepremiera. Pyka wysłał porozumienie do Warszawy. Był już ranek, zaczynała się środa, 20 sierpnia. Od odpowiedzi z Warszawy zależało, czy będzie to ostatni dzień strajku.

 

W poniedziałek, 18 sierpnia 1980 r., strajk wybuchł nowym płomieniem za sprawą 21 postulatów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego. Ich treść spisali na sklejkowych tablicach i wywiesili nad wejściem dla pracowników przy Bramie nr 2 Stoczni Gdańskiej dwaj młodzi działacze demokratycznej opozycji: Aram Rybicki i Maciej Grzywaczewski
W poniedziałek, 18 sierpnia 1980 r., strajk wybuchł nowym płomieniem za sprawą 21 postulatów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego. Ich treść spisali na sklejkowych tablicach i wywiesili nad wejściem dla pracowników przy Bramie nr 2 Stoczni Gdańskiej dwaj młodzi działacze demokratycznej opozycji: Aram Rybicki i Maciej Grzywaczewski
Krzysztof Korczyński/Archiwum ECS

 

  • 18 sierpnia, poniedziałek

Wydawało się, że jest po strajku. Po wolnej niedzieli, 17 tysięcy stoczniowców przyszło z samego rana do pracy. Byli zadowoleni z tego, że w sobotę władze w zaskakująco łatwy sposób dały im wszystko, czego żądali: podwyżkę płac, zgodę na pomnik ofiar Grudnia ’70, przywrócenie do pracy Anny Walentynowicz i Lecha Wałęsy. Strajkujący otrzymali też gwarancje bezpieczeństwa. Tymczasem MKS na wejściu do stoczni wywiesił nowe 21 postulatów, które dotyczyły spraw podstawowych dla całej Polski.

Większość pracowników Stoczni Gdańskiej strajkowała w pierwszych dniach i niekoniecznie chciała dalej protestować, była bowiem zadowolona ze spełnienia przez władze wszystkich dotychczasowych żądań. Pojawienie się 21 postulatów MKS stwarzało zupełnie nową sytuację.

Nastąpiła decydująca próba sił. Kierownictwo stoczni próbowało namówić przybyłych do stoczni robotników do podjęcia normalnej pracy, zaś członkowie MKS przekonywali ich do strajku. Rano wcale nie było jeszcze oczywiste, czym się to skończy - ludzie byli niezdecydowani, co dalej robić. Na trzech wydziałach Stoczni Gdańskiej podjęto normalną pracę.

- Przemawiałem, wyłączaliśmy im maszyny, jak nie było już innego sposobu, zaczynałem śpiewać „Boże, coś Polskę...” - wspominał po latach Lech Wałęsa. - W końcu wygraliśmy.

Pod wieczór sytuacja była już zupełnie inna: Stocznia Gdańska stała w całości, a do MKS przyłączyło się kilkanaście zakładów pracy. Rozpoczęto zbiórkę pieniędzy na budowę pomnika stoczniowców, którzy zginęli w grudniu 1970 r., podczas tłumienia protestu przez wojsko i milicję.

Tym razem w Warszawie, na szczytach władz PZPR, użycie metod siłowych do zdławienia strajku w Stoczni uznano za wykluczone. 18 sierpnia towarzysz Stanisław Kania, szef zespołu, który miał przygotować strategię rozwiązania narastającego konfliktu społecznego, stwierdził podczas wewnętrznej partyjnej narady: „nie mamy żadnych realnych szans, jeśliby doszło do starcia.(...) Przeciwnik zazębiony jest z anarchią, a anarchia z tysiącami nieprzychylnymi nam”. 

Podstawą do rozmów strajkujących z władzą stały się żądania Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego. Lista 21 postulatów była owocem gorącej dyskusji w gronie liderów strajku, w tym: Lecha Wałęsy, Bogdana Borusewicza, Andrzeja i Joanny Gwiazdów, Aliny Pienkowskiej, Bogdana Lisa. Ich treść spisano w niedzielę, 17 sierpnia, ale do publicznej wiadomości podane zostały w poniedziałek, 18 sierpnia. Ich treść w ostatecznym brzmieniu zredagował Bogdan Borusewicz. 

Dziś jest to jeden z najważniejszych dokumentów XX w. - 21 postulatów MKS w 2003 r. wpisano na listę najważniejszych dokumentów historii ludzkości: Światowa Lista Dziedzictwa Kulturowego UNESCO - Pamięć Świata. 

W dniach strajku w Stoczni wielkie znaczenie miało to, że cała lista 21 postulatów została spisana na wielkich sklejkowych tablicach. Zrobili to Arkadiusz Rybicki i Maciej Grzywaczewski, związani z Ruchem Młodej Polski. Tablice wywiesili na bramie nr 2 Stoczni Gdańskiej w poniedziałek, 18 sierpnia 1980 roku. 

Ciekawe są dalsze losy tego dokumentu i świadka historii. W pierwszą rocznicę podpisania porozumień - w 1981 r. - tablice zostały wypożyczone na wystawę do Centralnego Muzeum Morskiego w Gdańsku. Znajdowały się tam do 14 grudnia 1981 r.

Dzień po wprowadzeniu stanu wojennego dwaj pracownicy muzeum - Wiesław Urbański, przewodniczący zakładowej „Solidarności”, i Dariusz Chełkowski, kierowca w muzeum i także członek związku, wywieźli tablice. Urbański ukrył je w ściance działowej na strychu swojego domu we Wrzeszczu. Znajdowały się tam do 1996 r., kiedy to wróciły do Centralnego Muzeum Morskiego. Dziś - zgodnie z wolą Macieja Grzywaczewskiego i rodziny Arkadiusza Rybickiego, który zginął w katastrofie smoleńskiej - tablice z postulatami sierpniowego strajku należą do Europejskiego Centrum Solidarności, gdzie są jednym z najważniejszych eksponatów wystawy stałej.   

 

TREŚĆ 21 POSTULATÓW MIĘDZYZAKŁADOWEGO KOMITETU STRAJKOWEGO:

 

    1. Akceptacja niezależnych od partii i pracodawców wolnych związków zawodowych wynikających z ratyfikowanych przez PRL Konwencji nr 87 Międzynarodowej Organizacji Pracy, dotyczących wolności związków zawodowych.
    2. Zagwarantowanie prawa do strajku oraz bezpieczeństwa strajkującym i osobom wspomagającym.
    3. Przestrzegać zagwarantowanej w Konstytucji PRL wolności słowa, druku, publikacji, a tym samym nie represjonować niezależnych wydawnictw oraz udostępnić środki masowego przekazu dla przedstawicieli wszystkich wyznań.
    4. Przywrócić do poprzednich praw: a) ludzi zwolnionych z pracy po strajkach w 1970 i 1976 r., studentów wydalonych z uczelni za przekonannia; b) zwolnić wszystkich więźniów politycznych (w tym Edmunda Zadrożyńskiego, Jana Kozłowskiego, Marka Kozłowskiego); c) znieść represje za przekonania
    5. Podać w środkach masowego przekazu informację o utworzeniu Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego oraz publikować jego żądania.
    6. Podać realne działania mające na celu wyprowadzenie kraju z sytuacji kryzysowej poprzez: a) podanie do publicznej wiadomości pełnej informacji o sytuacji społeczno-gospodarczej; b) umożliwienie wszystkim środowiskom i warstwom społecznym uczestniczenie w dyskusji nad programem reform
    7. Wypłacić wszystkim pracownikom biorącym udział w strajku wynagrodzenie za okres strajku - jak za urlop wypoczynkowy, z funduszu CRZZ
    8. Podnieść zasadnicze uposażenie każdego pracownika o 2000 zł na miesiąc, jako rekompensatę dotychczasowego wzrostu cen
    9. Zagwarantować automatyczny wzrost płac równolegle do wzrostu cen i spadku wartości pieniądza
    10. Realizować pełne zaopatrzenie rynku wewnętrznego w artykuły żywnościowe, a eksportować tylko nadwyżki
    11. Znieść ceny komercyjne oraz sprzedaż za dewizy w tzw. eksporcie wewnętrznym
    12. Wprowadzić zasady doboru kadry kierowniczej na zasadach kwalifikacji, a nie przynależności partyjnej oraz znieść przywileje MO, SB i aparatu partyjnego poprzez: zrównanie zasiłków rodzinnych, zlikwidowanie specjalnych sprzedaży itp.
    13. Wprowadzić na mięso i jego przetwory kartki - bony żywnościowe (do czasu opanowania sytuacji na rynku)
    14. Obniżyć wiek emerytalny dla kobiet do 55 lat, a dla mężczyzn do lat 60 lub przepracowanie w PRL 30 lat dla kobiet i 35 lat dla mężczyzn bez względu na wiek
    15. Zrównać renty i emerytury starego portfela do poziomu aktualnie wypłacanych
    16. Poprawić warunki pracy służby zdrowia, co zapewni pełną opiekę medyczną osobom pracującym
    17. Zapewnić odpowiednią ilość miejsc w żłobkach i przedszkolach dla dzieci kobiet pracujących
    18. Wprowadzić urlop macierzyński płatny przez okres trzech lat na wychowanie dziecka
    19. Skrócić czas oczekiwania na mieszkania
    20. Podnieść diety z 40 zł na 100 złotych i dodatek za rozłąkę
    21. Wprowadzić wszystkie soboty wolne od pracy. Pracownikom w ruchu ciągłym i systemie czterobrygadowym brak wolnych sobót zrekompensować zwiększonym wymiarem urlopu wypoczynkowego lub innymi płatnymi dniami wolnymi od pracy

 

W niedzielę, 17 sierpnia 1980 roku, na placu przed bramą stoczni stanął drewniany krzyż
W niedzielę, 17 sierpnia 1980 roku, na placu przed bramą stoczni stanął drewniany krzyż
fot. Małgorzata Lewandowska / Archiwum ECS

 

  • 17 sierpnia 1980

W niedzielnej mszy uczestniczyło kilkuset robotników ze Stoczni Gdańskiej i około tysiąca z sąsiedniej, Remontowej. Przyszło też kilka tysięcy gdańszczan - w tym część stoczniowców, którzy dzień wcześniej zakończyli strajk. Zaraz potem na miejscu, gdzie dziś stoi pomnik ofiar Grudnia, stoczniowcy wkopali drewniany krzyż.

Tego dnia strajk mógł zgasnąć i nigdy nie doprowadzić do tego, co dziś nazywamy Sierpniem. W Stoczni Gdańskiej po sobotnim porozumieniu z dyrekcją zostało zaledwie kilkuset robotników. Ale była niedziela, więc wojewoda gdański, by pokazać dobrą wolę władz, zgodził się na odprawienie mszy świętej w zakładzie - i to był poważny błąd.

Warto sobie dobrze uświadomić okoliczności: do tego dnia nikt z mieszkańców nie podchodził jeszcze do bram stoczni. Liczba kilkuset robotników, którzy zostali w zakładzie, stanowiła garstkę - w porównaniu z kilkunastoma tysiącami w pierwszych trzech dniach.

Noc z soboty na niedzielę (16/17 sierpnia) była trudna. Ci, którzy zostali w stoczni, mieli świadomość, że grają niebezpiecznie - łamali przecież zawarte w sobotę porozumienie, w którym władze spełniły wszystkie ich postulaty. Strajk solidarnościowy mógł zakończyć się fiaskiem, nikt nie miał pewności, jaki będzie przebieg strajków w innych zakładach, czy nie zgasną. 

Międzyzakładowy Komitet Strajkowy jeszcze w sobotę wieczorem zaczął się zastanawiać, jak przetrwać niedzielę. Doszli do wniosku, że szansą byłaby msza święta na terenie zakładu. Stoczniowcy w zdecydowanej większości wywodzili się z konserwatywnych środowisk wiejskich, niedzielna wizyta w kościele była ważną częścią ich życia, w pewnym sensie deklaracją ograniczonego zaufania do “komuchów”. 

- Liczyłem, że msza święta przyciągnie ludzi i umocni strajkującą załogę - potwierdza po latach Bogdan Borusewicz.

Prościej było to wymyślić, niż doprowadzić do realizacji. Kościół nie szukał zwady z władzami, wśród biskupów dość powszechnie znana była nieufność prymasa Stefana Wyszyńskiego do buntów, które mogłyby pociągnąć za sobą rozlew krwi. Był to skutek tragedii jakie kolejno nawiedzały polskie społeczeństwo, począwszy od wybuchu wojny, poprzez powstanie warszawskie, czasy stalinizmu i Grudzień. Prymas Stefan Wyszyński znał brutalność komunistów od ćwierćwiecza, nie chciał kolejnych ofiar.

Do biskupa Lecha Kaczmarka, ordynariusza diecezji gdańskiej, w sobotę wieczorem udała się delegacja z Anną Walentynowicz na czele. Usłyszeli, że tego nie da się zrobić bez zgody Tadeusza Fiszbacha, I sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR

Gdy dotarli do Fiszbacha, ten umył ręce: „Ja mam o tym decydować? Ludzie, ja jestem pierwszym sekretarzem partii, a nie biskupem! Idźcie do wojewody”.

Wojewoda Jerzy Kołodziejski po chwili wahania zgodził się. W tej sytuacji, późno w nocy biskup wydał polecenie odprawienia mszy mało komu znanemu ks. Henrykowi Jankowskiemu, proboszczowi parafii, której teren przylegał do stoczni.

W niedzielnej mszy uczestniczyło kilkuset robotników ze Stoczni Gdańskiej i około tysiąca z sąsiedniej, Remontowej. Przyszło też kilka tysięcy gdańszczan - w tym część stoczniowców, którzy dzień wcześniej zakończyli strajk. Rozmawiali między sobą. Po mszy św. w miasto poszedł nie do końca zgodny z prawdą komunikat, że Kościół popiera strajkujących przeciwko "komuchom".

Zaraz potem na miejscu, gdzie dziś stoi pomnik ofiar Grudnia, stoczniowcy wkopali drewniany krzyż.

 

Codziennie - do 31 sierpnia - przypominamy kolejne dni strajku w Stoczni Gdańskiej sprzed 40 lat: dzień po dniu. Strajku, który zmienił Polskę i Europę, którego zwieńczeniem było powstanie NSZZ Solidarność. 

 

 

  • 16 sierpnia 1980

Do szybszego negocjowania ze zbuntowaną załogą Stoczni Gdańskiej władze PRL zostały zdopingowane informacjami z piątku, 15 sierpnia - o rozszerzaniu się strajków na inne zakłady pracy w Trójmieście. Biuro Polityczne KC PZPR w Warszawie już 14 sierpnia uznało sytuację w Gdańsku za niezwykle poważną - świadczą o tym protokoły z posiedzeń tego gremium. Zdecydowano o natychmiastowym powiadomieniu o wszystkim Edwarda Gierka, który spędzał urlop na Krymie, w gościnie u radzieckich towarzyszy. I sekretarza trzeba było w trybie alarmowym sprowadzić do kraju. W sobotę, 16 sierpnia, Biuro Polityczne KC PZPR  obradowało już z udziałem Gierka. Partyjne kierownictwo powołało zespół koordynujący działania władz centralnych, zmierzające do zlikwidowania strajku. Na jego czele stanął towarzysz Stanisław Kania. I od razu warto podkreślić, że w Komitecie Centralnym PZPR też dobrze pamiętano "lekcję" Grudnia (za sprawą której Gierek doszedł do władzy) - w wewnętrznej dyskusji szybko wyklarowało się stanowisko, że strajk ma być jak najszybciej zakończony, ale bez użycia siły, wyłącznie metodami pokojowymi.

To wszystko działo się jednak w Warszawie, za kulisami niedostępnymi dla strajkujących w Stoczni Gdańskiej. Przeciwko sobie, przy stole negocjacyjnym, mieli lokalnych przedstawicieli władz: I sekretarza KW PZPR Tadeusza Fiszbacha i dyrektora zakładu, Klemensa Gniecha.  

Tak więc załoga Stoczni Gdańskiej tego dnia w zaskakująco łatwy sposób dostała wszystko, czego żądała. Przedstawiciele władz zgodzili się na: podwyżki, pomnik ofiar Grudnia ’70, przywrócenie do pracy Anny Walentynowicz i Lecha Wałęsy. Strajkujący otrzymali też gwarancje bezpieczeństwa. Ustalono, że w ciągu dwóch tygodni stoczniowcy dostaną wyczerpującą odpowiedź na pozostałe postulaty dotyczące m.in.poprawy zaopatrzenia rynku i zniesienia cen komercyjnych.

150-osobowy Komitet Strajkowy nie dostał tego wszystkiego na piśmie, ale uznał otrzymane zapewnienia za wiarygodne i głosował za zakończeniem strajku. Było to o tyle łatwe, że - przypomnijmy - dyrektor stoczni, Klemens Gniech dzień wcześniej użył sprytnego manewru: zakwestionował mandat 20-osobowego Komitetu Strajkowego do prowadzenia negocjacji i zażądał dokooptowania do niego dodatkowych przedstawicieli stoczniowych wydziałów. W ten sposób do współdecydowania o losach strajku dołączyło wielu starszych stoczniowców, którzy bali się władz, pamiętali o tragedii Grudnia i jak najszybciej chcieli bezpiecznie wrócić do domu. 

Wałęsa o godz. 14.17 zwrócił się do strajkujących przez mikrofon: „Czy nikt nie będzie miał żalu i pretensji do mnie, jeśli ogłoszę, że strajk skończyliśmy? Czy mnie słychać? Czy kończyć?”. Odpowiedziały mu oklaski i okrzyki triumfu. W tej sytuacji nie pozostawało mu już nic innego, jak stwierdzić: „Stoczniowcy! Delegaci i Komitet Strajkowy uważają, że mamy, co chcieliśmy. Dziękuję wam za wytrwanie. Ze stoczni, jak obiecałem, wyjdę ostatni. Ja ogłaszam, że podstawowe sprawy zostały rozwiązane. Nadszedł moment zakończenia naszych zmagań. Pozwalam do osiemnastej wszystkim opuścić stocznię”.

- Sytuacja była fatalna. Komitet ułożony przez Gniecha zakończył strajk, stoczniowcy zbierają się do domu, a na Sali BHP wysłannicy ze strajkujących jeszcze zakładów zarzucają nam zdradę - wspominał po latach Bogdan Borusewicz, główny organizator strajku.

Tramwajarka Henryka Krzywonos, delegatka Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego, która miała kluczowy udział w sparaliżowaniu przez strajk gdańskiej komunikacji miejskiej krzyczała: „Bez was wyduszą nas jak pluskwy!”. 

Gdy Wałęsa zorientował się w sytuacji, zapytał Borusewicza: „Bogdan, co robimy?”. W odpowiedzi usłyszał: “Nie wiem, naprawdę nie wiem”.

I wtedy Wałęsa ogłosił: „Zaczynamy strajk solidarnościowy”.

Wałęsa i Borusewicz pozbyli się z Komitetu Strajkowego wszystkich niepewnych i niezdecydowanych. 

Ok. godz. 15.00 robotnicy w najlepsze opuszczali już teren stoczni. Nie można było do nich zaapelować, by tego nie robili, bowiem dyrekcja zamknęła zakładowy radiowęzeł. Członkowie Komitetu rzucili się do bram, aby powstrzymać stoczniowców przed wyjściem do domu i poinformować ich o nowym strajku. Szczególnie aktywne były Ewa OsowskaAlina Pienkowska i Anna Walentynowicz

Andrzej i Joanna GwiazdowieBogdan Lis oraz Maryla Płońska zakładowym „Żukiem” Elmoru objechali wówczas kilka najważniejszych zakładów, wzywając do kontynuowania walki i zjednoczenia wszystkich strajkujących załóg. Do Stoczni Gdańskiej przybyli przedstawiciele 21 strajkujących zakładów Trójmiasta.

Następnego dnia ukonstytuował się Międzyzakładowy Komitet Strajkowy, złożony już tylko z ludzi, którym można było ufać.

Jednak wieczorem w stoczni było najwyżej kilkuset robotników.

 

Strajk nie miał na początku wielu entuzjastów - był ryzykowną wyprawą w nieznane. Najchętniej do protestu dołączali młodzi robotnicy; starsi byli na ogół ostrożniejsi, ponieważ dobrze pamiętali masakrę Grudnia 1970, do której władze użyły milicji, Służby Bezpieczeństwa i wojska
Strajk nie miał na początku wielu entuzjastów - był ryzykowną wyprawą w nieznane. Najchętniej do protestu dołączali młodzi robotnicy; starsi byli na ogół ostrożniejsi, ponieważ dobrze pamiętali masakrę Grudnia 1970, do której władze użyły milicji, Służby Bezpieczeństwa i wojska
Andrzej Dębski/Archiwum ECS

 

  • 15 sierpnia 1980

Negocjacje pomiędzy 20-osobowym Komitetem Strajkowym z Lechem Wałęsą na czele a dyrektorem stoczni Klemensem Gniechem rozpoczęły się już po kilku godzinach od wybuchu strajku, 14 sierpnia. Prowadzone były w Sali BHP i pierwszego dnia, późnym wieczorem, zakończyły się fiaskiem.

Kontrolowane przez PZPR trójmiejskie gazety zdawkowo informowały o początku strajku. Nigdzie jednak to słowo nie padało. Informowano o „przerwach w pracy”. „W niektórych zakładach i przedsiębiorstwach mają miejsce przerwy w pracy, w czasie których wysuwane są postulaty płacowe, a także dotyczące norm i organizacji pracy oraz zaopatrzenia” - pisał „Wieczór Wybrzeża”. Przy informacji znajdował się krótki komentarz: „Przerwy w pracy napawają troską, utrudniają bowiem i tak już niełatwą sytuację gospodarczą, zmniejszają rozmiary produkcji towarów i usług, które są nam wszystkim potrzebne, których poszukujemy w sklepach. (...) Dyskusje są bowiem pożyteczne wtedy, gdy nie zakłócają pracy, tak potrzebnej krajowi, całemu społeczeństwu”.

Tego dnia, dyrektor Gniech podjął sprytną próbę osłabienia strajku. W trakcie rozmów oświadczył: „Ten Komitet nie jest reprezentatywny. Czy załoga mnie słyszy? Proponuję, aby każdy wydział wybrał jeszcze po trzech przedstawicieli”.

Negocjacje były transmitowane przez zakładowy radiowęzeł, słyszeli je wszyscy uczestnicy strajku. Załoga zareagowała na słowa dyrektora oklaskami. Skutek był taki, że organizatorzy strajku musieli zgodzić się na dokooptowanie dodatkowych ludzi. Przeprowadzono błyskawicznie wybory, po których w Komitecie Strajkowym znalazło się wielu starszych robotników - w tym doświadczonych przez tragedię Grudnia - którzy władz po prostu się bali i byli gotowi poprzestać na postulatach płacowych. Nowy Komitet Strajkowy liczył już nie 20, ale 150 osób.

Strajk powoli rozlewał się na inne zakłady pracy w Trójmieście. Za sprawą emisariuszy wysyłanych ze Stoczni Gdańskiej im. Lenina, stanęła Stocznia im. Komuny Paryskiej w Gdyni, a także Stocznia Północna i Stocznia Remontowa w Gdańsku. Strajk rozpoczął się także w Elmorze, sąsiadującym ze Stocznią Gdańską. 

Protest stał się widoczny na ulicach Gdańska, bowiem stanęła komunikacja miejska: autobusy i tramwaje.

Spędzający urlop na Krymie lider PZPR, Edward Gierek, został poinformowany o rozwoju sytuacji w Trójmieście. Kazał pakować walizki i wieźć się na lotnisko.

 

Z powodu “lekcji” Grudnia 1970, robotnicy zdecydowali, że 14 sierpnia 1980 roku nie wyjdą z protestem na ulice Gdańska, ale zamienią teren stoczni w swoją “twierdzę”
Z powodu “lekcji” Grudnia 1970, robotnicy zdecydowali, że 14 sierpnia 1980 roku nie wyjdą z protestem na ulice Gdańska, ale zamienią teren stoczni w swoją “twierdzę”
fot. Jacek Awakumowski / Archiwum ECS

 

  • 14 sierpnia 1980

“Mózgiem” i organizatorem gdańskiego strajku był Bogdan Borusewicz - członek opozycyjnego Komitetu Obrony Robotników (KOR), który jeszcze jako licealista rozpoczął swoją osobistą walkę przeciwko komunistycznym władzom, za co na półtora roku zamknięto go w więzieniu (lata 1968-69).

W czwartek 14 sierpnia 1980 r. robotnicy Jerzy BorowczakBogdan Felski i Ludwik Prądzyński we wczesnych godzinach porannych wywołali akcję strajkową na terenie wydziałów K-1, K-3, C-5 Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Protest rozszerzył się na tzw. wydziały silnikowe, a w południe strajkowało już 12 tysięcy pracowników spośród 17-tysięcznej załogi zakładu. Zwołano wiec, na którym ogłoszone zostały żądania: 

      • przywrócenia do pracy Anny Walentynowicz i Lecha Wałęsy
      • budowy pomnika ofiar Grudnia 70
      • zagwarantowania bezpieczeństwa strajkującym
      • podwyżki płac 
      • dodatku drożyźnianego i rodzinnego odpowiadających wysokości zasiłków funkcjonariuszy MO i SB.

Do protestujących dołączył Lech Wałęsa - zwolniony z pracy w Stoczni Gdańskiej w 1976 roku. Robotnicy rozpoczęli okupację zakładu. Wałęsa został przywódcą strajku. 

„Ten dzień będę pamiętał zawsze” - Jerzy Borowczak o początku Strajku Sierpniowego. WIDEO i ZDJĘCIA


W sierpniu 1980 r., i w kolejnych miesiącach, nikt nie wyobrażał sobie obalenia Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, ani tym bardziej likwidacji porządku jałtańskiego w Europie - a do tego po latach doprowadziły per saldo strajki Sierpnia. 

Pierwotnie był to bunt przeciwko rządowym podwyżkom cen żywności, do którego stopniowo dołączano postulaty o charakterze pracowniczym i społecznym. Strajkującym chodziło o polepszenie warunków życia w kraju, jak wówczas mówiono: “o socjalizm z ludzką twarzą”. Dlaczego nie więcej? Wszyscy byli świadomi politycznej i militarnej potęgi komunistycznej Rosji (ZSRR), która od zakończenia II wojny światowej decydowała o kształcie zależności politycznych, wojskowych i gospodarczych w Polsce, a także w innych krajach Europy Wschodniej. Wciąż świeża była pamięć o tragedii Grudnia 1970 r., kiedy to bunt robotników przeciwko rządowym podwyżkom cen mięsa został krwawo stłumiony w Gdyni, Gdańsku, Elblągu i Szczecinie przez Milicję Obywatelską i Ludowe Wojsko Polskie (po decyzjach i poleceniach kierownictwa Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej).

Właśnie z powodu “lekcji” Grudnia, robotnicy zdecydowali 14 sierpnia 1980 r., że nie wyjdą z protestem na ulice Gdańska, ale zamienią teren stoczni w swoją “twierdzę” - co określane jest dzisiaj jako strajk okupacyjny.

 

Jak wyglądała sekwencja wydarzeń, które poprzedziły wybuch strajku w Stoczni Gdańskiej?

      •  1 lipca

Rząd PRL wprowadził podwyżki cen niektórych gatunków mięsa i wędlin. Państwowe media (innych wówczas w Polsce nie było) przedstawiały to jako "rozszerzenie sprzedaży komercyjnej". Decyzję firmował rząd, ale w ówczesnych realiach ustrojowych oczywiste było, że podjęło ją kierownictwo “przewodniej siły narodu” - Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, z I sekretarzem Edwardem Gierkiem na czele. Skutki podwyżek szybko dały o sobie znać w zakładowych bufetach i stołówkach. Doszło do buntu załóg niektórych zakładów pracy (m.in. w WSK PZL-Mielec, POMET w Poznaniu i Transbud w Tarnobrzegu).

      • 3 lipca

Zaczęły się mnożyć sygnały o strajkach w kolejnych zakładach pracy. Informacje nie pojawiały się w legalnym obiegu medialnym, kontrolowanym przez rząd, ale przekazywane były pocztą pantoflową i nagłaśniane przez Radio Wolna Europa, nadające z Zachodu. Komitet Samoobrony Społecznej "KOR" przestrzegł przed "takimi formami protestu, które mogą być wykorzystane przez władze". Żądania strajkujących dotyczyły głównie podwyżek płac, które by rekompensowały wzrost kosztów utrzymania.

      • 8 lipca

Strajk w Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego PZL Świdnik. Obok postulatów ekonomicznych pojawiły się żądania o charakterze pracowniczym. Strajk w Świdniku rozpoczął falę strajkową na Lubelszczyźnie, która trwała do 25 lipca. Tzw. Lubelski Lipiec ‘80 objął 150 zakładów.  Szczególnie dotkliwe dla władz były strajki kolejarzy i komunikacji miejskiej w Lublinie. 

      • 18 lipca

Strajk generalny w Lublinie.

      • 20 lipca

Strona rządowa podpisała ze strajkującymi załogami zakładów na Lubelszczyźnie porozumienia, gwarantujące podwyżki płac. 

      • 7 sierpnia

Wzrost nastrojów strajkowych wśród części załogi Stoczni Gdańskiej. Powód: na kilka miesięcy przed emeryturą zwolniono z pracy Annę Walentynowicz, działaczkę nielegalnych Wolnych Związków Zawodowych, funkcjonujących poza kontrolą komunistycznych władz. Walentynowicz była zatrudniona jako suwnicowa, miała 30-letni staż pracy.

 

TV

Trzy dni ślubowań nowo wybranych radnych gdańskich dzielnic