• Start
  • Wiadomości
  • „Sąd ostateczny” dla dzieci. Piękna i mądra książka o cennym obrazie

„Sąd ostateczny” dla dzieci. Piękna i mądra książka o cennym obrazie

- Pamiętam te emocje, kiedy zetknąłem się z Memlingiem po raz pierwszy. Mogłem mieć wtedy siedem, osiem lat i zrobił na mnie ogromne wrażenie - wspomina Jacek Friedrich, autor książki "Z Brugii do Gdańska. 'Sąd Ostateczny' Hansa Memlinga”, która tłumaczy dzieciom nie tylko historię wybitnego dzieła, ale też jak rozumiano sztukę w czasach średniowiecza, kto mógł zamówić taki obraz i czy ławo się pisze dla dzieci.
23.01.2018
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
Jacek Friedrich jest historykiem sztuki, wykładowcą i autorem licznych publikacji poświęconych historii sztuki i kultury w dawnym i współczesnym Gdańsku


Anna Umięcka: Książka „Z Brugii do Gdańska. 'Sąd Ostateczny' Hansa Memlinga” opowiada o tym cennym XV-wiecznym obrazie dzieciom. Dlaczego zdecydował się pan podjąć ten temat?

Dr Jacek Friedrich: - “Sąd ostateczny” jest arcydziełem europejskiej sztuki. W zbiorach polskich może się z nim równać sławą i rangą tylko “Dama z łasiczką” Leonarda da Vinci. A przy tym dzieło Memlinga jest znacznie bardziej złożone ikonograficznie i kompozycyjnie. Chyba wciąż nie zdajemy sobie sprawy jak wybitne dzieło mamy w Gdańsku, a liczba odwiedzających muzeum na Toruńskiej jest nieproporcjonalna do jego rangi.

Być może trudność w odbiorze polega na tym, że tematyka obrazu jest... śmiertelnie poważna. To jednak - sąd ostateczny.

- Nie myślałem o tym w ten sposób, bo historycy sztuki zwracają uwagę przede wszystkim na jakość artystyczną dzieła, a w mniejszym stopniu na sam temat, ale ma pani rację… Mówi się, że na rynku antykwarycznym łatwiej sprzedają się obrazy z ładnymi, młodymi kobietami niż ze starymi i brzydkimi mężczyznami, choćby te drugie były lepiej namalowane [śmiech]. Rzeczywiście, nasze codzienne upodobania przekładamy na dziedzinę sztuki, a eschatologiczny temat najwyraźniej nie dodaje popularności dziełu. Patrząc na „Sąd”, trzeba się skonfrontować ze sprawami ostatecznymi, co wymaga pewnego namysłu, powagi, oderwania się od codzienności. Część osób może faktycznie odczuwać rodzaj zakłopotania: ”może jeszcze nie teraz”, “może jak będę w innym nastroju”.

'Z Brugii do Gdańska. Sąd Ostateczny Hansa Memlinga' to książka dla dzieci przybliżająca historię dzieła

Myślę, że tym trudniej przybliżyć to dzieło dzieciom.

- To nie jest łatwe, ale z drugiej strony - pamiętam te emocje, kiedy zetknąłem się z Memlingiem po raz pierwszy. Mogłem mieć wtedy siedem, osiem lat i zrobił na mnie ogromne wrażenie. Jako dorośli już wiemy jaki to malarz, epoka, styl, nakładamy na to masę kulturowych filtrów, które pomagają nam rozumieć więcej, ale odsuwają emocje. A jak się po raz pierwszy patrzy na tych potępionych, na tę czeluść piekielną, na tych aniołów niebieskich, którzy sypią płatki kwiecia na zbawionych, to trudno się oprzeć myśli: “wolałbym być jednak po tej właściwej stronie”.

Myślę, że tak właśnie oddziaływał ten obraz na ludzi w średniowieczu, nawet na wykształconych członków ówczesnych elit. Pamiętajmy, że dawniej sztuka była czymś innym niż dzisiaj – była częścią życia, tak zresztą jak religia. Kwestie zbawienia były absolutnie fundamentalne dla ówczesnego człowieka, a najważniejszym pytaniem było: czy to co robię służy zbawieniu czy potępieniu?

Obraz został namalowany na prywatne zamówienie bogatego bankiera. Czy to była częsta praktyka w średniowieczu?

- Okres, w którym tworzył Memling jest bardzo ciekawy, bo właśnie wtedy zaczynał się powoli zmieniać sposób uprawiania sztuki. Wcześniej sztukę tworzono prawie wyłącznie na zamówienie: biskupa, opata, króla czy księcia. Z czasem także bogatszych mieszczan, co w XV wieku staje się coraz powszechniejszym zjawiskiem.

Ale szczególnie ciekawe jest to, że właśnie wtedy w Niderlandach – w najważniejszym centrum ówczesnej sztuki europejskiej – pojawiły się pierwsze elementy rynku, tak wielu było twórców i tak dużo zleceń. Do Brugii, jednego z najważniejszych centrów artystycznych Niderlandów, zjeżdżali przedstawiciele Medyceuszy z Florencji, królów hiszpańskich, angielskich, węgierskich, polskich, wysłannicy klasztorów z wszystkich stron zachodniego świata. Wszyscy wiedzieli, że tam można dobrej sztuki zasmakować, zamówić, ale też, co ważne – kupić.

Artyści malowali już nie tylko na konkretne zamówienie, ale też na rynek – Memling był w ogóle jednym z pierwszych malarzy, którzy właśnie tak działali. Tworzył nie czekając na zlecenie, a dopiero potem szukał klienta, albo raczej – klient szukał jego.

Jacek Friedrich jest m.in. laureatem Nagrody Miasta Gdańska w Dziedzinie Kultury


Przeglądając spis treści książki widzę, że temperament historyka sztuki i wykładowcy bierze tu górę nad eseistą. Kolejne rozdziały mówią o: warsztacie, kliencie, ołtarzu.

- Zależało mi na tym, aby książka uzmysłowiła dzieciom czym była sztuka dawniej, dlaczego powstawała, czemu służyła, bo nasze wyobrażenia o sztuce są często fałszywe, uwarunkowane romantycznym mitem artysty: coś mi w duszy gra, coś się kłębi, więc siadam, biorę kawał płótna, maluję w amoku, nikt tego nie rozumie, nikt nie chce kupić, umieram w nędzy… Idealnym wcieleniem artysty w popkulturze nowoczesnej jest więc przecież van Gogh.

A sztuka w czasach Tycjana, Rubensa czy Vermeera była czymś innym. To byli przede wszystkim profesjonaliści, a jakość ich wytworów potrafili docenić ówcześni odbiorcy, chociaż nie było wtedy krytyków czy wystaw sztuki. W swej dziedzinie Memling był bez wątpienia jednym z najwybitniejszych profesjonalistów w Europie.

Sensacyjne losy obrazu też są oczywiście, więc w książce pojawiają się i korsarze, i grabieże, ale tylko jako jeden z wątków.

Skąd u historyka sztuki potrzeba, żeby pisać dla dzieci?

- Zawsze uważałem, że naukowcy mają ogromne szczęście – hobby, które często już od dziecka ich pochłania, mogą uprawiać jako zawód i jeszcze ktoś im płaci [śmiech]. Myślę, że powinniśmy się jakoś za to odwdzięczyć. Nie lubię zamykać nauki w wieży z kości słoniowej - to na pewno. Pisanie dla naukowego czasopisma, które czyta może ze 20 osób (a takich tekstów też w życiu wiele pisałem) jest ważne, ale dobrze byłoby, aby naszą wiedzę przekazywać również innym językiem tym osobom, które nigdy po profesjonalne periodyki nie sięgną.

Okładka książki


Łatwiej się pisze dla dzieci?

- Przeciwnie. Pisząc dla dorosłych dyscyplina intelektualna nie musi być aż taka wielka, czy zdanie jest dłuższe czy krótsze nie ma takiego znaczenia. A pisząc dla dzieci trzeba się sto razy zastanowić – czy słowo nie jest za trudne, a jednocześnie czy nie jest za łatwo, bo książka musi zawierać pewien potencjał edukacyjny. Struktura musi być wyważona, nie przytłaczać dziecka, ale pozostawić je mądrzejsze o kilka słów, faktów czy pojęć. Pisząc cofam się też do własnego dzieciństwa i wyobrażam sobie, co może zainteresować młodego czytelnika.

Każda strona książki ma też swoje angielskie tłumaczenie i piękne ilustracje Joanny Czaplewskiej.

- Szukaliśmy takiego języka ilustracyjnego, który nie będzie wyłącznie graficzny, i przywoła świat XV-wiecznej Europy, ukazując dzieciom jak wyglądały wtedy kostiumy, miasto, statki, stół czy kościół. Język jest oczywiście artystycznie przetworzony, ale widzimy na przykład - na ilustracji dotyczącej Kolonii, gdzie Memling spędził jakiś czas – że katedra kolońska jest w takim stadium budowy, jaka była za czasów malarza. Nie ma wież, które znamy, bo powstały dużo później. Tak samo jest z Gdańskiem, gdzie jeszcze trwają prace przy budowie kościoła Mariackiego. A w ubraniach pojawiają się tu i ówdzie wzory oryginalnych tkanin XV-wiecznych, które znajdują się w kolekcji Muzeum Narodowego w Gdańsku. Mamy też mapę Europy, jaka istniała w czasach Memlinga, dziecko może zrozumieć, że była ona inna niż dzisiaj – obok Burgundii, najważniejszej w naszej opowieści, są tutaj inne nieznane dziś kraje: Republika Pskowska, Królestwo Neapolu, Republika Dubrownicka czy Emirat Grenady.

Czy książka będzie dobrym prezentem dla 10-latka?

- Raczej tak, ale dokładnie bym tego nie określał. Rodzice, znają swoje dzieci najlepiej, więc kiedy przewertują książkę sami ocenią czy dla ich dziecka będzie ciekawa czy może jeszcze za trudna.

Książka została wydana przez Muzeum Narodowe w Gdańsku w ramach realizowanego w Gdańsku w 2017 roku programu „Sąd Ostateczny Hansa Memlinga. Jeden ze 100 najważniejszych obrazów sztuki dawnej”. Książkę można kupić w sklepie w Oddziale Sztuki Dawnej oraz drogą mailową (p.burian@mng.gda.pl).

Cena: 8 zł.

* Dr Jacek Friedrich jest historykiem sztuki, wykładowcą w Instytucie Historii Sztuki UG, autorem licznych publikacji poświęconych historii sztuki i kultury w dawnym i współczesnym Gdańsku, w tym także książek dla dzieci: „Gdańsk dla młodych podróżników”, Gdańsk 2005 oraz „Srebrna łyżeczka”, Gdańsk 2007. Zajmuje się także historią ilustratorstwa.

Joanna Czaplewska to graficzka i ilustratorka. Absolwentka Wydziału Grafiki gdańskiej ASP, obecnie asystentka na macierzystym wydziale. Wraz z Katją Widelską zilustrowała książkę „Trzy, dwa, raz, Günter Grass” (wyd. Oficyna Gdańska, Gdańsk 2015) która otrzymała wyróżnienie w dziale grafiki konkursu Książka Roku 2016 Polskiej Sekcji IBBY.

Karta z książki 'Z Brugii do Gdańska'

TV

Kamienica przy Toruńskiej 27 odzyskała blask