- Za nami święta, czas pokoju i spotkań z rodzinami, a przed nami ukraińskie święta wielkanocne. Ukraińskie święta w czasie wojny, bez spokoju i często rozdzielonych rodzin. Taka jest dzisiaj wojenna rzeczywistość nie tylko w Ukrainie - rozpoczęła program "Jestem z Gdańska" prowadząca Agnieszka Michajłow.
W studiu obecne były także Stella Struk i Sylwia Zapisek, wolontariuszki pomagające uchodźcom z Ukrainy. Pierwsza z nich pracowała przez 28 dni w hali przy Kołobrzeskiej, druga w hali przy ul. Traugutta a teraz w Krewetce przy ul. Karmelickiej.
Skąd pomysł na pomaganie?
- Nasza dyrekcja powiedziała, że jest potrzeba pomocy i nie zastanawiałam się nawet pięciu minut. Zgłosiłam się jako jedna z pierwszych osób. Stwierdziłam, że lubię pomagać, brakowało mi tego pomagania przez ten czas covidowy i uważam, że po tym miesiącu ja mam to we krwi. Ja tego potrzebowałam. Ja od tych ludzi czerpałam bardzo dużo. Dużo się nauczyłam, dużo wyniosłam i dużo mogę przekazać - przyznała Sylwia Zapisek.
- Nie mogłam sobie miejsca znaleźć od momentu wybuchu wojny. Skończyłam filologię rosyjską, no i mam męża dziennikarza, który dowiedział się, że będzie otwierany punkt na ulicy Kołobrzeskiej. No i zaproponował, żebym z nim poszła na otwarcie. Okazało się, że potrzebują osób, które znają język rosyjski. Tak jak Sylwia, odnalazłam się tam - opisuje Stella Struk. - Były nawet takie sytuacje, że o 7:00 odwoziliśmy dzieci do przedszkola. Zostawałam do 16:00 na hali przy Kołobrzeskiej. Mąż pisał sms-a: "Jestem". Czyli był pod halą, żeby mnie odebrać i patrzyłam na zegarek i stwierdziłam, jak to, już minęło te osiem-dziewięć godzin? I o 19:00 mój mąż do mnie mówił: "Idź na tę halę, widzę, że już chcesz wieczorem być przy tej kolacji".
Agnieszka Michajłow pytała też o to, czy przebywanie z uchodźcami nie spowszedniało?
Sylwia Zapisek: - U nas było około trzech tysięcy osób. W pewnym momencie skupiłyśmy się, bynajmniej ja, na twarzach. I wynosiło się gdzieś te historie i jednym osobom tego serca dawało się więcej, a drugim troszeczkę mniej. Ale już takie nasze doświadczenie, jak rozmawiałyśmy tutaj ze Stellą, okazało się, że robiłyśmy taką selekcję. Kto naprawdę potrzebuje więcej.
Jakie było pierwsze spotkanie z tymi osobami, głównie z kobietami i dziećmi, które przyjechały po wielu godzinach podróży, bez mycia, bez odpoczynku, bez snu, często pewnie z byle jakim jedzeniem.
Stella Struk: - Szok i ciarki. Dla mnie to była przerażająca cisza. Pierwsze dni to była cisza. Nikt ze sobą nie rozmawiał, jedząc i pijąc herbatę.
Sylwia Zapisek: - Ja jedynie co zapamiętałam, to pierwszą grupę, która przyjechała w poniedziałek na początku marca. Część osób usiadła w poczekalni z reklamówkami i już się nie chciała ruszyć z tej poczekalni. Po prostu trzymali się kurczowo krzeseł. A część osób poszła na halę, gdzie były rozłożone łóżka polowe. Dla mnie to był w ogóle ciężki widok. Ja to pamiętam, jak te osoby przytulały się do poduszek, które były powłóczone w prześcieradła takie jednorazowe, te szpitalne.
ZOBACZ CAŁĄ ROZMOWĘ