Agnieszka Michajłow: - Co myślisz, kiedy widzisz to, co dzieje się na południu Polski, ten ogrom zniszczeń? “Nosi cię”, kiedy widzisz, że ludzie potrzebują?
Przemysław Szaliński: - Normalny umysł nie potrafi się do czegoś takiego przyzwyczaić. Przypomina mi to filmy katastroficzne, gdzie dorośli z dziećmi uciekają na dachy budynków, ze zwierzętami, nie mają co jeść i pić. Ci ludzie, w ciągu kilku godzin, stracili wszystko. I nie chodzi tylko o pieniądze. Stracili pamiątki, przyzwyczajenia, ulubione zabawki dzieci… Było życie, po paru godzinach już go nie ma, a my przejmujemy się jakimiś głupotami.
Ale jest też tak, że od razu pojawią się ludzie z takim instynktem: “trzeba pomagać”, prawda?
- Głównie pomagają ci, którzy sami coś przeszli, i wiedzą, jak to jest z drugiej strony. Pomagają też ci, którzy nigdy nie chcieliby czegoś takiego przejść, i myślą na zasadzie: “gdyby mnie to spotkało, to co chciałbym otrzymać od kogoś?”.
A kiedy Ty zaczynałeś swoją działalność, zacząłeś zbierać pieniądze na wózek dla kolegi ze szkoły w 2007 roku, to czy wynikało to właśnie z takiego mechanizmu - z Twojego doświadczenia jako osoby niepełnosprawnej? Czy poczułeś się z nim solidarny?
- Chodziłem do klasy integracyjnej i poznałem tego chłopaka. Jemu co chwilę psuł się wózek. Pomyślałem, że coś trzeba z tym zrobić. Wymyśliłem, że zrobię zbiórkę, choć nie wiedziałem wtedy jeszcze co i jak.
A byłeś wtedy w szkole podstawowej i miałeś 13 lat…
- Pomyślałem, że najpierw zbiorę jakieś fanty na aukcję od znanych osób. Pierwszy był Artur Barciś, który dał zdjęcie z autografem i Beata Tyszkiewicz, która dała książkę.
A skąd Ty znałeś znane osoby?
- Znalazłem gdzieś do nich maile, napisałem do nich. Później wymyśliłem, że zrobię koncert.
Byłeś młody, pełen pasji, ale pewnie też trochę naiwności. Miałeś złe doświadczenia z organizacjami charytatywnymi, ale mimo to nie zraziłeś się. Dlaczego?
- Zobaczyłem, że ludzie, którzy biorą pieniądze za pomaganie, mają jakieś odznaki, przyjmują nagrody - mało, że tak naprawdę nie pomagają, to oszukują, wręcz okradają chore dzieci.
Stwierdziłeś wtedy, że Ty to zrobisz lepiej?
- Tak.
Jak szukasz osób, którym pomagasz?
Dostajemy zazwyczaj informację od danej rodziny, ale współpracujemy też z Miejskim Ośrodkiem Pomocy Rodzinie. Najpierw jedziemy do takiej rodziny, rozmawiamy z nią, sprawdzamy na miejscu, jakie są warunki, bo w mailu czy telefonicznie można różne rzeczy napisać, powiedzieć. A też nie raz to przechodziliśmy. Określamy jaka konkretnie pomoc jest potrzebna. Nigdy nie dajemy pieniędzy, ale kupujemy konkretny sprzęt, w tym wózki, łóżka, laptopy - to, co jest potrzebne danemu dziecku. Czasem wydajemy 800 złotych na rower trójkołowy, a czasem na specjalistyczne łóżko 12 tysięcy złotych.
Pomagamy dzieciom z Trójmiasta, głównie z Gdańska.
ZOBACZ CAŁĄ ROZMOWĘ AGNIESZKI MICHAJŁOW Z PRZEMYSŁAWEM SZALIŃSKIM