• Start
  • Wiadomości
  • Ginęli z broni palnej i od rykoszetów. Rozmowa z prokuratorem Bogdanem Szegdą, oskarżycielem w procesie Grudnia ’70

Ginęli z broni palnej i od rykoszetów. Rozmowa z prokuratorem Bogdanem Szegdą, oskarżycielem w procesie Grudnia ’70

Dlaczego proces w sprawie Grudnia ’70 trwał dwadzieścia lat, a mimo to winni nie zostali wskazani i ukarani? Kto wydał rozkaz strzelania do robotników, kto pociągnął za spust, a kto skatował siedemnastoletniego ucznia? Czy komuś zależało na ukaraniu, a może celowo sprawa utonęła w tonach akt i zawiłościach proceduralnych? Z prokuratorem Bogdanem Szegdą, oskarżycielem w procesie Grudnia ’70, rozmawia Barbara Madajczyk-Krasowska.
20.12.2020
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
Prokurator Bogdan Szegda
Prokurator Bogdan Szegda
fot. Grzegorz Mehring / Archowum ECS

 

Gdańsk pamięta. Apel Pamięci w 50 rocznicę wydarzeń Grudnia '70


Barbara Madajczyk-Krasowska: Kiedy zajął się pan zarzutami wobec sprawców grudniowej rewolty, przypuszczał pan, że proces potrwa dwadzieścia lat?

Bogdan Szegda: – Nigdy taka myśl nie przychodziła mi do głowy. Po roku i dwóch miesiącach, gdy skończyłem to postępowanie, wydawało mi się, że ten proces, ze względu na zakres materiału dowodowego i osób, które będą jego uczestnikami, potrwa około trzech, najwyżej czterech lat.

Z dwunastu oskarżonych do końca procesu doczekało trzech. A wyrok Sądu Okręgowego w Warszawie, prawomocnie potwierdzony przez Sąd Apelacyjny w Warszawie, urągał elementarnemu poczuciu sprawiedliwości. Sąd uniewinnił Stanisława Kociołka, nazywanego Katem Trójmiasta [wicepremier miał wydać rozkaz strzelania do robotników – przyp. red.], a dwóch wojskowych, którzy wydali rozkazy użycia broni w Gdyni i Gdańsku, skazał w zawieszeniu za udział w bójce ulicznej. Tymi wyrokami sądy zakpiły z ofiar?

– Swój sprzeciw wyraziłem w ocenie prawnej tego orzeczenia zarówno w apelacji, jak i w kasacji do Sądu Najwyższego. Sąd Najwyższy podzielił wszystkie moje argumenty dotyczące oskarżonego Kociołka. Dzisiaj, jak patrzymy na to orzeczenie Sądu Okręgowego, to z całą mocą trzeba powiedzieć, że to było jakieś kuriozum. Jak można zakwalifikować karabin i oddanie z niego strzałów jako pobicie przy użyciu niebezpiecznego narzędzia?

Ten kompromitujący wyrok nie został zmieniony.

– Z powodów formalnych, bo oskarżeni zostali uznani winnymi, nie mogłem wnieść kasacji. Napisałem do ówczesnego prokuratora generalnego, by on napisał wniosek o kasację, ale nie podzielił mojego stanowiska.

Kociołek zmarł i postępowanie zostało umorzone.

– Takie jest prawo.

Nie sądy, ale biologia wydała wyroki.

– W przypadku tego oskarżonego tak było.

 

Odsłonięto pamiątkowe płyty poświęcone ofiarom Grudnia '70

 

W innych przypadkach też – Karola Kubalicy, za którego zgodą na ulicy Świętojańskiej w Gdyni wymalowano białą linię, a jej przekroczenie powodowało natychmiastowe użycie broni, Wojciecha Jaruzelskiego…

– Oskarżony Jaruzelski był wyłączony do odrębnego postępowania.

Schronił się za chorobą.

– Wyłączenie nastąpiło wtedy, kiedy proces zmierzał ku końcowi.

Przeniesienie procesu do warszawskiego sądu było błędem?

– Nie, wręcz przeciwnie. Ono było ze wszech miar decyzją pożądaną i zasadną. Dlatego że gdański sąd stwierdził, iż z uwagi na stan zdrowia Jaruzelskiego proces powinien odbywać się w miejscu zamieszkania oskarżonego. W takiej sytuacji procedowałyby dwa sądy: w Gdańsku i Warszawie. Notabene oskarżony Jaruzelski nie mógł podróżować do sądu, jednak stan zdrowia nie przeszkodził mu w wyjeździe do Moskwy na rocznicę obchodów zakończenia II wojny światowej.

Panu też zarzucano przychylność wobec generała Jaruzelskiego.

– Istotnie, zaproponowałem mu herbatę. To był naturalny odruch na skargę generała Jaruzelskiego, że podczas zaznajamiania się z aktami w siedzibie Naczelnej Prokuratury Wojskowej siedzi wiele godzin i nie otrzymuje nawet szklanki herbaty.

Innym razem Jaruzelski zarzucał panu stronniczość.

– To była reguła. Za każdym razem, kiedy resort sprawiedliwości obejmował nowy minister, oskarżony Jaruzelski kierował doniesienie o popełnieniu przeze mnie przestępstwa, antydatowania, fałszowania dokumentów w toku tego procesu. I zawsze było prowadzone bardzo drobiazgowe postępowanie wyjaśniające. Każdy minister przyznawał, że śledztwo było prowadzone zgodnie z przepisami prawa.

Można odnieść wrażenie, że gdańscy sędziowie z przewodniczącym Włodzimierzem Brazewiczem starali się odsunąć od siebie ten proces.

– Sąd Okręgowy podjął trzy decyzje, które finalnie zmierzały do tego, by postępowanie toczyło się przed innym sądem. Na te postanowienia trzy razy składałem zażalenia i za każdym razem Sąd Apelacyjny przyznawał mi rację, że stanowisko Sądu Okręgowego było niezasadne.

 

Sejm oddał hołd ofiarom. Posłowie przyjęli uchwałę ws. uczczenia 50. rocznicy Grudnia'70

 

Na ławie oskarżonych zbrakło tych, którzy strzelali i katowali młodzież, robotników. Prokuratura Marynarki Wojennej umorzyła śledztwo z powodu niewykrycia sprawców tych czynów. Czy pan już nic nie mógł zrobić, by oni zostali oskarżeni?

– Postępowanie było prowadzone w kierunku ustalenia osób, które podejmowały decyzje w wydarzeniach grudniowych.

Ale chodzi o tych, którzy siedzieli w czołgach i strzelali, albo tych, którzy katowali ludzi w piwnicach, choćby prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Gdyni.

– Były prowadzone czynności, ale nie można było ustalić sprawców tych czynów, ponieważ nie było dokumentacji.

Czy to wynikało z błędów popełnionych na początku śledztwa?

– Prokurator Marynarki Wojennej też trafił na taką samą barierę. Nie była prowadzona dokumentacja, która dotyczyła pobranej amunicji i jej przydziału do poszczególnych formacji wojskowych czy milicyjnych, a potem zużycia tej amunicji. Dlatego nie można było uczynić nic, co mogłoby przyczynić się do wyjaśnienia czy ustalenia osób, które użyły broni palnej w wydarzeniach grudniowych.

Wiesław Kasprzycki, siedemnastoletni uczeń stoczniowej szkoły zawodowej, został tak skatowany, że ledwo uszedł z życiem. Tortury, jakim został poddany, spowodowały trwałe kalectwo. On w jednej z relacji wyznał, że nikt go nie pytał o twarze oprawców.

– Bestialskie tortury pozostawiły wielki ślad w jego psychice. Wydobycie czegokolwiek od pana Kasprzyckiego było niemożliwe. To była bardzo trudna sytuacja. Doszło do niej również w sądzie w Warszawie, kiedy przesłuchanie pana Kasprzyckiego nie mogło być kontynuowane. Sytuacja dramatycznie przykra. To było niezależne od niego. Poskreślam, czynności w tym kierunku były prowadzone.

Tylko nie udało się ustalić winnych.

– Po tylu latach to by graniczyło z cudem, gdyby się udało.

Niemal każdy historyk pisze, że ofiar śmiertelnych było więcej niż czterdzieści cztery.

– Proces został rozpoczęty w 1990 roku. Od 1994 roku prowadziła go prokuratura powszechna. Potem sprawa trafiła do Sądu Okręgowego w Warszawie. Polska wstąpiła do NATO, a więc sytuacja diametralnie się zmieniła. Nie uwierzę, że gdyby liczba ofiar była wyższa, to nie zgłosiłby się żaden krewny, znajomy, sąsiad, kolega z pracy, z uczelni i nie powiedział, że w wydarzeniach grudniowych zginęła znana mu osoba.

Zgłaszali się świadkowie.

– Mieliśmy sygnały. Były prowadzone czynności, między innymi na cmentarzach, gdzie w anonimowych grobach miały być pochowane zwłoki ofiar grudniowych wydarzeń. Te czynności nie przynosiły rezultatu.

 

15 grudnia 1970 - komitet płonie, komuniści strzelają do gdańszczan

 

W lesie w Chwaszczynie też miały być zakopane zwłoki.

– Tak. W tych różnych wskazywanych miejscach były prowadzone czynności, ale nie przyniosły żadnego skutku. Nie uwierzę, że ofiar było więcej.

Nie udało się wykazać, że strzelano z krążących nad Gdynią helikopterów?

– Mieszkałem w odległości około dwóch kilometrów od wiaduktu Gdynia Stocznia i obserwowałem helikoptery, które nad nim latały. Widziałem, jak z karabinów szły smugi ostrzałów. Tu też nie tylko nie mieliśmy dokumentacji dotyczącej pobrania i zużycia amunicji, ale nie było dzienników pokładowych tych helikopterów. To znaczy, że nie zapisano, kto wchodził w skład ich załóg. Gdybyśmy dysponowali takim materiałem dowodowym, to poprzez przesłuchania przełożonych można by podjąć próbę ustalenia, kto brał udział i jaką pełnił funkcję na pokładzie takiego śmigłowca. Tego nigdy nie udało nam się ustalić.

W Gdyni z helikopterów zrzucano petardy i gazy łzawiące, strzelano?

– Były petardy, gazy łzawiące i strzelano z karabinów.

Niektórzy historycy pomniejszają rolę generała Jaruzelskiego, ówczesnego ministra obrony narodowej. Profesor Jerzy Eisler podkreślił, że nie był on członkiem Biura Politycznego, a to tam zapadały decyzje o użyciu broni.

– Wojciech Jaruzelski brał udział w posiedzeniach u Władysława Gomułki (I sekretarza KC PZPR). Był także na tej naradzie, na której zapadła decyzja o użyciu broni palnej. Jaruzelski jako minister obrony narodowej był współautorem tej decyzji, uszczegółowił ją i jakby kontrasygnował w podwójny sposób. Nie zaprotestował przeciwko niej, wręcz przeciwnie, przekazał ją do wykonania. Mało tego, wprowadził w treść polecenia Gomułki – bo to było polecenie, nie rozkaz – swoje ograniczenia, tak zwane bezpieczniki przy użyciu broni palnej, czyli strzelanie w powietrze, w nogi. W moim przekonaniu to był współudział w realizacji tej decyzji i wprowadzenie jej w życie. Ponosi on odpowiedzialność za użycie broni palnej w wydarzeniach grudniowych.

 

Czterdzieści lat pomnika Poległych Stoczniowców 1970. Co się działo w Gdańsku w grudniu 1980 roku

 

Czy prokuratura jednoznaczne ustaliła, że zabójstwa spowodowały strzały bezpośrednie czy rykoszety?

– Bezpośrednie strzały i rykoszety.

Chociaż zredukował pan liczbę świadków z prawie czterech tysięcy do tysiąca, to i tak niektórzy politycy, publicyści zarzucali panu, że przewlekłość procesu wynikała z nadmiernej liczby świadków.

– Ubolewam nad tymi opiniami, bo one świadczą o nieznajomości zasad postępowania karnego. Ponadto krytykujący nie znają materiału dowodowego. Jeżeli ograniczymy wydarzenia grudniowe do pięciu dni (14, 15, 16, 17 i 18 grudnia) w czterech miastach: Gdańsk, Gdynia, Elbląg, Szczecin plus Warszawa, gdzie były podejmowane decyzje, i jeśli podzielimy tysiąc świadków na pięć miast, to na jedno miasto przypada około dwustu osób, czyli dziennie czterdzieści. Są wśród nich ci, którzy podejmowali decyzje o użyciu broni palnej, środków siłowych wobec demonstrujących, pokrzywdzeni, którzy brali udział w demonstracjach, obserwatorzy, osoby udzielające pomocy medycznej. Jeśli to za dużo, to ubolewam. Ograniczyliśmy liczbę świadków do minimum. Gdy było widać, że proces nie zakończy się szybko, jeszcze raz ograniczyłem liczbę świadków, którzy pozostali do przesłuchania. Zaproponowałem odczytanie ich zeznań, a nie wzywanie na rozprawę. Mimo deklarowanej przez wszystkich oskarżonych chęci szybkiego zakończenia sprawy, ten wniosek został przez nich skutecznie zanegowany.

A gdy proces zaczął zmierzać ku końcowi, obrońcy oskarżonych zażądali przesłuchania wszystkich świadków, z których pan zrezygnował na początku.

– Cały czas powtarzałem, jeżeli sąd wyznaczałby dwa terminy w tygodniu, czyli osiem terminów w miesiącu, nie licząc przerwy wakacyjnej, to byłoby 80 terminów w roku. A gdyby na każdej rozprawie sąd wysłuchał trzy osoby, to rocznie byłoby przesłuchanych około dwieście pięćdziesiąt osób. W ciągu trzech, czterech lat ten proces można by bez problemu zakończyć. Ponadto na posiedzeniu organizacyjnym w Sądzie Okręgowym w Warszawie zgłosiłem wniosek o to, żeby dołączyć dodatkowego sędziego, więcej ławników zapasowych. Sąd odrzucił te wnioski oraz trzeci wniosek o rejestrację przebiegu procesu za pomocą techniki audio. Sąd po prostu uznał, że nie ma możliwości technicznych. Kilka lat wcześniej w Sądzie Okręgowym w Toruniu toczył się proces w sprawie zabójców księdza Popiełuszki i tam były warunki techniczne do rejestracji, a w stolicy miało ich nie być.

 

Grudzień`70. Gazeta jubileuszowa przygotowana przez Europejskie Centrum Solidarności

 

Jak proces wpłynął na pana pracę zawodową? Kariery pan nie zrobił.

– Czy to jest sens życia? Mam poczucie, że to postępowanie przeprowadziłem prawidłowo, zgodnie z przepisami prawa, nie uchybiając niczemu ani nikomu. Wypełniłem dobrze obowiązki.

Ma pan też swoje miejsce w historii.

– W tym procesie miałem jedną satysfakcję, a mianowicie, kiedy Sąd Najwyższy w kasacji uznał, że wszystkie moje argumenty były zasadne. To oznaczało, że moje stanowisko prezentowane w tym postępowaniu było od początku do końca właściwe, bo zawsze twierdziłem, że materiał dowodowy, który zgromadziłem wobec wszystkich osób zasiadających na ławie oskarżonych, jednoznacznie wskazywał, że oskarżeni dopuścili się przestępstw, gdy podjęli decyzję o użyciu broni palnej, co spowodowało takie skutki, jakie opisałem w akcie oskarżenia.

 

Autorka:

Barbara Madajczyk-Krasowska

Od sierpnia 1980 roku członkini Solidarności, rozpracowywana przez służby, kierowniczka Gdańskiej Agencji Informacyjnej „Solidarność”, wieloletnia reporterka i publicystka „Dziennika Bałtyckiego”

 

TV

Nowi mieszkańcy na Ujeścisku