O tym, że dyrektor Marcin Hintz nadal będzie dyrektorem ZSO nr 7, poinformował Piotr Kowalczuk, zastępca prezydenta Gdańska ds. polityki społecznej, któremu podlegają szkoły w mieście. Miało to miejsce podczas konferencji prasowej w poniedziałek, 12 czerwca. Do szkoły na Chełmie przyszło kilkunastu dziennikarzy.
Jedne biły, inni bronili
Zdaniem wiceprezydenta Kowalczuka, miesiąc, który upłynął od incydentu (11 maja br.) to odpowiedni czas, by na sprawę spojrzeć z dystansu, bez emocji. W trakcie postępowania sprawdzającego, jakie przeprowadził magistrat, nie potwierdziły się bowiem informacje, które stawiają szkołę w złym świetle - ani te przekazywane przez media, ani przez pomorską kurator oświaty Monikę Kończyk.
Jak było?
Zgoda jest tylko co do przebiegu pierwszych minut samego incydentu. Grupa 14-latek z innej szkoły odwiedziła Chełm i urządziła zasadzkę na gimnazjalistkę - dwie z nich zaatakowały dziewczynę. Kolega napastniczek nagrał scenę samego pobicia na kamerę telefonu komórkowego. Z krótkiego filmu nie wynika, co działo się dalej. Część mediów twierdziła, że nikt nie pomógł pobitej uczennicy - wersja taka stała się głośna w całym kraju. Tymczasem żmudnie prowadzone postępowanie wyjaśniające ujawniło, że na pomoc ofierze ruszyły dwie gimnazjalistki, które niestety bezskutecznie szukały wsparcia na pobliskiej pływalni. Bezpośrednią obronę podjęło natomiast dwoje licealistów - chłopak i dziewczyna - którzy odpędzili napastników.
- Muszę odwołać moje wcześniejsze oświadczenie w tej sprawie, które było pisane na gorąco - mówi wiceprezydent Kowalczuk. - Dzisiaj, gdy wiem już dużo więcej, przekazuję społeczności uczniowskiej wyrazy uznania za obywatelską postawę.
Inna pogłoska rozpowszechniona przez media - że dyrektor telefonicznie powiadomiony został o incydencie, ale nie zareagował - również nie znalazła potwierdzenia w faktach. Owszem, anonimowa dorosła osoba zadzwoniła do szkoły, ale nie umiała określić miejsca pobicia - mówiła ogólnikowo, że “między blokami”. To nic nie znaczyło, bowiem wszędzie wokół są bloki mieszkalne. Tymczasem incydent miał miejsce przy ścianie pływalni, której nie widać z okien szkoły. Informację o bójce “między blokami” pracownica szkoły przekazała pani wicedyrektor, która natychmiast powiadomiła o tym dyrektora Hintza. Wiadomo było tylko, że incydent - jeśli telefon w ogóle mówił prawdę - miał miejsce poza terenem szkoły.
- I co miał zrobić w tej sytuacji dyrektor szkoły? - zastanawia się mec. Roman Nowosielski, który z ramienia Miasta wziął udział w konferencji prasowej, by wyjaśnić dziennikarzom sytuację prawną. - Miał biegać pomiędzy blokami i szukać? Czy może miał wydać takie polecenie któremuś z nauczycieli?! Szanowni państwo, w Polsce nie ma takiego prawa, które pozwalałoby dyrektorowi wysyłać nauczyciela na taką interwencję.
O co w mediach tyle krzyku?
Zdaniem mec. Nowosielskiego, w całej sprawie najbardziej zabrakło zdrowego rozsądku.
- Nagle media zaczęły zachowywać się tak, jakby przemoc w szkołach była czymś nowym i niezwykłym - mówi mec. Nowosielski. - Każdy dziennikarz powinien sięgnąć pamięcią do swoich lat szkolnych i od razu by zrozumiał, że takie sytuacje były, są i będą. Ja sam w czwartej klasie podstawówki zmieniłem szkołę, przeprowadziłem się ze wsi do Gdyni i od razu oberwałem od szkolnego osiłka. Dostałem po twarzy za nic, a dokładniej za to, że się pojawiłem i on chciał mi pokazać miejsce w szeregu.
Czy to oznacza, że na przemoc wśród uczniów należy przymykać oko?
- Oczywiście że nie - odpowiada mec. Nowosielski. - Ale warto zachować jakąś miarę. Takich pobić jak na Chełmie zdarzają się w ciągu roku w całym kraju dziesiątki, a być może setki. Czy jest sens robić z pojedynczej sytuacji aferę na całą Polskę? Uważam, że media podchwyciły ten temat tylko z jednego powodu: był filmik, gotowy materiał, sensacja. Media to wykorzystały, bo muszą walczyć o widza, czytelnika. Taką mają naturę.
Był też zapewne inny błąd, do którego przyznaje się dyrektor szkoły - wynikał z braku obycia w kontaktach z mediami. Dyr. Hintz w dobrze pojętym interesie społeczności szkolnej odmawiał rozmowy z dziennikarzami, a nawet wyganiał ich z terenu szkoły, gdy nagabywali dzieci do wypowiedzi. Myślał, że dzięki temu sprawa szybciej przycichnie. Skutek był przeciwny do zamierzonego. Dziennikarze podejrzewali, że dyrektor ma coś do ukrycia i drążyli temat, podchwytywali, nagłaśniali niemal każdą szkolną plotkę. Sprawa pobicia gimnazjalistki na Chełmie urosła do tak monstrualnych rozmiarów, że nawet poważna stacja telewizyjna traktowała ją na równi z dużo bardziej bulwersującym tematem tamtych dni - zagadkową śmiercią turystki Magdaleny Żuk podczas wycieczki do Egiptu.
Wrzawie medialnej uległa niestety pomorska kurator oświaty Monika Kończyk, a następnie minister edukacji narodowej Anna Zalewska - ta ostatnia zaapelowała wręcz do prezydenta Gdańska, by miał odwagę odwołać dyrektora szkoły.
Jak odzyskać dobre imię
- Proszę uwierzyć, że od miesiąca przeżywamy w szkole ciężkie chwile - mówi dziś dyr. Marcin Hintz. Dał się przekonać do kontaktu z mediami tylko ze względu na konieczność obrony dobrego imienia placówki, którą kieruje. Zespół Szkół Ogółnokształcących nr 7 na Chełmie i należące do niego Gimnazjum nr 3 wyraźnie straciły na medialnej aferze. To duża placówka. Dotąd co roku pojawiało się w niej 11 nowych klas. Teraz jest wyraźny problem z naborem uczniów - tak jakby rodzice wystraszyli się o bezpieczeństwo swoich pociech i szukali innych placówek.
- Mamy w tej chwili dużo mniej chętnych, obawiamy się o rekrutację - mówi Krystyna Woźniczka, nauczycielka z wieloletnim stażem w Gimnazjum nr 3. - To dramatyczna niesprawiedliwość. Mówimy przecież o szkole, która ma naprawdę dobre wyniki i wspaniale, po obywatelsku, wychowuje młodzież. Bezpieczeństwo? Tutaj zawsze było bezpiecznie. Jeden incydent zniszczył nam opinię, którą budowaliśmy do lat. Miejmy nadzieję, że na krótko.
Dyr. Hintz i mec. Nowosielski zaproponowali podczas konferencji, żeby sprawa pobicia gimnazjalistki na Chełmie stała się punktem wyjścia do zmian w prawie oświatowym. Przygotowali nawet projekt. Na czym zmiany miałyby polegać?
Po pierwsze - na wzmocnieniu możliwości oddziaływania dyrektora każdej placówki oświatowej w kraju na takie incydenty, jak ten na gdańskim Chełmie. Dyrektor musiałby być więc uprawniony do wydawania polecenia pracownikom dydaktycznym szkoły, by ci podejmowali interwencję, nawet jeśli zdarzenie ma miejsce poza terenem szkoły.
Po drugie - na wyposażeniu nauczycieli w dodatkową ochronę prawną. “O ile nauczyciel, podejmujący interwencję na obszarze władztwa szkoły, jest chroniony tak, jak funkcjonariusz publiczny, to poza tym terenem ochrona taka mu już nie przysługuje. Dlatego do rozważenia jest postulat, aby nauczyciele w takiej interwencji byli bronieni tak samo, jak funkcjonariusze publiczni”.