• Start
  • Wiadomości
  • Pan Czarzyński skończył 105 lat. Skąd ta długowieczność?

Pan Czarzyński skończył 105 lat. Skąd ta długowieczność?

Mieszkaniec Oliwy, Leon Czarzyński, jest fenomenem pod każdym względem. Skończone 105 lat - a wciąż dobra pamięć i niezłe zdrowie. Gdy kilka miesięcy temu złamał obojczyk, lekarz nie był dobrej myśli. Ale obojczyk po prostu się zrósł.
16.03.2016
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Leon Czarzyński

Najdawniejsze wspomnienie? Chyba z 1915 r. - na pewno z frontu I wojny światowej. Mały Leoś miał wtedy niecałe pięć lat, siedział z młodszym bratem na pokładzie rzecznej barki. Nadleciał rosyjski aeroplan. Maszyna zniżyła pułap, by przeprowadzić bombardowanie barki. Mali bracia Czarzyńscy zadarli w górę głowy. Pan Leon pamięta, że z kokpitu lecącej maszyny wychyliła się ręka i głowa lotnika, który następnie wypuścił z dłoni bombę. Nie trafił. Działo się to na Wiśle, gdzieś pod Warszawą.


Dlaczego lotnik celował

Siedzimy w niewielkim, ale nowym i dobrze urządzonym mieszkaniu przy ul. Wita Stwosza w Oliwie. Jest wtorek, 15 marca 2016 r. Na stole - urodzinowy tort i sernik. Z metryki wprawdzie wynika, że pan Leon urodził się 29 stycznia 1911 r., ale ze względów zdrowotnych uroczystość trzeba było nieco przesunąć w czasie.

Główny problem to wzrok. Leon Czarzyński nie widzi od przeszło 40 lat, z powodu choroby oczu, która była skutkiem wypadku. Pod koniec lat sześćdziesiątych XX stulecia zbudowali z kolegą jacht. Pech chciał, że w czasie jednego z rejsów pan Leon został uderzony bomem w głowę. Miało to fatalne skutki.

Jubilat siedzi na wersalce, nogi ma opatulone kocem. Uważnie wsłuchuje się w pytania, odpowiada z namysłem. Obok niego siedzi pani Anna, oddana i kochająca żona - lat 84.

Pan Leon nie urodził się w zwykłym domu. Jego rodzina mieszkała na barce rzecznej - tata był jej właścicielem i szyprem. Życie Czarzyńskich upływało na Wiśle: między Toruniem, Warszawą, Płockiem, Włocławkiem. Nie raz wozili towary do pruskiego Danzig, a później do Wolnego Miasta Gdańska. Gdy trzeba było Leosia ochrzcić - los chciał, że nastąpiło to w parafii na warszawskim Solcu, gdzie znajdował się zimowy port rzeczny.

Tak więc, gdy w 1915 r. lotnik carskiej armii celował bombą w barkę - tak naprawdę mógł zniszczyć dom Czarzyńskich i zabić małe dzieci, choć na pewno nie miał o tym pojęcia. Dla pilota liczyło się jedno - na pokładzie transportowani byli pruscy żołnierze. Niemcy zarekwirowali barkę na czas wojny i używali jej do dostarczania posiłków na front.

Pan Leon pamięta listopad 1918 r.- dni, gdy Polacy dowiedzieli się, że ich ojczyzna odzyskała niepodległość.

- Radość była. Ludzie na potęgę darli prześcieradła, bo białe. I poduszki - bo z czerwonego materiału. Szyli z nich narodowe flagi.


W Polsce, w kurzu i w pyle

Gdy przyszedł czas, rodzice oddali Leona do szkół - i to dobrych. Skończył klasyczne liceum w Toruniu, co dawało wówczas lepsze wykształcenie niż dzisiejsze studia. W małym palcu miał grekę i łacinę, świetnie rachował - w ogóle był świetnie wychowanym i dobrze zapowiadającym się młodzieńcem. Dostał pracę w Poczcie Polskiej i był tam zatrudniony, jako urzędnik, do wybuchu II wojny światowej.

Pan Leon pamięta, że pewnego razu w Warszawie spotkał Józefa Piłsudskiego.

- Marszałek lubił spacerować w Alejach Ujazdowskich - wspomina.

W 1935 r. - ślub z pierwszą żoną, Idalią. Mieli pięcioro dzieci. Dwoje żyje do dziś, troje - zmarło podczas wojny, w Warszawie, dokąd Niemcy wysiedlili ich z Torunia.

- Andrzejek urodził się we wrześniu 1939 r. i zmarł po tygodniu - wylicza pan Leon. - Basia żyła sześć miesięcy, w 1943 r., zabiło ją zapalenie płuc, nie było wtedy lekarstw. Wituś umarł po miesiącu, w czasie powstania warszawskiego, gdy jak cała ludność cywilna mieszkaliśmy w piwnicach. Zadusił go kurz i pył.

W czasie wojny pan Leon pracował jako robotnik, przez jakiś czas był konduktorem w tramwaju. Podczas powstania, był od zaopatrywania Śródmieścia w żywność. Przeniósł na swoich plecach wiele worków zboża.

Raz otarł się o śmierć, gdy niemiecka wyrzutnia min, trafiła w bramę, przez którą przechodził. Zasypałoby go na amen, ale szczęśliwie zdążył wskoczyć do wnęki, która go ocaliła.

Po powstaniu, w Ursusie, Niemcy załadowali go z innymi do bydlęcych wagonów i chcieli przetransportować do Auschwitz, ale okazało się, że obóz koncentracyjny już nie przyjmuje. Pociąg zawrócił. Pan Leon został wywieziony na roboty do Lipska.


Po prostu dobre geny

Drugą żonę poznał w szpitalu, w 1953 r. Spora różnica wieku: 21 lat.

- Tak jakoś się nim zaopiekowałam, że wzięliśmy ślub - śmieje się pani Anna. - To bardzo dobry człowiek, bardzo solidny. Nigdy nie żałowałam, że za niego wyszłam. Zresztą, on w ogóle nie wyglądał na te swoje 42 lata.

Pan Leon pracował w Stoczni Gdańskiej, w latach sześćdziesiątych był w niej szefem działu planowania i kosztów. Być może mógł osiągnąć więcej, ale nie chciał się zapisać do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Gdy nagabywali go, odpowiadał: “Nie mogę, bo jestem niewierzący. Nie wierzę w nieomylność papieża, w nieomylność Stalina też nie”.

Jedynym dzieckiem z drugiego małżeństwa jest córka - Magdalena Czarzyńska-Jachim, rzeczniczka prasowa prezydenta Sopotu, Jacka Karnowskiego.

- Gdy się urodziłam, Tata miał 61 lat - mówi Magdalena Czarzyńska-Jachim. - Od kiedy pamiętam, nie widział. Ale zawsze miał wielki autorytet w domu, choć nigdy nie podniósł głosu. Imponował po prostu swoją mądrością. Wszystko logicznie tłumaczył, trudno było dyskutować z sensownymi argumentami.

Na pytanie, jaki jest sekret długowieczności, Leon Czarzyński odpowiada: - A bo ja wiem?

Wszystko jednak wskazuje na to, że o wszystkim zadecydowały tak zwane dobre geny.

Pan Leon miał trzech młodszych braci. Antek dożył w Warszawie wieku 102 lat. Józek (Gdańsk) i Mietek (Toruń) - obaj umarli około osiemdziesiątki.

Leon Czarzyński po przekroczeniu granicy 100 lat dwa razy doznał złamania - wcześniej nigdy mu się to nie przydarzyło. Szczególnie groźny był ten drugi raz. Pan Leon przewrócił się na balkonie, złamał sobie obojczyk. Lekarz spojrzał na zdjęcie rentgenowskie i nie miał wesołej miny: “W tym wieku, rozumieją państwo… To może się po prostu nie zrosnąć. Mogą być komplikacje…”.

- Ale się zrosło - mówi z satysfakcją pani Anna. - Lekarz nie mógł uwierzyć.


Nie pisze się w rejestr

- Co uważa Pan za najważniejsze w życiu, Panie Leonie?

- Zdrowie i rozsądek. I żeby traktować ludzi, jak braci - odpowiada jubilat.

- A kobiety? Jak ważne są w życiu mężczyzny?

- Bo ja wiem, czy takie ważne? Nie mogłem się od nich opędzić od dzieciństwa. Miałem 10 lat i od razu dwie zakochane. 6-letnia córka naczelnika i 13-letnia córka listonosza. Ta druga pisała do mnie listy miłosne, głupia nie pomyślała, że ojciec w końcu któryś przechwyci. Ale nic więcej o dziewczynach i kobietach nie powiem, to są zbyt intymne sprawy. W ogóle moje dzieje nie są zbyt ciekawe. Jak było, tak było - minęło. A co nie jest, nie pisze się w rejestr.

Pan Leon z żoną Anną, córką Magdaleną i prezydentem Gdańska, Pawłem Adamowiczem, który odwiedził jubilata.


TV

Czwarty mikrolas już rośnie - zobacz, jak powstawał na Oruni Górnej