- Była to armia świadomych celu, pełnych poświęcenia żołnierzy, którzy mieli w dodatku poczucie osobistej odpowiedzialności za przyszłość swojego kraju - mówiła Aleksandra Dulkiewicz do zebranych na Cmentarzu Łostowickim. - Ten rodzaj dojrzałości szedł zresztą w parze z całym wachlarzem poglądów politycznych i społecznych. Jednak niezależnie od tych różnic potrafili działać wspólnie i solidarnie. Wszyscy za jednego, jeden za wszystkich. W tym sensie Armia Krajowa była czymś więcej niż tylko formacją zbrojną, podobnie jak polskie państwo podziemne było czymś więcej niż sumą konspirujących ogniw administracji wojskowej i cywilnej. Jedno i drugie było bowiem prawdziwą szkołą obywatelskości i patriotyzmu.
Armia Krajowa to nazwa sił zbrojnych Polskiego Państwa Podziemnego w czasach II wojny światowej. W szczytowym okresie (lato 1944 r.) liczyły co najmniej 250 tys. zaprzysiężonych żołnierzy; byli wśród nich zarówno oficerowie-weteranami walk o niepodległość w latach 1918-20, jak i wyszkolona konspiracyjnie młodzież, której przyszło dojrzewać w warunkach okupacji hitlerowskiej. Początkowo organizacja nosiła nazwę Związek Walki Zbrojnej (od jesieni 1939 r.), ale w lutym 1942 r. nadano jej nową nazwę Armia Krajowa (AK). Żołnierze AK byli organizatorami i wykonawcami akcji dywersyjnych przeciwko okupantowi, prowadzili zbrojną partyzantkę, ważnym aspektem ich misji była działalność wywiadowcza na rzecz państw alianckich. Latem 1944 r. Armia Krajowa stanęła do walki z Niemcami w powstaniu warszawskim. Łącznie straty AK szacuje się na 100 tys. zabitych i 50 tys. uwięzionych oraz zesłanych na Sybir.
Armia Krajowa została rozwiązana 19 stycznia 1945 r. Zdecydowana większość akowców w ślad za tym rozkazem zrezygnowała z walki zbrojnej i starała się normalnie żyć - na ile to było możliwe - w warunkach powojennej Polski, zdominowanej przez ZSRR. Kształcili się, pracowali, często bez widoków na większą karierę, bowiem komunistyczne władze z reguły traktowały akowców jako “element” wrogi politycznie. Wielu weteranów AK osiedliło się po wojnie na Pomorzu, ich groby można spotkać na cmentarzu Srebrzysko; duża kwatera zmarłych weteranów AK znajduje się na cmentarzu Łostowickim - pamięć o Armii Krajowej była oczkiem w głowie prezydenta Pawła Adamowicza, Miasto regularnie organizuje tam uroczystości rocznicowe. Gdańskie groby AK-owców są zinwentaryzowane i otoczone opieką młodzieży szkolnej.
Nie wszyscy żołnierze podziemia niepodległościowego zdecydowali się po wojnie na złożenie broni i życie pod rządami komunistów. Ok. 80 tys. osób zostało w partyzantce, licząc na to, że dojdzie do III wojny światowej, w której Zachód wyzwoli Polskę spod władzy ZSRR. Nadzieje te rozwiały się w ciągu dwóch lat, co spowodowało masową rezygnację z dalszej walki. Po 1947 r. w partyzantce antykomunistycznej pozostało nie więcej niż 2 tys. osób. Byli tropieni i zabijani przez siły komunistyczne. Uważa się, że ostatni żołnierz antykomunistycznej partyzantki zginął w obławie jesienią 1963 r. na Lubelszczyźnie.
Taki był też los żołnierzy 5. Wileńskiej Brygady AK majora Zygmunta Szendzielarza ps. “Łupaszka”. Idąc na zachód, dotarli aż na Pomorze, gdzie w 1946 r. przeprowadzili dziesiątki akcji zbrojnych - głównie w Borach Tucholskich i okolicach Sztumu. Większość z nich zginęła w boju lub została aresztowana i stracona w komunistycznych więzieniach.
W tym roku obchodzony 1 marca Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych przypadł na piątek. Aleksandra Dulkiewicz z przedstawicielami Rady Miasta Gdańska poszła na Cmentarz Garnizonowy w Gdańsku, gdzie w milczeniu wspólnie złożyli kwiaty i zapalili znicze na grobach :
- Danuty Siedzikówny „Inki”, sanitariuszki 5. Brygady Wileńskiej AK, rozstrzelanej w Gdańsku 28 sierpnia 1946 roku
- Feliksa Selmanowicza „Zagończyka”, żołnierza 5. Brygady Wileńskiej, rozstrzelanego w Gdańsku w tym samym dniu, co Inka
- Adama Dedio „Adriana”, oficer tajnego wywiadu Okręgu Morskiego Narodowego Zjednoczenia Wojskowego o kryptonimie „Semper Fidelis Victoria”
PRZEMÓWIENIE ALEKSANDRY DULKIEWICZ NA CMENTARZU ŁOSTOWICKIM:
Szanowni Państwo,
Drogie gdańszczanki, drodzy gdańszczanie,
Składamy dzisiaj hołd żołnierzom Polski Walczącej! Dlatego pozwólcie, że szczególnie gorąco powitam przybyłych tu kombatantów.
Gromadzimy się tu, przy kwaterze Armii Krajowej, by pochylić głowy i oddać cześć tym wszystkim, którzy służyli w szeregach podziemnego wojska polskiego w latach okupacji hitlerowskiej i sowieckiej. Oto mija 77 rocznica powołania Armii Krajowej. Armii liczącej w okresie największej mobilizacji ponad 380 tysięcy zaprzysiężonych żołnierzy. W 1942 roku stał na jej czele - dla mnie legendarny - generał Stefan Rowecki, pseudonim „Grot”.
Szanowni Państwo,
Jestem tutaj po raz pierwszy jako osoba pełniąca obowiązki Komisarza Miasta. Sprawuję tą funkcję od prawie 6 tygodni, bo tyle czasu upłynęło od zamordowania Prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. Przypominam o tym, gdyż wiem, jak wielką wagę przywiązywał do dziedzictwa, które wy, drodzy kombatanci reprezentujecie.
Dlatego chciałabym teraz, zwracając się do przedstawicieli młodego pokolenia, przypomnieć dwie cechy Armii Krajowej, które nadały jej absolutnie unikalny charakter. Pierwsza to powszechność, gdyż w szeregach tej formacji - wcześniej Związku Walki Zbrojnej - spotykali się przedstawiciele wszystkich warstw i grup społecznych. Budowali ją nie tylko oficerowie, ale też ludzie wywodzący się z wielu środowisk politycznych, zawodowych czy studenckich. Zapewne dzięki temu Armia Krajowa zawdzięcza to, że nie była „pańskim wojskiem”, lecz armią wszystkich obywateli II Rzeczypospolitej.
Z tym splata się druga cecha. Była to armia świadomych celu, pełnych poświęcenia żołnierzy, którzy mieli w dodatku poczucie osobistej odpowiedzialności za przyszłość swojego kraju. Ten rodzaj dojrzałości szedł zresztą w parze z całym wachlarzem poglądów politycznych i społecznych. Jednak niezależnie od tych różnic potrafili działać wspólnie i solidarnie. Wszyscy za jednego, jeden za wszystkich.
W tym sensie Armia Krajowa była czymś więcej niż tylko formacją zbrojną, podobnie jak polskie państwo podziemne było czymś więcej niż sumą konspirujących ogniw administracji wojskowej i cywilnej. Jedno i drugie było bowiem prawdziwą szkołą obywatelskości i patriotyzmu.
Patrząc wstecz mogę być z tego dumna i pragnę podziękować tym, którzy w latach wojny związali swój los z ideą wolnej i niepodległej Polski. Mam też świadomość, jak głęboko tragiczne było tamto pokolenie. Tragiczne - gdyż finał II wojny światowej nie przyniósł nam wolności. Po latach poeta powie o „zrodzonych o świcie” - myśląc o żołnierzach antykomunistycznego podziemia po 1945 roku. To Zbigniew Herbert. Inaczej napisze o powojennym doświadczeniu świadek tych zdarzeń i żołnierz, a potem historyk: „ból doznanej klęski i gorycz z powodu osamotnienia wywarły głęboki wpływ na myślenie polityczne Polaków. Opowiedzieli się oni po stronie biernego oporu i przetrwania bez przelewu krwi. Z tej postawy, za którą kryła się zwłaszcza klęska Powstania Warszawskiego, zrodziły się Październik ’56, opozycja demokratyczna lat siedemdziesiątych i wreszcie Solidarność.” To słowa Władysława Bartoszewskiego.
Nie czas oczywiście, i nie miejsce, by roztrząsać owe racje. Wiem bowiem, że czymś najgorszym dla każdej wspólnoty jest myślenie o historii jako o polityce uprawianej innymi środkami. Po 2015 roku przestrzegał przed tym niejednokrotnie Prezydent Paweł Adamowicz. Ja zaś traktuję tą refleksję jako osobisty drogowskaz.