Gdy o godz. 17. przyszedł czas na losowanie nagród, do roli “sierotki” zgłosił się mały Kacper. Trzeba było najpierw sprawdzić, czy ma dość długie ręce, by sięgnąć dna kartonu, w którym znajdowały się imienne kupony.
Kacper losował pojedynczy kupon. Potem kolejny - i tak dalej. Za każdym razem dorosła osoba potrząsała kartonem na oczach publiczności, tak by w środku przemieszały się na nowo karteczki.
Mała ręka Kacpra sprawnie wyciągała nazwiska szczęściarzy. Zestaw do badmintona dostał Szymon. Piękną futbolówkę - inny chłopiec, który jest zapalonym piłkarzem. Hulajnoga poszła do Wiktorii, a deskorolka - do małej Klaudii.
Przyszedł czas na wielki finał: losowanie roweru. Kacper sięgnął do kartonu i wyjął z niego kartkę z męskim (chłopięcym) imieniem i nazwiskiem.
- Gdzie jest zwycięzca?! Czekamy na zwycięzcę! - ogłosił ze sceny Andrzej Stawicki, który z dużym wyczuciem i humorem prowadził przez cały dzień imprezę.
Nie pomogły nawoływania, ani wspierane przez publiczność odliczanie od 10 do zera. Po kilku minutach trzeba było wylosować dodatkowe nazwisko. Kacper zanurzył rękę w kartonie, po czym odczytał szczęśliwe nazwisko i dodał skonsternowany: “To moja siostra”.
Na chwilę zapadła cisza, ale publiczność zebrana przed sceną po chwili zaczęła klaskać.
- Dziękuję państwu za zaufanie, przecież wszyscy widzieliśmy, jak to się odbyło - mówił Andrzej Stawicki. - No, Kacper, świetny z ciebie brat, że wylosowałeś dla siostry rower. I to jaki! Dla mnie nikt z rodzeństwa nigdy niczego nie wylosował. Powiedz mamie, żeby cię poprosiła o wytypowanie numerów w lotka. Czuję, że dzięki tobie będziecie mieli kilka milionów w kieszeni.
Piotr Wróblewski, przedsiębiorca i społecznik, który od początku organizuje festyny na Oruni, mówi, że już nic go nie zdziwi.
- Kilka lat temu losy na festynie ciągnął mój syn - opowiada. - Główna nagroda, on wyciąga karteczkę i patrzy na mnie poruszony. Wylosował siostrę! Ja na to, żeby losował jeszcze raz, bo nazwisko nieczytelne. Kto by uwierzył, że wszystko było uczciwie? Ludzie by nas zjedli.
Fundatorem roweru był radny Lech Kaźmierczyk. Szczęśliwie w niedzielę, 11 czerwca, nikt nikogo nie miał ochoty zjadać. Brat i siostra uszczęśliwieni zabrali główną nagrodę i poszli do domu. Publiczność żegnała ich z życzliwymi uśmiechami.
Jeśli zjadano, to hot-dogi. Ci, którzy chcieli skosztować lepszych potraw - szli do stoiska oruńskich Czeczenów, gdzie Khedi Alieva z bliskimi serwowała specjały czeczeńskiej kuchni. Saur Neptun Gdańsk jako sponsor zabawy zachęcał uczestników do picia wody prosto z kranu. Młodzi z klubu “Wataha” robili lemoniadę i sprzedawali ją na kubki, po to by zebrać pieniądze na wycieczkę kajakową. Dzieci miały okazję, by do woli skakać po wielkich dmuchanych “zamkach”, mniejsze - w specjalnym baseniku pływały nawet na łódeczkach. Starsi mogli postrzelać z wiatrówki. Były wreszcie występy muzyczne na scenie. Niektórzy z młodych wykonawców robili duże wrażenie dobrymi interpretacjami piosenek Wojciecha Młynarskiego, Grzegorza Turnaua czy Hanny Banaszak.
Powody do dumy miał Piotr Wróblewski i jego współpracownicy-wolontariusze, a także radni dzielnicowi i wiele innych osób, które przyłożyły rękę do tej zabawy. Jedyny mankament polegał na tym, że Park Schopenhauera - a raczej to, co z niego zostało do naszych czasów - leży tuż przy bardzo ruchliwej linii kolejowej Gdańsk - Tczew. Pociągi wielokrotnie zagłuszały muzykę i rozmowy.
- Za rok zrobimy jubileuszowy, dwudziesty festyn na Oruni - zapewnia Piotr Wróblewski. - Wrócimy do pięknie odnowionego Parku Oruńskiego. Już dziś cieszę się na to święto dzielnicy.