“Podjęcie decyzji o zakończeniu życia zwierzęcia w ogrodzie zoologicznym za każdym razem jest trudne i bolesne. Jednak w sytuacji potencjalnego zagrożenia życia lub zdrowia ludzi taka decyzja jest niezbędna” - czytamy w notatce służbowej z 12 marca 2018.
- Mężczyźni płakali, a przecież mięczaki tu nie pracują - zapewnia Izabela Krause, lekarz weterynarii z gdańskiego zoo. - To była ciężka decyzja, ale konieczna. Życie ludzkie jest bezcenne.
W gdańskim zoo były dotąd trzy wilki szare: Lech, Czech i Rus. Z niewiadomych przyczyn jeden z nich - Czech - rano 22 lutego przeskoczył ogrodzenie, a po drodze zerwał jeden z drutów pod napięciem (są trzy) u szczytu ogrodzenia i uciekł z wybiegu.
Ogrodzenie ma 2 metry wysokości, a do tego jest 50 centymetrów odkosu zakończonego tzw. pastuchem elektrycznym pod napięciem.
Opiekun wilków stwierdził brak jednego zwierzęcia 22 lutego około godz. 8.30. Poinformował przełożonych. Decyzje były dwie. Pierwsza: nie otwieramy ogrodu dla zwiedzających o godz. 9.00. Wszystkie bramy pozostają zamknięte.
Druga: próbujemy odłowić wilka.
28 pracowników zoo przystąpiło do nagonki i próby odławiania. Dwójka lekarzy weterynarii - Izabela Krause i Mirosław Kalicki - została wyposażona w tzw. broń Palmera ze strzykawkami ze środkami narkotycznymi. To broń wystrzeliwującą strzykawki ze środkiem usypiającym, który działa po około 10 minutach od trafienia zwierzęcia. Pozostali pracownicy mieli sieci i pętle.
Cel: złapać wilka żywego na terenie ogrodu.
Jak ocenia Izabela Krause, przez półtorej godziny trwania akcji, wilk mógł pokonać nawet cztery kilometry na terenie zoo. - Mieliśmy tropy, bo w nocy padał śnieg, więc widzieliśmy jego ślady i widzieliśmy, gdzie przeskoczył ogrodzenie - mówi Krause.
Zwierzę w pewnym momencie, w czasie trwania akcji, przebiegło między ludźmi tworzącymi tyralierę. Jednak dalej uciekło i przedostało się w okolice lasu nad wybiegiem słoni.
Około godz. 9.40 dyrektor oliwskiego zoo, Michał Targowski, wydał polecenie o “włączeniu do akcji dodatkowych środków”. Chodzi o broń z amunicją ostrą. Zwierzę było bowiem zdezorientowane i nieprzewidywalne. Dyrektor uznał, że może zagrażać życiu jego ludzi bądź wydostać się z ogrodu do pobliskich lasów i zagrozić innym. (Targowski jest teraz na urlopie).
Około godz. 9.55 - jak podaje notka - “osoba dysponującą służbową bronią palną oddała dwa strzały, które spowodowały śmierć zwierzęcia”.
Pracownicy ogrodu zoologicznego w Gdańsku Oliwie zapewniają, że wszystko odbyło się zgodnie z polskim prawem, procedurami oraz w myśl rozporządzenia Ministra Środowiska w sprawie bezpieczeństwa pracy w ogrodach zoologicznych. Wilk należy do pierwszej grupy zwierząt niebezpiecznych.
"To była trudna decyzja"
Rozmawiamy w środę, 14 marca, na terenie zoo. Trzy tygodnie po wydarzeniach.
Lekarz weterynarii Mirosław Kalicki: - Dla nas to po prostu tragedia. Ludzie płakali z bezsilności. Pracownicy byli w szoku. Odbierają to osobiście. To przecież zwierzę, o które się dba, zżywa się z nim. Ale nie było innego wyboru. Było jasne: dobro człowieka kontra dobro zwierzęcia. Bezpieczeństwo i życie ludzi było zagrożone. To był skomplikowany moment i bardzo trudna decyzja. Ale nie dało się inaczej.
Weterynarz Izabela Krause: - Pierwsza rzecz, którą się wtedy robi, to zamyka ogród. Zwierzę w sytuacji stresowej może się zachować bardzo nieprzewidywalnie. Gdyby wilk wydostał się na zewnątrz, byłby olbrzymi problem.
Kalicki: - To zwierzę nie bało się człowieka, było przyzwyczajone do kontaktu z ludźmi. Przecież na teren wybiegu wilków wchodzili wcześniej pracownicy, oczywiście wyszkoleni, z odstraszaczami. To zwierzę nie miało więc wdrukowanego strachu przed ludźmi. I takie zwierzę nie ma zahamowań przed atakiem na człowieka. Przyparte do muru rzuciłoby się na ludzi.
W 2012 roku w szwedzkim ogrodzie zoologicznym Kolmården pracownica została zagryziona przez stado ośmiu wilków. Do ataku doszło w czasie rutynowej wizyty w boksie dla wilków. Wilki rozszarpały ofiarę, która zajmował się ich chowem od czasów szczenięcych. W 2016 roku były dyrektor szwedzkiego zoo, Mats Höggren, został uznany winnym nieumyślnego zabójstwa. Zoo musiało zapłacić ponad 370 tysięcy dolarów odszkodowania.
Dlaczego 22 lutego nie strzelano do gdańskiego wilka z broni ze strzykawką?
Kalicki: - Byliśmy tak rozstawieni, żeby mieć szansę do niego strzelić. Ale zwierzak przemieszczał się z taką szybkością i w takiej odległości od ludzi, że nie było możliwości użycia tej broni. Ona strzela lekkimi strzykawkami i może być używana na dystansie góra 15-20 metrów. Wilk musiałby się zatrzymać, żeby strzykawka doleciała. Każdy ruch powietrza zmienia bowiem lot strzykawki, a w oliwskim zoo dodatkowym utrudnieniem jest gęstość zadrzewienia. Nie jesteśmy nieudolni. Ta broń ma swoje wielkie ograniczenia. To nie są żarty. A wilk nie wykazywał strachu i biegł prosto na pracownika!
Na terenie zoo w Oliwie jest dwóch pracowników wyznaczonych do użycia broni z ostrą amunicją. Mają oni odpowiednie uprawnienia i przeszkolenie.
Zoo ma też odpowiednie procedury, kiedy można użyć broni. Krause: - Nie złamaliśmy prawa. Mamy procedury. Na przykład w przypadku powodzi czy innego kataklizmu, niektóre zwierzęta są przeznaczone do odstrzału.
Nie wiadomo, dlaczego gdański wilk przeskoczył ogrodzenie.
Kalicki: - On znał dobrze to ogrodzenie i na pewno nie chciał zrobić sobie krzywdy. Coś musiało się stać. Może samce - bracia - między sobą walczyli? Nigdy wcześniej coś takiego między nimi nie było obserwowane, ale wykluczyć tego nie można. Tutaj, pomimo prądu i wysokości, wilk przeskoczył. Te wilki żyły tam wcześniej siedem lat i nic nigdy się nie działo. Wybieg był projektowany i wykonany przez fachowy personel.
Pracownicy gdańskiego zoo już zamontowali dodatkowe zabezpieczenia elektryczne i zapowiedzieli, że ogrodzenie wybiegu wilków zostanie wkrótce podwyższone. Ta część wybiegu, gdzie wilk przeskoczył przez ogrodzenie, jest obecnie zamknięta. Zwierzęta nie mają do niej dostępu.
Zwłoki wilka zostały zutylizowane.