Przekazane 2 grudnia br. do Muzeum Gdańska obrazy Wojciecha Kossaka były osobistym darem artysty dla państwa Marii i Franciszka Szmelterów, którzy w okresie międzywojennym prowadzili restaurację na dworcu głównym w Gdańsku i angażowali się w życie gdańskiej Polonii. Po wojnie obrazy trafiły do Kanady za ich synem - Kazimierzem. Ostatnią wolą wdowy po nim, Leontyny Szmelter, był powrót dzieł do Gdańska.
Powrót “Kossaków” to doskonała okazja, by przybliżyć niezwykłą historię tej niezwykłej rodziny z patriotycznymi tradycjami.
Doświadczony restaurator w nazistowskim Gdańsku
W latach 1933–1934 naziści przejęli władzę w Wolnym Mieście Gdańsku uzyskując większość w Volkstagu. Szybko rosły ich wpływy we wszystkich obszarach życia, inwigilowano Polaków, a działalność polskich służb wywiadowczych działających na terenie Wolnego Miasta znalazła się na celowniku policji gdańskiej.
W Gdańsku punkty kontaktowe miał m.in. Oddział II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego (tzw. “dwójka), a dokładnie Ekspozytura Wewnętrzna Nr 3 w Bydgoszczy, a także Posterunek Oficerski Nr 4 działający nieoficjalnie w Referacie Lądowym Wydziału Wojskowego Komisariatu Generalnego RP w Gdańsku. Służby te prowadziły tzw. wywiad płytki na terenach przygranicznych.
W tym samym czasie, w 1933 roku, Franciszek Szmelter - polski restaurator wywodzący się ze Świecia, dawny legionista, został dzierżawcą całodobowego lokalu gastronomicznego na dworcu kolejowym w Gdańsku. Wcześniej, od 1922 do 1932 roku, prowadził dworcowe restauracje w Toruniu i Jabłonowie Pomorskim. W zarządzaniu gdańskim interesem wspierała go żona - Maria Hilda z domu Ritterman pochodząca z żydowskiej rodziny z bośniackiego Mostaru. Poznali się w Gdańsku i tu wzięli ślub. Ich wspólna restauracja na dworcu pełniła rolę znacznie ważniejszą niż tylko wyszynku dla głodnych podróżnych.
- Na pomoc Szmeltera i jego żony mogli liczyć wszyscy zaangażowani w działalność patriotyczną Polacy w Gdańsku - mówi Piotr Mazurek, prezes Towarzystwa Przyjaciół Gdańska. - O “pozagastronomicznej” działalności jego restauracji pisali Brunon Zwarra w swoich “Wspomnieniach gdańskiego bówki” i Alojzy Męclewski w książce “Celnicy Wolnego Miasta Gdańska”.
Prof. Bogdan Chrzanowski - historyk i politolog z Uniwersytetu Gdańskiego, pracownik Działu Naukowego Muzeum Stutthof w Sztutowie, który od ponad 40 lat bada historię Polaków w Wolnym Mieście Gdańsku, pisze że restauracja Szmelterów była jednym z ważniejszych punktów kontaktowych wspomnianej bydgoskiej Ekspozytury Nr 3 w Gdańsku.
Z restauracji prosto do Polski
Warto przypomnieć, że dworzec i kolej na terenie Wolnego Miasta były zarządzane przez Polskie Koleje Państwowe, a wszystkie działające na dworcu instytucje, także służby celne, w których pracowali Niemcy, znajdowały się pod polską kontrolą.
Restauracja Szmelterów była ogromna, dość wspomnieć, że zatrudniała 70 osób. Można było tu zjeść zarówno “na szybko”, jak i wykwintnie. Po stronie peronów dworcowych były dwie sale. W większej, bankietowej, często odbywały się polskie imprezy: zabawy taneczne, uroczyste obiady, spotkania organizacji społecznych. W restauracji bywali urzędnicy Komisariatu Generalnego RP, polscy przedsiębiorcy, inspektorzy celni, kolejarze. W drugiej, mniejszej sali przyjmowano gości nieoficjalnych. Pomieszczenie to miało połączenie z biurem Franciszka Szmeltera, z którego można było wyjść bezpośrednio na peron, a z niego prosto do pociągu, omijając niemiecką kontrolę celną.
- Alojzy Męclewski sugerował wprost, że restauracja dworcowa Szmelterów była właśnie po to, by Polacy mogli poza niemiecką kontrolą wyjechać z Gdańska, w związku z tym musiał ją prowadzić zaufany człowiek - tłumaczy Piotr Mazurek. - W Wolnym Mieście potrzebne było takie wyjście awaryjne dla ludzi, którzy narażali się dla polskich instytucji i zrobiono je właśnie poprzez restaurację, przebudowując ją w taki sposób, by można było dostać się bezpośrednio na peron, do polskiego pociągu.
Bogaci kupują samoloty
Dworcowa restauracja była także źródłem dodatkowych dochodów dla Polaków pracujących w PKP, czy w szkolnictwie - wiele osób dorabiało tutaj “po godzinach”. Szmelter był chyba nienajgorszym pracodawcą, skoro w 1937 roku pracownicy ufundowali mu w prezencie imieninowym rzeźbione popiersie. Rzeźbę przedstawiającą restauratora można dziś oglądać w Muzeum Strefa Historyczna Wolne Miasto Gdańsk.
Sami Szmelterowie uchodzili za jednych z najbogatszych obywateli ówczesnego Gdańska.
- Majątek Szmelterów był duży, ale domyślamy się, że nie wynikał tylko z dochodów z restauracji, którą prowadzili przez zaledwie sześć lat. Działalność gastronomiczna była idealną przykrywką dla przekazywania nieoficjalnych funduszy państwowych dla polskich organizacji narodowych w Gdańsku, takich jak Macierz Szkolna, czy Dom Polski - zaznacza Piotr Mazurek. - Oficjalnie, w ramach Funduszu Obrony Narodowej, Szmelterowie kupili dla polskiej armii dwa samoloty i tankietkę (mały wóz bojowy - red.), czy byłoby ich stać na takie zakupy ze sprzedaży kotletów?
Maria Szmelter, poza księgowością w gastronomicznym biznesie, prowadziła także na terenie dworca Polską Misję Dworcową, w której Polacy mogli znaleźć pomoc w trudnych sytuacjach. Starano się znaleźć im pracę i mieszkanie, oferowano im także nocleg w pokojach na dworcu.
Portrety pędzla Wojciecha Kossaka
Szmelterowie poznali Wojciecha Kossaka na pokładzie MS Batory. Sławny polski transatlantyk wyruszył w swój pierwszy rejs wycieczkowy po Morzu Śródziemnym w 1936 roku. Morska wyprawa trwała od 21 kwietnia do 11 maja, w tym czasie Kossak namalował kilka portretów, m.in. Marii i Franciszka Szmelterów.
Malarz odwiedzał później regularnie gdańskich znajomych i korzystał z pokoi gościnnych na dworcu po drodze na ulubiony Półwysep Helski. W styczniu 1939 roku w prezencie noworocznym przekazał Marii Szmelter kolejne płótno - jedno z tych, które trafiły do Muzeum Gdańska. Na odwrocie obrazu napisał:
“Już ze trzy tygodnie temu, chcąc w części chociaż odwdzięczyć się za tyle uprzejmości i ambarasu mojem lekarstwem drogiej Pani pozwoliłem sobie przesłać obrazek mojej ręki. Ułan z mojego 3 pułku Ułanów, melduje że przyprowadził konia dla Pani Szmelterowej od p. majora Kossaka. Wysłałem go pocztą, i dotąd nie znając słówka od Pani że doszedł do Jej ręki, zaczynam się obrażać czy nie zaginął. Załączam list pocztowy, w razie gdyby trzeba reklamować. Bo przecie obrażać się o tę formę kawaleryjską chyba Pani nie przyszło do główki. Zanadto Pani nie z jakim szacunkiem i wszelką przyjaźnią jestem dla obojga Państwa. Jeszcze raz najlepsze życzenia na ten rok całemu domowi”
Obraz najprawdopodobniej jest autoportretem Wojciecha Kossaka w stroju Ułana 3. Pułku Ułanów Śląskich. Drugi, który właśnie trafił do zbiorów Muzeum (okoliczności podarowania nie są znane) przedstawia żołnierza napoleońskiego na koniu.
Oba te płótna, jak i portrety z rejsu wisiały w mieszkaniu Szmelterów, a później trafiły do Kanady.
Złoto i kosztowności nie wystarczyły
Kiedy w powietrzu czuć już było zbliżającą się wojnę, Franciszkowi Szmelterowi radzono na jakiś czas opuścić Gdańsk, wyjechał do Warszawy na trzy miesiące przed jej wybuchem razem z młodszym synem Zygmuntem. Maria Szmelter ostatnie dwa dni sierpnia 1939 roku spędziła w Gdyni, a później udało jej się przedostać do męża.
Ich starszego, 17-letniego wówczas, syna Kazimierza aresztowano w nocy z 31 sierpnia na 1 września - zdążył wrócić do Gdańska z obozu harcerskiego w Polsce. Najpierw trafił do więzienia w Victoriaschule, a następnie do Stutthofu. Rodzicom udało się go wykupić w czerwcu 1940 roku za ogromną sumę pieniędzy i kosztowności. Nastolatek ledwo przeżył obóz, do zdrowia pomógł mu dojść Stefan Mirau, lekarz Chorągwi Gdańskiej ZHP, ale i rodzinny medyk Szmelterów.
Kazimierz przedostał się później do Warszawy, gdzie jego rodzice w międzyczasie założyli sklep elektryczny przy ul. Marszałkowskiej - pod własnym nazwiskiem, a on - wstąpił do Szarych Szeregów, później był żołnierzem Armii Krajowej.
Być może Kazimierz był śledzony po opuszczeniu obozu, ponieważ w listopadzie 1940 roku Gestapo zatrzymało Szmeltera seniora. Przewieziono go do gdańskiego aresztu śledczego przy Neugarten (Nowe Ogrody), a w końcu osadzono w Stutthofie. Maria próbowała wykupić męża z obozu. Tym razem wszelkie wysiłki, łącznie z zatrudnieniem niemieckiego adwokata, nie przyniosły rezultatów. Franciszek Szmelter zmarł w KL Stutthof 15 kwietnia 1941 roku, prawdopodobnie z wycieńczenia. Jego szczątki spoczywają na Cmentarzu Ofiar Terroru Hitlerowskiego na Zaspie.
Sygnet z pocztową trąbką
Po wojnie Maria Szmelter wróciła do Gdańska. Odbudowała restaurację na dworcu i prowadziła ją do połowy lat pięćdziesiątych. Zmarła w 1987 roku. Siedem lat przed jej śmiercią trafił do niej prof. Bogdan Chrzanowski, który jako młody badacz od 1973 roku spisywał relacje gdańskich Polaków z ich przedwojennego życia. Sporządził z tamtego spotkania drobiazgowe notatki merytoryczne - jakie wrażenie zostało mu w głowie w 40 lat po rozmowie z Marią Szmelter?
- Bardzo sympatyczna i mądra pani, żarliwa polska patriotka, co często podkreślała podczas rozmowy - mówi prof. Bogdan Chrzanowski. - Pamiętam jeszcze, że poczęstowała mnie herbatą.
Rozmowa koncentrowała się wokół tematu nieoficjalnej działalności jej męża. Wdowa wymieniła wiele nazwisk osób, które regularnie spotykały się z Franciszkiem Szmelterem w jego biurze na dworcu. Był wśród m.in. mjr Jan Żychoń - szef wspomnianej już Ekspozytury Wewnętrznej nr 3 w Bydgoszczy Oddziału II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, znakiem rozpoznawczym oddziału był sygnet z trąbką poczty. Odwiedzał go, także związany z tym oddziałem, kmdr. Konstanty Jacynicz - ówczesny dyrektor Gdynia American-Line (GAL), który tworzył wówczas sieć wywiadu morskiego, a podczas okupacji był czołową postacią Wydziału Marynarki Wojennej “Alfa” komendy głównej Armii Krajowej. Franciszek Szmelter utrzymywał także kontakt z Franciszkiem Rutkiewiczem, naczelnikiem gdańskiego dworca kolejowego, również współpracownikiem II oddziału, w służbowym pokoju bywało także wielu pracowników Komisariatu Generalnego RP w Wolnym Mieście.
- Była to wiarygodna relacja. W 1980 roku nie było jeszcze zbyt wiele literatury na temat działalności polskich służb w Wolny Mieście, a pani Szmelter wymieniała mi nazwiska związanych z nimi osób, dokładnie znając ich funkcje - podkreśla prof. Bogdan Chrzanowski. - Była w pełni świadoma tego, co mówi, nie powoływałbym się na jej słowa w publikacjach, gdybym nie oceniał jej jako wiarygodnego świadka. To, że nie natrafiono dotąd na żadne dokumenty potwierdzające, że Franciszek Szmelter był etatowym oficerem “dwójki”, o niczym nie świadczy. Pewne rzeczy dotyczące działalności Oddziału II są udokumentowane, inne nie. Do dzisiejszego dnia część archiwów każdej służby specjalnej na świecie jest tajna, a dokumenty dotyczące pewnych spraw i osób są niszczone, by nie zostawiać śladów. Nie inaczej było z “dwójką”.
Kazimierz i Leontyna - harcerskie małżeństwo
Starszy syn Szmelterów - Kazimierz obawiając się po wojnie represji ze strony władz, w 1947 roku wyjechał do Szwecji, a stamtąd, w 1949 roku do Kanady, gdzie informacje na temat jego ważnej roli w reaktywowaniu działalności Związku Harcerstwa Polskiego do dziś pielęgnowane są w pamięci polonijnych harcerzy.
Ale - zanim sięgniemy do kronik kanadyjskiego ZHP, cofnąć się trzeba w czasie do Wolnego Miasta Gdańska. Gdy wybuchła wojna Kazimierz był uczniem II klasy Polskiej Wyższej Szkoły Handlowej Macierzy Szkolnej, gdzie uczyli m.in. Alf Liczmański - komendant hufca Gdańskiej Chorągwi ZHP i Maria Ostrowska - komendantka Gdańskiej Chorągwi Harcerek ZHP. To ich tradycje i wartości przekazywane polskiej młodzieży w Wolnym Mieście Gdańsku przywiózł ze sobą do Kanady Kazimierz Szmelter.
Na stronie internetowej ZHP w Kanadzie szczegółowo opisano powojenne początki organizacji:
“Historia ZHP w Kanadzie po II wojnie światowej wiąże się nierozerwalnie z Organizacją Starszego Harcerstwa (StH). To właśnie „Staroharce” jak zwykło się ich nazywać, mimo że liczyli wtedy niewiele ponad 20 lat, skrzyknęli się w 1950 r. dając podwaliny do powstania Kręgu StH ”Tatry”. A było to tak: phm. Kazimierz Szmelter dał ogłoszenie do tygodnika „Związkowiec”, że w dniu 1 października 1950 r. odbędzie się pierwsze zebranie Starszego Harcerstwa i wszyscy, którym bliskie sercu jest harcerstwo, są zaproszeni. Krąg szybko powiększył swoją liczebność i już w grudniu tegoż roku (1950) liczył 18 członków w wieku od 18 do 26 lat. Za cel swojej działalności Krąg przyjął organizowanie jednostek młodzieżowych w Ontario, udział w pracy polonijnej, braterską współpracę z innymi skautami oraz harcerski sposób na życie czyli wspólne wypady/wycieczki, biwaki. I właśnie w czasie jednej z takich wycieczek Krąg „Tatry” odkrył Kaszuby, na których dzisiaj mieszczą się tereny ZHP Kanada (Kaszuby to nazwa bazy harcerskiej kanadyjskiego ZHP - red.)”.
Żoną Kazimierza była druhna Leontyna Lilka Szmelter, która urodziła się w 1923 rok w Wołkowysku (na dzisiejszej Białorusi). W 1945 roku trafiła do Gdańska w ramach przesiedleń Polaków, była absolwentką Wyższej Szkoły Handlu Morskiego w Sopocie (1962). Późniejsze małżeństwo poznało się w Gdańsku w latach 70-tych, gdy Kazimierz zaczął regularnie przyjeżdżać do rodzinnego miasta na spotkania kręgu rodzin harcerstwa Wolnego Miasta Gdańska.
- W Kanadzie Kazimierz nie mógł znaleźć sobie towarzyszki życia, Leontynę pierwsza poznała jego matka i ona ich sobie przedstawiła - opowiada hm. Bogdan Radys z Chorągwi Gdańskiej ZHP, który zaprzyjaźnił się z Kazimierzem w latach 70-tych. - Leontyna doskonale znała język angielski i łatwo zaadaptowała się do życia w Kanadzie. To był bardzo zgodne, rozumiejące się małżeństwo.
Kazimierz Szmelter zmarł w 1992 roku, jego żona w sierpniu 2019 roku.
Krótką informację o jej życiu podano w nekrologu zamieszczonym w kanadyjskim Piśmie Harcerskim Ognisko: “Czynny członek starszoharcerskiego kręgu Tatry założonego przez jej męża w 1950 roku. Pełniąc służbę czynnie i szczodrze wspierała wiele akcji społecznych. m.in. zbieranie funduszy na Pomnik Katyński, na pomoc powodzianom, na rzecz ufundowania Katedry Polskiej Historii na Uniwersytecie w Toronto”.
Prochy Kazimierza spoczęły na Cmentarzu Srebrzysko w Gdańsku, w grobie matki i młodszego brata (Zygmunt zmarł w 1976 roku). Ostatnią wolą Leontyny było umieszczenie jej prochów w grobie jej rodziców na Cmentarzu Emaus.
Gdańsk 2020
Oficjalna uroczystość przekazania obrazów Wojciecha Kossaka z kolekcji rodziny Szmelterów odbyła się w Ratuszu Głównego Miasta.
- Muzea powstawały i rozwijają się dzięki darczyńcom, którzy mają w swoich zbiorach cenne dzieła artystyczne czy ważne pamiątki i uważają, że powinny być one upublicznione w instytucji dbającej o to dziedzictwo z myślą o następnych pokoleniach - powiedział Waldemar Ossowski, dyrektor Muzeum Gdańska. - Dziś mamy do czynienia z takim przykładem. Do naszych zbiorów trafiają dwa obrazy autorstwa Wojciecha Kossaka, które tak naprawdę opowiadają o bardzo zasłużonej rodzinie Polaków, gdańszczan, którzy mieli ogromny wkład w funkcjonowanie polskiej społeczności.
Piotr Grzelak zastępca prezydent Gdańska dodał: - “Łączy nas Gdańsk” to hasło, o którym bardzo często mówimy, dziś jeszcze nabiera dodatkowej wartości. Gdańsk jest utkany z ludzkich losów. Dwa obrazy, które dziś powróciły do naszego miasta są cenne nie tylko artystycznie, ale także dlatego, że niosą za sobą historię ludzkich losów, wracają do nas wraz z historią ludzi, którzy także w Kanadzie czuli się z gdańszczanami. Dziękuję serdecznie Bogdanowi Radysowi i rodzinie Szmelterów za powrót dzieł do naszego miasta.
Hm. Bogdan Radys, członek Rady Społecznej Centrum Pamięci o Polakach z Wolnego Miasta Gdańska im. Brunona Zwarry, był osobiście zaangażowany w powrót “Kossaków” do Gdańska.
- Te obrazy by tu nie wróciły, gdyby nie rodzina harcerska. Do dziś jestem harcerzem i tylko dlatego spotkałem na swojej drodze Kazimierza Szmeltera, przedwojennego harcerza wiernego powiedzeniu swojego komendanta Alfa Liczmańskiego “Jeśli wszyscy Polacy opuściliby Gdańsk, kto będzie świadczył o jego polskości” - mówił Bogdan Radys. - 17-letni Kazimierz był wierny temu hasłu i druhowi, nie opuścił Gdańska w dni wybuchu wojny i został aresztowany, a później osadzony w obozie Stutthof, który ledwo przeżył. Zaprzyjaźniłem się z nim i dlatego podjąłem starania by te obrazy po śmierci Kazimierza i jego żony, którzy nie mieli dzieci, trafiły do Gdańska.
Dziękuję prof. Bogdanowi Chrzanowskiemu i Piotrowi Mazurkowi za pomoc w przygotowaniu artykułu.
Korzystałam z wcześniejszych publikacji: Mieczysława Abramowicza “Restaurator z dworca” (pierwodruk w Kwartalniku „Był sobie Gdańsk” 3/1997); Grażyny Antoniewicz “Na dworcu u Szmeltera jadali kolejarze i polscy szpiedzy” (Dziennik Bałtycki, 2019) oraz prof. Bogdana Chrzanowskiego “Polonia Gdańska wobec nazizmu niemieckiego w latach 1939-1940. Wybrane zagadnienia” (Rocznik Gdański Gdańskiego Towarzystwa Naukowego 2017 - 2018).