Sztuka „Maria Magda” opowiada o Marii, młodej uczennicy katolickiej szkoły z internatem dla trudnych dziewcząt, która ma wstydliwą przypadłość: mówi przez sen. Nawiedza ją seria przedziwnych snów, których jednak nie potrafi nigdy dokładnie zapamiętać. Razem z nowymi koleżankami Magdą i Hildie, Maria usiłuje rozwikłać symbolikę koszmarów, z którymi zdaje się być związane tajemnicze zaginięcia jednej z uczennic szkoły. Okazuje się jednak, że ponury klasztor skrywa znacznie więcej mrocznych sekretów, których początek sięga wielu wieków wstecz.
W tekście, który otrzymał główną nagrodę w tegorocznym konkursie Heidelberger Stückemarkt, Svenja Viola Bungarten dosadnie rozprawia się z kulturą gwałtu, patriarchatem i zakorzenionymi nadal w kulturze, a sięgającymi wieków wstecz zabobonami wobec kobiet, wśród których prym wiedzie postrzeganie kobiet jako czarownice, czy uprzedmiatawiająca wiara w niepokalane poczęcie, przez którą kobieta staje się jedynie naczyniem na męskiego potomka. Niemiecka autorka, sięgając do mitologii, dekonstruuje popularne wierzenia, które przyniosły i przynoszą milionom kobiet na świecie cierpienie, proponując - ale nie narzucając - feministyczny sposób postrzegania historii jako jednej z wielu możliwych narracji. Nie mówi: było zupełnie inaczej, zachęca jedynie do spojrzenia na historię powstawania świata z kobiecej perspektywy, budując hipotetyczny scenariusz, w którym kobiety mogą decydować o sobie samych.
Nie jest to sztuka dla każdego. Jest na wskroś współczesna - autorka łączy w niej różne style językowe, odważnie bawiąc się formą, nie uciekając od ostrych słów i nieznośnie zapętlonych scen wypełnionych cierpieniem. Całość ma postać bardzo brutalną - to napisany, jak podkreślała sama autorka pod wpływem wielkiego gniewu, tekst pełen przemocy, słownej (i nie tylko), wulgaryzmów i treści mogących uznać za obrazoburcze (choć w pełni uzasadnionych w tym kontekście). Jednocześnie czytelnik ma wrażenie, jakby podążał za zapisem koszmarnego snu - wpływ na to mają zarówno postaci, które wydają się być wyciągnięte żywcem z onirycznego horroru, jak i nierzeczywiste zdarzenia przeplatane z faktami historycznymi. Czytanie sztuki „Maria Magda” to poczucie nieustannego dyskomfortu, a jednak nie sposób przerwać lekturę.
Niełatwe więc miała zadanie Dorota Androsz, by przenieść dosyć niewdzięczne pod kątem formalnym, ale i miejscami wręcz odrzucające treściowo teatralne dzieło młodej Niemki. Wyszła z tego jednak obronną ręką - obierając konwencję pastiszu i pewnego rodzaju zgrywy, stawiając na kolorowe kostiumy, absurd i żarty sytuacyjne. Podbiła oniryczny styl „Marii Magdy”, budując zupełnie nierzeczywisty, jakby senny świat, do którego zaprosiła widzów wraz z muzykiem Olem Walickim i artystą wizualnym Arturem Lisem. Za pomocą muzycznych improwizacji i użycia nowych technologii, w tym sztucznej inteligencji Siri, udało im się stworzyć niezwykłą rzeczywistość przenoszącą nas z jednej strony do filmów mistrza grozy ubiegłego wieku Dario Argento czy mrocznego, niepokojącego „Miasteczka Twin Peaks”, z drugiej - w przestrzeń alternatywnej rzeczywistości science-fiction, dzięki czemu opowieść toczy się poza czasem, stając się boleśnie uniwersalna.
Ból poruszanych tematów łagodzi groteskowa forma tego niemal pełnoprawnego spektaklu. Dobrze w „nie na serio”, szalonej komediowej konwencji odnajduje się młody zespół aktorów Teatru Wybrzeże, których reżyserka zaprosiła do czytania: Magdalena Gorzelańczyk, Urszula Kobiela, Agata Woźnicka i Paweł Pogorzałek. Tak naprawdę każdemu z nich udało się stworzyć postać, jeśli nie charakterystyczną, to przynajmniej przerysowaną - a więc zgodną z pomysłem obranym przez Dorotę Androsz.
Zarzut można by mieć do ruchu scenicznego, który mógłby być bardziej dopracowany - aktorzy, gdy nie poruszają się chaotycznie i nie posługują się przesadnie podkreślonymi gestami, siedzą i podają sobie tekst - z drugiej jednak strony trudno oczekiwać od czytania performatywnego choreografii obecnej w spektaklach. Ale przydałoby się uspokojenie pewnych scen, a ożywienie innych, nadanie całości bardziej wyważonego, dojrzałego charakteru.
Także dramaturgia bywa nierówna - choć zdecydowanie udało się Dorocie Androsz stworzyć ciekawe, rozbudowane widowisko operujące różnymi środkami teatralnymi - scena scenie jest nierówna, bywa nieco nudno, albo dla odmiany zbyt intensywnie, tak że widz gubi się w interpretacyjnych tropach i bogatej symbolice. Niemniej, czytanie to należy zdecydowanie zaliczyć do udanych i jednych z najbardziej rozbudowanych w historii cyklu PC Drama. Poprzeczka została podniesiona wysoko.
Kolejny ciekawy tekst na PC Dramie przygotowany przez aktorskie trio. Recenzja czytania „Wioch”