Anna Umięcka: - Poprzedni sezon Teatru Wybrzeże zaowocował wieloma docenianymi przez widzów i krytyków realizacjami. W plebiscycie miesięcznika Teatr gdańskie kreacje wymieniano wielokrotnie. Z których nagród jest Pan szczególnie zadowolony?
Adam Orzechowski, dyrektor Teatru Wybrzeże w Gdańsku: - Ze wszystkich, również i mojej indywidualnej nagrody specjalnej miesięcznika Teatr, która jest oczywiście nagrodą dla Teatru, podsumowującą trzynastoletni okres mojej działalności i obecności w teatrze. Rozumiem ją jako gest akceptujący. Docenienie nie tylko artystycznych dokonań, ale też wszystkich innych złożonych wyborów – choćby inwestycyjnych, które nigdy nie są proste. Nie są też powszechne. Cieszę się, że ktoś to zauważył. Wkrótce wszystkie nasze sceny zostaną zmodernizowane – mamy całkiem nową Starą Aptekę, dziesięcioletnią już sopocką Scenę Kameralną, w marcu otworzymy po gruntownym remoncie scenę Malarnia, zaś Duża Scena będzie pracowała tylko do końca sezonu, w maju przyszłego roku zostanie zamknięta i poddana dwuletniej przebudowie, bo od otwarcia, w 1967 roku nie była remontowana.
To też jest wartość…
- Owszem, ale scena musi spełniać podstawowe warunki techniczne... Nie przestaniemy grać, zintensyfikujemy swoją obecność w Sopocie, Malarni i w Starej Aptece. Teatr Szekspirowski również - mam nadzieję - raz na jakiś czas udostępni nam swoją scenę. Być może uda się też wystawić jakąś premierę w kościele św. Jana.
Jesteśmy dużym zespołem, który w tym roku może jeszcze się powiększy, bo moim marzeniem jest stałe dynamizowanie naszej działalności.
Czy te zadania remontowo - techniczne wpłyną na liczbę premier w sezonie?
- Absolutnie, będziemy regularnie mieszkańcom Gdańska dostarczać artystycznej strawy. Nigdy zawirowania inwestycyjne nie były dla nas problemem. Gramy prawie 500 przedstawień w ciągu roku, dajemy około dziesięciu premier i to nie powinno się zmienić. Mamy nadzieję, że publiczność trójmiejska ciągle będzie znajdowała w naszym repertuarze coś dla siebie i będzie nas, jak dotąd masowo odwiedzać.
Po liczbie sprzedanych biletów można sądzić, że tak będzie. Różne gatunkowo spektakle gromadzą różnych widzów, ale też pomagają zespołowi w rozwoju. Aktorzy zbierają doświadczenia...
- Tak, mamy bardzo dobry i wszechstronny zespół - gramy w różnych konwencjach i umiemy to robić. Jestem świadomy i widzę, jak potencjał teatrów, które zawężają się do jednego sposobu szybko się wyczerpuje. Jak te modele umierają, wysychają. A zespół musi się rozwijać i to zapewnić może nieustanny gatunkowy płodozmian.
Nie uprawiamy oczywiście teatru dla zespołu, tylko po to, aby każdy widz mógł znaleźć u nas coś dla siebie i by poziom artystyczny rozmaitych naszych realizacji był nieustannie wysoki. Weszła teraz do naszego repertuaru moniuszkowska “Karmaniola” i mam nadzieję że ta „operetta wielce narodowa” również przypadnie naszym widzom do gustu. Aktorzy, pracując nad rolami, przez kilka miesięcy włożyli maksimum wysiłku, by doskonalić swoje talenty wokalne i dowieść, że w niczym nie ustępują aktorom teatrów muzycznych.
Kolejną premierą po mądrej i zabawnej “Karmanioli” Moniuszki, będzie “Kordian” Słowackiego w pana reżyserii. Można powiedzieć - szkolny wybór, lektura. Dlaczego tak?
- W historii teatru różni reżyserzy próbowali odczytać “Kordiana” na różne sposoby. Ja myślę o “Kordianie” jako o tekście współczesnym. Chcę opowiedzieć o tym romantycznym bohaterze jako o człowieku bardzo współczesnym, o nas samych. To głos młodego pokolenia trochę zapatrzonego w siebie, głodnego sukcesu, domagającego się dostrzeżenia “tu i teraz”. Gdy powstał, zarzucano Kordianowi niesceniczność, dziś spełnia kryteria tekstu postdramatycznego i znakomicie wpisuje się w konwencje współczesnego teatru. Jest w tym tekście olbrzymi potencjał, tytułowy bohater bywał postrzegany jako romantyczny bohater narodowy (z tym zawsze miałem problem) albo młody człowiek, destrukcyjnie nastawiony do życia. I do tej interpretacji będę sięgać. Mamy obowiązek, stałego czytania na nowo naszych wielkich tekstów, ich interpretowania i reinterpretowania. Nie możemy się tego obawiać i odfajkowywać ich bezpiecznym stwierdzeniem “lektura szkolna”, to najprostsza droga do kompromitacji tych tekstów. W nieustannym nakłuwaniu i podważaniu prawd ostatecznych też tkwi nasza misyjna działalność.
My widzowie czekamy też na głos młodego pokolenia, bo okazuje się, że ma Pan do debiutantów dobrą rękę. Spektakle w reżyserii Tomasza Cymermana i Oleny Apczel okazały się bardzo interesujące, “Śmierć komiwojażera” Radka Stępnia krytycy okrzyknęli najlepszym debiutem roku.
[uśmiech] - W Bydgoszczy, kiedy byłem dyrektorem Teatru Polskiego swoje pierwsze przedstawienia robili Monika Strzępka i Wiktor Rubin.
A w tym sezonie czekamy na interpretacje młodych reżyserów: Radosława Maciąga i Franciszka Szumińskiego. Czego możemy się spodziewać po tych artystach?
- Samego dobrego, świeżego, interesującego…. Pierwszy będzie pracował nad nową sztuką Marka Modzelewskiego, drugi nad klasycznym opowiadanie Lwa Tołstoja.
Poza tym stawia Pan na sprawdzone nazwiska. Co to będzie?
- Grzegorz Wiśniewski w marcu, na otwarcie wyremontowanej Malarni wyreżyseruje "Tramwaj zwany pożądaniem" Tennessee Williamsa i, mam prawie pewność, że jak zwykle w jego przypadku, będzie to bardzo dobry spektakl. Ewelina Marciniak po sukcesach w teatrze hamburskim, gdzie zrobiła niedawno “Króla” Twardocha, u nas będzie pracowała prawdopodobnie nad jednym z dramatów Franka Wedekinda. Na Scenę Kameralną w Sopocie Kuba Kowalski przygotuje spektakl na podstawie Dzienników i listów Jarosława Iwaszkiewicza, zaś Jarosław Tumidajski - "Żabusię" Gabrieli Zapolskiej. Czekamy też na powrót Radosława Rychcika, który będzie pracował w Wybrzeżu po raz pierwszy nad większą rzeczą – bierze na warsztat "Norę" Henrika Ibsena.
CZYTAJ:
Teatr Wybrzeże - sprawdź repertuar.