Anna Umięcka: Studiował Pan w Krakowie, Wrocławiu i w Barcelonie. Jak pobyt w Hiszpanii wpłynął na Pana widzenie teatru?
Michał Derlatka: Do Hiszpanii, na stypendium wyjechałem po pierwszym roku studiów na wydziale reżyserii dramatu krakowskiej PWST, ze specjalizacją lalkarską we Wrocławiu. Był to eksperymentalny nabór, z zaledwie trojgiem studentów. Kolejny rocznik kończył już wydział reżyserii na wydziale lalkarskim we Wrocławiu w odcięciu od krakowskich korzeni. Mój rok był o tyle wyjątkowy, że wykładowcy nie bardzo wiedzieli, jak mają nas uczyć. Krakowscy profesorowie nigdy wcześniej nie kształcili lalkarzy, wrocławscy lalkarze nie uczyli reżyserów. Byli więc oni wszyscy bardzo otwarci na dialog, pozwalali artykułować swoje oczekiwania, chęci i artystyczne tendencje, i w rezultacie program kształtował się w takim kierunku, który był dla nas interesujący i bardzo rozwijający. Myślę, że dla nich też.
Był bardziej praktyczny niż teoretyczny?
- Był i praktyczny, i teoretyczny. A w Hiszpanii, wracając do pierwszego pytania, to była właśnie bardzo praktyczna praca, chociażby ze względu na trudności językowe. Przed wyjazdem uczyłem się hiszpańskiego, tylko że tam, gdzie trafiłem, mówiło się po katalońsku. Punkt wyjścia był więc dla mnie ekstremalny i zaskakujący. W rezultacie, nauczyłem się trochę katalońskiego, ale zmuszony na początku sytuacją - wybrałem same praktyczne przedmioty ze wszystkich lat reżyserii i dramaturgii.
A jak to na mnie wpłynęło? Nie wiem czy szkoła, ale na pewno kultura hiszpańska miała na mnie duży wpływ. Ona jest bardzo sensualna, bardzo wizualna. Operuje teatrem tańca, plastycznością. Na uczelni w Barcelonie uważano wtedy Polskę za mekkę teatru dramatycznego, a Krystiana Lupę za boga teatru, więc my Polacy byliśmy bardzo dobrze postrzegani. W tym sprzyjającym kontekście czasu, mieliśmy dobry start. Przetarłem więc wiele szlaków, których nawet niektórym autochtonom nie udało się zdobyć. Poza tym miałem wtedy taką ekspansywną energię.
Byłem młody…
[śmiech] … - Tak, byłem młody, bardzo mi się wszystkiego chciało, a jednocześnie miałem wrażenie, że mój czas jest ograniczony. Nadal mam takie poczucie.
Pracowałem tam w m.in. Narodowym Teatrze Katalońskim. Tam dostałem taką swoją „małą” działkę. Ich bardzo uznany i wzięty reżyser Oriol Broggi pozwolił mi projektować na wielkiej dekoracji sceny teatru cieni. To był gigantyczny ekran – 27 metrów na 12, a dekoracja była autorstwa Jeana-Guya Lecata, który był długoletnim scenografem Petera Brooka.
Takich przygód teatralnych było więcej, bardzo z nich czerpałem. Jeśli chodzi o teatr i o życie ten hiszpański etap był bardzo ważny i otwierający.
Mówił Pan w wywiadach, że Teatr Miniatura pod pana rządami będzie się zmieniał, ale nie będzie to rewolucja, raczej ewolucja. Jakie będą jej przejawy?
- Mówię o tym: „nowy rozkład akcentów”. To jak „jazda na suwakach” – muzyka leci, ale realizator dźwięku stara się, aby brzmiała tak, jak on by chciał. Myślenie Romka Wiczy-Pokojskiego o teatrze było mi bardzo bliskie. Uczestniczyłem w tym teatrze. Dyrektor Pokojski zapraszał mnie do współpracy, miałem tu swoje realizacje, za co jestem mu bardzo wdzięczny. Miałem okazję poznać teatr i zespół – część tej machiny teatralnej. Teraz poznaję tę drugą część, do tej pory dla mnie ukrytą.
Czy to jest trudne?
- Wszystkiego da się nauczyć.
Romuald Wicza-Pokojski zastał teatr w słabej kondycji. Zmienił go, otworzył, poszerzył działalność, choćby o edukację, spektakle dla dorosłych. Co z jego myślenia o teatrze pozostanie?
- Bardzo wierzę w edukację teatralną. Wierzę że teatr służy do dialogu, do tego, aby poruszać ważne tematy i że lekki ton jest również dobrym nośnikiem ważnych treści. Ostatnio pojawiła się w programie doza repertuaru dla widza dorosłego. Jestem za, ale uważam, że powinien czymś się wyróżniać od repertuaru skierowanego do widza dorosłego realizowanego w teatrach dramatycznych. Dlatego na poziomie koncepcji mówiłem o wyróżnikach Miniatury, czyli dziecko – jako adresat, ale też uczestnik wydarzenia teatralnego, jako temat tego wydarzenia, partner do pracy, jako osoba, która w tej edukacji uczestniczy. Współtwórca i beneficjent naszych działań. Drugą rzeczą jest plastyka teatralna. W kontekście teatru dla widza dorosłego – Miniatura to jest teatr lalek. To nieco inne medium niż teatr dramatyczny. Moim zdaniem powinien działać głównie obrazem, formą.
Lalka dla dorosłego widza. Rozszerzmy to pojęcie…
- Lalka we współczesnym teatrze to niekoniecznie pacynka, kukła, jawajka czy marionetka. To może być animant, czyli cokolwiek, co ożywiamy. Tworzymy teatr nadając życie formom. Mogą to być formy plastyczne, wizualizacje użyte na wiele sposobów, teatr przedmiotu, teatr ruchu, teatr tańca… Forma powinna być czymś bez czego spektakl i teatr plastyczny nie są w stanie działać i komunikować treści. To jest również pewna kontynuacja tego, co działo się w teatrze do tej pory. Wiele spektakli dziecięcych w Miniaturze oferuje bowiem bardzo ciekawą plastykę.
Mówimy o teatrze dla dorosłych, a dla najmłodszych? Czy będzie dla nich jakaś nowa propozycja?
- Zaczynamy sezon od „Czterech pór roku” Tomka Maśląkowskiego dla najnajów. Mówienie do coraz młodszego widza to jest prąd ogólnopolski i europejski. Na przedstawienia dla dzieci w wieku od sześciu miesięcy można przyjść nawet z noworodkiem, a jeśli zacznie płakać czy uśnie można po prostu wyjść z sali.
Chodzi nam o zapoznawanie dzieci ze sztuką w ramach opowiadanej historii, o poddawanie ich różnym bodźcom. Przyznaję, że to jest też wyjście naprzeciw oczekiwaniom świata współczesnego i rodziców, którzy szukają różnych form rozrywki, ale i sposobów uwrażliwiania swoich dzieci.
Jesteśmy w kontakcie z dyrektorką Gdańskiego Zespołu Żłobów. Rozmawialiśmy już z wielkim entuzjazmem o możliwości prezentacji profesjonalnych spektakli w żłobkach, aby doświadczenia dziecięce były coraz bogatsze, i aby dzieci miały szerszą perspektywę różnych doświadczeń artystycznych, poza książeczką czy bajką w telewizji lub na tablecie.
“Sztuka nie może już koncentrować się tylko na estetyce; musi wrócić do konstruowania pojęć etycznych” – powiedziała ostatnio kuratorka festiwalu Solidarity of Arts, Magdalena Sroka. Czy w teatrze dla młodego widza jest miejsce na taką opinię.
- Tak, bo robimy teatr, który zawsze jest edukacyjny. Etyka to dobre słowo, bo nie jest obarczona ideologią. Jest systemem wartości, który przekazujemy. I jest pozapolityczna. Bo w teatrze dla dzieci nie ma miejsca na politykę. My musimy mówić o wartościach, a ponieważ teatr kształci młodego widza – dawać wzory postawy humanistycznej, czyli otwarcia, dialogu, wrażliwości na to, że można inaczej, że są „inni”.
Wczoraj odebrał Pan z rąk Prezydent Gdańska nominację na stanowisko dyrektora Miejskiego Teatru Miniatura, ale sezon rozpoczyna się już za dwa dni. Czy program jest skonstruowany?
- Konkurs na dyrektora placówki odbył się na wiosnę. Romek Wicza postanowił zostawić carte blanche swojemu przyszłemu następcy. Zaraz po wygranym konkursie zacząłem więc budować repertuar pierwszego sezonu. Reżyserzy planują swoje terminy z wyprzedzeniem nawet kilku lat, we wrześniu byłoby mi bardzo trudno znaleźć realizatorów gotowych podjąć współpracę jeszcze w tym sezonie, więc tak naprawdę, jeszcze przed objęciem stanowiska wykonaliśmy z Agnieszką Kochanowską [od red.: przyszła kierownik literacka MTM] gigantyczną pracę i poumawialiśmy wykonawców do końca przyszłego roku.
Mamy konkretne plany produkcyjne, natomiast zostawiliśmy sobie furtkę, jeśli chodzi o działania eventowe, edukacyjne, czy tematy niektórych realizacji.
Jesteśmy też m.in. po rozmowach z dyrektorem biblioteki gdańskiej, z którą chcielibyśmy współpracować i realizować spektakle site specific, jeśli uda nam się zdobyć na ten cel dofinansowanie. To przedstawienia integralnie złączone z przestrzenią, w której są realizowane. Chodzi o podszywanie się pod tę przestrzeń i zaskakujące teatralizowanie jej.
Będziemy kładli nacisk na edukację, działania okołoteatralne – warsztaty, czytania, spotkania z artystami. Chcemy, aby te działania animacyjne tworzyły wokół teatru mocną społeczność.
WIĘCEJ:
„Czarnoksiężnik z Krainy Oz” w Teatrze Miniatura - dla małych i dużych
Miejski Teatr Miniatura dla dorosłych. Prapremiera “Śniącego chłopca” Hanocha Levina