W Europejskim Centrum Solidarności, 9 października br. odbyła się międzynarodowa konferencja dotyczą planowania przestrzennego HERcity. Podczas konferencji rozmawiano o ostatnich 30 latach transformacji miast, zwłaszcza w kontekście przemian w Europie Wschodniej/Polsce. Tematyka dotyczyła także współczesnych wyzwań stojącymi przed miastami - “organizmami” odpornymi na zagrożenia spowodowane efektami globalizacji i zmian klimatycznych.
Jedną z panelistek była prof. Iris Reuther, która jako dyrektor ds. budownictwa w Senacie Miasta Brema odpowiada za politykę przestrzenną oraz za architekturę i mieszkalnictwo w Bremie (mieście partnerskim Gdańska).
Izabela Biała: Urodziła się Pani, studiowała, wykładała i pracowała w zawodzie architekta w Niemczech Wschodnich, a sześć lat temu jako urzędnik trafiła Pani do “starej, dobrej” zachodnioniemieckiej Bremy… Jak z perspektywy tak różnorodnych doświadczeń postrzega Pani minione 30 lat transformacji miast w byłym NRD i we Europie Wschodniej w ogóle?
Prof. Iris Reuther: - W tym roku kończę 60 lat. Połowę życia spędziłam w “starych czasach”, z czego 15 lat jako studentka i młoda architektka, Czuliśmy wówczas, że nadchodzą zmiany, ale nikt nie wiedział, czy i kiedy to się stanie. I wtedy w Niemczech nadeszło cięcie - dokładnie jak w całej wschodniej Europie. To, co działo się wtedy w Polsce, a zwłaszcza w Gdańsku, wpłynęło na ludzi w Lipsku i wschodnim Berlinie. W ciągu kilku miesięcy zobaczyliśmy, że można wyjść na ulicę, by domagać się demokracji i wolnych wyborów.
Wkrótce okazało się że zarówno w miastach Wschodnich Niemiec, jak i w Polsce, każda gmina musi od tej pory sama podejmować decyzje dotyczące rozwoju, a nie państwo. To był bardzo ważny krok i wcale nie łatwe doświadczenie: podejmowanie decyzji o rozwoju urbanistycznym miast, w kwestii kształtowania przestrzeni publicznej, czy kultury upamiętniania. W “starych” Niemczech Zachodnich było to oczywiste - wówczas już od czterdziestu lat.
Ale Pani Profesor pracowała wtedy jeszcze w Akademii Budownictwa w Berlinie Wschodnim, a później otworzyła własne biuro urbanistyczne w Lipsku.
- Było to dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie, móc w Lipsku przeżywać - można tak powiedzieć - emancypację gminy. Później przybyłam do wyemancypowanego miasta, jakim jest Brema, która ma za sobą podobną historię miasta portowego jak Gdańsk. Tam ta emancypacja była oczywista, ale mimo to, co uważam za ciekawe w nawiązaniu do aktualnej sytuacji, obecnie zarówno Gdańsk, jak i Brema stoją ponownie przed poważnymi zmianami społecznymi: ekonomicznymi, rynku pracy, w mieszkalnictwie. Czekają nas także wyzwania związane z cyfryzacją i jej wpływem na społeczeństwo.
Moje doświadczenie jest takie, że zarówno w mieście, jak i w społeczeństwie może zmienić się bardzo dużo. Miasto tak czy siak zostaje, a dla społeczeństwa, ale i każdej pojedynczej osoby, zmiana może być szansą. Ważne jest, by zaakceptować, że nie będzie już tak, jak kiedyś. Choć teraz, podobnie jak przed 30 laty, nie do końca jeszcze wiadomo, co się stanie. Kiedy jest się odpowiedzialnym za rozwój miasta, architekturę i budownictwo - odpowiada się za zmiany. A ludzie zmian nie lubią.
Zwykli ludzie nie - ale urbaniści?
- Kiedy rozmawiam z moimi współpracownikami, czy z mieszkańcami Bremy, i powiem, że jestem z Lipska, ich nastawienie do mnie się zmienia, bo wiedzą, że mam doświadczenie w pracy w mieście, które przeszło dużą transformację. Nie należy bać się zmian, potrzebna jest po prostu odwaga, związana z tym zawodem, ale niezbędna także włodarzom miast. W Niemczech, (i pewnie podobnie jest w Polsce), mamy do czynienia z wieloma decyzjami, które zapadają w stolicy czy w Brukseli, a miasta muszą wybrać, jak się z nimi obejdą. Potrzebują przestrzeni do działania i instrumentów. I mają ogromną odpowiedzialność za swoich mieszkańców. Taka jest uniwersalna rola takich osób jak ja, by zaakceptować tę odpowiedzialność i proponować rozwiązania. To dość skomplikowane, myślę, że ma coś wspólnego z pewnością siebie, odwagą i uporem - w dobrym tego słowa znaczeniu.
Czynsze za wynajem mieszkań w Berlinie, Frankfurcie, czy Monachium ostro szybują w górę. Czy podobnie jest w Bremie?
- O tak, dla coraz większej grupy mieszkańców dach nad głową staje się trudny do utrzymania: dla rodzin, dla samotnych matek, ale nie tylko. Jeśli pielęgniarka, robotnik drogowy, pracownik zakładu oczyszczania miasta, czy policjant nie może sobie pozwolić na mieszkanie w mieście, to jest już duży problem. Takich ludzi trzeba wspierać, Brema ma swój program budownictwa mieszkaniowego, realizowany przez gminne towarzystwo budowlane, ale jako miasto nie jesteśmy w stanie sami sprostać zapotrzebowaniu na tańsze mieszkania, dlatego quasi zlecamy to zadanie na zewnątrz.
W jaki sposób?
- W Bremie, jak i w innych dużych miastach w naszym kraju, ustalone jest, że deweloper przeznaczyć musi 25 proc. mieszkań na dostępny cenowo wynajem, a według regulacji nowego rządu Bremy nawet 30 proc. Miasto narzuca wysokość czynszu na 25 lat i sprawuje kontrolę nad przestrzeganiem tych ustaleń. Przepisy obowiązują zarówno na terenach miejskich przeznaczonych do sprzedaży, jak i na działkach prywatnych. Zasada ta nie podlega negocjacjom i zapisana jest w planach miejscowych. Dotyczy inwestycji, w ramach których powstaje więcej niż 50 mieszkań.
Jeszcze nie rozmawiamy o tym z inwestorami, ale już się zastanawiamy: czy potrzeba aż tyle metrów powierzchni mieszkalnej na osobę? We współpracy z naszym towarzystwem mieszkaniowym chcemy ogłosić konkurs na koncepcję inwestycji zawierającej mieszkania dla rodzin z dziećmi i mieszkania wspólnotowe. Chcemy, by zaprojektowano budynki, gdzie jest relatywnie mało samodzielnych mieszkań, a większość przestrzeni przeznaczona jest dla wspólnoty.
Coś jak mieszkania współdzielone?
- Trochę tak. Idea jest taka, by przestrzeń indywidualną zmniejszyć na korzyść wspólnej. Myślimy o włączeniu tej koncepcji w miejski program mieszkalnictwa, najpierw w małej skali sprawdzając, jak to funkcjonuje i może w przyszłości rozpocząć budowę mieszkań w takim modelu.
Jakie jeszcze wyzwania stoją przed Bremą w zakresie polityki urbanistycznej i rozwoju miasta w ogóle?
- Są to oczywiście zmiany klimatyczne i konieczność przystosowania się do nich, także w zakresie zwiększenia odporności na występowanie ekstremalnych zjawisk pogodowych. Wyzwaniem jest także kształtowanie mobilności przyjaznej dla środowiska. W planach zagospodarowania przestrzennego akceptujemy obecnie już tylko 20 proc. przestrzeni dla indywidualnego transportu samochodowego. Wspieramy tworzenie i oczekujemy opracowywania planów mobilności dla poszczególnych inwestycji, z nastawieniem na opcje typu carsharing, czy rowery publiczne.
Toczy się również szeroka dyskusja o standardach energetycznych w budownictwie, idziemy w kierunku domów pasywnych. Gdy sami budujemy szkoły, czy przedszkola, to właśnie w takiej technologii. Jest ona relatywnie droga, ale to nasz wkład w ochronę środowiska.
Brema jest położona nad dużą rzeką - Wezerą. Jesteśmy narażeni na powodzie i cofkę z Morza Północnego. Musieliśmy podwyższyć groble w środku miasta i już teraz wiemy, że powinny być wyższe o kolejne 50 - 70 centymetrów.
W naszym mieście działają jeszcze dwie elektrownie węglowe, które produkują m.in. ogrzewanie dla dużych osiedli. Do 2023 roku zostaną wyłączone i zastąpione przez inne źródła energii.
Jakie?
- Przez elektrownie wiatrowe i elektrownię gazową oraz elektrociepłownię - spalarnię śmieci. To ważny krok dla całej społeczności. Dwa tygodnie temu demonstracja Fridays for Future (Młodzieżowy Strajk Klimatyczny) zgromadziła w Bremie 40 tys. osób i była to największa w naszym mieście demonstracja po II wojnie światowej.
Organizatorzy konferencji: Politechnika Gdańska (Wydział Architektury), Massachusetts Institute of Technology (Wydział Studiów Urbanistycznych i Planowania) oraz Europejskie Centrum Solidarności.
Konferencja wpisuje się w obchody 30. rocznicy wyborów czerwca 1989 r.