Jesteś gdańszczanką, a miejscem akcji powieści “Jeszcze się kiedyś spotkamy” jest Grudziądz. Czy to miasto dla Ciebie ważne?
- Moi dziadkowie mieszkali w Grudziądzu. W tej samej kamienicy, którą opisałam - przy wojennej Bothstrasse 10. Z rodzinnych dokumentów wynika, że dziadek Klemens dostał powołanie do wojska 26 marca 1942 roku i wyruszył na wojnę, w niemieckim mundurze. Już z niej nie wrócił. Jest takie zdjęcie, na którym dziadek w krawacie stoi na dworcu, pozuje na tle wojskowych wagonów. Kiedy wyjeżdżał, moja mama miała trzy tygodnie.
Klemens został pierwowzorem Franciszka?
- Tak, on był inspiracją dla tej postaci. Ale fabuła jest wymyślona - losy bohaterów, rozwiązanie zagadki - to już moje fantazje. Jedynie pewne miejsca są prawdziwe, jak piekarnia na Bothstrasse, która należała do mojej babci i tam zakwaterowałam Jana Węgorzewskiego. Prawdziwa historia mojej rodziny wciąż nie jest rozwiązana.
Kiedy uznałaś, że ta historia może być dobrym punktem wyjścia dla powieści?
- Na którymś ze spotkań autorskich. Ktoś mnie zapytał o dziadków, a ja odpowiedziałam, że “dziadek wyruszył na wojnę, a babcia na niego czekała”. I wtedy poczułam, że to świetny temat na powieść. Opisać tęsknotę, wahanie i to, jak długo można czekać na mężczyznę, który chociaż obiecał - nie wraca. Paradoksalnie, kiedy ktoś umiera jest łatwiej, ale jeśli zaginął i nie wiemy, co się z nim stało? To jest bardzo trudne.
Poruszasz w powieści drażliwe tematy - bohater zostaje wcielony do niemieckiego wojska, inny podpisuje volkslistę.
- Kiedy słyszymy o “dziadku w Wehrmachcie” czy o volksdeutschach, myślimy - zdrajcy. Przygotowując się do pisania powieści zaczęłam zgłębiać ten temat, bardzo dużo czytałam. Na końcu książki umieściłam bibliografię - to jest potężny zbiór książek, czytałam też stare gazety z tamtych czasów. I z tych opracowań wynika, że nie dostać się w Grudziądzu na listę narodowościową to był ewenement. Niemcy wpisali na nią prawie wszystkich przy okazji spisu ludności - 87 procent mieszkańców, większość z nich znalazła się tam bez swojej wiedzy.
A swoją drogą - dziwne uczucie, kiedy czytasz artykuł z 15 sierpnia 1939 roku, w którym autor zastanawia się czy ruchy niemieckich wojsk to tylko manewry, a ja już wiem, co będzie dalej. Chciałoby się powiedzieć tym ludziom: “uważajcie!”. Ale przecież niczego by to nie zmieniło.
A samo miasto? Znasz je?
- Nie bardzo, byłam tam kilka razy, ale nie zwiedzałam go dokładnie. W pisaniu pomagało mi jednak bezinteresownie bardzo dużo życzliwych osób.
Na przykład, na początku książki jest taki fragment o guzikach. Chciałam wiedzieć, jak wygląda guzik od niemieckiego munduru, więc zapytałam o to na FB. W ten sposób poznałam chłopaka, który zajmuje się rekonstrukcjami wojskowymi. Opisał mi go dokładnie, przysłał zdjęcia, tłumaczył szczegóły...
A gdy chciałam moich bohaterów zakwaterować w Grudziądzu, poznałam Marcina Żyndę, który pasjonuje się historią miasta. Wysyłałam mu więc mailem takie zadania: “Marcin, potrzebuję trzypokojowego mieszkania w Grudziądzu dla dość bogatego Niemca”. A on odpisywał: “Jest taka kamienica przy Legionów 31, która ma zabytkową windę - najstarszą w Europie. To może być dobre miejsce”. Tak znalazłam też mieszkanie dla profestowa muzyki, który ma żonę Żydówkę, szkoły dla moich bohaterów… Z Marcinem spotkałam się potem, oprowadził mnie po Grudziądzu, więc kiedy byłam ostatnio w tym mieście już sama, czułam że chodzę ścieżkami moich bohaterów. Dom babci jeszcze stoi. To było wzruszające patrzeć w jego okna.
W ogóle miałam wrażenie, że świat mi sprzyja przy pisaniu tej książki, a moi pomocnicy też się świetnie bawią.
Jak długo ją pisałaś?
- Książka dojrzewała we mnie dwa lata, najpierw długo zbierałam materiały, a pisałam ją od października do lutego. To był niesamowity czas - jak w amoku. Przypominałam wręcz kloszarda, kładłam się o 4 nad ranem i cieszyłam się, że wstanę rano, żeby znów pisać. Miałam wrażenie, że najpierw przodkowie wręcz przeszkadzali mi w jej tworzeniu, ale kiedy przekonali się, że to nie będzie o nich - czułam ich wsparcie i książka wręcz pisała się sama. Zżyłam się tak bardzo z moimi bohaterami, że miałam wrażenie jakbym pisała o prawdziwych osobach. Czułam ich emocje - smutek, strach, widziałam całe sceny - ten moment, kiedy wynoszą z domu Racheli białe pianino… jak kadr z filmu, wiedziałam co się zdarzy! Moje dzieci wyczuwały mój smutek, przyjaciółki zaczęły się o mnie martwić. To było bardzo trudne, ale bardzo fascynujące.
A jak mama zareagowała na tę książkę?
- Bardzo się bałam jej reakcji i wyraźnie zaznaczałam, że to nie jest historia dziadka, że ją wymyśliłam. A mama przeczytała i z nostalgią powiedziała: “wiesz, to tak mogło być”. Bardzo się jej podobała, do tego stopnia, że chce teraz obdarować nią rodzinę z tej grudziądzkiej strony. Kiedy moja kuzynka ją przeczytała dziękowała mi, że odczarowuję temat “dziadka z Wehrmachtu”.
Bo w mojej rodzinie nigdy się o tym nie mówiło. Mama wspominała, że wychowywała się bez ojca i nawet nie zdawała sobie sprawy z jego braku. To były czasy, w których sierot było bardzo dużo.
A czy zdążyłaś porozmawiać z babcią o tej wojennej historii?
- Niestety nie. Nie mogę sobie tego wybaczyć. Pozostały jedynie zdjęcia i piękne listy miłosne dziadka. Pisał: “Tak bardzo tęsknię za Tobą, więc cóż robić, można choćby pisać.”
Albo: “Janeczko śniłaś mi się dzisiaj. Tak bardzo nie chciałem się obudzić”. Łapiące za serce niesamowicie. Na początku chciałam je umieścić w książce, nawet je przepisałam, ale w końcu doszłam do wniosku, że są zbyt intymne. Jestem jednak szczęściarą, że mogę je przeczytać, choć czuję jak podglądacz. Zacytowałam więc tylko fragment.
Książka ma też współczesną bohaterkę, ponieważ równocześnie pojawia się w niej wątek losów wnuczki. Czy ta postać jest ci szczególnie bliska?
- Zawsze interesowałam się psychologią i kiedy zaczęłam czytać o psychologii transgeneracyjnej zauważyłam pewne podobieństwa - do jednej i drugiej mojej babci. Ja też do niedawna wciąż na coś czekałam, nie potrafiłam się cieszyć życiem. Dopiero teraz tego uczę i zdaję sobie sprawę, że trzeba łapać życie pełnymi garściami.
To zaskakujące, jak historia lubi się powtarzać. Nie można oczywiście wierzyć na ślepo, ale coś w tym jest. Może teoria, że sekrety i tajemnice krążące w przestrzeni na nas też wpływają ma sens? Kiedyś dokonano ciekawego doświadczenia. Naukowcy obserwowali myszy, którym najpierw rozpylano w klatce pewien zapach, a potem sprawiano im ból. Okazało się, że kolejne pokolenia myszy reagowały przerażeniem już na sam zapach.
Kluczem do sukcesu jest zdać sobie z tego wszystkiego sprawę i żyć własnym życiem.
Bo kiedy czytamy o wojennych losach, o głodzie, kartkach na żywność, cierpieniu, o tym jak ludziom było ciężko, to dopiero uświadamiamy sobie, jacy my jesteśmy szczęśliwi.
Premiera “Jeszcze się kiedyś spotkamy” Magdaleny Witkiewicz odbyła się 15 maja, książka jest również dostępna w wypożyczalni internetowej Legimi. Spotkanie z autorką odbędzie się w ramach “Apostrofu. Międzynarodowego Festiwalu Literatury” w poniedziałek, 20 maja, o godz. 18 w Empiku, w Galerii Bałtyckiej, ul. Grunwaldzka 141. Spotkanie poprowadzi Dorota Lińska-Złoch.
WIĘCEJ:
Te książki o tematyce pomorskiej wypożyczaliśmy z bibliotek najchętniej. TOP 30
“Apostrof” w Gdańsku potrwa od 20 do 26 maja 2019 roku
Empik Galeria Bałtycka, ul. Grunwaldzka 141
PROGRAM:
20 maja 18:00 Magda Witkiewicz premiera książki „Jeszcze się kiedyś spotkamy” (Wydawnictwo Filia), prow. Dorota Lińska-Złoch
21 maja 18:00 Robert J. Szmidt premiera książki „Riese. UM20133” (Wydawnictwo Insignis), prow. Ryszarda Wojciechowska
22 maja 18:00 Marcin Meller przedpremiera książki „Nietoperz i suszone cytryny” (Wydawnictwo W.A.B.), prow. Iwona Demska
23 maja 18:00 B.A. Paris spotkanie wokół książki „Pozwól mi wrócić” (Wydawnictwo Albatros), prow. Hanna Toczko
24 maja 18:00 Łukasz Orbitowski premiera książki „Kult” (Świat Książki), prow. Łukasz Rudziński
25 maja 18:00 Vincent V. Severski przedpremiera książki „Odwet” (Wydawnictwo Czarna Owca), prow. Iwona Demska
26 maja 16:00 Areta Szpura premiera książki „Jak uratować świat” (Wydawnictwo W.A.B.), prow. Iwona Demska.