Andrzej Drzycimski jest historykiem, który skupił się na badaniu dziejów Westerplatte jako miejsca, a także losów ludzi związanych z istniejącą tam w latach 1926-1939 polską Wojskową Składnicą Tranzytową w Wolnym Mieście Gdańsku. Wydał m.in. biografię majora Henryka Sucharskiego, a także dwutomową monografię o Westerplatte (trzeci tom w przygotowaniu). W czwartek, 31 października, Andrzej Drzycimski udzielił naszemu portalowi wywiadu w związku z odkryciem szkieletów ośmiu osób na Westerplatte, podczas prac archeologicznych, prowadzonych na zlecenie Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku.
- Z wielkim zainteresowaniem i ogromnym uznaniem przyjąłem wiadomość, że te szczątki zostały odkryte, że prace archeologiczne pokazują nam nowe światło - mówi dr Andrzej Drzycimski.
Zdaniem gdańskiego historyka, nie może być jednak pewności, że znalezione szkielety należą do polskich żołnierzy, którzy polegli podczas obrony Westerplatte we wrześniu 1939 r. Dlaczego? Wkrótce po walkach, na tym terenie wykorzystywano do prac porządkowych i rozbiórkowych przedstawicieli gdańskiej Polonii - więżniów Viktoriaschule. Później utworzono na Westerplatte podobóz KL Stutthof. Wiadomo, że jego więźniowie byli traktowani przez Niemców w brutalny i bezwzględny sposób, wielu z nich zostało zabitych - byli to cywile, Polacy i Żydzi. Są podstawy, by przypuszczać, że część zwłok została wywieziona na cmentarz na Zaspie, który znajdował się wówczas poza Gdańskiem. Jednak - jak wynika z obozowej dokumentacji - wiele ciał zakopano na Westerplatte. Podobóz KL Stutthof istniał do połowy czerwca 1941 r. W tym czasie “przeszły” przez to straszne miejsce setki osób.
- Teoretycznie wszystko się zgadza, bowiem są przekazy, z których wynika, że kilku żołnierzy poległych podczas obrony Westerplatte pochowano w pobliżu rozbitej podczas bombardowania Wartowni nr 5 - zauważa dr Drzycimski. - Jednak to wcale nie musi oznaczać, że wszystkie znalezione teraz szkielety należały do polskich wojskowych. Można założyć, że w jednym przypadku tak rzeczywiście jest, ponieważ przy szczątkach natrafiono na pozostałości polskiego oporządzenia żołnierskiego. Ale co z pozostałymi? Ani polskie monety, ani polskie guziki nie są wystarczającym dowodem, choć prawdopodobieństwo jest oczywiście wysokie, jeśli były to wojskowe guziki. Do identyfikacji potrzebne będą badania DNA i z góry należy założyć, że nie wszystko da się na ich podstawie wyjaśnić.
Rozpoznanie poległych obrońców jest tym trudniejsze, że załoga Westerplatte nie nosiła tzw. nieśmiertelników, które ułatwiają identyfikację zwłok. Ponadto Niemcy przeprowadzili prace ekshumacyjne z trudnym dziś do ustalenia skutkiem.
Rozbita przez bombę Wartownia nr 5 znajdowała się mniej więcej w miejscu, gdzie dzisiaj jest wysoki krzyż i piętnaście mogił. Andrzej Drzycimski podkreśla, że w zdecydowanej większości są to mogiły symboliczne. Jedna należy do majora Sucharskiego, którego szczątki rzeczywiście złożono w tym miejscu.
Ilu obrońców Westerplatte poległo? Do dziś nie ma pewności. Historycy zakładają, że co najmniej piętnastu. Niemcy znaleźli na polu bitwy jedenaście ciał - i ta liczba zgadza się z zapiskami w notatniku majora Sucharskiego. Reszta wynika z relacji. Niemcy mieli znaleźć dwóch ciężko rannych, którzy najprawdopodobniej zostali wywiezieni z Westerplatte, a po śmierci pochowani na Zaspie.
W 1963 r. w czasie prac nad poszerzaniem kanału portowego natrafiono na szczątki kaprala Andrzeja Kowalczyka - westerplatczycy rozpoznali je na podstawie ebonitowego gwizdka i harmonijki ustnej. Pochowano go wówczas na cmentarzu na Srebrzysko, a w 1992 r. przeniesiono na cmentarzyk na Westerplatte, gdzie zajmują drugą z dwóch autentycznych mogił.
- Praktycznie możemy powiedzieć, że na tym cmentarzyku jest pochowany tylko jeden żołnierz poległy na Westerplatte, właśnie kapral Kowalczyk - podkreśla dr Drzycimski. - Major Sucharski zmarł już po wojnie, we Włoszech, w 1946 roku, a jego prochy sprowadzono do Gdańska ćwierć wieku później.
Nie wiadomo, gdzie się znajdują zwłoki Mieczysława Krzaka, celowniczego moździerzy. Okoliczności jego śmierci są zagadkowe. W styczniu 1940 r. na jego rozkładające się ciało natrafili porządkujący teren więźniowie obozu - znajdowało się w zagłębieniu terenu, przykryte gałęziami. Są relacje, że niemiecki oficer kazał przynieść kanister benzyny i spalić zwłoki na miejscu. Najprawdopodobniej zostały jakieś resztki, w postaci kości, ale nigdy ich nie odnaleziono.
- Całe szczęście, że te badania archeologiczne są obecnie prowadzone przez Muzeum II Wojny Światowej, ponieważ one pogłębiają naszą wiedzę, dają szansę odpowiedzieć na wiele rzeczy - podkreśla Andrzej Drzycimski. - Do końca na pewno nie, ale dają nam to, przybliżają.
Czy szczątki obrońcy Westerplatte mają większe znaczenie niż szczątki więźnia obozu, który funkcjonował w tym miejscu do połowy czerwca 1941 r.? Andrzej Drzycimski jest przekonany, że nie: - Oni wszyscy są ofiarami tego samego, niemieckiego nazizmu. Przywoływałem cywilnych więźniów, którzy byli przez Gestapo spędzani na Westerplatte, dlatego że o nich nie wolno nam zapomnieć. Jeśli pamiętamy o żołnierzach, pamiętajmy też o więźniach, którzy tam ginęli. Ich los był straszny, nawet niewyobrażalny. Jak czytam niekiedy relacje, nie można aż uwierzyć, że człowiek człowiekowi przygotował taki los.
ZOBACZ CAŁĄ ROZMOWĘ Z ANDRZEJEM DRZYCIMSKIM: