• Start
  • Wiadomości
  • Lekka komedyjka w kampowej estetyce. „Bunbury” Oscara Wilde'a na Scenie Kameralnej. RECENZJA

Lekka komedyjka w kampowej estetyce. „Bunbury” Oscara Wilde'a na Scenie Kameralnej. RECENZJA

Najnowszy spektakl Kuby Kowalskiego w Teatrze Wybrzeże: „Bunbury. Komedia dla ludzi bez poczucia humoru”, na podstawie powieści Oscara Wilde'a, to sprawnie skonstruowana farsa oparta na żartach sytuacyjnych, slapstickowych chwytach i prostych grach słownych. Spodoba się miłośnikom przerysowań w teatrze.
11.01.2022
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
Premiera spektaklu „Bunbury. Komedia dla ludzi bez poczucia humoru” Oscara Wilde'a. w reżyserii Kuby Kowalskiego odbyła się 9 stycznia na Scenie Kameralnej Teatru Wybrzeże w Sopocie
Premiera spektaklu „Bunbury. Komedia dla ludzi bez poczucia humoru” Oscara Wilde'a. w reżyserii Kuby Kowalskiego odbyła się 9 stycznia na Scenie Kameralnej Teatru Wybrzeże w Sopocie
fot. Natalia Kabanow / Teatr Wybrzeże

 

Bardzo udana premiera. „Co u diabła” Teatru Miniatura uczy i bawi do łez. RECENZJA

 

„Bunbury. Komedia dla ludzi bez poczucia humoru” to nowy przekład powieści „The Importance Of Being Earnest” Oscara Wilde'a, za który odpowiada Maciej Stroiński. Dramat komediowy z 1895 roku w trzech aktach (lub czterech) opowiada o angielskim społeczeństwie schyłku epoki wiktoriańskiej, skupiając się na jego przywarach, które brutalnie obśmiewa. Spolszczony tytuł sztuki pochodzi od słowa „banburzenie”, za którym, jak tłumaczył reżyser spektaklu Kuba Kowalski, kryją się pojęcia kreowania siebie i swojej rzeczywistości, i życia po swojemu, według własnych zasad.

Głównymi bohaterami powieści są dwaj młodzieńcy: John Worthing i Algernon Moncrieff, którzy prowadzą podwójne życie, wcielając się w wymyślone przez siebie postaci. Kiedy na ich drodze stają dwie kobiety, dla których tracą głowę, kierowani miłością i chęcią ułożenia sobie wspólnego życia z wybrankami starają się z utkanych przez siebie intryg za wszelką cenę wyplątać. Nie okazuje się to łatwe, i rodzi wiele omyłek, ale jak w komediach zwykle bywa, wszystko dobrze się kończy.

Humor, zarówno w tym dowcipnym dziele słynącego z kontrowersji irlandzkiego dramatopisarza, jak i we współczesnym przekładzie nie jest wyszukany, ale o tym uprzedzał Kuba Kowalski, który jeszcze przed premierą opisywał „Bunbury'ego” jako potraktowaną z bezczelną lekkością detronizację powagi, sztubacką zabawę, obnażającą ludzkie przywiązanie do etykietek, hierarchii społecznej i jasno wyznaczonych ról.

 

Jeden z filarów intrygi stanowi wątek miłosny pomiędzy szlachetnie urodzoną Gwendaleną Fairfax (Magdalena Gorzelańczyk) i zamożnym, ale o nieznanym pochodzeniu, Johnem Worthingiem (Robert Ciszewski)
Jeden z filarów intrygi stanowi wątek miłosny pomiędzy szlachetnie urodzoną Gwendaleną Fairfax (Magdalena Gorzelańczyk) i zamożnym, ale o nieznanym pochodzeniu, Johnem Worthingiem (Robert Ciszewski)
fot. Grzegorz Mehring / www.gdansk.pl

 

Te role społeczne i zasady Kuba Kowalski obśmiewa ponownie sięgając do kampu (wykorzystał ten zabieg już w spektaklu „Intymne życie Jarosława”, którego premiera odbyła się w lipcu 2020 roku w Teatrze Wybrzeże) - tak zwanej „estetyki złego gustu”, pełnej celowo używanego kiczu, przesady i odniesień do stereotypów. Wszystko to ma oczywiście wymowę ironiczną i charakter zabawy formą oraz konwencją. Przerysowani są zarówno bohaterowie i ich gesty, jak i obfitujące w groteskę wydarzenia - za każdym razem sztuczność jest jednak używana w pełni świadomie, stanowi bowiem odwzorowanie piętnowanych w sztuce kabotyńskich zachowań, nadęcia i zmanierowania socjety.

Świat, w którym króluje nasze przywiązanie do etykietek, porządku i jasno wyznaczonych ról społecznych za Oscarem Wildem Kuba Kowalski i scenografka, artystka sztuk wizualnych Kornelia Dzikowska wywracają do góry nogami z pomocą krzykliwych, kolorowych kostiumów, tapirowanych, wymyślnych męskich fryzur, i przesadnych, zamierzenie karykaturalnych makijaży. Scenografia, ograniczona do dwóch rzeźb ustawionych na czarnej scenie, w trakcie spektaklu nieustannie ogrywanych przez aktorów na rozmaite sposoby, tylko pozornie jest minimalistyczna - jeden z pstrokatych obiektów to prawie czterometrowy fallus, drugi przypomina duże skupisko nadmorskich skał. Jest efektownie, a wręcz efekciarsko, zgodnie z obraną przez reżysera konwencją.

Mocną stronę spektaklu stanowi aktorski zespół Teatru Wybrzeże - szczególnie wybija się tutaj czworo aktorów: wcielająca się w wysoko urodzoną pannę Magdalena Gorzelańczyk, Agata Woźnicka jako roztrzepana panienka pod opieką wuja, Marcin Miodek w roli zepsutego arystokraty i Robert Ninkiewicz, który tworzy bardzo silną postać... kobiecą. Ich bohaterowie są siłą napędową akcji, znakomicie też odnajdują się w niełatwej do ogrania kampowo-groteskowej konwencji.

Sprawdza się także w roli ekscentrycznego lokaja, występujący gościnnie, debiutujący na scenie młodziutki Karol Soboczyński - słuchacz drugiego roku Państwowego Policealnego Studium Wokalno-Aktorskiego im. Danuty Baduszkowej w Gdyni. Epizody z jego udziałem to bardzo udane, zapadające w pamięć humorystyczne ozdobniki, które nie wnoszą nic do fabuły, ale zgrabnie uzupełniają komediową całość.

 

Marcin Miodek jako Algernon Moncrieff i Robert Ninkiewicz jako Lady Augusta Bracknell wypadają niezwykle barwnie i wyraziście
Marcin Miodek jako Algernon Moncrieff i Robert Ninkiewicz jako Lady Augusta Bracknell wypadają niezwykle barwnie i wyraziście
fot. Grzegorz Mehring / www.gdansk.pl

 

Bardzo ważną rolę w spektaklu odgrywa natomiast wykonujący skomponowaną przez Rafała Ryterskiego muzykę na żywo Filip Arasimowicz - trójmiejski kontrabasista młodego pokolenia, który partneruje aktorom z nieodłącznym instrumentem, uzupełniając kwestie bohaterów o ironiczne, muzyczne komentarze, i budując nienachalne, ale i nie niezauważalne tło. Ogromnym atutem „Bunbury'ego” jest również choreografia i dynamiczny ruch sceniczny przygotowane przez Oskara Malinowskiego.

Pomimo wykorzystania bogatych środków teatralnych, wyraźnie brakuje niestety całemu spektaklowi głębi. Jest to zabieg reżyserski uczyniony celowo, współgrający z Wilde'owskimi dialogami o niczym, banalnością fabuły i płytkością bohaterów. Ale widza pozostawia z wyraźnym niedosytem i pytaniem o sens tworzenia inscenizacji będącej sceniczną ilustracją tekstu, utrzymaną zgodnie z jego konwencją, jednakże w żaden sposób go nie rozwijającą, ani nie uatrakcyjniającą - nie licząc przyjemnych efektów estetycznych.

O rzeczach trudnych z przymrużeniem oka. Recenzja „Marii Magdy” w reżyserii Doroty Androsz na PC Dramie

TV

Mniej bruku - więcej drzew!