Chorągiew Gdańska ZHP drukuje przyłbice dla pracowników służb medycznych. Ponad 11 tysięcy
Była to już siódma, nie licząc Triduum Paschalnego, transmisja mszy świętej w kościele św. Jana na naszym portalu. W niedzielę, 26 kwietnia, jak zwykle mszę odprawił ks. Krzysztof Niedałtowski, duszpasterz środowisk twórczych w Archidiecezji Gdańskiej. Transmisje z kościoła św. Jana cieszą się dużą popularnością - na żywo lub odtwarzając później zapis wideo, ogląda je za każdym razem średnio 20-30 tys. osób. Z tej możliwości korzystają nie tylko gdańszczanie, ale też mieszkańcy innych części kraju, a nawet innego kontynentu.
- Mam sygnały od gdańszczan mieszkających w USA, że czekają na te msze, co nie jest w sumie łatwe ze względu na różnicę stref czasowych - powiedział nam niedawno ks. Krzysztof Niedałtowski. - Nastawiają sobie budzik i wstają w nocy, by móc współuczestniczyć w transmisji na żywo.
Msza św. w niedzielę, 26 kwietnia, różniła się nieco od wcześniejszych. Ksiądz Niedałtowski poinformował, że zgodnie z nowymi przepisami, do kościoła św. Jana zmieści się bezpiecznie około 40 osób, bowiem na tyle pozwala powierzchnia świątyni. Kapłan przyznał, że nie wie jeszcze, według jakiego klucza zapraszać wiernych do środka - chętnych, by uczestniczyć osobiście w mszy św. we wnętrzach kościoła, jest dużo więcej.
- Jesteśmy razem, i to jest najważniejsze. Razem z Wami przy ekranach, ze scholą, która w dosyć dużym, choć wciąż niecałym składzie pojawiła się, żeby śpiewać podczas liturgii, z szafarzami i organistą. Jesteśmy razem, bo chcemy być bliżej nadziei - dodawał otuchy ks. Niedałtowski.
Podczas mszy, w której po raz pierwszy od czasów wprowadzenia obostrzeń liczniej uczestniczyli wierni - w maseczkach, w bezpiecznych odstępach - odczytano fragment Ewangelii świętego Łukasza o uczniach z Emaus.
- Słuchamy go w bardzo specyficznym kontekście - tego, co nas przygniata, napawa lękiem, czym żyjemy oglądając telewizję i czytając gazety. Możemy odnaleźć się w postaciach dwóch uczniów Jezusa, którzy trzy dni po śmierci odchodzą z Jerozolimy, bo zwątpili, przeżyli rozczarowanie. Ta scena rozgrywa się między rozpaczą a nadzieją - powiedział duchowny, nawiązując do wiersza księdza prof. Janusza Stanisława Pasierba, jednego z najwybitniejszych humanistów drugiej połowy XX w.
Podkreślił, że ta opowieść nabiera szczególnego znaczenia w chwilach kryzysowych, pełnych niepewności.
- Czy nie odnajdujemy się w tej ekscytacji, zaaferowaniu i lęku, który się z tego bierze? Jeśli cały czas rozmawiamy o tym, co bieżące, słuchamy wiadomości, które mnożą kolejne dramatyczne liczby, za którymi stoją konkretni cierpiący, chorzy ludzie, czy w naszych sercach też nie lęgnie się lęk, który mówi: może następny będę ja? Te myśli pojawiają się wtedy, gdy sycimy naszą ciekawość i naturalną potrzebę informacji ciągłymi, powtarzanymi na okrągło opowieściami o dramacie. Jezus pyta ich: o czym tak rozprawiacie? To jest pytanie również do nas. Czy nie powinniśmy zmienić optyki, wyjść z tego zaklętego kręgu, zacząć uwalniać nasze serca od lęku, a żeby je uwolnić, trzeba je pozbawić bombardowania ciągłym przyjmowaniem tych wiadomości. Bo potem oczy, idąc za sercem, będą na uwięzi i będą skierowane tylko na to, co bieżące. I zapomnimy, że żyjemy na tym świecie od wielu lat, że mamy przyjaciół, rodziny, plany na przyszłość, że jesteśmy chrześcijanami, że Jezus zmartwychwstał.
Duchowny odniósł się też do uczucia rozczarowania, frustracji i poczucia zawodu, które odczuwali zarówno uczniowie Jezusa, jak i odczuwają je wierni na całym świecie teraz.
- Te uczucia dotykają nas, gdy obserwujemy życie publiczne, próbujemy podsumować nasze rachuby, jesteśmy pełni niepokoju związanego z tym, że nie możemy dalej robić tego, co robiliśmy, jesteśmy skazani na zamknięcie w domu. Jak z tego wyjść? W którą stronę się przesunąć, żeby być bliżej nadziei? Zamęt i dezorientacja powodują, że nie wiemy, co mamy robić, powodują utratę nadziei. Gdzie znaleźć powód do niej, do empatii i solidarności? Cierpienie jest tylko stanem przejściowym. Poniekąd koniecznym, w każdym razie trudnym do uniknięcia. Ale jeśli już jest, nie musi być przekleństwem. Może być trampoliną do czegoś, co przenosi nas do innego wymiaru. To tylko moment, za którym jest Emaus - wioska, w której otwierają nam się oczy, serca są skore do wierzenia. Musimy sobie to Emaus zaznaczyć na mapie naszego życia.
W intencjach mszalnych duchowny wymienił wszystkich, którzy cierpią z powodu pandemii, szpitale, hospicja, domy opieki, ludzi, którzy służą, ratują narażając swoje życia, i poprosił o siłę, wiarę i nadzieję dla nich. Pomodlił się także o ludzi, którzy stracili pracę albo stracą ją w najbliższym czasie, za tych, dla których jest to trudny moment, którzy doświadczają biedy i braku wynagrodzenia.
- To wielki apel o naszą solidarność, wspólnotowość, o myślenie dalekie, za horyzont, i o konkretne czyny pomocy.