Agata Olszewska: 28 lutego będzie miała miejsce premiera serialu „Kajko i Kokosz” na platormie Netflix w Polsce. Światowa premiera będzie w drugiej części 2021 roku. Jak to się stało, że studio z Dolnego Miasta w Gdańsku zajmuje się produkcją, którą zaraz ujrzy cały świat?
Robert Jaszczurowski: Nasze studio GS Animation / Grupa Smacznego istnieje już od 2004 roku, było pierwszym studiem animacji w Trójmieście. Zaczynaliśmy jeszcze wcześniej - zajmujemy się produkcją animacji jako twórcy, od dwóch dekad, w naszych twórczych szeregach przewinęły się dziesiątki bardzo utalentowanych artystów. Jako studio produkcyjne, ale i jako reżyserzy czy producenci własnych animacji, mamy już na koncie kilka serii telewizyjnych - „BASIA”, „Mami Fatale” czy „Harry&Toto” dla BBC, kilka serii internetowych - np. „Caillou dla Wildbrain”, a nawet pełnych metraży - jak „Niepodległość”. Do tego dochodzą shorty, jak wielokrotnie nagradzany „Lost Senses” i reklamy. To wszystko zaowocowało wyrobieniem sobie marki, zarówno w Polsce, jak i na świecie - nasi partnerzy i klienci pochodzą z różnych stron świata. Od lat blisko współpracujemy przy różnych projektach z producentką Eweliną Gordziejuk, właścicielką studia EGoFILM z Warszawy. Ona, jako showrunnerka serii „Kajko i Kokosz”, zgłosiła się do nas z propozycją współpracy przy rozwoju serii, produkcji odcinków, ale przede wszystkim przy reżyserowaniu.
Na komiksach Janusza Christy wychowywały się dzieci, młodzież i dorośli trzech dekad. Jesteś jednym z nich?
RJ: Tak! Miałem szczęście spędzić moje dzieciństwo w małej enklawie na mapie PRL-owskiej Polski, jaką niewątpliwie był Sopot. Każdy, kto dorastał w tamtych siermiężnych, szaroburych czasach, wie, jak bardzo potrzeba było najmniejszych powiewów świeżości, czegoś tak cudownie dekadenckiego jak komiks. My na Wybrzeżu mieliśmy to wielkie szczęście, że mieszkał tu Janusz Christa, i że jego komiksy ukazywały się na łamach popołudniówki „Wieczór Wybrzeża”. Kupowałem tę gazetę codziennie. Biegłem do jedynego Kiosku Ruchu na Brodwinie, stawałem w kolejce i potem dumny jak paw, wczytując się w ten jeden malutki pasek u dołu ostatniej strony, wracałem do domu. Pamiętam zapach świeżego druku, pamiętam rytuał równego wycinania pasków, zszywania ich w całość z innymi. I jak dużo makulatury produkowałem. To było takie marnotrawstwo papieru. Tyle zbędnych literek a można było sprzedawać same malutkie paski papieru z komiksem. Tłumy dzieciaków i tak stałyby w kolejce!
Reasumując, wychowałem się na tych komiksach. Zaczytywałem się w nich, na początku, jako kilkulatek, przerysowywałem je, ale szybko zacząłem rysować własne wersje. Ta fascynacja była tak duża, że pewnego razu postanowiłem z moimi dwoma przyjaciółmi z klasy... zadzwonić do pana Janusza. Pamiętam to jak dziś. Te emocje i to, jak cudownie było usłyszeć: „Chłopaki, pakujcie się i wpadajcie do mnie”. Od tamtego momentu bywaliśmy u pana Christy wielokrotnie. Zawsze poświęcał nam czas, opowiadał niestworzone historie, pokazywał swój warsztat, swoje najnowsze prace. To było absolutnie kluczowe dla mojej dziecięcej wyobraźni. Od tamtych spotkań zapragnąłem być rysownikiem.
Co Ciebie w nich tak urzekło? Co takiego w nich było, że chciało się je czytać i że tak zapadły w pamięci wielu pokoleń?
RJ: Uwielbiałem od małego historię, opowieści o rycerzach. W „Kajku i Kokoszu” pociągał mnie ten sielski klimat. To taka kraina mlekiem i miodem płynąca z mojej wyobraźni. Pełna wesołych ludków, z całą masą śmiechu i zabawnych przygód. Podobało mi się w nich to, że to były w sumie takie historie na poważnie. Aktualnie dzieciom proponuje się głównie historie z postaciami dziecięcymi w rolach głównych. Tam mamy dwóch łysych wojów. Jeden do tego z konkretną nadwagą.
Dziś wydaje się, że ten mały, wykreowany świat się nie zestarzał. Jest bajeczny, ale nie jest pełen księżniczek i królewiczów - zamiast tego są nieco rubaszne postaci, przyjacielskie relacje i dowcipne konfrontacje.
Już kilka razy podchodzono do ekranizacji komiksów o Kajku i Kokoszu, to się nie udawało. Dlaczego?
RJ: Faktycznie podejmowano już kilkukrotnie próby przeniesienia komiksów Janusza Christy na ekrany, zaangażowane w ten projekt było studio z Bielska-Białej. Niestety, poza testami animacji i rozrysowaniem postaci niewiele więcej pozostało. Po '89 roku produkcja animacji znalazła się w zapaści. Część studiów upadła, inne znacząco zmniejszyły skalę swojej działalności. Podejmowano próby produkcji 3D, powstały jakieś gry. Ale wszystko rozbijało się o brak pomysłu na to, jak zgrabnie przenieść świat komiksowy na język filmowy. Postaci Janusza Christy są bardzo graficzne, są retro, jest tu dużo detalu. Anatomia, fizyczność postaci była drugorzędna, często zmieniała się z komiksu na komiks. Chcąc zachować oryginalne rysunki trzeba byłoby animować klasycznie - to stanowiło przeszkodę.
Dlaczego udało się teraz? Co się zmieniło?
RJ: Potrzeba było... odważnych decyzji, przy zachowaniu pełnego szacunku dla pierwowzoru. My wszyscy, zaangażowani w ten projekt, byliśmy przekonani, że ta seria ma być atrakcyjna i zrozumiała sama w sobie. Czerpiąc ze źródeł i oddając ducha twórczości Janusza Christy, chcieliśmy celować w odbiorcę uniwersalnego, który pokocha bohaterów naszej serii, nawet nie znając komiksów. Udało się więc dzięki zaangażowaniu Netflixa i otwarciu się na reinterpretację wizualną świata „Kajka i Kokosza”. Dzięki temu stało się możliwe stworzenie nowoczesnej serii, celującej w gusta współczesnych dzieci.
Co było największym wyzwaniem przy ekranizacji tak kultowego komiksu? Na co trzeba było szczególnie uważać?
Ewelina Gordziejuk (EGoFILM): Jednym z większych wyzwań było zmierzenie się z unikatową plastyką „Kajka i Kokosza”, bowiem nie zawsze to, co zachwyca w wersji obrazkowej, jest łatwym materiałem do adaptacji filmowej. Tak było również w tym przypadku. Naszym zadaniem było więc przede wszystkim umiejętne przeniesienie historii słowiańskich wojów na ekran i wprowadzenie świata Kajka i Kokosza na nowe medium. Przy pracy nad każdym odcinkiem pilnowaliśmy, aby nasza chęć pozostania możliwie blisko oryginałowi, wyważona była z tym, co dobrze wygląda na ekranie - to było niezwykle trudne.
Postacie musiały zostać odświeżone oraz dostosowane do animacji, szczegółowo rozrysowane, uwzględniając detale, których w komiksach nie pokazywano. Musieliśmy również stworzyć ich modele animacyjne i opracować ruch pasujący do ich cech indywidualnych i charakteru. Za projekty plastyczne głównych postaci odpowiadał Sławek Kiełbus - którego jeszcze za życia Janusz Christa namaścił jako swojego następcę. Kreska Sławka jest unikatowa, świeża i współczesna, ale zarazem ściśle nawiązuje do stylu Mistrza, a kontynuacje komiksów „Kajka i Kokosza” spod jego ręki były dobrze przyjęte przez fanów. Współpraca ze Sławkiem zdecydowanie była dla nas dużym wsparciem na tym etapie.
Wiele pracy wymagało również zaprojektowanie dekoracji i lokacji. Stworzyliśmy mapę krainy bazując na materiałach źródłowych - oryginalnych szkicach pana Janusza, szczegółowe plany lokacji, same dekoracje, a także opracowaliśmy serialowe palety kolorystyczne, wzorując się na komiksach. Bardzo zależało nam, by odtworzyć w serialu efekt ciepłej złotej jesieni, a także by zachować nietypowe użycie kolorów, tak charakterystyczne dla Christy. Niestety przy ich zastosowaniu nie zawsze efekt ekranowy był zadowalający i czasem musieliśmy iść na ustępstwa.
Serial został „stworzony na podstawie” komiksu, nie jest to więc przeniesienie 1:1. Co dokładnie zobaczymy? Których bohaterów, jakie przygody, co zostało zachowane?
EG: Wszystkie 26 odcinków powstaje na podstawie historii i motywów komiksowych, tak że nie zabraknie kultowych powiedzonek, postaci i wątków z kultowych albumów takich jak „Szkoła Latania” czy „Na wczasach”. Docelowo zobaczymy na ekranie wszystkich znanych i lubianych bohaterów: mieszkańców Mirmiłowa, włącznie z Semkiem czy Świniarzem, Jarla Bjorna i wikingów, Dziada Borowego i wiele, wiele innych. Wiele postaci zostało rozbudowanych na potrzeby serialu (np. Wit), razem ze scenarzystami - Maciejem Kurem oraz Rafałem Skarżyckim, stwierdziliśmy, że mają w sobie duży potencjał, który chcieliśmy w pełni wykorzystać w serii. W świecie Kajka i Kokosza było również względnie niewiele kobiet, dlatego pracując nad scenariuszami chcieliśmy je nieco bardziej wyeksponować oraz podkreślić ich wpływ na rozwój akcji.
Na jakie zmiany trzeba się przygotować? Z czego trzeba było zrezygnować? Co nowego dla miłośników tych komiksów się pojawiło?
RJ: Zmianę widać w trailerze. To nieco zmieniona grafika, nowocześniejsza. Cała technologia produkcji to wypróbowana przez nas technika zaawansowanego cut outu (czyli wycinanki), stosowana przez większość studiów animacji na świecie. Musieliśmy zrezygnować z w pełni poklatkowej, klasycznej animacji.
EG: Chcemy, by serial był atrakcyjny zarówno dla oddanych fanów serii wydawniczej, nowego pokolenia odbiorców, jak i widzów zagranicznych. W tym celu konieczny był wspomniany już „lifting” plastyki, której efekt końcowy konsultowaliśmy z zagranicznymi specjalistami. Niektóre żarty również musiały zostać uwspółcześnione, bowiem oryginał powstawał kilkadziesiąt lat temu i nie wszystkie byłyby teraz zrozumiałe lub zabawne. Wszelkie niezbędne zmiany są jednak wprowadzane w zgodzie ze stylem Janusza Christy.
Wartością dodaną dla wiernych fanów zapewne będzie warstwa dźwiękowa - bohaterowie przemówią głosem rewelacyjnych aktorów, usłyszymy niezwykłą muzykę autorstwa Stefana Wesołowskiego, a dzięki Michałowi Fojcikowi i Soundmind studio - dbającymi o efekty dźwiękowe i zgranie dźwięku - usłyszymy, jak brzmi Warownia Zbójcerzy i przy jakiej muzyce odbywa się biesiada w Mirmiłowie.
„Kajko i Kokosz” to pierwsza polska produkcja animowana, która ukaże się na Netflixie, więc to niesamowity sukces. Gdańskie studio przeciera szlaki. Jest radość?
RJ: To wielka, wielka radość! Wiadomo, bo to Kajko i Kokosz. A do tego jako pierwsza polska seria animowana Netflixa. Pionierska ekscytacja! Mamy świadomość, że to duża sprawa, że mamy szansę na zaistnienie polskiej serii animowanej w może i kilkudziesięciu krajach. Cieszy, że wszystkie elementy tej układanki nie są przypadkowe. I że mamy potencjał razem osiągnąć wiele dla polskiej animacji.
Myślicie, że to będzie przełom? Polskie animacje będą miały swobodniejsze wejście na rynek Netflixa i innych liczących się w świecie gigantów?
RJ: Przez ostatnie pięć lat byłem prezesem Stowarzyszenia Producentów Polskiej Animacji, którego celem jest promocja twórczości animowanej naszych producentów. Staramy się od lat być obecni na międzynarodowym rynku produkcji animowanych. Powstało już kilka koprodukcji międzynarodowych, kilka polskich produkcji odniosło już sukces w wielu krajach. Czy to prestiżowe nagrody dla naszych animacji artystycznych, sukcesy frekwencyjne polskich animacji kinowych, czy sprzedaż naszych serii animowanych do dziesiątek krajów na świecie - to już się dzieje. A pamiętajmy, że zaczynaliśmy niecałe 20 lat temu od niczego. Z piękną historią, tradycją, wielkim potencjałem twórczym, ale bez pomysłu i pieniędzy na produkcję. Dzięki Polskiemu Instytutowi Sztuki Filmowej ruszyliśmy do przodu, jak cała reszta polskiej kinematografii. Tak, jestem przekonany, że dzięki Netflixowi przechodzimy teraz kolejną granicę. „Patrzcie, mówimy, to nasze, przez nas wykonane i to nie jest nasze ostatnie słowo” - cytując klasyka.
„Kajko i Kokosz”: premiera w Polsce 28 lutego 2021, na platformie Netflix.
Reżyseria: Michał „Śledziu” Śledziński, Tomasz Leśniak, Marcin Wasilewski (GS Animation), Łukasz Kacprowicz (GS Animation), Robert Jaszczurowski (GS Animation), Marta Stróżycka, Aliaksandr Sasha Kanavalau, Tomasz Karelus, Waldemar Mordarski. Scenariusz: Maciej Kur, Rafał Skarżycki. Konsultacja scenariuszowa: Mike de Seve, Baboon Animation. Projekty postaci: Sławomir Kiełbus. Produkcja: EGoFILM. Casting: Ewelina Gordziejuk, Anna Apostolakis, PRL Studio, EGoFILM. Muzyka: Stefan Wesołowski.
Obsada: Artur Pontek (Kajko), Michał Piela (Kokosz), Jarosław Boberek (Mirmił), Grzegorz Pawlak (Hegemon), Agata Kulesza (Jaga), Abelard Giza (Oferma), Krzysztof Zalewski (Wit), Eryk Lubos (Rodrus), Anna Apostolakis (Lubawa), Jan Aleksandrowicz-Krasko (Łamignat), Jacek Kopczyński (Kapral), Mateusz Łasowski (Siłacz), Maciej Kosmala (Miluś/Semko/Król).
|