Anna Umięcka: - Przez światowe media od kilku miesięcy przetacza się fala, przypominająca coraz bardziej tsunami, akcji #metoo. Kobiety głośno mówią o swoich krzywdach, żądając zadośćuczynienia. A pan pisze o kobietach, że potrzebują bezpieczeństwa, opieki ze strony mężczyzn. Czy to się nie zdewaluowało? Kobiety zawalczyły o to same.
Janusz L. Wiśniewski*: - Akcja #metoo wybuchła jak bomba w Hiroszimie. Zaczęła się od małego zapłonu, a teraz objęła cały świat. Obserwuję niemieckie portale, czytam New York Times’a, oglądałem relację z wręczenia nagród The Golden Globe - ten temat jest dominujący.
Z przemocą wobec kobiet spotykamy się często. Ja zawsze się temu sprzeciwiałem. Miesięcznik Pani prowadzi od lat akcję “Bije tylko słaby” przeciwko złemu traktowaniu kobiet, której jestem jednym z pierwszych ambasadorów.
Ale to jasne, że kobiety potrzebują bezpieczeństwa, i nie tylko emocjonalnego, który daje im związek. Również autentycznego, żeby nie bać się przemocy fizycznej, gdy idą pięści w ruch, ale też przemocy psychicznej i ekonomicznej, bo ta jest bardzo dotkliwa. Wiele z nich zrezygnowało z pracy i jest całkowicie uzależniona od mężczyzn. Trwają w chorych, toksycznych związkach tylko dlatego, że nie mają dokąd pójść, nie stać je na czynsz i za co wykarmić dzieci.
Kobiety zawsze miały gorszą pozycję, ale dopiero teraz tak wyraźnie walczą o swoje prawa. Tego przykładem w Polsce może być Czarny Protest. Co takiego się wydarzyło, że stałyśmy się tak silne?
- Akcja #metoo jest bardzo spektakularna, bo chodzi o coś zrozumiałego dla wszystkich: niezależnie od przekonań politycznych, światopoglądu czy wykształcenia Jest czytelna i jasna, a jej popularność wynika z tego, że dotyczy celebrytów. Nie mówię tego w negatywnym sensie. Wiele z tych aktorek ma duże osiągnięcia zawodowe, zaszły wysoko i dlatego mają odwagę mówić.
W Niemczech, gdzie wciąż mieszkam, akcja #metoo nie ma aż takiego rozmachu, bo to jest bardzo sfeminizowany kraj. Na czele rządu stoi silna kobieta, w jego ławach siedzi wiele kobiet. Niemcy są na czele państw walczących o zrównanie praw obu płci, może wyprzedza ich tylko Islandia, która zaszokowała świat wprowadzeniem ustawy o nielegalności procederu nierównych płac ze względu na płeć
Ale w Polsce chociaż o akcji jest głośno, niewiele kobiet ujawnia swoje doświadczenia...
- To, że Polska jest społeczeństwem o wiele bardziej patriarchalnym od społeczeństw tzw. starej Europy, szczególnie Niemiec, wynika z dominującej w Polsce roli Kościoła, który ten system utrwala swoją postawą - kazaniami, spychaniem kobiet na drugi plan. Kościół ma długą tradycję uświęcania patriarchatu. Pisałem o tym wiele w książce “Na fejsie z moim synem”.
Ja zawsze staję w obronie kobiet i to nie dlatego, że byłem wychowany w domu zdominowanym przez kobiety. Wręcz przeciwnie. To był normalny dom robotniczy - z babcią, mamą, ale też bratem i ojcem, który był bardzo asertywny, ale okazywał kobietom wielki szacunek. Mimo że nie był wykształcony i przed śmiercią na pewno nie usłyszał słowa feminizm [śmiech]. Ponieważ wówczas takiego słowa się po prostu nie używało na co dzień.
Bohatera “Samotności w Sieci” wyposażył pan w cechy, których podobno szukają kobiety: wrażliwy, romantyczny, empatyczny, dobry, czuły. Czy w dzisiejszych czasach ten ideał się aby nie zestarzał?
- Myślę, że nie. Ja tego bohatera złożyłem jak puzzle. Był wrażliwy, czuły, wykształcony, mądry, bogaty, zapobiegliwy, wierny, niespóźniający się - miał wszystkie najlepsze cechy mężczyzn. Tylko że takich mężczyzn nie ma! Zrobiłem tak, bo sam chciałem taki być. Uważałem wtedy, że jestem złym mężczyzną i jak napiszę książkę i wyliczę w niej cechy ideału, to takim się stanę, co oczywiście jest bzdurą. Ale postać Jakuba wdarła się do mózgów, przekonań i serc wielu kobiet. Te młode, naiwne zaczęły nawet takich mężczyzn szukać.
To znaczy, że skrzywdził je pan, skazując na poszukiwania nieistniejącego ideału.
- Autorzy bardzo często krzywdzą czytelników. Nie pisałem tej powieści dla kobiet czy mężczyzn, tylko dla siebie, żeby poradzić sobie ze swoim smutkiem. Pisałem ją bardzo egoistycznie, może dlatego stała się tak popularna, bo nie była w żadnym względzie koniunkturalna. Ale historie w niej zawarte wydarzyły się naprawdę wielu ludziom.
Pytam, czy ideał się nie zdezaktualizował, bo relacje pomiędzy naszymi płciami zmieniają się. Kobiety nie tylko walczą coraz odważniej o swoje prawa. Zdarza się, że zarabiają więcej od mężów, którzy biorą urlopy tacierzyńskie i opiekują się dzieckiem, gdy one zasiadają w zarządach ważnych firm. I to jest dla nich obojga ok.
- Nie sądzę, żeby się zestarzał. Moja bohaterka jest ogromnie samodzielna - pracuje, zarabia, imponuje mu osiągnięciami, jest równoważnym dyskutantem, nic od niego nie chce finansowo. I to ona znajduje go w sieci. On oczarowuje ją wrażliwością i umiejętnością darowania jej czasu, ale nie jest uległy. W którymś momencie nawet mówi (a w Polsce feminizm nie był wtedy zbyt popularny): “nie ma nic piękniejszego, niż rozebrać feministkę”.
Bo sobie zdaje sprawę, że tylko w relacjach równorzędnych, całkowitego wzajemnego szacunku, mężczyzna może być spełniony.
Nawet w tamtych czasach, a pisałem tę powieść w 1997, została wydana w 2001, taka relacja nie była często spotykana.
I to się nie zmieniło! Kobiety wciąż chcą mężczyzn wrażliwych, czułych i zapewniających bezpieczeństwo. Nie finansowe, lecz emocjonalnie. Opiekuna, ale z którego osiągnięć mogą być dumne. Ale nie podporządkowanego.
Jak sobie Niemki poradziły z tymi wyzwaniami współczesnej kobiety: samodzielność, feminizm a kobiecość?
- Chyba sobie nie poradziły, bo kiedy pytam moich niemieckich kolegów, to oni są oczarowani Polkami, Rosjankami... Uważają, że Słowianki są wykształcone, ale pozostały opiekuńcze, a tego Niemki już nie zapewniają. Może boją się, że okazując czułość mogą zostać znów podporządkowane? Tutaj nastąpiło takie rozgrzanie feminizmu: “nie będę się nim opiekować, bo to jest rola kobiety poddanej”, że wahadło dzwonu wychyliło się za daleko - niezależność została przesadzona a pewne role - niezrozumiałe. Kobiety alfa zaczęły nabierać androgenicznych cech. Feminizm nie może niszczyć relacji wynikającej z pewnego atawizmu ewolucyjnego, mówiącego że kobieta jest opiekunką ogniska domowego. Niemcy są zadziwieni, że w polskich rodzinach to wciąż istnieje - kobieta, nawet gdy jest dyrektorem w dużym banku, w domu gotuje i jest czuła.
Moim marzeniem jest znalezienie takiej relacji, w której opiekuńczość jest obustronna.
Myślę, że kobiecie wciąż stawia się poprzeczkę bardzo wysoko. Ma być nie tylko dyrektorem banku, ale też westalką pilnującą świętego ognia. A co z mężczyznami? Mam wrażenie, że szczególnie polskich mężczyzn, polityka bardziej ekscytuje niż miłość. Lepiej im wychodzi machanie flagą niż masaż stóp partnerki.
- [śmiech] Mężczyźni się nie zmienili! Nie wiem, dlaczego tak się dzieje. To pewien paradoks, ale i w Niemczech i w Polsce poziom rozwodów jest prawie identyczny: ponad 50 procent par się rozwodzi. Wielu mężczyzn chcąc tego uniknąć, w ogóle nie wchodzi w relacje z kobietami. Mieszkam we Frankfurcie, gdzie 70 procent gospodarstw domowych to single - również z odzysku. Ale to jest miasto szczególne, przejściowe do czegoś. Mieszka się tu 15 lat i wyjeżdża.
Czy to powód, dla którego wraca pan do Polski? I to do Gdańska?!
- Nie, tu jest mi dobrze. Frankfurt bardzo mi się podoba, jest bardzo międzynarodowy - w mojej firmie pracuje 40 osób z 14 krajów, a ja lubię taki kosmopolityzm. Uczę się wielu kultur, pewnych reakcji, każdego dnia mówię w czterech językach.
Ale wracam, po 30 latach, bo nie mieszczę już tych dwóch żyć w jednym - pisania książek i pracy dla korporacji. Chcę inaczej wykorzystać pozostały mi w życiu czas.
Rzucam więc korporację. W Polsce chcę pisać i może znaleźć pół etatu na jakiejś uczelni? Dlatego wybrałem Gdańsk - miasto, które ma dużo świetnych uczelni. Ma też lotnisko, żebym mógł latać do Rosji, Ukrainy i wszędzie, gdzie wydaje się moje książki. Poza tym jestem marynarzem - rybakiem dalekomorskim z wykształcenia, a do tego znalazłem przepiękne miejsce w Brzeźnie, 200 metrów od morza! Przechodzę przez ulicę Krasickiego i jestem prawie na plaży. Czuję się tu tak, jakbym zawsze był na urlopie. Lepszego miejsca być nie może.
Janusz L. Wiśniewski - doktor habilitowany chemii, doktor informatyki, magister fizyki i ekonomii. Pracuje w międzynarodowej firmie informatycznej, gdzie tworzy oprogramowania dla chemików. W Brzeźnie organizuje wraz z Eweliną Wojdyło, w Trattorii “Bresno” (ul. Krasickiego 9b), rozmowy w ramach cyklu #Kultura200mOdMorza. Najbliższe spotkanie z Pawłem Delągiem odbędzie się w sobotę, 13 stycznia 2018, o godz. 19. Dzień wcześniej, spotkanie z nim samym, odbędzie się w Filii Naukowej Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Gdańsku (Gdańsk, ul. Obrońców Wybrzeża 2) w piątek, 12 stycznia, 2018 r., o godz. 18. Wstęp wolny. |