Jan Rohde miał 93 lata, był mieszkańcem Siedlec i wieloletnim opiekunem cmentarza św. Franciszka na Emaus.
"To osoba z niezwykłymi zasługami dla ratowania zabytkowych nagrobków i rzeźb z likwidowanych w latach 60-tych gdańskich cmentarzy przy Wielkiej Alei" - napisał w 2015 roku historyk Klaudiusz Grabowski na łamach Gazety Wyborczej.
Losy pana Jana i jego rodziny ukazują niezwykle skomplikowaną sytuację Polaków na obszarze Wolnego Miasta Gdańska, a także w czasie II wojny światowej i po jej zakończeniu.
Jan Rohde urodził się 7 marca 1926 roku w niewielkiej wsi pod Wejherowem. W tym samym roku jego rodzice, Teodor i Waleria Rohde, przeprowadzili się do Gdańska, gdzie mieszkali już ich krewni. Zamieszkali przy obecnej ul. Traugutta, w pobliżu krematorium, w trzypiętrowym domu. Pan Jan miał dwóch braci: Pawła i Erwina, a także siostrę Hildegardę. Początkowo uczył się w katolickiej szkole dla chłopców przy obecnej ul. Smoluchowskiego.
- Problemy rodziny zaczęły się w 1933 roku. Teodor Rohde nie mógł uzyskać obywatelstwa gdańskiego. Jego rodzinie, ponieważ osiedliła się w Gdańsku po 1920 r., groziło wysiedlenie z obszaru Wolnego Miasta. Teodor, służący w armii Hallera, zapisał się do Związku Polaków, przez to jego synowie musieli przenieść się do szkoły polskiej. Dla nich był to duży problem, w domu nie mówiło się po polsku. Jan, nie znający języka, powtarzał IV klasę trzy razy, aż do 1939 roku, kiedy to ze względu na likwidację szkoły wrócił do placówki z wykładowym niemieckim. W 1940 roku został jednak wypisany ze szkoły. Musiał podjąć pracę, bo obowiązujące przepisy nakazywały przepracowanie co najmniej roku w rolnictwie - opisywał w 2015 roku Klaudiusz Grabowski.
Pan Jan zatrudnił się wówczas u znajomego ogrodnika, który pracował na terenie katolickiego cmentarza św. Mikołaja przy Wielkiej Alei. Po roku zmienił pracę - został kelnerem w restauracji działającej w Kamienicy Schumannów przy ul. Długiej 45. Niedługo potem zaciągnął się do pracy w służbie przeciwlotniczej, gdzie pracował jako goniec. Doręczał meldunki z "posterunku obserwacji przestrzeni powietrznej", znajdującego się na jednym ze wzgórz przy Jaśkowej Dolinie. Tej pracy nie akceptowali jednak rodzice, dlatego musiał z niej zrezygnować.
Kilka miesięcy później Jan Rohde dostał wezwanie do wojska. Został wcielony do Wehrmachtu i wysłany do Francji. Jak opowiadał - próbował zdezerterować, ale został schwytany przez oddział SS. Wysłano go następnie do Włoch. Tam zajmował się m.in. zaopatrzeniem dla armii, pilnował nawet owiec i bydła, które miały być transportowane do Rzeszy.
- We Włoszech pracowałem też przy budowie bunkrów. To była miejscowość, gdzie stacjonowały niemieckie czołgi. Saper dawał mi dynamit, a ja zakładałem ładunki. Po wybuchu powstawały wnęki. Nawet do 10 metrów w głąb góry. Były tu niemieckie okopy, bunkry i podziemne przejścia. A w dole droga. Siedziałem we wnęce i obserwowałem, jak Niemcy gnali na front. Gdy zbliżali się Amerykanie, my Polacy, złożyliśmy broń i poszliśmy do niewoli. Jeden z amerykańskich żołnierzy, kiedy byliśmy w niewoli powiedział, że Polacy, którzy służyli wcześniej w Wehrmachcie, mogą wstępować do 2. Korpusu Polskiego. Wstąpiłem i szkoliłem się przy moździerzach - wspominał pan Jan w 2016 roku, w rozmowie z dziennikarzem portalu Trojmiasto.pl
Korpus rozwiązano w 1947 roku, a Jan Rohde postanowił wrócić do rodzinnego Gdańska. Miał jednak problem ze zdobyciem obywatelstwa polskiego, przez co nie mógł znaleźć stałej pracy. Jego ojciec został w tym czasie zarządcą Cmentarza Garnizonowego, dzięki czemu cała rodzina zamieszkała w domku dozorcy znajdującym się na terenie nekropolii.
- Początkowo nie mogłem dostać obywatelstwa polskiego. Komuniści utrudniali mi życie. Przez rok pracowałem w fabryce, potem zostałem dozorcą na cmentarzu św. Franciszka. Lubiłem ziemię i ogrodnictwo, więc się zgłosiłem. Sadziłem drzewa, robiłem tarasy. Pracowałem też u kamieniarzy, u których wykuwałem litery. Za taką w marmurze płacili dwa, a za taką w granicie cztery złote. Nawet sto liter dziennie potrafiłem zrobić. W marmurze, bo w granicie to mniej. Później robiłem też sam pomniki i hodowałem chryzantemy - wspominał pan Jan na łamach Trojmiasto.pl.
W 1950 roku na emeryturę przeszedł pan Busch, opiekun cmentarza św. Franciszka na Emaus. Wtedy Jan Rohde zastąpił go na tym stanowisku. Dwa lata później zamieszkał na poddaszu domu przy ul. Kartuskiej 234, w pobliżu cmentarza.
- Pomagając ojcu w utrzymaniu Cmentarza Garnizonowego poznał, klęczącą przy grobie przedwcześnie zmarłej matki, młodziutką Annę Liczmańską. Nagrobek Marty Liczmańskiej, matki Anny, wykonany przez Jana Rhode, stoi nadal na Cmentarzu Garnizonowym - pisał Klaudiusz Grabowski. - Wkrótce wzięli ślub, Anna urodziła czterech synów i zajmowała się ich wychowaniem. Jan tymczasem pracował, utrzymując w porządku nekropolię. Do jego obowiązków należało dbanie o czystość cmentarza, przygotowanie miejsca pod pochówek, prowadzenie ksiąg zmarłych. W razie potrzeby pomagał też na innych cmentarzach, co często się zdarzało.
A pracy nie brakowało. Po zakończeniu wojny konieczne było przeprowadzenie akcji ekshumacyjnej na terenie całego miasta, trzeba było zająć się zniszczonymi cmentarzami.
Zdaniem Klaudiusza Grabowskiego, pan Jan dbał szczególnie o cmentarz św. Franciszka. Na jego terenie umieścił, ratując przed zniszczeniem, kilka rzeźb z likwidowanych i zamykanych nekropolii. - Za każdym razem prosił kierownika Edwarda Mahlera o pozwolenie. Kierownik, życzliwie nastawiony, nie robił żadnych problemów. Jan musiał wszakże pokryć koszty transportu. Rzeźby były na tyle ciężkie, że potrzebny był mały dźwig. Pomagał mu w tym kolega - pisał na łamach Gazety Wyborczej.
W ten sposób przeniósł ze starej nekropolii św. Józefa i św. Brygidy (obecnie część Parku Akademickiego przy al. Zwycięstwa) rzeźbę Chrystusa, która jest kopią dzieła duńskiego rzeźbiarza Bertela Thorvaldsena, znanego w Polsce za sprawą pomnika ks. Józefa Poniatowskiego, który stoi przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie. Marmurowa rzeźba przedstawiająca Matkę Boską w postaci, która objawiła się w 1858 roku w Lourdes Bernadettcie Soubirous, została przeniesiona z cmentarza św. Mikołaja.
Rzeźbę płaczki, żałobnicy, pan Jan zabrał z kolei z lapidarium znajdującym się przy Cmentarzu Centralnym na Srebrzysku.
W 1959 roku zmarła żona pana Jana, Anna. Jego drugą żoną została Jadwiga, która urodziła dwie córki. Pan Jan przeszedł na emeryturę w 1986 roku, niemal do końca swoich dni mieszkał w domu znajdującym się przy cmentarzu św. Franciszka.
Pogrzeb Jana Rohde odbył się piątek, 17 stycznia:
- msza święta - o godz. 11.00, w kościele św. Franciszka w Emaus
- następnie kondukt żałobny przeszedł do cmentarza św. Franciszka