• Start
  • Wiadomości
  • IPN: “Trzeba zdekomunizować kilka ulic”. Prezydent Adamowicz: “Nie zrobię tego”. [SIEDEM NAZW - SPRAWDŹ KTÓRE]

IPN: “Trzeba zdekomunizować kilka ulic”. Prezydent Adamowicz: “Nie zrobię tego”. [SIEDEM NAZW - SPRAWDŹ KTÓRE]

Dąbrowszczaków, Buczka, Kruczkowskiego, Sołdka, Pstrowskiego i Zubrzyckiego, ewentualnie jeszcze Wyzwolenia. Nazwy tych wszystkich ulic trzeba zmienić na podstawie tzw. ustawy dekomunizacyjnej - taka jest opinia Instytutu Pamięci Narodowej. Prezydent Paweł Adamowicz podczas czwartkowej sesji Rady Miasta Gdańska oświadczył, że problem uważa za wydumany i nie zajmie się tym, ponieważ mieszkańcy nie chcą zmiany nazw ulic.
31.08.2017
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Czerwone światło od IPN i polityków PiS dla ul. Dąbrowszczaków i sześciu innych nazw ulic w Gdańsku

Dekomunizacja nazw ulic na dużą skalę odbyła się już w latach 90. ubiegłego wieku. Teraz Instytut Pamięci Narodowej ponownie wziął pod lupę nazwy ulic i placów w całym kraju, by “dokończyć dzieła dekomunizacji”. Uznano, że w Gdańsku do zmiany nazwy kwalifikuje się sześć, a być może nawet siedem ulic. Trudno powiedzieć jaka część  gdańszczan podziela opinię IPN, a jaka nie. Faktem jest, że w przypadku ul. Dąbrowszczaków kilka miesięcy temu doszło nawet do protestu mieszkańców, którzy nie widzą powodów do zmiany nazwy ich ulicy.


Przymorze Wielkie. Mieszkańcy nie chcą usunięcia "Dąbrowszczaków"

W czerwcu br. gdański oddział IPN zorganizował w siedzibie przy ul. Grunwaldzkiej konsultacje społeczne, podczas których próbował przekonywać mieszkańców do swoich racji. Atmosfera dyskusji była gorąca. Przedstawiciele IPN przekonywali, że chodzi o nazwy pochodzące od postaci, które albo były komunistycznymi zbrodniarzami, albo komunizmowi się wysługiwały, robiąc na przykład karierę w PRL. Przeciwnicy argumentowali, że IPN przedstawia skandalicznie uproszczoną wersję czasów minionych, co jest niegodne profesjonalnych historyków. Wskazywano też na niekonsekwencję:

- Ulicę Sołdka chcecie zmienić na inną, a statek “Sołdek” zostawiacie w spokoju?! Gdzie tutaj logika?! - żaliła się jedna z uczestniczek czerwcowego spotkania w IPN.

Dyrektor IPN Mirosław Golon odpowiedział, że nazwa statku nie jest objęta ustawą dekomunizacyjną, bowiem w tym przypadku chodzi o eksponat muzealny.

20 czerwca 2017 r., siedziba IPN w Gdańsku - debata z mieszkańcami o potrzebie zmiany nazw ulic

O dziwo nikt się nie zastanawiał, czy sam IPN nie powinien wziąć pod lupę adres swojej siedziby przy al. Grunwaldzkiej 216 - bowiem w czasach PRL nazwa miejscowości Grunwald - jako miejsca zwycięskiej bitwy z krzyżakami - była jednym z najmocniejszych narzędzi komunistycznej propagandy. Działało nawet stowarzyszenie “Grunwald”, grupujące czerwonych nacjonalistów spod znaku bohatera komunistycznej partyzantki, towarzysza Mieczysława Moczara. Nazwę ulicy Grunwaldzkiej nadawali komuniści masowo w latach 60. ub. wieku w miastach i miasteczkach całej Polski.

W czwartek, 31 sierpnia, podczas sesji Rady Miasta Gdańska prezydent Paweł Adamowicz oświadczył: - Po konsultacjach z mieszkańcami tych ulic odstąpiłem od zmiany ich nazw. Głosy gdańszczan są tutaj bardzo wyraziste, przeciwne tym zmianom. Mam bardzo krytyczne zdanie na temat tej ustawy. Wydaje mi się, że ona łamie zasady niezależności samorządu terytorialnego. Mówienie o dekomunizacji 28 lat po obaleniu systemu jest schizofrenicznym i niezrozumiałym działaniem.

Co takie stanowisko prezydenta Gdańska oznacza zgodnie z obowiązującym prawem? Że decyzja o zmianie nazw ulic przechodzi (na zasadzie zarządzenia zastępczego) na wojewodę pomorskiego Dariusza Drelicha. I to on może zadecydować o dekomunizacji nazw wymienionych ulic. I zapewne z tego uprawnienia skorzysta.

- Jeśli wojewoda to zrobi, spór wejdzie na drogę prawną - zapowiada radny Piotr Borawski, przewodniczący klubu PO w Radzie Miasta Gdańska.

Oto wykaz ulic, które wziął pod lupę gdański IPN (autorski i krytyczny przegląd Romana Daszczyńskiego):

  • Ul. DĄBROWSZCZAKÓW (Przymorze Wielkie). Gdański IPN stawia sprawę jasno: polscy uczestnicy wojny domowej w Hiszpanii byli komunistycznymi zbrodniarzami, co potwierdziło się w latach powojennych. Wielu z nich robiło krwawe kariery w peerelowskim aparacie represji. I znowu nie jest to takie proste, jak chciałby IPN. W 1936 r. w Hiszpanii rozpoczął się wojskowy przewrót prawicowych oficerów przeciwko legalnemu republikańskiemu (lewicowemu) rządowi. Rozpoczęła się długotrwała i wyniszczająca wojna domowa. Prawicowych rebeliantów pod przywództwem gen. Franco poparła (również militarnie) III Rzesza oraz faszystowskie Włochy, sympatyzował z nimi także wojskowy reżim piłsudczyków w Polsce. Siły lewicowe otrzymały wsparcie od ZSRR, ale też niezależnie od tego do Hiszpanii napływali ochotnicy z całej Europy (najsłynniejszy z nich to George Orwell), z których utworzono tzw. brygady międzynarodowe. Pierwsi Polacy o poglądach lewicowych zgłosili się już w lipcu 1936 r. - chcieli po prostu walczyć z faszyzmem. Utworzono z nich batalion im. Jarosława Dąbrowskiego (polskiego działacza niepodległościowego, uczestnika powstania styczniowego, ostatniego dowódcy wojsk Komuny Paryskiej). Żołnierze polskiego batalionu walczyli z wojskami gen. Franco na przedpolach Madrytu, gdzie ponieśli tak ciężkie straty, że po czterech miesiącach wycofano ich z walki. Ogółem po stronie republikańskiej walczyło 5 tys. Polaków, z czego 3 tysiące zginęły. Tym, którzy przeżyli piłsudczycy odebrali polskie obywatelstwo ze względu na służbę w obcym wojsku. Nie pozwolono im także walczyć w kampanii wrześniowej, dopiero w 1940 r. gen. Sikorski zezwolił im na wstępowanie do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie i przywrócił pełnię praw. Dziś IPN chce być surowszy od gen. Sikorskiego i robi to głównie na podstawie dalszych losów Polaków w wojnie domowej w Hiszpanii. W czerwcu 1937 r. batalion im. Jarosława Dąbrowskiego został przeformowany w międzynarodową brygadę o tej samej nazwie. Górę wzięli staliniści, o czym można przeczytać m.in. w pismach Orwella. Nie zmienia to jednak faktu, że ci Polacy, którzy latem i jesienią 1936 r. znaleźli się w Hiszpanii po stronie republikańskiego rządu, poszli walczyć z rosnącym w siłę europejskim faszyzmem i w tym sensie lepiej rozpoznali zagrożenia epoki, niż flirtujący z III Rzeszą i Włochami ówczesny piłsudczykowski rząd w Warszawie. W tamtym czasie żołnierze Batalionu im. Jarosława Dąbrowskiego byli de facto obrońcami honoru Polski w obliczu hiszpańskiej wojny domowej. Nazwa batalionu - jak najbardziej patriotyczna - też powinna dać dekomunizatorom z IPN trochę do myślenia.
  • Ul. MARIANA BUCZKA (Chełm). Patron w młodości był co prawda legionistą u Piłsudskiego i walczył o niepodległość Polski, ale gdy ta niepodległość przyszła - stał się komunistą i w końcu zapewne sowieckim agentem. Był podłym zdrajcą, czy w reakcji na niesprawiedliwości społeczne międzywojennej Polski, tak jak wielu dał się po prostu uwieść marzeniu o sprawiedliwszym świecie? IPN uważa, że tak czy siak szkodził ojczyźnie. Piłsudczycy sadzali Buczka za kraty kilka razy, w sumie na 16 lat (był w II RP więźniem politycznym o najdłuższym stażu). W 1935 r. dostał od władz propozycję: zrezygnuj z polskiego obywatelstwa, a my cię wypuścimy na wolność i wyjedziesz sobie do Moskwy zażywać sowieckiego szczęścia. Odmówił. Dzisiaj IPN odmawia Buczkowi patriotyzmu, choć nie wiadomo na jakiej podstawie. Być może wynika to z popularnego  w niektórych kręgach hasła: “Tylko pod krzyżem, tylko pod tym znakiem, Polska jest Polską, a Polak - Polakiem”. Na początku września 1939 r. Buczka wypuszczano z polskiego więzienia, by - tak jak inni - ratował się przed nadciągającym wrogiem. Zginął od niemieckiej kuli kilka dni później, ale jego (nieświadomym wprawdzie, bo pośmiertnym) grzechem jest to, że gorliwie służył komunistycznej propagandzie. Chrzczono jego nazwiskiem ulice w PRL, a samego bohatera nawet pośmiertnie odznaczono... Orderem Krzyża Grunwaldu (oj powinien się IPN zastanowić nad tą Grunwaldzką).
  • Ul. LEONA KRUCZKOWSKIEGO (Piecki-Migowo). Patron wprawdzie był nie byle jakim literatem już przed wybuchem wojny, ale po 1945 r. robił karierę w komunistycznym aparacie władzy, doszedł do wysokich stanowisk państwowych. PRL pchała jego nazwisko również na listy lektur szkolnych. Czy powinien mieć w Gdańsku swoją ulicę? Jako literat zapewne tak. Jako intelektualista korzystający ze ścieżki kariery w peerelowskim aparacie władzy - zapewne nie. Rzecz w tym, że pisarz wybitny, jakim był Jarosław Iwaszkiewicz, stracił w latach 90. swoją ulicę w Gdańsku, właśnie za uwikłanie w komunizm. Są więc dwie możliwości: albo Kruczkowskiego zlikwidować - albo Iwaszkiewicza przywrócić. Sensowniejsze wydawałoby się to drugie rozwiązanie. Książki Iwaszkiewicza są do dziś wydawane (kilka lat temu hitem na rynku księgarskim były “Dzienniki”), można je znaleźć w każdej bibliotece, wciąż chętnie są czytane przez miłośników literatury (szczególnie znakomite opowiadania).
  • Ul. WINCENTEGO PSTROWSKIEGO (Zaspa). Prosty robotnik, którego komuniści użyli do swoich celów jako “przodownika pracy socjalistycznej”. Był polskim odpowiednikiem towarzysza Stachanowa z ZSRR. W 1947 r. w zrujnowanej przez wojnę Polsce Pstrowski rzucił hasło “Kto da więcej niż ja?”. Wierzył, że w ten sposób przyspieszy odbudowę kraju. Może specjalnie mądry nie był, ale patriotyzmu trudno mu odmówić. Harował na tzw. przodku w kopalni za dwóch albo i trzech ( w języku propagandy nazywało się to “200 procent normy, 300 procent normy”). No i się zaharował na śmierć (bezpośrednia przyczyna zgonu - infekcja wywołana przez chore zęby, których nie było kiedy leczyć). Zmarł w kwietniu 1948 r. W kraju karierę robiła złośliwa rymowanka: “Pstrowski ubogi - wyrobił normę, wyciągnął nogi”. Komuniści używali go przez cały PRL do swoich celów. Wtedy Pstrowskiemu nie odpuścili komuniści, teraz - nie zamierza mu odpuścić IPN, choć był właściwie ofiarą systemu, podobnie jak Mateusz Birkut z “Człowieka z marmuru” Wajdy.
  • Ul. STANISŁAWA SOŁDKA (Osowa). Czym Pstrowski był dla Śląska i całej Polski - tym Sołdek dla Wybrzeża. Od A do Z dzieło speców od szerzenia komunistycznej propagandy. Sęk w tym, że Sołdek przy okazji był człowiekiem i to znanym z życzliwości i uczciwości. Pochodził ze wsi pod Kozienicami, przed wojną pracował jako robotnik w stoczni rzecznej w Płocku. Po 1945 r. ruszył do Gdańska budować nową, lepszą Polskę. Należał do brygady traserskiej w Stoczni Gdańskiej. W latach 1947-48 zasłynął jako przodownik pracy socjalistycznej. W 1948 r. wytypowano go jako dawcę nazwiska dla pierwszego wybudowanego po wojnie polskiego statku. Trzeba powiedzieć, że Sołdek miał dużo więcej szczęścia niż Pstrowski. Kariera gdańskiego stoczniowca ruszyła z kopyta. Skończył szkołę średnią, zrobił dyplom na Politechnice Gdańskiej, został posłem do peerelowskiego sejmu, a potem piął się w kadrowej hierarchii. Przez siedem lat, niemal do śmierci, był dyrektorem Stoczni “Wisła”. Zmarł w czerwcu 1970 r. na serce. Pytanie zasadnicze: czy los i nazwisko Sołdka może dziś stanowić w jakikolwiek sposób promocję komunizmu? Lepiej chyba byłoby dać spokój i potraktować los tego człowieka jako znak czasów słusznie minionych - tym bardziej, że nikt nie zamierza dekomunizować statku “Sołdek”, który stoi na Motławie i gotów jest kłuć w oczy swoją nazwą wszystkich, nawet samego prezesa Jarosława Kaczyńskiego.
  • Ul. FRANCISZKA ZUBRZYCKIEGO (Górny Wrzeszcz). Główna wina tego patrona - że był komunistą i jako komunista podjął partyzancką walkę z Niemcami, zanim zabili go w 1942 r. Miał wtedy 27 lat. Dziewięć lat wcześniej był studentem Politechniki Warszawskiej, zaangażował się w lewicową działalność polityczną. Kto czytał ze zrozumieniem chociażby “Przedwiośnie” Żeromskiego, wie że międzywojenna Polska - wbrew lukrowanym opowieściom - nie była krajem sielankowym. Odpowiedzią na biedę i klasowe podziały bywał właśnie komunizm. W latach 1938-39 Zubrzycki siedział za to w więzieniu. Został wypuszczony, gdy wybuchła wojna, ale Niemcy zaraz wywieźli go na roboty do III Rzeszy. Wrócił po prawie dwóch latach, wstąpił do konspiracyjnego Związku Walki Wyzwoleńczej, w 1942 zapisał się do Polskiej Partii Robotniczej i w czerwcu tego roku stanął na czele pierwszego oddziału Gwardii Ludowej. Nie zdążył zająć się szerzeniem komunistycznego zła, bo wkrótce zginął w walce z Niemcami. Po wojnie komunistyczna propaganda używała jego nazwiska do woli, ale sam Zubrzycki z zaświatów nie mógł już mieć na to wpływu.
  • Ul. WYZWOLENIA (Nowy Port). IPN: “Bo to przecież nie o żadne wyzwolenie spod władzy hitlerowskich Niemiec chodzi, tylko o zdobycie Gdańska przez Sowietów w 1945 r.”. W tym przypadku szczególnie dobrze widać zideologizowany - a przez to mocno uproszczony - obraz historii, jakiemu hołduje część pracowników IPN. Historykom IPN nie podoba się, że broniące Gdańska wojska III Rzeszy zostały pokonane przez Armię Czerwoną? Nakręcajmy więc spiralę absurdu dalej... Takie stawianie sprawy przez IPN to mocny dowód, że w Instytucie mamy do czynienia z jakąś ukrytą opcją niemiecką. Nadejście Sowietów w tamtych dniach nie było wyzwoleniem? Niech panowie-ipeenowcy (i panie) spróbują wyobrazić sobie, że są więźniami KL Stutthoff... Może wtedy coś zrozumieją. Czy jest sens się napinać na ul. Wyzwolenia? Prawda jest taka, że Polska o własnych siłach nie byłaby w stanie odebrać Gdańska Niemcom - nie tylko w 1945 r. Miasto stało się polskie tylko dlatego, że takie było wyobrażenie Stalina na temat nowego powojennego porządku w Europie. Dzięki temu również dzisiaj Gdańsk jest polski i taki zapewne będzie przez wiele pokoleń, co akurat Polakom powinno się podobać, nawet tym zatrudnionym w IPN.



TV

Dolne Miasto rozświetla już dzielnicowa choinka