Mieszkać i uczyć się w gmachu Poczty Polskiej w Gdańsku
Harcmistrz Bogdan Radys (rocznik 1942) dzieciństwo spędził w miasteczku Babiak (powiat Koło), ale już jako uczeń podstawówki regularnie bywał w Gdańsku odwiedzając swą siostrę Irenę, która zamieszkała tu z mężem wkrótce po wojnie. Kiedy przyszedł czas wyboru dalszej drogi edukacji, nauka w szkole średniej w Gdańsku, pod okiem starszej o 21 lat siostry była idealnym pomysłem.
Wybór padł na Technikum Łączności, które już w kilka lat po otwarciu (w 1951 roku) uchodziło za renomowaną szkołę. 14-letni Bogdan zamieszkał w internacie technikum w 1956 roku. Szybko okazało się, jak wielkie znaczenie dla przyszłości młodego człowieka może mieć wybór szkoły mieszczącej się częściowo w odbudowanym z wojennych zgliszcz gmachu Poczty Polskiej w Gdańsku.
- Mieszkałem i uczyłem się w tym historycznym budynku przez pięć lat - mówi Bogdan Radys. - Miałem dzięki temu okazję poznać wielu przedwojennych pocztowców i krewnych poległych obrońców. Pamiętam dozorczynię, Małgorzatę Pipkową, osobę, która przeżyła wrześniową obronę. Bywała na uroczystościach otwarcia roku szkolnego, ale nigdy nie zabrała głosu.
Piosenki harcerskie nawet przy świętach
W rok po wstąpieniu w szeregi uczniów technikum, Bogdan Radys przywdział mundur reaktywowanego w 1956 roku Związku Harcerstwa Polskiego.
- Dla mnie harcerstwo było oczywiste, wytęsknione ze względu na wychowanie patriotyczne, które otrzymałem w domu. Siostra przed wojną była przyboczną w drużynie harcerskiej. Uczestniczyła w słynnym zlocie ZHP w Spale w 1935 roku, gdzie było 25 tysięcy ludzi, to był największy zlot w historii Związku - tłumaczy Bogdan Radys. - W domu rodzinnym śpiewaliśmy piosenki harcerskie nawet przy świętach. Nasz ojciec, Adam Radys, legionista pierwszej wojny światowej i ochotnik w wojnie bolszewickiej, bardzo je lubił.
Działalność w harcerstwie połączyła się z jego zainteresowaniem historią Poczty, a idąc dalej tropem historycznym - losami polskich harcerzy w Wolnym Mieście Gdańsku (ale o tym później).
Harcerskie drużyny w Technikum Łączności, których w czasach największej świetności w 1979 roku było 11, przyjmowały za patronów bohaterskich pocztowców: Jana Michonia (dyrektor Okręgu Poczty), Konrada Guderskiego (dowódca obrony), Alfonsa Flisykowskiego (z-ca dowódcy obrony), Edwinę Barzychowską (pierwsza dziecięca ofiara II wojny światowej, przybrana córka małżeństwa dozorców gmachu Poczty).
Przygotowania Bogdana do matury prawie zbiegły się w czasie z poznaniem miłości i późniejszej żony - Jadwigi, do którego doszło (jakżeby inaczej!) w harcerstwie.
Jan Małgorzewicz - życie gdańszczanina ze starym rodowodem
Zajączki ze szkolnej łazienki
Kiedy Bogdan sprowadził się do internatu, Jadwiga Górska od ośmiu lat mieszkała już w Gdańsku. Z rodzicami i piątką rodzeństwa zajmowali pokój z kuchnią w dwupiętrowym czerwonym bloku, jedynym ocalałym po wojnie w tej okolicy przy ul. Tobiasza naprzeciwko… Technikum Łączności.
- Rodzice przyjechali do Gdańska za pracą, z Godziesz Małych koło Kalisza, gdzie tata był krawcem (i także harcerzem przed wojną). Był 1948 rok, wszędzie wokół były jeszcze ruiny, z których rosły kolejne domy - wspomina Jadwiga Radys. - Rodzice odgarnęli część stosu cegieł leżącego przy naszym domu od strony Podwala, nawieźli ziemi z wykopu pod fundamenty i mama urządziła ogródek, a obok ruin sąsiedniej kamienicy, przy rzeczce, która tam płynęła (zasypana w późniejszych latach odnoga kanału Raduni - red.), zrobili chlewik, w którym mieliśmy kozy, świniaki i kury. Przy szóstce dzieci rodzice musieli sobie jakoś radzić, były wtedy duże problemy z żywnością.
Do mieszkania Górskich często wpadał blask słońca odbitego w łazienkowym lustrze zdjętym ze ściany przez złośliwych kolegów Bogdana, kiedy dowiedzieli się w którym oknie mieszka jego sympatia.
Zbliżyła ich matura
Do harcerstwa Jadwiga wstąpiła jako uczennica I Liceum Ogólnokształcącego w Gdańsku (wtedy w ZHP, podobnie jak przed wojną, były osobne drużyny męskie i żeńskie). Pamięta świetną drużynową, lekarkę weterynarii Krystynę Szunejko, jej mężem został prof. Jerzy Seidler, wybitny naukowiec i twórca Wydziału Elektroniki PG .
- Takie intelektualne osobowości wśród instruktorów ZHP inspirowały nas: lekarze, inżynierowie, nauczyciele - wszystko przedwojenni harcerze. Dla nas młodych ich obecność była bardzo ważna - tłumaczy Bogdan Radys.
Przyszli państwo Radysowie poznali się na balu instruktorów Hufca Gdańsk Śródmieście w auli I LO w lutym 1960 roku. A zeszli się, przygotowując się do matury. On podciągał ją z matematyki, ona jego z polskiego (zwłaszcza z lektur, które nie bardzo lubił czytać), jeździli też na wspólne obozy harcerskie. Później Jadwiga Górska była drużynową harcerek w nieistniejącej już dziś Szkole Podstawowej nr 37 przy ul. Ogarnej. Już jako Jadwiga Radys została kierownikiem referatu drużyn młodszoharcerskich w Hufcu Gdańsk Śródmieście, a jej - mąż - drużyn starszoharcerskich (szkoły średnie).
“A byś się w końcu ożenił”
Pobrali się w 1965 roku. 23-letni Bogdan mieszkał jeszcze kątem u siostry kończąc studia na Wydziale Elektroniki Politechniki Gdańskiej. Jadwiga ukończyła średnią szkołę medyczną i została technikiem fizjoterapii (pierwsza praca w Akademii Medycznej w Gdańsku, rehabilitując dzieci, które przeszły chorobę Heinego - Medina).
- U Ireny, w dwóch pokojach, było już naprawdę ciasno. Trójka jej dzieci dorosła i zacząłem im przeszkadzać. Po jakiejś drobnej sprzeczce siostra powiedziała: “a byś się w końcu ożenił i wyprowadził, byłby spokój”. Tak też zrobiliśmy - podsumowuje.
Ferdynand Michoń wspomina gmach Poczty
Rodzina Radysów rosła. Pierwszy urodził się Wojciech (1966), później Beata (1969) i Maciej (1972). Równolegle z życiem rodzinnym, kwitły więzi z rodzinami obrońców poczty.
- Utrzymywaliśmy regularny kontakt. Udało mi się odszukać i sprowadzić do Gdańska jedynego syna dyrektora Michonia - Ferdynanda, profesora Akademii Ekonomicznej w Krakowie - wspomina Bogdan Radys. - Przyjechał w 1976 roku. Wzruszony wspominał, gdy jako ośmiolatek biegał do ojca po korytarzach dyrekcji, podczas wizyty nocował w historycznym gmachu. Był wdzięczny za to, że pamięć o ojcu przekazano w Gdańsku młodszym pokoleniom. Gościłem później u profesora wielokrotnie, moje więzi z rodzinami pocztowców generalnie były dość bliskie.
W 1988 roku mgr inż. Bogdan Radys, po doświadczeniach pracy w Instytucie Budownictwa Wodnego PAN i na Wydziale ETI Politechniki Gdańskiej, został dyrektorem w Ośrodku Doskonalenia Kadr Poczty i Telekomunikacji, z siedzibą w gmachu Poczty Polskiej.
Od 1969 r. związany był też z Technikum Łączności jako nauczyciel „dochodzący”. Uczył przedmiotów zawodowych, co ułatwiało mu kontakt z harcerzami, którymi kierował przez wiele lat, jako drużynowy i komendant szczepu.
I tak pojadą na Westerplatte
W czasie gdy Bogdan Radys zawodowo na stałe przeniósł się do historycznego gmachu Poczty, system PRL zaczynał kruszeć, a Świat i Gdańsk szykował się do obchodów 50. rocznicy wybuchu II wojny światowej.
- Uznałem, że rok jubileuszowy i zmiany w kraju będą doskonałą okazją do poświęcenia odsłoniętego dziesięć lat wcześniej Pomnika Obrońców Poczty, co będzie z kolei pretekstem do wystąpienia o Krzyż Walecznych - pierwsze bojowe odznaczenie dla wszystkich obrońców - wspomina Bogdan Radys. - Doświadczone głosy wokół mnie radziły, by odczekać rok z tym pomysłem, bo na 50 rocznicę wszyscy i tak pojadą na Westerplatte. W tamtych czasach Poczta niekoniecznie była pożądanym symbolem oporu. Obrońcy byli urzędnikami Polski sanacyjnej, nie byli tak wprost honorowani, jak Westerplatczycy. Uzbroiłem się więc w cierpliwość i powołałem Komitet Organizacyjny Uroczystości Poświęcenia Pomnika Obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku, który odpowiadał za przygotowanie wydarzenia. W skład weszli przedstawiciele Poczty i Telekomunikacji oraz Henryka Flisykowska-Kledzik (córka Alfonsa Flisykowskiego - red.).
Lista nazwisk dla prałata
Przygotowania do uroczystości trwały blisko rok. Za namową ks. prał. Henryka Jankowskiego (Pomnik był na terenie jego parafii), Bogdan Radys o poświęcenie monumentu poprosił ówczesnego biskupa - Tadeusza Gocłowskiego.
- Ksiądz biskup się zgodził, ale o odznaczenia nikt nie chciał wystąpić. Niby wszystkie władze popierały tę inicjatywę, ale nie było efektu - opowiada. - Poszedłem do proboszcza Jankowskiego. Rozżalony i zbuntowany, zwierzyłem się czekającemu także na plebanii wojskowemu lotnikowi z Pruszcza Gdańskiego. Był zbulwersowany, mówił: “To niemożliwe, Westerplatczycy dostali wszystko”. A ja na to: “Ale oni byli żołnierzami. Mieli rozkaz strzelać, natomiast prawdziwe bohaterstwo było tu! Pocztowcy dobrowolnie bronili tego skrawka Polski! Mogli wziąć urlop i wyjechać. Jednego z nich zawrócono z pociągu, jechał na wakacje, wrócił i zginął”.
Prałat usłyszał wymianę zdań w poczekalni: “Przynieś na jutro listę nazwisk” - rzucił do Radysa.
- Przyniosłem. Ksiądz przy mnie zadzwonił do ministerstwa obrony. Odznaczenia zostały przywiezione - kwituje Bogdan Radys, który zadbał także o właściwy ceremoniał wojskowy uroczystości. - Chciałem, żeby najwyższy rangą wojskowy na Wybrzeżu wręczył Krzyże Walecznych. Bez problemu dotarłem do admirała Romualda Wagi, który uczestniczył później w uroczystościach wraz z kompanią reprezentacyjną Marynarki Wojennej.
Zostało dziesięć wdów
Po oficjalnych ceremoniach odbyło się przyjęcie, na którym zawiązało się istniejące do dziś Koło Rodzin byłych Pracowników Poczty Polskiej w Wolnym Mieście Gdańsku (tuż po wojnie, przez kilka lat działał komitet opieki nad rodzinami, ale szybko przestał).
We wrześniu 1990 roku żyło już tylko dziesięć wdów po obrońcach. Przewodniczącą Koła została wspomniana już Henryka Flisykowska - Kledzik. Bogdana Radysa powołano na członka honorowego.
- Pani Henryka wówczas była jeszcze młodą osobą i utrzymywała z nami harcerzami stałe kontakty, ponieważ jedna z drużyn nosiła imię jej ojca. Do dziś jesteśmy w dobrych stosunkach - tłumaczy Bogdan Radys.
Córka jednego z obrońców przewodniczyła Kołu aż do 2021 roku, kiedy to zastąpiła ją Joanna Szymańska, wnuczka przedwojennego pracownika Poczty.
Dwie Wigilie polskiej rodziny w Wolnym Mieście Gdańsku - zwyczajna i ta ostatnia
“Witajcie, koledzy”
Minął blisko rok od uroczystości poświęcenia pomnika. Był 27 sierpnia 1991 roku, gdy komendant komisariatu na Przymorzu zadzwonił z informacją, że na Zaspie budowlańcy odkryli prawdopodobnie mogiłę rozstrzelanych pocztówców i prosił Bogdana Radysa o przybycie na miejsce odkrycia.
- Uznałem, że to niemożliwe. Szukano jej przecież zaraz po wojnie. Pamiętałem opowieść mojego nauczyciela z technikum, Franciszka Bogackiego, przedwojennego pracownika Poczty. Mówił, że byli świadkowie, współwięźniowie z obozu w Nowym Porcie, którzy wskazali miejsce egzekucji i pochówku na Zaspie. Mimo tego zbiorowej mogiły nie odnaleziono - opowiada Bogdan Radys. - Dlaczego policjanci pierwszy telefon wykonali do mnie? Znali mnie z przygotowań do uroczystości pod pomnikiem i brali w nich udział. Wziąłem na miejsce świadka. Żył jeszcze wówczas Stanisław Tysarczyk, przedwojenny listonosz. Służbę zakończył 31 sierpnia i nie brał udziału w obronie, okupację przeżył w kilku obozach koncentracyjnych. Pan Tysarczyk miał wówczas już około 90 lat, ale był w dobrej kondycji. Powiedział wtedy piękne słowa, stojąc nad odkrytą mogiłą: “Witajcie, koledzy. Niewiele brakowało, a byłbym tu razem z wami”. To było niesamowite, do dziś mnie to wzrusza.
Guziki z orzełkiem po 52 latach
Przyczyna fiaska poszukiwań była prozaiczna: w miejscu gdzie odnaleziono szczątki Obrońców, funkcjonowała w czasie wojny strzelnica z wysokim wałem ziemnym, którego zadaniem było zatrzymywanie kul. Pocztowców pochowano tuż przy nim. Nie pomyślano, że po splantowaniu wału podczas rozbudowy lotniska (jeszcze w czasie wojny), należałoby szukać głębiej niż na głębokości dwóch metrów.
Dopiero koparka pracująca w miejscu pochówku 52 lata po egzekucji zanurzyła łychę wystarczająco głęboko, by natrafić na czaszki i guziki z orzełkiem z koroną. To właśnie charakterystyczne guziki od mundurów polskich pocztowców, które w przeciwieństwie do tkanin przetrwały sypanie wapnem gaszonym i pół wieku pod ziemią, pozwoliły ustalić jednoznacznie kto spoczywa w zbiorowej mogile.
Odznaczeni już od dawna
W Kole Rodzin ustalono, że ponieważ pocztowcy przez ponad 50 lat spoczywali we wspólnej mogile, również w nowym miejscu - na pobliskim Cmentarzu Ofiar Hitleryzmu na Zaspie, zostaną pochowani razem.
Na czele organizatorów uroczystość pogrzebowych i upamiętnienia Obrońców Poczty Polskiej stanął prof. Józef Borzyszkowski, ówczesny wicewojewoda gdański.
- Na pierwszym spotkaniu organizacyjnym zauważyłem, że pogrzeb będzie właściwą okazją do nadania pocztowcom najwyższych odznaczeń wojskowych: krzyży Virtuti Militari. Sprawa wydawała się prosta, w końcu mieliśmy gdańskiego prezydenta Lecha Wałęsę - wspomina Bogdan Radys. - Uroczystości zaplanowano na początek kwietnia 1992 roku, a ja miesiąc wcześniej otrzymałem informację, że Krzyży nie będzie.
Okazało się, że pocztowcy otrzymali już Krzyże VM nadane przez rząd londyński w 1971 roku, przez prezydenta RP na uchodźstwie Augusta Zalewskiego. Ani dzieci, ani wdowy po obrońcach nic o tym nie wiedziały. Sprawa wyszła na jaw dopiero, gdy Ryszard Kaczorowski, ostatni prezydent RP na uchodźstwie, przekazał dokumentację swojego sekretariatu do kancelarii prezydenta Lecha Wałęsy.
Argument Kaczorowskiego
- Odpowiedź prezydenckiej kancelarii była krótka: drugi raz pocztowców nie odznaczą. Wściekłem się wtedy i użyłem bardzo mocnego argumentu. Kiedy w 1987 roku byłem w Kanadzie na zaproszenie komendanta Kanadyjskiej Chorągwi Harcerzy ZHP, poznałem Ryszarda Kaczorowskiego, który wówczas gościł tam również, jako przewodniczący ZHP poza granicami kraju (prezydentem RP na uchodźstwie został dwa lata później - red.). Nigdy nie byłem tak bezczelny, by uciekać się do takiego argumentu, ale wtedy powiedziałem: “Tak się składa, że znam pana prezydenta Kaczorowskiego. Jak go poproszę, to na pewno przyjedzie do Gdańska i wręczy te ordery.” Równocześnie zastanawiałem się gorączkowo, jak znajdę kontakt do niego - przyznaje po latach Bogdan Radys.
Argument zadziałał. W ciągu doby przyszła odpowiedź z kancelarii prezydenta RP, że nadane w 1971 roku ordery zostaną sprowadzone drogą dyplomatyczną z Londynu.
Minister Jerzy Milewski z kancelarii prezydenta razem z wicewojewodą Józefem Borzyszkowskim odznaczyli symbolicznie urny ze szczątkami pocztowców sprowadzonymi Krzyżami, a rodziny mogły je zabrać później na pamiątkę.
Upór przez korzenie
Dlaczego oficjalne uhonorowanie obrońców Poczty było dla niego takie ważne? Dlaczego aż tak zależało mu na sprowadzeniu pośmiertnie przyznanych krzyży Virtuti Militari - w 20 lat po tym, jak podjęto decyzję o ich nadaniu?
- Takie mam korzenie, tak mnie wychowano - odpowiada krótko Bogdan Radys. - Tak jak mój ojciec, uważam, że jeśli coś się komuś należy, to trzeba stanąć na głowie, ale to musi być. Kiedy trzeba walczyć, to do końca. Ponieważ ojca miałem dużo starszego, urodziłem się jak miał 50 lat, w jakiś sposób bliskie były mi jego czasy i ludzie z jego pokolenia, czy młodsi, za którym stała taka historia, jak za pocztowcami, czy przedwojennymi harcerzami.
Harcerski syn gdańskich restauratorów
Bez przyjaźni z Kazimierzem Szmelterem, harcerzem z Wolnego Miasta Gdańska, nie byłoby “argumentu Kaczorowskiego”. Skąd wziął się w życiu Bogdana Radysa ten mieszkający za oceanem, o ponad 20 lat starszy harcerz z minionej epoki?
Kazimierz Szmelter był synem małżeństwa polskich restauratorów, których obszerny lokal na gdańskim dworcu kolejowym był punktem kontaktowym polskich służb wywiadowczych. W dniu wybuchu wojny niespełna 17-letni Kazimierz, wierny powiedzeniu swego komendanta Alfa Liczmańskiego “Jeśli wszyscy Polacy opuściliby Gdańsk, kto będzie świadczył o jego polskości”, Gdańska nie opuścił. Został aresztowany, a później osadzony w obozie Stutthof, który przeżył, cudem wykupiony przez rodziców. Okupację spędził w Warszawie, w Szarych Szeregach, później w Armii Krajowej. Po wojnie wyemigrował do Kanady, gdzie współtworzył struktury ZHP po wojnie i do końca życia czynnie w nim działał.
Ale bywał też regularnie w Gdańsku, u swej mieszkającej samotnie matki Marii Szmelter.
W Polsce zostali sami komuniści
- Podchodziłem do Kazika przez kilka lat. To nie była prosta sprawa, to nasze spotkanie. On nie szukał tu kontaktów. Nie było łatwo zdobyć zaufanie ludzi takich jak on, którzy uciekli z Polski i uważali, że zostali tu sami komuniści, a wszyscy przyzwoici rodacy udali się na emigrację - tłumaczy Bogdan Radys. - Poznałem tę postawę (i bardzo mnie zaskoczyła) podczas pobytu w Kanadzie w 1987 roku.
Pani Szmelterowa mieszkała przy Długiej Grobli, niedaleko Bramy Żuławskiej, a Radysowie niedaleko, przy ul. Elbląskiej.
- Szmelter interesował mnie, bo znałem jego historię, wiedziałem też, że uciekł z kraju, bo był tu zagrożony aresztowaniem, a po kilku miesiącach spędzonych w obozie koncentracyjnym już nigdy nie chciał dać się zamknąć - opowiada Bogdan Radys. - Odbyliśmy kilka spotkań w gronie harcerskim, czasem wracaliśmy z nich razem, on do matki, ja do domu.
Krąg Harcerzy Wolnego Miasta Gdańska
Spotkania druhów przed i powojennych nabrały regularności, gdy w 1970 roku Hufiec Śródmieście otrzymał imię Alfa Liczmańskiego i zawiązał się Krąg Harcerzy Wolnego Miasta Gdańska, którego przewodniczącą przez wiele lat była Maria Ostrowska (komendantka Hufca i Chorągwi Harcerek w WMG).
Z kolei w 1979 roku działający w VIII Liceum Ogólnokształcącym szczep otrzymał imię Harcerzy WMG. Na jego zbiórkach bywali członkowie kręgu z Marią Ostrowską, oraz jego ostatni przewodniczący - Jerzy Pettke, który zmarł w 2007 r. jako jeden z ostatnich jego członków.
Biało - czerwona u dr. Miraua
Na Złaz Harcerzy WMG z okazji 50-lecia wybuchu II wojny światowej w 1989 r. - przybyło już niewielu przedwojennych druhów. Bogdan Radys był z nimi m.in. w Bazylice Mariackiej, ponieważ jeden z nich był organistą i demonstrował grę na tamtejszych zabytkowych organach. Kiedy przedwojenni druhowie rozmawiali między sobą, usłyszał m.in.: “Wiesz jakie pyszne flaki były u Szmeltera na dworcu?”, albo: “A pamiętacie, jak doktor Mirau wywieszał w każde święto biało - czerwoną flagę przy ul. Długiej, jedyną w potoku czerwonych płacht ze swastykami”?
Miłośnik polskiej historii w Wolnym Mieście nie byłby sobą, gdyby nie podłapał wątku flagi dr. Stefana Miraua. Prof. Andrzej Januszajtis, Elżbieta Grot z Muzeum Stutthof i Piotr Mazurek prezes Towarzystwa Przyjaciół Gdańska (harcerski wychowanek Bogdana Radysa) pomogli ustalić, że odważny lekarz i działacz harcerski (sam uwięziony w obozie, opiekował się w nim m.in. wycieńczonym młodym Szmelterem) przyjmował przy Długiej pod nr 20/21.
W 2010 roku od strony ul. Pocztowej, w miejscu w którym było boczne wejście do kamienicy, na wniosek Bogdana Radysa umieszczono pamiątkową tablicę (według jego projektu).
Harcerskie zaproszenie do Kanady
A Szmelter? W końcu zaprosił go do domu swojej matki na kawę. Ponad 80-letnia już Maria Szmelter była zachwycona widząc młodzieńca w mundurze wchodzącego do salonu. Niewiele osób już ją wtedy odwiedzało.
- Po tym jak ją poznałem, czasem wracając ze zbiórki, czasem z pracy, wpadałem na parę minut, żeby porozmawiać - wspomina Bogdan Radys. - A kiedy Kazik przyjeżdżał, służyłem mu samochodem, jeśli tego potrzebował. Gdy zaprosiłem go na zbiórkę mojej drużyny i zobaczył, jak wygląda nasze harcerstwo, musiał ocenić je na tyle dobrze, że zaproponował w komendzie Chorągwi w Kanadzie, żebym przyjechał i wniósł trochę nowej energii w ich działalność. Choć nie znałem angielskiego ani tamtejszych zwyczajów, jako młody, otwarty człowiek stwierdziłem: trzeba skorzystać z takiej okazji, może się nie powtórzyć.
Nie gwarantował socjalistycznego wychowania
I właśnie wtedy, podczas pierwszej (ale nie ostatniej) wizyty w Kanadzie, Bogdan Radys poznał przyszłego prezydenta RP na uchodźstwie.
“Skąd druh jest?” - to było pierwsze pytanie, jakie harcmistrz Ryszard Kaczorowski, przewodniczący ZHP poza granicami kraju, zadał przybyszowi z “komunistycznego” Gdańska. Gdy usłyszał odpowiedź, zapytał: “A znał druh starszych, przedwojennych instruktorów, np. druha Józefa Grzesiaka?”
- Znałem Grzesiaka, byłego komendanta naszej chorągwi, a moi harcerze opiekowali się nim na łożu śmierci. Oficjalnie był wówczas zapomniany, bo kontakt młodzieży z przedstawicielem dawnych dowódców był zakazany - tłumaczy Bogdan Radys. - Po odnowie ZHP w grudniu 1956 r. Grzesiak został komendantem Chorągwi Gdańskiej, ale po dwóch latach już go usunięto, bo nie gwarantował “socjalistycznego wychowania”. Kiedy w 1979 roku został patronem jedenastej drużyny w szczepie (ostatniej która przyjmowała imię) miałem problemy. Władze chorągwiane bały się następstw z góry. Harcerstwo starsze w szkołach średnich zwano wówczas “Harcerską Służbą Polsce Socjalistycznej”. Śmiałem się, że Grzesiak w grobie się pewnie przewraca, ale uważałem, że trzeba takich ludzi wyciągać na światło, by zachować pamięć o nich.
Kanadyjscy druhowie nic nie wiedzieli
Kiedy Ryszard Kaczorowski w 2008 roku otrzymał honorowe obywatelstwo Miasta Gdańska, Bogdan Radys poprosił Bogdana Oleszka, ówczesnego przewodniczącego Rady Miasta, o osobne spotkanie harcerzy z sędziwym harcmistrzem.
- Przypomniałem Kaczorowskiemu, że poznaliśmy się w Kanadzie, ale nie nawiązał do tego. Miał już wtedy 88 lat, może nie pamiętał, a zresztą takich spotkań miał pewnie tysiące - uznaje Bogdan Radys.
Nie wspomniał honorowemu obywatelowi, że przechowuje w domu, utrwalone na taśmie magnetofonu szpulowego, przemówienie Kaczorowskiego ze słynnego I ogólnoświatowego zlotu ZHP poza granicami kraju na Monte Cassino, który tamten prowadził w 1969 roku.
- Uroczystość emitowało radio Wolna Europa i stąd mam nagranie. To była dla nas wówczas duża sprawa - dodaje.
A do Kanady Bogdan Radys przywiózł nowe piosenki harcerskie, a przede wszystkim opowiedział piękną gawędę o Poczcie Polskiej w Gdańsku. Kanadyjscy druhowie nic na ten temat nie wiedzieli, znali tylko historię Westerplatte.
Pomnik oddany Gralathowi
Nietrudno się domyślić, komu zaproponowano funkcję przewodniczącego powstałej w 1992 roku Komisji Historycznej Chorągwi Gdańskiej ZHP. W 2000 roku do przewodniczącego przyszedł wysłannik Rady Miasta z pytaniem, czy harcerze nie mieliby nic przeciwko oddaniu pomnika harcerskiego przy Wielkiej Alei Lipowej Danielowi Gralathowi.
“Oddaniu” - ponieważ zaraz po wojnie położony między al. Zwycięstwa a Traktem Konnym głaz otoczony roślinnością przestał być pomnikiem fundatora Alei i tylko dlatego uniknął zniszczenia, jak wiele niemieckich monumentów w tamtym czasie, bo spodobał się harcerzom, którzy w miejsce usuniętej tablicy dla Gralatha umieścili swoją, poświęconą instruktorom z Wolnego Miasta Gdańska, którzy stracili życie w II wojnie światowej.
- Odparłem, że oczywiście oddamy, ale nie “za darmo”, bo monument o dwadzieścia lat dłużej upamiętniał harcerzy niż swego pierwotnego patrona - zaznacza Bogdan Radys. - Poprosiłem, by Miasto wybudowało nowy pomnik dla harcerzy Wolnego Miasta.
Trochę to trwało, ale w końcu przyszła zgoda na nowy pomnik w nowym miejscu. Bogdan Radys jest przekonany, że miał w tym swój udział jego wychowanek z harcerstwa Mieczysław Kotłowski - wówczas wicedyrektor Gdańskiego Zarządu Dróg i Zieleni: - Przed Komisją Kultury Rady Miasta, w której brałem udział z tej okazji, do harcerstwa przyznał się też ówczesny dyrektor ZDiZ, Romuald Nietupski - dodaje.
Chodząca historia
Pomnik stojący na Skwerze Harcerzy Polskich w byłym Wolnym Mieście Gdańsku (przy skrzyżowaniu Huciska i Wałów Jagiellońskich) ma formę symbolicznego drzewa ściętego gwałtownie przez wojnę - tak jak młode życie harcerzy. Inskrypcja głosi: “W hołdzie harcerkom i harcerzom pomordowanym w czasie II wojny światowej, tym którzy wskrzeszali z ruin nasz Gdańsk, instruktorom, wychowawcom pokoleń młodzieży harcerskiej, którzy odeszli na wieczną wartę! Czuwaj! Miasto Gdańsk 2003.”
- I to jest bardzo ładne, bo spaja klamrą przeszłość i współczesność - ocenia Bogdan Radys, który nota bene do dziś pozostaje przewodniczącym komisji historycznej Chorągwi Gdańskiej. - Pewnie dlatego, że trwam w harcerstwie od tylu lat, że sam już jestem chodzącą historią - śmieje się. - Głowa na szczęście jeszcze jako tako pracuje.
“Dziadkowie” na zlocie w 100-lecie ZHP
Państwo Radysowie wciąż zakładają mundury, uczestniczą w życiu harcerskim i w ważnych dla historii Gdańska rocznicach. Sznur instruktorski Bogdan Radys nosi już od ponad 60 lat, obecnie ten najwyższy rangą, skórzany - jako kierownik Wydziału Seniorów i Starszyzny Harcerskiej Głównej Komendy ZHP.
- Kiedy w 2018 roku na Wyspie Sobieszewskiej odbył się zlot w stulecie Związku, prowadziłem tam grupę 500 seniorów harcerzy z całej Polski. “Dziadkowie” nie mieszkali pod namiotami na zlotowym polu, jak młodzi, tylko w akademikach gdańskich uczelni i w schronisku szkolnym - wspomina to niepowtarzalne wydarzenie.
W zlocie uczestniczyła także Kasia - wnuczka Radysów, jedyna, spośród siedmiorga wnucząt, kontynuatorka harcerskiej tradycji w rodzinie, dzisiaj drużynowa w stopniu przewodnika i studentka UG. W ZHP działały natomiast wszystkie ich dzieci.
- Wojtek miał dwa lata kiedy był na pierwszym obozie harcerskim, pojechaliśmy wtedy we trójkę. Później różnie bywało… On i Beata byli drużynowymi w VI LO i angażowali się w swoim środowisku harcerskim. Maciek tylko nie zdążył być instruktorem - mówi Jadwiga Radys. - Wojtek ze swoją żoną Lucyną, tak jak my, poznali się w harcerstwie.
- Kiedy po wojnie odrodziło się w Polsce harcerstwo, wiedzieliśmy, że trzeba się dostosować, żeby przetrwało. ZHP było ewenementem w krajach dawnego bloku komunistycznego, bo nigdzie indziej skauting po wojnie już nie funkcjonował. Nasi szefowie na szczeblu wojewódzkim i ogólnopolskim musieli mieć akceptację PZPR (Polska Zjednoczona Partia Robotnicza - red.), w programach były zapisane hasła krzewienia ducha socjalistycznego, ale my, na dole, traktowaliśmy to z przymrużeniem oka. Robiliśmy po prostu harcerstwo: przeżywaliśmy przygody, poznawaliśmy kraj, pielęgnowaliśmy pamięć o bohaterach narodowych. To były nasze priorytety, tak jest do dziś w harcerstwie i to się nigdy nie zmieni.
Bogdan Radys
Harcmistrz Bogdan Radys, instruktor Chorągwi Gdańskiej Związku Harcerstwa Polskiego, pełnił w harcerstwie m. in. następujące funkcje: komendant Szczepu Harcerskiego im. Obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku, kierownik referatu Młodzieży Starszej w Hufcu Gdańsk-Śródmieście, członek Komisji Instruktorskiej i Komisji Stopni Instruktorskich w Gdańskiej Chorągwi ZHP, przewodniczący Sądu Harcerskiego.
Przez kilkanaście lat był prezesem Fundacji Rozwoju Zespołu Szkół Łączności w Gdańsku (obecnie - przewodniczący Rady Fundacji). Zasiada w Radzie Społecznej Centrum Pamięci o Polakach z Wolnego Miasta Gdańska im. Brunona Zwarry.
W lutym 2022 roku odznaczony został Medalem Stulecia Odzyskania Niepodległości przez prezydenta RP Andrzeja Dudę. Medal przyznawany jest Polkom i Polakom, którzy “od czasu odzyskania niepodległości przez państwo polskie w 1918 roku przyczyniali się do budowania i wzmacniania suwerenności, niepodległości, kulturowej tożsamości i materialnej pomyślności Rzeczypospolitej”.