Wszystko zaczęło się 3 stycznia 1965 roku w kultowym Cristalu - jednym z najelegantszych w tamtych czasach lokalu, otwartym we Wrzeszczu, przy ulicy Grunwaldzkiej 109 (dziś już nie istnieje).
- Nie pamiętam nic z tego dnia - przyznaje perkusista, wokalista i kompozytor Jerzy Skrzypczyk, współzałożyciel zespołu, obecny w nim do dziś. - Być może dlatego, że nie interesowały mnie wtedy sprawy organizacyjne. Gdybym przewidział, że tworzy się wtedy zespół, który będzie istniał tak długo i będzie tak wiele znaczył dla polskiej muzyki rozrywkowej, przykładałbym do tego spotkania większą wagę.
Pamięta natomiast, że Czerwone Gitary nie powstałyby, gdyby nie Pięciolinie - wymyślony przez gitarzystę Jerzego Kosselę i jednego z najlepszych w Polsce basistów Henryka Zomerskiego zespół, do którego zadań należało wyselekcjonowanie najlepszego składu muzyków, zebranie pieniędzy na zakup sprzętu i strojów scenicznych oraz wypracowanie repertuaru przyszłej formacji beatowej o niewiadomej jeszcze wtedy nazwie.
Pięciolinie zakończyły działalność 31 grudnia 1964 roku. Zaledwie trzy dni później miało miejsce spotkanie w Cristalu, w którym wzięło udział czterech muzyków Pięciolinii: Bernard Dornowski, Krzysztof Klenczon, Jerzy Kossela i Henryk Zomerski, a także Jerzy Skrzypczyk, Seweryn Krajewski i Franciszek Walicki. To spotkanie na zawsze zapisuje się w historii polskiej muzyki.
Następstwem tego wydarzenia była błyskawiczna popularność: w kwietniu 1965 roku Czerwone Gitary nagrywają po raz pierwszy dla Polskiego Radia, i jeszcze w tym samym roku występują w kultowym sopockim Non-Stopie, jedynym miejscu w Polsce, gdzie w okresie wakacji można było zobaczyć i posłuchać czołowych wykonawców rocka. Jesienią ruszają w swoją pierwszą trasę koncertową pod hasłem „Gramy i śpiewamy najgłośniej w Polsce”. Gdziekolwiek się nie pojawiają, publiczność na ich punkcie szaleje.
- Juras (przyp. red. Jerzy Kossela), tworząc Czerwone Gitary wzorował się na Beatlesach - przyznaje Skrzypczyk. - Ubieraliśmy się tak jak oni, mieliśmy takie same instrumentarium, sami prowadziliśmy koncert, mieliśmy nieco podobne osobowości, graliśmy kilka piosenek z ich repertuaru, ale też tak jak oni śpiewaliśmy swoje piosenki. Można więc było tutaj doszukać się podobieństwa, a przecież w Gitarach z biegiem czasu powstał duet autorski Krajewski - Klenczon, tak jak u Bitlów, Lennon - McCartney. Czy wreszcie smutna analogia - śmierć Lennona i Klenczona. Nie trudno o porównania. Zresztą, być porównanym do takiej gwiazdy, to zaszczyt.
W początkowej fazie popularności pojawiają się pierwsze roszady w składzie (towarzyszyć już będą przez cały okres działalności grupy). W grudniu 1965 roku z zespołu odchodzi Henryk Zomerski, a jego miejsce zajmuje wspomniany Seweryn Krajewski.
Co ciekawe, na pierwszych plakatach i zdjęciach zespołu nie ma jednak sylwetek i nazwisk Krajewskiego ani Jurka Skrzypczyka, ówczesnych uczniów szkoły muzycznej. Wynikało to z tego, że ujawnienie faktu ich występów w tzw. zespole „big-bitowym” było w owym czasie równoznaczne ze skreśleniem z listy studentów. Dla bezpieczeństwa obaj muzycy występowali więc pod pseudonimami: Krajewski jako Robert Marczak, Skrzypczyk jako Jerzy Geret.
Na kolejne duże sukcesy polskich Beatlesów nie trzeba było długo czekać. Kiedy niewiele ponad rok od powstania Czerwonych Gitar wychodzi ich debiutancki długogrający album, zatytułowany „To właśnie my”, rozchodzi się w nakładzie 160. tys. egzemplarzy (dziś ma status Złotej Płyty). Kilka miesięcy później druga płyta sprzedaje się w rekordowym nakładzie, 240 tys. sztuk.
- Przyczyn było pewnie kilka, ale myślę, że takie najważniejsze, to olbrzymia popularność zespołu The Beatles. Każdy kraj chciał mieć wtedy swoich Beatlesów, a skład Czerwonych Gitar mógł w jakimś stopniu sprostać temu zadaniu - mówi Skrzypczyk. - Nasze piosenki po prostu były łatwo przyswajalne i mówiły o sprawach naszych rówieśników i chyba stąd te Złote Płyty.
Te piosenki to m.in. „Anna Maria”, „Historia jednej znajomości”, „Takie ładne oczy”, „Nie zadzieraj nosa”, „Powiedz stary, gdzieś ty był", „Biały krzyż”. Śpiewa je cała Polska.
W styczniu 1969 roku w Cannes we Francji zespół odbiera trofeum „Midem” w postaci marmurowej płyty, w nagrodę za największą ilość sprzedanych płyt w kraju, z którego pochodzi zespół. Na festiwalu taką samą nagrodę otrzymała również grupa - a jakże - The Beatles.
Lata 70. muzycy spędzają koncertując w dawnym ZSRR, dawnej NRD oraz w USA. Z zespołu odchodzi Klenczon, a grupa znika z polskiej sceny na... 14 lat. Z zagranicznych występów wracają na dobre na polską estradę w 1991 roku. Kolejne zmiany w zespole i kolejne Złote Płyty - sukces fonograficzny drugiego w dorobku albumu Czerwone Gitary wielokrotnie powtarzają. W 2006 roku otrzymują Marmurowy Krążek - nagrodę „Polskich Nagrań” za największą ilość sprzedanych płyt w historii polskiej fonografii. W tamtym czasie polska grupa ma ich na koncie ponad 8 milionów.
Ten sukces jest tym bardziej zaskakujący, że początki grupy przypadły na trudne czasy w Polsce. Łatwo było podpaść i stracić, w najlepszym wypadku, szansę na karierę na długie lata.
- W tym czasie Czerwone Gitary tworzyły i grały muzykę określiłbym „nieprzeszkadzającą”, a więc aprobowaną przez ówczesne władze. „Takie ładne oczy” czy „Anna Maria” nikomu, niczym nie groziły. Nie mieliśmy tak zwanych „szlabanów”. A jeszcze na dodatek, i na szczęście, o popularności tych piosenek decydowała publiczność - mówi Skrzypczyk, ale przyznaje, że chyba nikt nie przewidział tak dużej popularności Czerwonych Gitar.
Gitar, które o mały włos nie nosiłyby nazwy od koloru instrumentów, na których grali członkowie zespołu. - Była alternatywna nazwa: Maskotki. Już wyobrażam sobie dzisiaj siebie jako Maskotkę... Dziękować Franciszkowi Walickiemu, że „wpadł” na „Czerwone Gitary”.
Najważniejszy moment w historii zespołu, zdaniem Jerzego Skrzypczyka? - To było wtedy, kiedy ten „moment” zamienił się na trwającą 53 lata historię zespołu. I dlatego w imieniu Czerwonych Gitar, bardzo dziękuję za to, ze przez tyle lat wspieraliście nas przyjaznym uśmiechem.