Do wypadku doszło na wysokości posesji przy ul. Małomiejskiej 37. Huk był taki, że mieszkańcy wybiegli z pobliskich domów. Ktoś wezwał służby ratownicze. Ludzie patrzyli, jak strażacy wyjmują z auta kobietę w wieku około 35 lat. Pogotowie zabrało ją na sygnale.
- Szybko to poszło, bo drzwi z obu stron dały się otworzyć, nie były zakleszczone - mówi jeden ze świadków.
Do prawdziwej tragedii nie doszło chyba tylko dzięki temu, że wszystko wydarzyło się w niedzielę, o dość wczesnej porze. Auto jechało “z górki”, od strony Oruni Górnej. Najpierw przeleciało na drugą stronę jezdni, gdzie uderzyło w pień przydrożnego drzewa. Następnie odbiło się od drzewa i ponownie przeleciało - tym razem przez całą szerokość ulicy - i koziołkując znalazło się na chodniku. Stanęło na dachu.
- Gdyby ktoś akurat szedł chodnikiem, nie byłoby czego zbierać - mówią świadkowie. - Jakby w tamtej chwili przejeżdżał tędy jeszcze jakiś inny samochód, to też byłoby strasznie. Diabli wiedzą dlaczego uderzyła w to drzewo. Wolno nie jechała. Może na jezdnię wyskoczył jakiś pies albo kot?