• Start
  • Wiadomości
  • Gdańszczanin i Paszporty POLITYKI. Stefan Wesołowski z nominacją do prestiżowej nagrody

Gdańszczanin i Paszporty POLITYKI. Stefan Wesołowski z nominacją do prestiżowej nagrody

Stefan Wesołowski otrzymał nominację do nagrody Paszport POLITYKI 2017, w kategorii Muzyka popularna, za album „Rite of the End” - trzeci solowy w karierze. Tworzy muzykę dekadencką, nieco mroczną, bardzo plastyczną i poruszającą wyobraźnię. We wtorek, 9 stycznia, nagrody nie zdobył, ale już sama nominacja jest cenionym wyróżnieniem. Poniżej wywiad ze Stefanem Wesołowskim, który przeprowadziliśmy kilka dni wcześniej.
09.01.2018
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Stefan Wesołowski, gdański kompozytor

Anna Umięcka: - Można powiedzieć, że początki pana twórczości sięgają muzyki sakralnej, bo pierwszy utwór skomponował pan dla o.o. dominikanów. Jak doszło do współpracy 16-latka z tego typu mecenasem?

Stefan Wesołowski: - W dość naturalny sposób. Byłem wtedy aktywny w środowisku okołodominikańskim, razem z grupą przyjaciół śpiewaliśmy dawne pieśni wielogłosowe i chorał. Któregoś razu opracowałem utwór, do którego nie mieliśmy zapisu nutowego, a jedynie nagranie - po tym ówczesny duszpasterz akademicki o. Cyprian Klahs OP zasugerował mi, żebym spróbował może napisać coś swojego. Przyniósł mi starożytną poezję chrześcijańską, teksty ojców kościoła i tak się zaczęło. Nie działało to wtedy na zasadzie mecenatu, ale kilka lat później dominikanie zamówili u mnie utwór, który stał się moim debiutanckim albumem ("Kompleta").

Kiedy słucha się pana ostatniej płyty “Rite of the End” od razu uruchamia się wyobraźnia. Ja miałam przynajmniej dwa szybkie skojarzenia. Pierwsze - patrzę na miasto z ostatniego piętra wieżowca - bo jest w niej (muzyce) spokój, ale u postaw cały czas słychać odległy szum żyjącego organizmu, ludzkiego zbiorowiska. Drugie - stoję pośrodku ogromnej katedry, jak u Bagińskiego, czując pokorę i dostojność tego miejsca. Czy pracując nad materiałem wyobraża pan sobie różne obrazy czy też dobiera pan środki to zaplanowanego nastroju utworu? A może ponosi pana sam proces komponowania?

- Cieszy mnie i intryguje to, że ten materiał pobudza myślenie i każdy może wyobrażać sobie coś innego. Moje albumy są takimi trochę aktami ekspresji mojej wyobraźni, tyle że możliwie ujarzmionej, poukładanej w spójną całość i w miarę zrozumiałej dla innych. Gdyby ktoś bezbronny i nieprzygotowany wpadł do mojej głowy, to mógłby się w tym wszystkim pogubić, czasem ja sam się gubię.

Myślę, że gdyby ktoś chciał sfilmować jeszcze raz “Solaris” Lema, pana muzyka byłaby idealną ścieżką dźwiękową dla takiego projektu. Opis szkarłatnego oceanu był bardzo sugestywny. Czy podjąłby się pan takiego zadania?

- Pewnie że bym się podjął, jeśli tylko widziałbym, że może powstać dobry film. Napisać muzykę do "Solaris" byłoby wspaniałą przygodą. Uwielbiam pisać muzykę do filmów, bo w ogóle uwielbiam kino. To jest ekscytujące - być częścią machiny, która łączy tyle dziedzin i ma taki wpływ na powszechną wyobraźnię.

Pytałam o film, bo ma pan już doświadczenie w tej dziedzinie - stworzył pan główny motyw muzyczny do filmu “Listen to Me Marlon” o Marlonie Brando w reżyserii Stevena Rileya. Jak doszło do współpracy z brytyjskim reżyserem i jak pan wspomina tę pracę?

- Do współpracy doszło dzięki pracy moich brytyjskich agentów z Mute Song. Stevan Riley miał już właściwie ukończony film, kiedy stwierdził, że brakuje mu przewodniego motywu muzycznego. Ludzie z Mute pokazali mu moje rzeczy i zdecydował się zaproponować mi napisanie tego motywu. To było moje pierwsze poważne zlecenie na taką skalę. Co wieczór odpalam sobie jakiś film, który zaczyna się czołówką Warner Brothers czy Columbii i zawsze mam wtedy gęsią skórkę. I tutaj nagle moja muzyka jest pierwszą rzeczą, którą słychać chwilę po fanfarze Universal Pictures i to w filmie o Marlonie Brando.

Czy przyjął pan propozycję ze względu na Brando czy reżysera? I czy przyjmując propozycje ważny jest dla pana sam temat czy współautorzy przedsięwzięcia?

- W tej propozycji wszystko się zgadzało, byłbym głupi gdybym odmówił! Oczywiście, przy selekcji propozycji wszystkie te wymienione rzeczy mają znaczenie, a kiedy wszystkie spotykają się w takiej jakości, to mówimy o opcji z gatunku wymarzonych.

Trójmiasto jest dobrym miejscem do tworzenia? Czy tylko portem, z którego łatwo wypłynąć na inne muzyczne morza? Od początku związał się pan z zachodnimi wytwórniami, wydaje pan płyty u zachodnich producentów. A może to konsekwencja ukończenia francuskiej, nie polskiej Akademii Muzycznej?

- Co do uczelni to muszę sprostować - ja chodziłem do gdańskiej Akademii Muzycznej, ale jej nie ukończyłem. Academie Musicale de Villecroze była natomiast rodzajem kursu mistrzowskiego, stypendium, które otrzymaliśmy z triem od paryskiej fundacji Anne-Marie Schlumberger. Wspaniała, rozwijająca sprawa. Pracowaliśmy w klasie kameralnej legendarnego pianisty Emanuela Axa. Natomiast, zupełnie mi nie przeszkadza i nie ogranicza mieszkanie i funkcjonowanie w Gdańsku. Wręcz przeciwnie, uwielbiam moją pracę za to, że mogę pracować przy wspaniałych rzeczach i jeździć pracować przy nich na całym świecie, a później wracać do mojej spokojnej, dobrej enklawy między Bałtykiem a głębokim lasem.

W wywiadzie dla trojmiasto.pl powiedział pan: “Nowy krążek [od red.: “Rite of the End”] to kontynuacja eksploracji tej samej przestrzeni muzycznej, która była na "Liebestod”. Nazwa nawiązuje do angielskiej nazwy "Święta Wiosny" Igora Stravinskiego. To próba opowiedzenia pięknej historii, ale w atmosferze zniszczenia, śmierci i rozkładu”. Jak pan myśli, skąd w gdańskich, trójmiejskich artystach tyle “śmiertelnych” odniesień, takiego klimatu, który pan opisał? Jakub Knera, dziennikarz muzyczny, nazywa to nawet “gdańską szkołą śmierci". Zalicza do niej zespoły takie jak: "Nagrobki", "Trupa Trupa", kompozytora Michała Jacaszka i pana.

- Nie wiem, naprawdę :) Wiem tylko, że lubimy siebie nawzajem i często się spotykamy i rozmawiamy. Jesteśmy chyba dość duchowymi ludźmi, ale koniec końców, decydujące są jakieś zupełnie prywatne potrzeby artystyczne, które u każdego nas w gruncie rzeczy są inne, mają inne źródła i kontekst.

Ubiegły rok w pana karierze to rok wyróżnień - pana płyta otrzymała tytuł Płyty Roku w "Gazecie Wyborczej", nominację do "Paszportów Polityki”. Chcę zapytać o pana marzenia zawodowe? Co dla pana jest Oscarem w muzyce?

- Sam Oscar byłby już zupełnie w porządku:) No, a poważnie mówiąc, najważniejsze, żeby moja muzyka miała nieprzemijalną, odporną na mody jakość. To jest moją największą ambicją artystyczną.

Tygodnik Polityka nagrody kulturalne przyznaje od 25 lat. Listę nominowanych tworzą krytycy z siedmiu dziedzin. Płyta “Rite of the End” trzymała już tytuł Płyty Roku w plebiscycie "Gazety Wyborczej" w 2017. 


TV

Mniej bruku - więcej drzew!