|
Aż 52 obozy internowania w zakładach karnych, aresztach oraz przystosowanych na te potrzeby ośrodkach wypoczynkowych – miały pomieścić internowanych działaczy opozycji antykomunistycznej. W wieloosobowych salach, borykając się z wieloma brakami, bez wieści od rodzin, internowani próbowali nie tracić tego czasu.
Zatrzymania
W trybie decyzji administracyjnej komendanta milicji, na podstawie podejrzenia, że obywatel mógł w przyszłości nie przestrzegać prawa, bez jakiejkolwiek możliwości odwołania i bez wskazania czasu trwania odosobnienia, władza pozbawiła wolności ok. 10 tys. osób.
Zatrzymań dokonywano na podstawie list osób przeznaczonych do internowania, często według bardzo zbliżonego scenariusza. W nocy do drzwi mieszkania pukali funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej w asyście oficerów Służby Bezpieczeństwa, nierzadko siłą włamywali się do środka i demolowali mieszkanie, przestraszonych członków rodzin pozostawiano bez słowa wyjaśnienia.
Za niespełna dwa tygodnie miały być święta Bożego Narodzenia.
– Mama idzie do więzienia, ale pamiętajcie, że nie zrobiła nic złego – Maria Kokot zawołała na pożegnanie do czwórki dzieci, kiedy jeszcze przed północą wyprowadzano ją z domu.
Była sekretarzem Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej i Książnicy Miejskiej w Toruniu, została internowana za utrzymywanie kontaktów z działaczami antysocjalistycznymi, otwarte negowanie decyzji partii i rządu oraz wrogi stosunek funkcjonariuszy MO i SB. Najmłodsze z dzieci miało pięć lat.
Grudzień 1970. Co tak naprawdę wtedy wydarzyło się na ulicach Gdańska
Sienniki czy pościel
Większość szeregowych opozycjonistów trafiło na czas internowania do więzień, spali na siennikach i jedli kaszankę.
„Cela 18 m, cztery rzędy prycz po trzy, nas 11 w celi. W kącie kibelek i zlew z zimną wodą. 11 chłopa w takich warunkach” – wspominał dla Polskiego Radia Jacek Knap, były wiceprzewodniczący Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” w Zakładach Mechanicznych im. Marcelego Nowotki w Warszawie, internowany w Białołęce, gdzie działały areszt śledczy i zakład karny.
Niektórzy intelektualiści i artyści mieli więcej szczęścia – mniej liczne cele, pościel, a na śniadanie bywała i szynka. Przetrzymywano ich np. w ośrodkach wypoczynkowych przemianowanych na miejsca internowania. Andrzej Drawicz – krytyk literacki, eseista, historyk literatury rosyjskiej, tłumacz, internowany przez blisko rok – mówił o czasie spędzanym w takich miejscach – „wczasy pod lufą”.
– W Iławie bito, u nas w Jaworzu nie, siedzieli tam intelektualiści. Z nami się po prostu pieszczono – Antoni Pawlak, poeta i publicysta, pod kluczem od grudnia 1981 do lipca 1982 w ośrodkach internowania w Białołęce, Jaworzu i Darłówku, opowiadał „Gazecie Wyborczej”.
„Dziennik z internowania” Władysława Bartoszewskiego dostarcza bardzo wiele szczegółów o Jaworzu. Były wykłady samokształceniowe, konkurs brydżowy i tulipany dla pani kierowniczki kuchni na Dzień Kobiet, za które zrewanżowała się sernikiem.
Daleki to obraz rzeczy od świadectwa z Zakładu Karnego w Potulicach, jakie daje Stanisław Wajsgerber, doradca prawny NSZZ „Solidarność”, uczestnik głodówek protestacyjnych, autor tekstów do pism podziemnych przemycanych jako grypsy: „Obóz był o powierzchni około kilkuset hektarów. Mieściło się w nim kilkuset więźniów. Otoczony był potrójnym ogrodzeniem. Wewnątrz obozu ustawiono baraki. W barakach tych zamieszkiwali skazani, no i my, internowani. Cele były zamykane na klucz i dwie potężne zasuwy. Gdy wyobrazimy sobie całość tego pobieżnego opisu, rodzi się prawdziwy obraz obozu koncentracyjnego”.
Zamknięci w Jaworzu protestowali przeciw dzieleniu internowanych na lepszych i gorszych, chcieli być traktowani na równi z innymi, nie mając wątpliwości, że władza w ten sposób chce skłócić opozycję.
|
Od pobudki do ciszy nocnej
Zgodnie z zarządzeniem komendanta w ośrodku internowania w Strzebielinku pod Wejherowem dzień rozpoczynał się pobudką o godzinie 7.00. Przez następne pół godziny był czas na toaletę i sprzątanie cel, potem śniadanie. W godz. 8.00–13.00 – „spacery, zajęcia własne w pomieszczeniach mieszkalnych, zajęcia świetlicowe i inne przewidziane w regulaminie”. Między 13.00 a 14.00 obiad, potem do 18.00 powtórka ze spacerów i zajęć własnych, kolacja i znów zajęcia własne. Apel wieczorny o 21.00, a cisza nocna od 22.00.
Monotonię codziennej egzystencji urozmaicano na wiele sposobów – internowani wzajemnie uczyli się języków obcych, czytali książki wypożyczone z więziennej biblioteki, dbali o kondycję fizyczną. Edmund Kostrzewski, internowany w obozie w Potulicach, pisał w liście do syna: „Tutaj życie płynie monotonnym więziennym torem. Trochę szachów, trochę radia i lektury, rozmów i dyskusji”. Na nieco bardziej szczególne formy spędzania wolnego czasu wskazuje z kolei Andrzej Rozpłochowski, internowany w Uhercach, w Bieszczadach: „W obozie zapanowała moda na wyrabianie pamiątek z monet. Wypiłowywaliśmy z nich krzyże albo, zachowując owal, wygładzaliśmy ich jedną lub obie strony, po czym umieszczaliśmy na nich teksty i rysunki – z całości tworzyliśmy okolicznościową biżuterię lub medale, czasem na łańcuszkach”.
Kobiety internowane w Darłówku dziergały swetry, wyszywały, malowały. Nadawano także niemal mistyczny sens codziennym czynnościom, czyniąc z nich swoiste rytuały. Wiktor Woroszylski, pisarz i poeta, internowany w obozie w Białołęce, Jaworzu i Darłówku wspominał: „Parzenie herbaty jest tutaj wielkim rytuałem. Herbata w niewoli czy więzieniu ma dużo większe znaczenie niż w normalnym życiu, tak to przynajmniej odczuwam”.
Oddano hołd ofiarom stanu wojennego w Polsce. WIDEO i ZDJĘCIA
Rozłąka
Najbardziej przejmujące świadectwa z internowania dotyczą rozłąki z bliskimi, tęsknoty za dziećmi i współmałżonkami. Na zewnątrz toczyło się życie – rodziły się dzieci, umierały matki…
Maria Kokot, która wraz z trzema innymi kobietami z Solidarności trafiła do więzienia w bydgoskim Fordonie, pisała do męża: „Kochany. Dziękuję za paczkę, którą otrzymałam wczoraj. Ciekawa jestem, czy Patrycja jest już zdrowa, czy byłeś z nią u lekarza… Za oknem mamy spacernik, a dalej mur i czerwony dom. Karmimy ptaki czym się da. Czytamy książki… […] Ciekawa jestem, czy zorientowałeś się w tych kartkach i wykupiłeś, co trzeba, a przede wszystkim mięso? Przypuszczam, że tak, bo ta kiełbasa, którą mi przysłałeś, jest chyba z tych kartek, co? Nie zostawiaj nigdy dzieci samych w domu!!! Pamiętaj o tym”.
Świadectwa kobiet z obozu internowania w Gołdapi są pełne lęku, niepokoju i obaw o przyszłość. Mimo iż warunki życia były tam o wiele lepsze niż w więzieniu w bydgoskim Fordonie, nic nie było w stanie ukoić tęsknoty działaczek Solidarności za wolnością. Maria Rehorowska, z wykształcenia nauczycielka polonistka, przetrzymywana w Ośrodku Odosobnienia w Nisku i Gołdapi, wspomina, że antidotum na sytuację przymusowej izolacji stanowiła pieśń religijna. „Nasz śpiew nie tylko pomniejszał niepewność naszego jutra, ale i koił tęsknotę za tym, co szlachetne pozostało w naszej Ojczyźnie. Piosenka konsolidowała naszą opozycyjną zbiorowość, a nawet pomniejszała udręki służbowe pilnujących nas żołnierzy” – wspominała.
Pocieszenie
Nie tylko internowane w Gołdapi działaczki Solidarności szukały pocieszania w religii. W obozie odosobnienia w Potulicach internowani także od pierwszych dni domagali się kontaktu z duchownymi oraz odprawiania mszy świętych. Jacek Stankiewicz, internowany w Ośrodku Odosobnienia w Strzebielinku i Potulicach, uczestnik czterodniowej głodówki, zapisał w pamiętniku: „Msza, wspólny śpiew, powszechna komunia to konieczny zastrzyk siły. Taka msza za kratami zdaje się mieć moc znacznie większą niż odprawiana w normalnych warunkach, w kościele. Większość z nas tak to właśnie odbiera”.
„Nastroje u nas falują – od nadziei do zwątpienia” – 19 grudnia odnotowują Andrzej Drzycimski, historyk i publicysta, oraz Adam Kinaszewski, prawnik i filmowiec, których połączyła jedna cela w Strzebielinku. W innym miejscu zauważają: „Niektórzy wyraźnie gasną. Brak im humoru, energii, którą przywieźli w pierwszych dniach. Są tacy, którzy okazują […] wyraźną niechęć do spacerów, potrafią przespać całą noc”.
Halina Mikołajska, aktorka i reżyserka, internowana w Jaworzu, Gołdapi i Darłówku, miała podobne doświadczenia: „Trudno to wytłumaczyć, dlaczego człowiek pozbawiony wolności, po względnie niedługim czasie, czuje inaczej niż człowiek na wolności, chociażby nawet ograniczonej terrorem. Człowiek w więzieniu cierpi częstokroć z przyczyn nie do wyjaśnienia, które wydawać się mogą niewiarygodnie błahe. W gruncie rzeczy cierpi na siebie samego i na swoje otoczenie i jego niezsynchronizowane z nim wady i nawyki”.
Ostatnie osoby opuściły ośrodki odosobnienia w przeddzień świąt Bożego Narodzenia 1982 roku. Niektórym władze zmieniły internowanie na tymczasowe aresztowanie i pozostawiły ich w więzieniach do czasu procesu.
Autorka: dr Judyta Bielanowska, Wydział Naukowy ECS
Teksty i zdjęcia pochodzą z gazety jubileuszowej „GDAŃSK PAMIĘTA”, wydanej przez ECS w grudniu 2021 r.
|