Pani Emilia była w sytuacji mocno podbramkowej. Sama, w lokalu socjalnym, z dwójką małych dzieci.
- Co z nami będzie, czeka nas eksmisja na bruk? - zastanawiała się po tym, jak wszyscy lokatorzy otrzymali wypowiedzenie mieszkania przy Grunwaldzkiej 597. Nowy, prywatny, właściciel nie chce, by była to kamienica czynszowa - ma inne plany wobec tego budynku.
Wydział Gospodarki Komunalnej Urzędu Miejskiego w Gdańsku (WGK) w ramach przedłużenia umowy najmu zaproponował pani Emilii lokal socjalny na Przeróbce, ale nie skorzystała. Potem przyszła druga propozycja i wtedy już nawet się nie namyślała.
- Piękne mieszkanie po remoncie kapitalnym - mówi. - We Wrzeszczu, w dobrym punkcie. 36 metrów kwadratowych, jest i kuchnia, i łazienka… W ogóle nie ma porównania z tym, co było na Grunwaldzkiej 597. Jest o niebo lepiej.
- Szkoda, że inni mieszkańcy nie skorzystali z naszej propozycji, którą złożyliśmy - mówi Sławomir Kiszkurno, dyrektor WGK. - Mogli mieć już spokój, podobnie jak pani Emilia.
Gdy ze starego domu przy Grunwaldzkiej 597 wyprowadziła się pani Emilia z dziećmi, było tam jeszcze siedem mieszkań zajętych przez lokatorów.
Pani Gizela wychodzi z kłopotów
W listopadzie WGK ponowiło swoją propozycję wobec lokatorów pozostałych sześciu mieszkań (w budynku jest jeszcze pięć innych, ale nie są zasiedlone). Na spotkanie z urzędnikami przyszła tylko połowa z nich.
- Jeśli chcą państwo skorzystać z pomocy Miasta, tak jak pani Emilia z dziećmi, konieczne będzie podpisanie stosownych dokumentów do końca listopada - wyjaśnił dyr. Kiszkurno. - Potem zmieniają się przepisy i Miasto będzie miało mocno ograniczone możliwości udzielenia pomocy, dlatego zachęcam do skorzystania z niej teraz.
Skorzystała pani Gizela, lat 72, która w domu ma obłożnie chorego męża. Dostała dwie propozycje - na Oruni i we Wrzeszczu. Wybrała tę drugą. Prawdę mówiąc, nie wierzyła że Miasto udzieli jej pomocy. Nikt niczego nigdy jej nie dał, życie miała ciężkie. Rodzice poznali się w 1945 roku, jako robotnicy przymusowi w Niemczech. Mama szybko umarła, a ojciec znalazł sobie nową żonę i oddał małą Gizelę do domu dziecka. Dorosła, zatrudniła się w Gdańsku, w zakładzie mechanizacji rolnictwa i tam przepracowała większość życia. I na stare lata taki stres: wyrzucą z domu, z chorym mężem? Całe szczęście, że Miasto jednak pomogło.
Bardzo możliwe, że z pomocy skorzysta też pan Andrzej. 46 lat przepracował jako kolejarz, ma dobrą emeryturę. Jakoś zagubił się w życiu, dostał od sądu nakaz eksmisji bez prawa do lokalu socjalnego. Gdy dostał zawiadomienie o eksmisji, nie mógł spać po nocach - jak wszyscy pozostali. I co dalej? Urząd Miejski w Gdańsku (UMG) wyjaśnił, że prawa do lokalu socjalnego wprawdzie nie ma, ale wysokość otrzymywanej emerytury kwalifikuje go do uzyskania mieszkania w TBS-ach.
Na spotkanie z przedstawicielami UMG i nowego właściciela przyszło jeszcze rodzeństwo, które zajmuje wspólne mieszkanie w domu przy Grunwaldzkiej 597. On pracuje w oliwskim zoo. Ona - jest fryzjerką. Porozmawiali, ale ostatecznie nie zdecydowali się na wypracowane wspólnie rozwiązanie. Podobnie jak pozostali lokatorzy, chcą postawić na swoim: niech nowy właściciel budynku pozwoli im dalej mieszkać tam gdzie są, albo niech im kupi w ramach rekompensaty naprawdę porządne mieszkania, a nie jakieś tam lokale socjalne, proponowane przez Miasto.
1,8 miliona złotych w pół roku
Wszystkie kłopoty lokatorów zaczęły się w połowie października 2015 r. Prezes Robotniczej Spółdzielni Mieszkaniowej “Budowlani” sprzedał wówczas posesję, na której stoi budynek oznaczony adresem Grunwaldzka 597. Zbył tę nieruchomość razem z mieszkańcami, niczym XIX-wieczny ziemianin, który według swego uznania mógł sprzedać wieś razem z ludnością. Prezes zasłania się teraz zgodą na sprzedaż - udzieliło mu taką zgodę Walne Zgromadzenie Spółdzielni. A on później zrobił to, co zrobił.
- Dlaczego nie przyszedł do nas, lokatorów, z pytaniem, czy nie chcemy odkupić tego domu od spółdzielni - mówi Krzysztof Krasa, który na parterze domu przy Grunwaldzkiej 597 mieszka od ponad 30 lat i wychował tutaj dwie córki. - Przecież nie jesteśmy niewolnikami, powinniśmy mieć prawo pierwokupu. Sprzedał nas wszystkich za 400 tysięcy złotych. Mój Boże, przecież to jest cena jednego większego mieszkania w nowym bloku. Wzięlibyśmy kredyt i kupili ten dom, ale nikt nam niczego nie zaproponował.
Gdańska Prokuratura bada teraz, jakie były powody, dla których prezes spółdzielni właśnie tak się zachował. I czy nie miał w tym swojego prywatnego interesu. Sprawa wygląda co najmniej dziwnie: najpierw prezes sprzedał tę nieruchomość za 400 tys. zł prywatnej firmie, a po pół roku ta prywatna firma znalazła nowego nabywcę i odsprzedała całość za 2,2 mln zł. Wygląda to na działanie nie tylko na niekorzyść lokatorów Grunwaldzkiej 597, ale i samej Robotniczej Spółdzielni Mieszkaniowej “Budowlani”. Wystarczy proste działanie arytmetyczne: od kwoty 2,2 mln zł odejmij 400 tys. zł, a stanie się jasne, że do spółdzielczej kasy wpłynęło dużo mniej pieniędzy niż wpłynąć mogło.
Prezes broni się, że sprzedał samą działkę, bez budynku, który nigdy nie był własnością spółdzielni. Fakty są jednak takie, że Gdańska Robotnicza Spółdzielnia Mieszkaniowa “Budowlani” figuruje w księdze wieczystej jako użytkownik wieczysty gruntu i właściciel budynku.
Skomplikowany spadek po PRL-u
Dom jest stary, poniemiecki, z 1936 roku. Co więcej - od kilkunastu lat ma status zabytku, jako część zabudowy Starej Oliwy. W czasach głębokiego PRL-u (maj 1970 r., krajem rządził jeszcze towarzysz Władysław Gomółka, ps. “Wiesław”) komunistyczne władze wymyśliły, że podarują Robotniczej Spółdzielni Mieszkaniowej “Budowlani” teren z kilkoma starymi domami. Plan działania był taki, że spółdzielcy stare budynki wyburzą i postawią tam piękne i nowoczesne - jak wówczas uważano - wielopiętrowe bloki mieszkalne. I tak zresztą się stało, ale z jednym wyjątkiem: Domu przy Grunwaldzkiej 597 nie wiedzieć czemu nie wyburzono. Mijały dziesięciolecia, a on stał pośród wysokich bloków, na działce należącej do spółdzielni.
PRL to był dziwaczny ustrój, jeśli chodzi o prawo własnościowe. Dom stał na działce spółdzielni, ale spółdzielnia nie miała ochoty nim administrować. Obowiązek ten spoczywał więc na przedsiębiorstwie gospodarki komunalnej. I z takim galimatiasem prawnym lokatorzy Grunwaldzkiej 597 weszli w nową Polskę, tę, która została po upadku PRL. Ich dom wciąż stał na działce należącej do Robotniczej Spółdzielni Mieszkaniowej “Budowlani”, ale zarządzała nim już gmina Gdańsk, powołana do życia w wyniku reformy samorządowej 1990 r. Mieszkania były administrowane na podobnych zasadach jak komunalne - choć de facto komunalne nie były. Lokatorzy wpłacali czynsz do kasy Miasta i nikomu nie przeszkadzał taki stan rzeczy, aż do czasu, gdy prezes spółdzielni mieszkaniowej postanowił, że chce spółdzielczą własność sprzedać.
Najpierw propozycję nabycia nieruchomości przy Grunwaldzkiej 597 spółdzielnia skierowała do Urzędu Miejskiego w Gdańsku. Miasto nie było jednak tym zainteresowane. Budynek zabytkowy, wymagający kapitalnego remontu pociągnąłby za sobą tylko wydatki z samorządowej kasy.
Następny ruch prezesa spółdzielni - sprzedaż nieruchomości prywatnemu nabywcy - postawił lokatorów w dramatycznej sytuacji i uwikłał Miasto w konflikt. Gdy prywatny właściciel postanowił wypowiedzieć umowy najmu lokali, to Miasto jako administrator przymusowy miało obowiązek obwieścić mieszkańcom tę decyzję. I zrobiło to na piśmie, korzystając z urzędowej formuły: „ zgodnie z Poleceniem Prezydenta Miasta Gdańska będziemy przekazywać lokale nowemu właścicielowi”. Co mogli pomyśleć sobie przerażeni lokatorzy? Że to prezydent Gdańska wyrzuca ich z domu. A ponieważ Polska jest krajem, gdzie na bliźnich łatwo rzuca się podejrzenia i oskarżenia - dostało się prezydentowi Adamowiczowi, że pewnie sprzedał dom na spółkę z prezesem spółdzielni i ciekawe, ile z tego dostał.
Na pierwszym piętrze, od strony Grunwaldzkiej, ktoś wywiesił białe prześcieradło z wymalowanym tekstem: “Kamienica z działką i mieszkańcami sprzedana przez Miasto Gdańsk z polecenia prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza i prezesa spółdzielni za 400 tys. Sprawę bada prokuratura pomocy!”.
Tekst pewnie zgodny z odczuciami mieszkańców, ale niezgodny z faktami.
- Może należałoby go nieco poprawić?
- Nie wiemy kto go tam zawiesił, więc nie będziemy go ruszać - mówi Krasa. - Niech tak zostanie.
Załatwić na swoich warunkach
Państwo Krzysztof i Marianna Krasowie proponują, żeby każdy spróbował postawić się na ich miejscu. Mieszkają przy Grunwaldzkiej 597 od kilkudziesięciu lat. Stary, zdekapitalizowany budynek, żadne luksusy, ale wyremontowali ten swój lokal, zainwestowali niemałe pieniądze w jego urządzenie. Mieli poczucie, że to jest ich miejsce na ziemi. Płacili regularnie czynsz. Wychowali dwie córki - dziś dorosłe gdańszczanki. Tutaj są ich wspólne wspomnienia, chrzciny, święta, radosne i mniej radosne dni. I nagle poinformowano ich, że mają się wynosić, bo zostali potraktowani jak niepotrzebny mebel - ktoś ich sprzedał razem z domem. Najpierw nieprzespane noce, nerwy, strach, że pukanie do drzwi przyniesie jakąś niemiłą niespodziankę. Potem gniew i upór, że nie dadzą się ot tak wyprowadzić ze swoich mieszkań.
Jest im wszystko jedno kto to zrobił. Chcą, by naprawiono ich krzywdę. Najlepiej, żeby prokuratura posadziła winnych i unieważniła transakcję sprzedaży domu. Nie bardzo wiedzą, czy to ostatnie jest możliwe, ale przecież w Warszawie komisja ds. afery reprywatyzacyjnej różne transakcje unieważnia.
- To są podobne sprawy - przekonują. Nie chcą słyszeć, że podobieństwa tutaj nie ma.
Poza tym jeszcze jedna siła dodaje im otuchy - dziennikarze, którzy chętnie opisują ludzką krzywdę. Raz nawet dom przy Grunwaldzkiej 597 był tematem popularnego programu Elżbiety Jaworowicz. I co? Podziałało. Prokuratura, która wcześniej umorzyła sprawę, tym razem wzięła się za nią jeszcze raz i prowadzi śledztwo.
Nie da się ukryć, że Grunwaldzka 597 to ciekawy temat, szczególnie dla dziennikarzy z prawicowych i rządowych mediów. Z ich artykułów i programów telewizyjnych Polacy dowiadują się, że prezydent Adamowicz - przeciwnik polityczny Prawa i Sprawiedliwości - wcale nie jest takim dobrym gospodarzem miasta, jakby to wynikało z rozwoju Gdańska w ostatnim dziesięcioleciu i nagród, które zdobywa. Bo gdyby był, umiałby przecież obronić lokatorów z Grunwaldzkiej 597.
- Przydałaby się komisja do sprawy wyjaśnienia sprzedaży naszego domu, jak w Warszawie - mówią Krasowie.
Teraz czekają, co będzie dalej. Nie skorzystali z zaproszenia przedstawicieli UMG na rozmowę, bo nie chcą od Miasta żadnej łaski. Chcą po prostu mieszkać u siebie. Nowy właściciel domu musi się z nimi liczyć. A jeśli nie - to zobaczy, co z tego wyniknie.