Od miesiąca mieszkańcy bloku szukali pomocy. Szopy nie były uciążliwe, część lokatorów po prostu je polubiła i dokarmiała ich matkę. Trzeba było jednak coś zrobić, by zwierzętom nie stała się krzywda. Małe baraszkowały na dachu i zdarzało się, że spadały z drugiego piętra. Mieszkańcy Straż Pożarna próbowała odłowić je, ale bezskutecznie. Opisaliśmy tę akcję na naszym portalu, po nas temat podjęły inne media,
Dziennikarka Faktu Trójmiasto, Paulina Fras, skontaktowała się z kontem Facebookowym “Szopy są wśród nas”, które grupuje miłośników tych zwierząt. Wystarczyło kilkanaście godzin, by z Dolnego Śląska przyjechała samochodem fachowa pomoc. Było to możliwe dzięki wsparciu finansowemu Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt, którego prezes - Konrad Kuźmiński - podjął w tej sprawie decyzję w ekspresowym trybie.
Przed północą, z soboty na niedzielę (26/27 czerwca) cztery osoby z organizacji “Dzikie Zwierzęta w Potrzebie” weszły na dach domu na gdańskiej Strzyży - trzy kobiety i jeden mężczyzna, z uprawnieniami do pracy na wysokościach.
- To trwało 15, góra 20 minut - mówi Agnieszka Lisiewicz, która uczestniczyła w akcji. - Przez strych weszliśmy na dach, przy pomocy podbieraka odłowiliśmy dwa maluchy. Matka to zobaczyła i zareagowała agresywnie, ale kolega rzucił na nią siatkę. Chwilę później złapaliśmy kolejne dwa małe. W sumie cztery plus matka.
Reakcje lokatorów były wspaniałe, życzliwe. Jeden z panów podszedł do złapanej samicy szopa i powiedział: “To ja cię dokarmiałem, pamiętasz mnie?”.
Cztery małe to więcej, niż myślano. Gdy dwa tygodnie temu jedno z szopiątek spadło z dachu, mieszkańcy złapali je i nie wiedząc, co robić - przekazali panu ze środowiska łowieckiego, by znalazł dla zwierzaka jakieś schronienie. Myśleli, że na dachu pozostały trzy szopy. Tymczasem były cztery - prócz tego, którego zabrano.
- Próbowaliśmy się dowiedzieć, co z tym piątym maluchem - opowiada Agnieszka Lisiewicz. - Usłyszeliśmy, że został wypuszczony do lasu. Wskazano nam miejsce. Szukaliśmy z noktowizorem, bez skutku.
Wypuszczenie szopa pracza do lasu jest czynem zabronionym, ponieważ zaliczany jest on do gatunków inwazyjnych. Każdy myśliwy ma obowiązek zastrzelić takie zwierzę. Jeśli nie myśliwy, to należy się spodziewać, że los takiego młodego osobnika i tak będzie okrutny - prędzej czy później rozszarpią go psy. Agnieszka Lisiewicz pomyślała sobie nawet, że człowiek, któremu przekazano młodego szopa, zabił go, ale krępuje się do tego przyznać. Jednak już po powrocie na Dolny Śląsk otrzymała sygnał, że szop pojawił się w okolicach ul. Abrahama. Widziało go kilka osób, m.in. jak żerował w śmietniku przy sklepie Żabki. W okolicy rozwieszono kartki z prośbą o pomoc w schwytaniu szopa. Ekipa z Dolnego Śląska czekała na sygnał.
Taki sygnał przyszedł w środę wieczorem, 30 czerwca. Piąty młody szop został schwytany w okolicach jednej z restauracji. Nad doprowadzeniem do szczęśliwego finału poszukiwań czuwała cały czas jedna z lokatorek domu przy Wojska Polskiego, pani Cecylia Bielska.
Teraz aktywiści z organizacji “Dzikie Zwierzęta w Potrzebie” szukają kogoś z dobrym sercem, kto - przy okazji podróży na Dolny Śląsk - przywiózł by małego szopa do Wrocławia, Legnicy albo Zielonej Góry. Kontakt telefoniczny z Agnieszką Lisiewicz: 729 635 194.
Samica szopa pracza i czwórka jej młodych przebywają w schronisku Srokate Ranczo w okolicach Wałbrzycha.
- Matka zostanie wysterylizowana, młode przygotowane do adopcji - mówi Agnieszka Lisiewicz. - To pewnie potrwa, ale mamy już doświadczenie z szopami praczami. To towarzyskie zwierzęta, przeurocze i kochane. Jakby niezwykłe połączenie psa z kotem. Łatwo je polubić. Ich miejsce ze zrozumiałych powodów nie jest w lesie, ale w domu, wśród ludzi, jak najbardziej.
Skąd wzięły się szopy w Gdańsku? Czy wyrzucił je z domu jakiś nieodpowiedzialny właściciel? Niekoniecznie. Pochodzą z Ameryki Północnej, ale próbowano je wprowadzić do środowiska w innych częściach świata, także w Europie. W latach 30. ubiegłego wieku podjęto próbę zadomowienia szopów w lasach niemieckiej Hesji. Dziś w Niemczech populacja tych zwierząt szacowana jest nawet na 400 tysięcy osobników, żyjących na wolności. Niektóre z nich przenikają na terytorium Polski, o czym świadczą coraz liczniejsze siedliska szopów praczy w zachodnich województwach kraju.