W niewielkiej, zaaranżowanej na galeryjną, przestrzeni na I piętrze klubu, udało się kuratorce Agacie Nowosielskiej wykreować kłębiący się od emocji świat. Ale musimy być uważni rozglądając się wokół, bo otaczają nas zwodnicze pejzaże. Dla pobieżnego oka czy nieuważnego przechodnia będą to portrety pięknych kobiet, pieta, madonna z dzieciątkiem czy ludowa makatka z łabędziami. Podchodząc bliżej, znane motywy potwornieją.
Nasze lęki malarz ubrał w zwierzęce metafory. Już pierwszy obraz, witający widzów wystawy, może przerazić. To jedna z najnowszych prac Kalkowskiego i wyrazisty komentarz do współczesności. Namalowany na niebieskim tle ogromny, dwugłowy niedźwiedź, uzbrojony jest w rękawice bokserskie. Ziejąc ogniem, stoi w gotowej do wyprowadzenia ciosu postawie. Jego łapy opierają się o przypominające kremlowskie budynki.
Trzy wcześniejsze obrazy Kalkowskiego, utrzymane w czerni i bieli, jakby zapowiadały katastrofę. Przedstawiają mapę surrealistycznego świata pełnego przemocy i śmierci. Dwa płynące po stawie łabędzie to okrutny żart z miłosnej symboliki. Na obrazie zatytułowanym “Schwan” łabędzie walczą ze sobą. Widzimy ich skręcone szyje i otwarte dzioby pełne wilczych kłów, takich samych jak u ryb-piranii pływających wokół. Ten drapieżny motyw pojawia się też w obrazie madonny z dzieciątkiem - dziecko, które pełnym ufności gestem przytula się do matki nie dostrzega, że jej rozchylone usta osłaniają ostre zęby, a na czole widnieje litera “Z”. Taka sama jaką umieszczają Rosjanie na swoich czołgach.
Religijna tematyka, przestawienie znaczeń to wystarczający przekaz, artysta zdecydował się więc na użycie tylko dwóch kolorów. Ponownie niebieskie tło zestawił z krwistą czerwienią postaci.
Niepokojąca, wibrująca czerwień pojawia się zresztą w wielu pracach. Na obrazie “Göttlicher Adler”, nawiązującym do niemieckiej agresji i ekspansji podczas światowych wojen, artysta zabarwia nią pazury i łeb orła, który jak groźny smok nadlatuje i zagraża miastu.
Czasem dodaje ją do treści pierwszego planu, wtedy czerwień czai się w tle, podchodzi bliżej, wychyla zza pleców spokojnej, a może już zobojętniałej na ból, portretowanej dziewczyny, jak w "Ziemskich wakacjach", "Earth" czy "Gai". Trudno z tymi postaciami nie empatyzować, tak jak trudno nie czuć rosnącego lęku na widok skradających się za nimi płomieni, które trawią budynki, pola, snopy zbóż.
I trudno nie czuć odniesień.
W “Ukraińskim spacerze” bohaterką znów jest kobieta - ofiara wojny. Artysta ujmuje się za nią, obierając za temat pracy jej szaleństwo, krzywdę i ból.
Ale wystawa i prace Kalkowskiego nie są tylko politycznym komentarzem czy aktualną interwencją. Bolesne obrazy wojny przekuwa na język sztuki. Tworzy autonomiczny surrealistyczny świat, w który nie jest łatwo się zanurzyć, bo doprowadza nas do szaleństwa (a może raczej jest jego odbiciem), ale jeśli znajdziemy w sobie odwagę, by w niego wniknąć, mamy szansę na arystotelesowską katharsis.