Historia epidemii w pigułce - rozmowa z dr. Piotrem Paluchowskim z GUMed
Źródła historyczne podają, że dżuma dziesiątkowała ludność Gdańska, tak jak całej Europy, już w średniowieczu. W XIV wieku “czarna śmierć”, jak ją wtedy nazywano, pojawiała się nawet co dekadę. Wśród wielu ofiar epidemii 1350 roku znalazło się również kilku członków Rady Miejskiej Gdańska m.in. burmistrz Detlaff von der Osten. Nie lepiej było w kolejnych stuleciach. W grudniu 1514 roku swój przyjazd do Gdańska w obawie przed zarazą odwołał nawet król polski Zygmunt I. Ale jedną z największych tragedii przeżył Gdańsk w 1709 roku, gdy dżuma zabiła jedną trzecią mieszkańców, a jedna trzecia populacji uciekła z miasta. W czasach nowożytnych śmiertelne żniwo na tych terenach zbierały kolejne epidemie - XVIII i XIX-wieczne ataki ospy i cholery.
Jak radzili sobie dawni gdańszczanie? Czy echa ich lęków, zawarte w dziełach sztuki czy przedmiotach z przeszłości, odnajdziemy w gdańskich muzeach?
„Z Berlina do Gdańska”. Daniel Chodowiecki latem 1773 roku wyruszył w podróż do Gdańska
Daniel Chodowiecki ilustruje podręcznik dla młodzieży
W gdańskich zbiorach nie ma dzieł na miarę ''Triumfu śmierci'' Pietera Bruegla, który w 1562 roku namalował okrutną armię zmarłych, która zabija pozostałych przy życiu ludzi, ale w oddziale Muzeum Narodowego znajduje się ilustracja wybitnego grafika i ilustratora, gdańszczanina Daniela Mikołaja Chodowieckiego (1726–1801) o równie przerażającej treści.
- Ilustracja ukazuje lazaret z ofiarami zarazy - obraz cierpienia, nieszczęścia i śmierci - opowiada Alicja Andrzejewska - Zając z Oddziału Sztuki Dawnej Muzeum Narodowego w Gdańsku. - Naturalistyczne, powykrzywiane bólem ciała, przykryte całunem, leżące na ziemi zwłoki, ilustrowały zło, którego przyczyny nie znali ani uczeni, ani medycy. Jest to także obraz miejsca, w którym objawiało się ludzkie dobro. Pomimo lęku, jaki budziło „morowe powietrze”, chorzy i umierający mogli liczyć na troskę przyjaciół i pomoc lekarzy, którzy swoją posługę często przypłacali życiem.
Rysunek jest jedną z 96 prac, które Chodowiecki wykonał do podręcznika „Elementarwerk” (Dzieło Elementarne) na prośbę autora, Johanna Bernharda Basedowa (1724–1790). Monumentalne dzieło, składające się z czterech tomów i dziesięciu ksiąg, wydano w 1774 r. Zawierało zbiór ówczesnej wiedzy o świecie i przeznaczone było dla młodego odbiorcy.
- Spotkanie dwóch ważnych przedstawicieli niemieckiego oświecenia - pedagoga i pisarza Johanna Bernharda Basedowa oraz grafika i ilustratora Daniela Mikołaja Chodowieckiego zaowocowało publikacją traktatu pedagogicznego „Elementarwerk”, którego forma i treść odmieniła oblicze XVIII-wiecznej edukacji - wyjaśnia Alicja Andrzejewska - Zając. - Johann B. Basedow, niemiecki reformator edukacji, będąc pod wpływem koncepcji wyłożonej przez Jeana J. Rousseau twierdził, że dziecko należy wychowywać tak, by wiedziało, co jest dla niego „naturalnie" dobre. W 1774 r. otworzył w Dessau szkołę Philanthropinum, dostępną także dla niższych warstw społecznych. Nazwa szkoły odnosiła się do pojęcia filantropii - miłości człowieka. Filantropiści dbali o wychowanie fizyczne, naukę rzemiosła, łączyli naukę z pracą uwzględniając zainteresowania uczniów. Podstawowym zadaniem edukacyjnym było wychowanie dzieci w miłości do człowieka i przyrody. Zrozumienie i ukierunkowanie naturalnych potrzeb i skłonności uczniów w założeniu miało ukształtować z nich prawych i szczęśliwych obywateli. Nowatorska idea została wyłożona we wspomnianym już podręczniku „Elementarwerk”. Każda z ksiąg została poświęcona innym dziedzinom wiedzy. Uczono między innymi tego, że człowiek jest z natury dobry i dobro przeważa także w jego życiu. Daniel Chodowiecki zobrazował tę ideę za pomocą kilku miedziorytów odnoszących się do różnych aspektów życia.
Puchar dla lekarza w Muzeum Gdańska
Kiedy narzekamy na obostrzenia związane z pandemią koronawirusa - kwarantannę, maseczki czy zamknięcie granic - słabym, ale jednak pocieszeniem może być fakt, że to nic nowego.
- Życie codzienne w czasach zarazy, w tym i w dawnym Gdańsku, zasadniczo nie różniło się od tego czego świadkami jesteśmy od przeszło miesiąca - mówi Andrzej Gierszewski z Muzeum Gdańska. - Tak jak i dziś władze narzucały rozmaite obostrzenia, np. samoizolację, zakaz kontaktu z zakażonymi, w tym także zakaz handlu, a z konieczności także badanie stanu zdrowia przyjezdnych stosowano w Gdańsku w czasie epidemii dżumy w 1709 r.
Tak jak i dzisiaj, nasi przodkowie tracili też cierpliwość do nakazów i zakazów. Pojawiały się także fake newsy.
- Zdarzały się wyjątki od reguły, które zwiastowało nadejście zielonej mgły, albo innych nadnaturalnych zjawisk, które szybko w postaci plotek, roznosiły się po mieście - opowiada Gierszewski. - I szybko też bywały legitymizowane informacjami o nowych siedliskach zaraz. Te najczęściej znajdowały się w garnizonach wojskowych i częściej - szpitalach i przytułkach dla osób starszych i sierot, gdzie albo trudno było o zachowanie dystansu, albo brakowało podstawowych środków ochrony. Doskonale ilustruje ten przykład obraz olejny przedstawiający św. Elżbietę i chorych w szpitalu w Marburgu z 1598 r. To dosyć powszechny obraz nowożytnej Europy, chociaż to właśnie wtedy tworzyły się podstawy szpitalnictwa i leczenia we współczesnym rozumieniu.
Zalęknieni ludzie nadzieję pokładali w modlitwie, ale wcale nie mniejszą w lekarzach. My dziś swoją wdzięczność dla nich okazujemy oklaskami, jak w Światowym Dniu Zdrowia podczas akcji "Brawa Dla Was", kiedy to Polacy ze swoich balkonów brawami wspierali pracowników szpitali. W zbiorach Muzeum Gdańska znajdziemy dowód, że dawni gdańszczanie również nie szczędzili lekarzom uznania.
Jest tu srebrny puchar, który wręczono doktorowi Emilowi Friedrichowi Götzemu. Na korpusie pucharu, który pochodził z gdańskiego zakładu złotniczego Stumpfów widnieje inskrypcja głosząca, że cenny przedmiot został mu podarowany jako wyraz podziwu i podziękowania. Doktor Emil Friedrich Götz urodził się w 1806 roku w Gdańsku i był naczelnym lekarzem Szpitala Miejskiego (Lazaret przy Bramie Oliwskiej). Pracował tu od 1833 roku jako lekarz, a od 1842 jako lekarz naczelny. Znalazł wtedy środki na jego rozbudowę. Götz był również honorowym obywatelem miasta. Tytuł otrzymał za walkę z epidemią cholery w mieście w 1848 r. Zmarło wtedy 689 osób.
Nataniel Wolf - poznaj życiorys wybitnego gdańszczanina, którego grób odkryto na Biskupiej Górce
Zapiski lekarza z czasów XVII-wiecznej zarazy
Powróćmy jednak do wcześniejszych epidemii i prób zrozumienia ich przyczyn.
- Gdańsk w XVII - XVIII wieku należał do miast dysponujących jednym z najlepszych systemów szpitali, które odziedziczył w schedzie po władających miastem do 1454 r. krzyżakach - tłumaczy Andrzej Gierszewski. - Mimo tego o źródłach powracających średnio co sześć, osiem lat plag i epidemii, wciąż wiedziano niewiele i próbowano wszelkich sposobów, by im zaradzić. Jedni wybierali modlitwy, głośne procesje, biczowanie, a nawet picie moczu (choć w zasadzie mocz jest antybakteryjny), drudzy – jak Johann Christoph Gottwald, spisywali swoje obserwacje i szukali przyczyn oraz środków zaradczych w eksperymentach medycznych.
Na pracę Gottwalda - 64 stronicowy tekst przetłumaczony na język angielski i przedrukowany w „Philosophical Transactions” (ukazującym się od 1655 roku i wydawanym przez The Royalal Society renomowanym, najstarszym czasopiśmie naukowym w tym języku), jako na ciekawe źródło historyczne ukazujące życie w ówczesnym Gdańsku, wskazują w artykule "Memoriale Loimicum – gdański pamiętnik z czasów zarazy w 1709 roku autorstwa Johanna Christopha Gottwalda" - naukowcy z Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego: Adam Szarszewski i Piotr Paluchowski.
Gottwald, którego poproszono, by został lekarzem w Szpitalu Miejskim (Lazaret przy Bramie Oliwskiej) pisał o fizycznych cierpieniach: “Zajrzawszy do pacjentów, znalazłem ich dziesięciu zgromadzonych w jednej sali. Byli w różnym wieku, niektórzy z nich mieli dymienice, inni karbunkuły lub wrzody zgorzelinowe, które nie zawsze bywają morowe. W innej sali było ponad dwadzieścioro dzieci, w wieku od sześciu do trzynastu lat. Wszystkie, za wyjątkiem czterech lub pięciu, miały morowe dymienice w pachwinach, pod pachami i w okolicach szyi lub też karbunkuły na ramionach, udach, nogach i innych częściach ciała...”
a także o psychicznych cierpieniach ludzi:
“Część osób, włączając najbardziej niezłomnych, często odczuwała strach, przerażenie i niepokój na tyle, że zauważali gwałtowne drżenie i bicie serca, a także bóle pleców. Wielu z nich w niedługim czasie wpadało w rozpacz, myśląc, że zaraza już ich pochwyciła (…) Pogodne i zachęcające rozmowy, ku pokrzepieniu ducha, były świetnym remedium, jednak niektórzy pozostali nieukojeni i popadali w melancholię tak głęboką, że w niej pomarli.”
Lekarz stawiał też tezy, co do przebiegu epidemii.
“Pewnym jest, że podczas zarazy skażone było nasze powietrze. Nie mam na myśli ogólnego zatrucia jak gdyby za pomocą jakiejś nadnaturalnej siły tak skażone było i zepsute, że skaziłoby i zainfekowało wszystko co nim oddycha, bo w ten sposób nikt by nie ocalał; jest to jednak coś tak subtelnego, ruchomego i rozszerzającego się wszędzie, że przyciąga i chłonie wszystkie wyziewy i wydechy jak gąbka wodę i przekazuje je podobnie (poprzez swój ruch) innym ciałom”.
Stowarzyszenie Biskupia Górka poinformowało o odnalezieniu grobu Nataniela Wolfa
- Ówcześni medycy korzystali nie tylko z lokalnych obserwacji i ksiąg, ale coraz częściej sięgali po wyniki i obserwacje badań z innych części Europy - zaznacza Gierszewski. - Np. astronom, lekarz i od 1777 r. członek brytyjskiego Royal Society - Nathaniel Wolff, który był prekursorem w szczepieniach przed ospą za pomocą surowicy, najpewniej właśnie tam zapoznał się technikami wariolizacji, które stosowano w Walii już w 1600 roku. Przyszły one do Europy z Chin przez Turcję, ale w ich skuteczność niektórzy lekarze powątpiewali nawet pod koniec XVIII w.