• Start
  • Wiadomości
  • Chińska pianistka i ukraiński inżynier mechanik. Kończą studia w Gdańsku. Co dalej?

Chińska pianistka i ukraiński inżynier mechanik. Kończą studia w Gdańsku. Co dalej?

Zhang Chao Ying i Valerij Żakowski wkrótce zakończą studia. Chao jeszcze w październiku czeka obrona doktoratu w Akademii Muzycznej w Gdańsku, Valerija - pracy magisterskiej na Politechnice Gdańskiej. Pytamy jak im się studiowało i jakie mają plany.
11.10.2016
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Zhang Chao Ying: przyjechałam do Gdańska żeby się uczyć, uczyć i jeszcze raz uczyć
Zhang Chao Ying: przyjechałam do Gdańska żeby się uczyć, uczyć i jeszcze raz uczyć
Grzegorz Mehring/www.gdansk.pl

Izabela Biała: Chao - przyjechałaś do Gdańska sześć lat temu na studia w Akademii Muzycznej. Dlaczego trafiłaś akurat na tę uczelnię?

Dalszy ciąg artykułu pod Kalendarzem Wydarzeń

Zhang Chao Ying: - Mój tata jest pianistą i tenorem, poszłam w jego ślady w wykształceniu muzycznym. Wybrałam grę na fortepianie, bo bardzo lubię ten instrument. Pochodzę z miasta niedaleko Pekinu i dojeżdżałam tam do szkoły. W internecie przeczytałam wiadomość, że do Pekinu przyjeżdżają profesorowie z Akademii Muzycznej w Gdańsku i że będą przeprowadzać egzaminy dla kandydatów na studia z Chin. Wiedziałam, że Gdańsk leży w Polsce, a z Polski pochodzi Fryderyk Chopin. Uwielbiam jego muzykę, grałam większość jego utworów jeszcze w swoim kraju. Chciałam zobaczyć jak się żyje w ojczyźnie mojego ulubionego kompozytora, zobaczyć jaka jest kultura w dzisiejszej Polsce, nauczyć się jej historii i dzięki temu dowiedzieć się, jakie to uczucie tak “naprawdę” grać Chopina. Uznałam, że łatwiej będzie mi interpretować jego kompozycje, dotrzeć do sedna, studiując w Polsce. Mój nauczyciel w Pekinie od zawsze powtarzał: “jeśli chcesz doskonalić swoją grę, musisz wyjechać do Europy”. Fortepian pojawił się w Chinach zaledwie sto lat temu, nie mamy wielu nauczycieli na wysokim poziomie, dlatego nauka u nich jest bardzo droga. Udało mi się zdać egzamin, popłakałam się ze szczęścia i przyjechałam - po długich rozmowach z rodzicami, bo to oni płacą ciężkie pieniądze za moje studia.


Jak wspominasz początki studiów w Gdańsku?

- Taka duża odległość między rodzicami a mną to był ciężki sprawdzian. Pierwszy rok był dla mojej mamy bardzo bolesny, dla mnie też… Teraz jest już trochę lepiej. Ostatni raz widziałam się z rodzicami prawie dwa lata temu.


Dlaczego tak długo?

- Ponieważ całkowicie poświęciłam się mojej pracy nad doktoratem. Na początku studiów doktoranckich pojechałam na praktyki do uniwersytetu w Korfu w Grecji. Później przygotowywałam się do egzaminu po drugim roku studiów doktoranckich - ćwiczyłam bezustannie. Poza tym musiałam możliwie szybko przygotować pracę doktorską, ponieważ piszę po chińsku i tłumacz potrzebował blisko pół roku by ją przełożyć na polski.


Jaki jest temat Twojej pracy doktorskiej? Czyżby twórczość Fryderyka Chopina?

- Nie. Piszę o transkrypcji tradycyjnej muzyki chińskiej na fortepian. Wybrałam dziesięć utworów, które powstały w przeciągu 100 lat “obecności” fortepianu w Chinach. Chciałabym żeby więcej ludzi w Europie dowiedziało się w jaki sposób ten instrument rozwijał się u nas. Kompozytorzy chińscy ostatniego stulecia często studiowali za granicą - tak jak ja teraz. Używali techniki komponowania, którą poznali w Europie, ale stosowali się do zasad naszej tradycyjnej pentatoniki [skala złożona z pięciu stopni, zbudowana w obrębie jednej oktawy - red.]. Każdy z granych i opisanych przeze mnie utworów ma inny charakter, w każdym fortepian imituje dźwięki różnych chińskich instrumentów.

To była naprawdę ciężka praca. Mój profesor - Włodzimierz Wiesztordt żartuje, że w tym doktoracie zawarte są moje łzy, pot i krew. Ale bez niego nie byłoby tego finału. Profesor Wiesztordt jest po prostu niesamowity! Kiedy zdawałam egzamin na studia doktoranckie (a nie był na początku zachwycony tym pomysłem) uczył mnie nawet w wakacje, co nie należy przecież do jego obowiązków. Zdałam z drugą lokatą, przede mną był tylko jeden student z Polski.

Pod koniec października czeka mnie obrona (po polsku, ale w obecności tłumacza). Mam nadzieję, że spełni się moje marzenie i że dzięki mojej książce przyczynię się do rozwoju związków między Polską a Chinami. Nasze kontakty, również artystyczne są coraz bliższe, tym bardziej się cieszę, że mogę dorzucić do nich moją cegiełkę.
 

Zhang Chao Ying:  Chciałabym żeby więcej ludzi w Europie dowiedziało się w jaki sposób gra na fortepianie rozwijała się w Chinach
Zhang Chao Ying: Chciałabym żeby więcej ludzi w Europie dowiedziało się w jaki sposób gra na fortepianie rozwijała się w Chinach
Grzegorz Mehring/www.gdansk.pl

A co myślisz o Gdańsku?

- To piękne miasto i bardzo mi się podoba. Ma swój charakter, byłam w wielu miastach w Polsce, to niesamowite jak bardzo się od siebie różnią.

Oprócz tego w Gdańsku oczywiście podoba mi się morze. Pogoda jest trochę dziwna… Trochę ciężko mi bez słońca w zimie. Bardzo lubię spacery ul. Długą, a także Sopot: nie, nie chodzę tam na dyskoteki, czy na zakupy! Nie mam na to czasu. Na Akademii Muzycznej jest bardzo wysoki poziom, niełatwo przejść kolejne stopnie edukacji. Myślę, że mogę powiedzieć w imieniu większości studentów z Chin: przyjechaliśmy tu żeby się uczyć, uczyć i jeszcze raz uczyć, koncentrujemy się na studiach.

Już teraz darzę Gdańsk sentymentem. Przyjechałam tu w 21 roku życia, spędziłam najlepsze dla dziewczyny lata - bez rodziców.

Mam szczęście, że na akademii zawsze mogę liczyć na pomoc mojego profesora i pani Marii Ueno, która opiekuje się chińskim studentami na naszej uczelni. Nazywam ją moją polską matką, z każdym problemem mogę do niej przyjść. Nawet portierka na naszej uczelni zawsze troskliwie zapyta co się stało, jeśli mam smutną minę. No i jest jeszcze moja “gdańska babcia” - pani u której wynajmuję pokój.


Jakie masz plany po doktoracie? Wrócisz do Chin i będziesz grała Chopina, teraz już ze swoim polskim doświadczeniem? Czy zostaniesz nauczycielem w akademii?

- Chciałabym jeszcze zostać w Gdańsku. Studiowałam tu przez sześć lat i chciałabym uczyć się nadal - mimo upływu czasu wciąż czuję, że muszę się doskonalić. Chciałabym wrócić do domu z poczuciem, że jestem ekspertem w dziedzinie fortepianowej muzyki romantycznej. Mój charakter i technika gry najbardziej predestynują mnie właśnie do grania romantyków: Chopin, Debussy, Ravel, Schubert, ale na przykład do grania Rachmaninowa mam już zbyt małe dłonie. Muzyka romantyczna jest taka mądra, słodka i delikatna. Tak jak chińska muzyka - może także dlatego tak mi romantycy pasują?

Mam już pierwsze doświadczenia jako nauczyciel, byłam asystentem i tłumaczem prof. Waldemara Górskiego na naszej akademii. Chciałabym zostać tu jako nauczyciel, chciałabym spróbować, ale nie zależy to ode mnie...


Valerij Żakowski: w Gdańsku mam duże możliwości rozwoju
Valerij Żakowski: w Gdańsku mam duże możliwości rozwoju
Dominik Paszliński/gdansk.pl

Izabela Biała: Valerij - studiujesz na Politechnice Gdańskiej od początku ubiegłego roku. Dlaczego wybrałeś tę uczelnię? Dlaczego Gdańsk?

Valerij Żakowski: - Właściwie brałem pod uwagę wszystkie uczelnie techniczne w Polsce. Na początek pomyślałem oczywiście o Akademii Górniczo - Hutniczej w Krakowie, ponieważ jestem absolwentem Uniwersytetu Górniczego w Dniepropietrowsku. W styczniu 2015 r. specjalnie pojechałem do Krakowa, żeby się rozejrzeć na miejscu. Ale nikt mnie tam specjalnie nie witał. “Dlaczego pan przyjechał, wszystko jest na stronie internetowej” - powiedziała mi pracownica AGH… Kiedy napisałem do Biura Obsługi Studentów i Gości Zagranicznych na Politechnice Gdańskiej, odpowiedź na wszystkie pytania dostałem na drugi dzień. W biurze pracuje Ukrainka Marina Ponomarenko, teraz już moja koleżanka i to właśnie przez nią trafiłem do Gdańska. Poza tym pomysł ze studiowaniem dalej górnictwa nie był najlepszy. Na Ukrainie, jak i zresztą w Polsce myśli się dziś raczej o rozwoju odnawialnych źródeł energii, a nie o węglu.

Równolegle ze studiami w Dniepropietrowsku, gdzie zostało mi już tylko napisanie pracy i obrona, rozpocząłem studia magisterskie na PG. Skończyłem pierwszy semestr w Gdańsku i pojechałem do domu się obronić. No i wróciłem tutaj żeby kontynuować.


Świetnie mówisz po polsku. Gdzie się nauczyłeś?

- W 2013 r. przyjechałem do Bydgoszczy na praktyki studenckie, to było moje pierwsze doświadczenie w Polsce. Nie znając języka spędziłem u was dwa i pół miesiąca. Jak tylko wróciłem na Ukrainę od razu poszedłem na kurs języka polskiego przy moim uniwersytecie. Miałem tam dobrych lektorów - małżeństwo z Łodzi - z którymi bardzo się zżyłem. Mój nauczyciel polskiego jest gitarzystą w zespole, chodziłem na jego koncerty.


Jak wyglądał początek Twoich studiów w Gdańsku?

- Na pierwszym semestrze było trudno, bo nie znałem słownictwa zawodowego. Siedziałem na wykładzie w pierwszym rzędzie, z otwartym ustami i zapisywałem wszystko jak leci, głowę miałem kwadratową. Ale po pierwszym semestrze było już łatwiej. Przyzwyczaiłem się do tempa mówienia wykładowcy, zakolegowałem się z ludźmi z mojej grupy, którzy w razie czego zawsze mi wytłumaczą, jeśli czegoś nie zrozumiem.

Muszę powiedzieć, że spotkałem w Gdańsku mnóstwo dobrych ludzi. Taką gościnę mi tu zaoferowano - byłem zaskoczony ciepłem, z którym ludzie do mnie podeszli nie tylko w Gdańsku, ale i w całej Polsce. Sporo było takich historii, że zupełnie obcy ludzie mi pomagali, byłem w szoku.


Jakie masz plany na przyszłość? Zostajesz u nas?

- Bardzo często ludzie w Gdańsku zadają mi to pytanie i zawsze odpowiadam tak samo. Patrząc na moje dotychczasowe doświadczenia, już wiem, że dalej niż na rok do przodu planować nie ma sensu. Na razie jest dobrze, kończę studia, pracuję i zdobywam praktykę. Jak będzie dalej - zobaczymy. Może pojadę dalej na zachód? Może wrócę do domu? Może dalej na wschód: do Chin, czy Kazachstanu? Jest takie ukraińskie przysłowie: “Ryba szuka tam gdzie głębiej, człowiek tam gdzie lepiej.”

Polska i Gdańsk oferują mi większe niż Ukraina możliwości zdobywania doświadczenia w branży konstrukcji mechanicznych. Dużo globalnych korporacji ma tu swoje filie, pracując u was pracuje się dla największych, co daje duże możliwości rozwoju i awansu. Teraz jestem zatrudniony w Gdańsku, w przedsiębiorstwie, które współpracuje ściśle z koncernem ThyssenKrupp i póki co zamierzam w nim zostać.

W Gdańsku i w całym Trójmieście czuję się jak ryba w wodzie. Aglomeracja trzech miast jest podobnej wielkości jak mój Dniepropietrowsk, i podobnie jak moje rodzinne miasto ma milion mieszkańców.


A rodzice są zadowoleni z Twojego wyboru?

- Jak najbardziej. Mój ojciec miał partnerów biznesowych w Polsce, kiedy jeszcze pracował - teraz jest już na emeryturze. Mama też jest zadowolona. Odwiedziła mnie raz, pewnie przyjedzie teraz na Sylwestra.


Gmach Wydziału Mechanicznego Politechniki Gdańskiej wieczorową porą
Gmach Wydziału Mechanicznego Politechniki Gdańskiej wieczorową porą
Krzysztof Krzempek/Politechnika Gdańska

Masz jakieś ulubione miejsca w Gdańsku?

- Park przy Górze Gradowej. Jest tam piękna różana aleja. Przyszedłem sobie tam kiedyś w sierpniu poczytać książkę i byłem przeszczęśliwy. Oczywiście, kiedy pierwszy raz zwiedzałem starówkę było wspaniale, ale teraz stała się dla mnie normalnym otoczeniem. Bardzo lubię spędzać czas w kawiarni Pikawa. Polecam tamtejsze ciasto marchewkowe - pychota!

Muszę przyznać, że na plażę raczej nie chodzę, nie kąpałem się ani razu w Zatoce Gdańskiej. Będąc tu zrozumiałem ludzi mieszkających na stałe nad morzem.

Mam kolegów na Krymie, przyjeżdżałem do nich w sezonie, cały podekscytowany pytałem: “No jak tam, kąpaliście się już? Jak tam morze, dobra woda?”. A oni odpowiadali, że nie. I teraz ich wiem - nie docenia się tego, co się ma pod nosem.

Przyznam, że nie miałem też za dużo czasu. Jeszcze do niedawna trenowałem intensywnie trójbój siłowy, startowałem w Polsce w zawodach z martwego ciągu [jedna z dyscyplin trójboju - red.]. Teraz mam inne priorytety życiowe, póki co więcej czasu spędzam przy biurku. Na rozrywki przyjdzie czas.

W ogóle jestem bardzo zadowolony z mieszkania tutaj i mam wrażenie, że mimo biurokracji między naszymi krajami i różnych zatargów politycznych jesteśmy sobie coraz bliżsi jako sąsiedzi, że przepaść między Polakami a Ukraińcami przestaje istnieć. Niecierpliwie czekałem na premierę filmu “Wołyń” Wojtka Smarzowskiego i na pewno się na niego wybiorę.


Ukrainiec czeka na polski film o rzezi wołyńskiej?

- Jak najbardziej. Oczywiście, kiedy na siłowni w Gdańsku powiedziałem, że jestem z Ukrainy do razu padło hasło “Bandera”. Ale ja jestem ze wschodu Ukrainy i to jest duża różnica. Na zachodzie mają swoich bohaterów, a my swoich. Oni naszych mogą nie uznawać, a my ich. Ciężko mi mówić za cały naród, ale od siebie jako od przedstawiciela wschodniej Ukrainy mówię szczerze i spokojnie: to żaden bohater. Dla mnie bohaterem tych czasów jest Nestor Machno, ukraiński anarchista, który wywodzi się z mojego województwa. To wszystko są takie stereotypy między nami, w które trzeba zajrzeć, poczytać, zastanowić się, rozpatrywać nie tylko wersję obowiązujące w naszym państwie, ale też i w drugim. W takich sprawach trzeba mieć obiektywny pogląd. Czytałem dużo o banderowcach, bo lubię historię, od dzieciństwa jest moją pasją obok mechaniki.

Nie można o przeszłości zapominać, ale nie można też ciągle o niej myśleć, bo można zwariować. Moim zdaniem nacjonalizm trzeba budować na miłości do sąsiadów, nie na nienawiści.
 

Czytaj także:

Studenci zagraniczni. Mamy ich coraz więcej. Dlaczego wybierają nasze uczelnie?



TV

Video Player is loading.
Reklama
Aktualny czas 0:00
Czas trwania -:-
Załadowany: 0%
Typ strumienia NA ŻYWO
Pozostały czas -:-
1x
    Dzień Jedności Kaszubów