Carillon - instrument, który potrafi wszystko. Zagra Bacha, Prince'a, ale też... Zenka Martyniuka

O tym, jakie były początki Gdańskiego Festiwalu Carillonowego i jak zmieniał się przez 25 lat, na jakich dzwonach przez dwie dekady wygrywana była “Rota” z Ratusza Głównego Miasta, czy na carillonie można zagrać każdą melodię, a muzykom grozi z czasem głuchota - opowiada naszemu portalowi dr Monika Kaźmierczak, carillonistka miejska. WYWIAD.
14.07.2023
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
Uśmiechnięta młoda kobieta, obok której widać torbę z napisem Gdański Festiwal Carillonowy
Monika Kaźmierczak jest carillonistką miejską w Gdańsku od 2001 r.
fot. Dominik Paszliński/ gdansk.pl
Robert Pietrzak: To już 25. jubileuszowa edycja Gdańskiego Festiwalu Carillonowego. Jakie były jego początki?
Monika Kaźmierczak: - W inauguracyjnym festiwalu akurat nie brałam udziału, ale mam z niego plakat w domu (śmiech). Pierwsze edycje festiwalu były inne, dlatego, że odbywały się w sierpniu, w weekend plus piątek. Program koncertów był dość ograniczony. Występowali muzycy z Holandii, Belgii i Danii. Jeżdżąc po świecie odkryłam, że w Holandii i Belgii festiwale carillonowe trwają całe lato, najczęściej wieczorami. Pomyślałam wtedy, że fajnie byłoby to przenieść do Gdańska. I od 2013 roku zaczęliśmy wprowadzać taką formułę festiwalu. Impreza zrobiła się dłuższa, trwała już całe wakacje. W dobrych, “tłustych” finansowo czasach, startowaliśmy już w ostatni weekend czerwca, a kończyliśmy pod koniec sierpnia.
Nie przerwaliśmy festiwalu nawet wtedy, kiedy w 2006 r. doszło do pożaru kościoła św. Katarzyny. Przez następnych kilka lat koncerty odbywały się na carillonie ratuszowym i mobilnym.
 
Liczyła Pani liczbę koncertów lub godzin muzyki zagranej przez te 25 festiwalowych lat? 
- Szczerze mówiąc, nigdy tego robiłam (śmiech). Ale skoro w tym roku będzie 15 koncertów, to na pewno już dobre kilkaset koncertów mamy za sobą.
 
Dzwony się już na pewno zużyły się przez te ćwierć wieku?
- Im to akurat nie przeszkadza. Zaryzykowałabym nawet twierdzenie, że one zdecydowanie lubią być trochę zużyte (śmiech). 
 
A jak zmieniała się artystycznie formuła Gdańskiego Festiwalu Carillonowego? 
- Takim można powiedzieć przełomem w historii naszego festiwalu było wprowadzenie do programu koncertów pod hasłem Carillon Plus. Bo na początku graliśmy tylko na carillonach. Pamiętam, że jako pierwsza do carillonu dołączyła orkiestra dęta. To był show absolutny. Wszyscy byli zachwyceni. Z czasem ośmieleni tym pomysłem zaczęliśmy łączyć carillon z innymi instrumentami. I tak graliśmy np. z duetem smyczkowym, orkiestrą smyczkową, chórem, jazzmanami. Można by długo wymieniać, jacy artyści towarzyszyli nam przy carillonie mobilnym. Ale uznaliśmy, że i na wieży kościoła św. Katarzyny i Ratusza Głównego Miasta carillony nie muszą grać tylko solo. Wróciliśmy więc do dawnej tradycji muzykowania wieżowego z trębaczami, która sięga w Gdańsku co najmniej XIX wieku.

XXV Gdański Festiwal Carillonowy. Siedem weekendów z muzyką z wież

Przy jednej z edycji Gdańskiego Festiwalu Carillonowego wprowadziliśmy coś w rodzaju widowiska “światło i dźwięk” - na fasadzie kościoła św. Katarzyny słuchacze koncertu mogli także podziwiać “mapping”. 
 
Gdańsk ma wielowiekową tradycję carillonową i jest pod tym względem niepowtarzalnym miastem w Polsce
- W naszym mieście pierwszy carillon pojawił się w 1561 r. na wieży Ratusza Głównego Miasta. W 1738 r. dołączył do niego carillon w kościele św. Katarzyny. Tradycję tę wskutek zniszczeń przerwała II wojna światowa. Mało kto wie, że był jeszcze trzeci carillon na Biskupiej Górce, którego dzwony zostały odlane w 1940 r. w Stoczni Gdańskiej. W jego inauguracji uczestniczył nawet gauleiter Gdańska Albert Forster. Instrument znajdował się w wieży budynku, która był wtedy schroniskiem młodzieżowym dla działaczy Hitlerjugend. Obecnie od wielu lat mieści się tam laboratorium kryminalistyczne policji.  
Dzwony z Biskupiej Górki trafiły po wojnie do odbudowanej wieży Ratusza Głównego Miasta. I tam od 1970 r. do 1990 r. wygrywały“Rotę”. De facto, to nie był prawdziwy carillon, tylko automat. Carillon to bowiem instrument składający się z co najmniej 23 dzwonów, na którym gra się ręcznie. Inne, mniejsze lub zautomatyzowane instrumenty dzwonowe to kuranty.  
Bez dwóch zdań to swoisty chichot historii, że dzwony, które wygrywały przez kilka lat nazistowski repertuar intonowały później polską pieśń patriotyczną o tym, że "nie będzie Niemiec pluł nam w twarz”. Dziś 16 dzwonów z Biskupiej Górki stanowi część ekspozycji w Muzeum Nauki Gdańskiej (dawniej Muzeum Zegarów Wieżowych - przyp. red.).
 
 
Młoda kobieta przy klawiaturze carillonu, obok niego mężczyzna w płaszczu z trąbką
Koncert carillonowy w maju 2020 r. na wieży Ratusza Głównego Miasta. Monice Kaźmierczak towarzyszy trębacz Emil Miszk
fot. Dominik Paszliński/ gdansk.pl
Ale powiedzmy sobie szczerze, że dzwony stoczniowe były kiepskiej jakości i niedoskonałe w brzmieniu. Aby bowiem wykonać dobry dzwon carillonowy nie wystarczy zwykły ludwisarz, musi się jeszcze w tym specjalizować. Jest taka jedyna firma na świecie Royal Eijsbouts z Holandii, która wykonuje dzwony carillonowe. I w Gdańsku mamy właśnie instrumenty ich produkcji. W 1998 r. na św. Katarzynie odbył się pierwszy po wojnie koncert carillonowy w Gdańsku. W tym roku przypada więc 25. rocznica tego wydarzenia. Myślę, że w listopadzie jakoś to uczcimy. Jest pomysł, aby na ten koncert zaprosić holenderskiego muzyka, który wystąpił wówczas w 1998 r.  
 
Przejdźmy już do samego instrumentu. Definicję carillonu już znamy, ale jak się na nim gra? 
- Są specjalne klawisze, które wyglądają trochę jak fortepianowe, ale są większe. Mamy też pedał podobny do takiego w organach. I gra się rękami i nogami. W klawisze uderza się pięściami, bo odległości między klawiszami są większe niż w organach czy fortepianie. 
Carillon jest niepowtarzalnym instrumentem. Z organami łączy go pedał, a z fortepianem i klawesynem układ klawiszy. W carillonie, podobnie jak też w fortepianie, jak się uderzy mocno w klawisz, to uzyskuje się mocniejszy dźwięk, podczas gdy na organach gra się na dotyk. Ale ponieważ gramy trochę jak na perkusji, to jest też podobieństwo do marimbo. Choć na tym afrykańskim instrumencie używa się pałeczek, to ruch rąk jest podobny.    
 
Widziałem, jak z dużą siłą muzyk carillonowy uderza w klawisze. Czy nie bolą od tego ręce?
- Wszystko zależy od techniki. Jak carillonista ją osiągnie i jest wprawiony w grze, to nie ma z tym żadnego problemu. Wbrew pozorom, wcale nie trzeba używać siły. Wystarczy nauczyć się odpowiedniego sposobu gry. Bez problemu można wtedy grać z dużą ilością niuansów i nic nie boli.
 
Na którym z trzech gdańskich carillonów gra się Pani najlepiej? 
- Żadnego z nich nie wyróżniam. Wszystkie są moje ulubione. One są zupełnie inne. Nie można ich porównać.
Carillon na kościele św. Katarzyny jest największym (49 dzwonów - przyp. red.) i najbardziej uniwersalnym instrumentem, na którym praktycznie można zagrać wszystko.
Carillon na Ratuszu Głównego Miasta jest mniejszy (37 dzwonów - przyp. red.), ale ma specjalny strój barokowy, średniotonowy i na nim nie wszystko będzie brzmiało dobrze. Najlepiej wykonuje się na tym instrumencie muzykę dawną i współczesną, a niekoniecznie utwory romantyczne. W tym sensie jest bardziej unikatowy.

Nowa premiera Teatru Wybrzeże. Wstrząsająca opowieść o przemocy - jak film Smarzowskiego

Mobilny carillon (48 dzwonów - przyp. red.) jest dość uniwersalny, ale przez to, że jest blisko ludzi pozwala na kombinacje i współpracę z różnymi instrumentami, o które aż się prosi. Na mobilnym carillonie możemy też grać szeroko rozumianą muzykę rozrywkową, co akurat w przypadku carillonów nie jest do końca wskazane. Przedstawiciele miasta uznali bowiem, że carillony z kościoła i ratusza wymagają repertuaru bardziej godnego i dostojnego.   
 
A może ma Pani ulubiony dzwon lub dźwięk?
- Nie ma czegoś takiego. Podczas grania używa się jak największej liczby dzwonów. To tak, jakby zapytać pianistę, który klawisz najbardziej lubi.
 
Czy na carillonie można zagrać wszystko, od muzyki średniowiecza po Beethovena, na współczesnych kompozytorach kończąc? 
- Generalnie tak. Technicznie można zagrać wszystko. Sky is the limit (z jęz. ang. dosłownie: niebo jest granicą; nic nie jest w stanie powstrzymać w dążeniu do sukcesu - przyp. red.).  
 
A można zagrać np. Zenka Martyniuka?
- Oczywiście, jeżeli ktoś ma taką ochotę i dostanie na to zgodę. Pytanie co się chce i czy wolno. Dla przykładu, nasza gdańska carillonistka Małgorzata Fiebig, która jest miejską carillonistką w Utrechcie już od 2011 r. gra absolutnie wszystko i robi to - co ciekawe - na zabytkowym instrumencie pochodzącym z XVI wieku. Małgosia niczym się tam nie krępuje. Jak np. zmarł Prince, to wykonywała jego utwory, a odsłon na You Tube miała miliony. Warto podkreślić, że w Utrechcie jest pierwszą kobietą w historii miejskich carillonistów, a także pierwszym cudzoziemcem. 
 
Kobieta w słuchawkach na uszach uderzające w drewniane klawisze instrumentu
Monika Kaźmierczak jest absolwentką Akademii Muzycznej w Gdańsku (teoria muzyki, muzyka kościelna, dyrygentura chóralna) oraz Niderlandzkiej Szkoły Carillonowej w Amersfoort (Holandia). W 2012 r. uzyskała doktorat na gdańskiej AM w grze na carillonie
fot. Dominik Paszliński/ gdansk.pl
Małgorzata Fiebig była zresztą pierwszym powojennym carillonistą w Gdańsku i uczestniczyła w organizacji wielu edycji naszego festiwalu jako dyrektor artystyczna. 
 
Jaki jest Pani ulubiony repertuar?
- Ja się najlepiej czuję w muzyce dawnej. Bach to jest absolutny top. Ale bliski mi jest też renesans i barok. Niekoniecznie przepadam zaś za klasycyzmem i romantyzmem. Dobrze się też czuję w muzyce współczesnej napisanej np. specjalnie na carillon. Więc, obracam się raczej w tych skrajnych rejestrach (śmiech). Poza tym, bardzo lubię grać z innymi instrumentami. 
 
A jest taka muzyka, której Pani nigdy nie zagra?
- Disco polo. Nie jest to muzyka w sferze moich estetycznych, akceptowalnych doznań. Trzy funkcje na zmianę to zdecydowanie nie dla mnie. To nie jest dla mnie muzyka wartościowa, choć trzeba przyznać, że i w muzyce popularnej zdarzają się też ciekawe kompozycje. Oczywiście, można zaprosić carillonistę, który by zagrał disco polo, ale nie na wieży, bo jak już mówiłam, muzyka pop czy filmowa, nie jest w kościele św. Katarzyny i Ratuszu Głównego Miasta zbytnio pożądana. 
 
Grając na carillonie mobilnym ma Pani na uszach słuchawki. Czy hałas z dzwonów może być groźny dla słuchu? 
- W środku carillonu mobilnego jest rzeczywiście bardzo głośno. Gdyby nie słuchawki szybko bym ogłuchła. Na naszych wieżowych carillonach gram już natomiast w specjalnych w wytłumionych kabinach. Poza tym, same dzwony są też dalej ode mnie. Swoją drogą i tak mam już ubytek słuchu. To stała przypadłość u carillonistów, nasza choroba zawodowa. Laicy o tym nie wiedzą, ale muzycy np. w orkiestrach też powoli tracą słuch. 
    
Jak Pani gra na wieży, to nie ma kontaktu z publicznością, nie widzi i nie słyszy Pani reakcji widowni. Czy nie przeszkadza to Pani jako artystce?
- Powiedziałabym inaczej. To jest wręcz urok, że słyszy mnie duża liczba ludzi, a nie widzą kto gra. Ale podczas pandemii COVID-19 wprowadziliśmy zwyczaj transmisji koncertów na Facebooku i ten dystans się skrócił. Później można przeczytać komentarze słuchaczy, ale rzeczywiście nie są to reakcje bezpośrednie, w tym samym czasie. 
 
Jakie ma Pani marzenia jako carillonistka miejska?
- Fajnie byłoby, gdyby na Biskupią Górkę wrócił kiedyś carillon. Choć przyznam, że żadnych podchodów w tym kierunku, jeszcze nie robiliśmy. Przydałoby się też trochę wyremontować carillon w kościele św. Katarzyny. Ma on już swoje lata, przestał tam działać automat, ale modernizacja wymaga większych finansów.
Chciałabym także, aby w Polsce było więcej carillonów. Dokładam do tego swoją małą cegiełkę i pomagam ojcom paulinom z Częstochowy wskrzesić do życia ich nieczynny od wielu lat carillon. Holandii, która jest mekką carillonów i posiada 180 instrumentów, nigdy nie dogonimy, ale próbować warto.
Ale też o dziwo, bardzo prężnie kultura carillonowa rozwija się też w mniejszych krajach, które także, tak jak my, nie mogą się mierzyć z potęgą Holandii. Mam tu na myśli Litwę, która ma 3 carillony - w Kłajpedzie, Kownie i Wilnie - gdzie organizowanych jest dużo ciekawych festiwali carillonowych.
Swoją drogą, nasz mobilny carillon zrobił ostatnio dużą furorę na koncercie w Zielonej Górze wraz miejscową orkiestrą z filharmonii. Grała na nim carillonistka z Torunia.
Chciałabym także, aby udało się u nas zorganizować coś, co zobaczyłam rok temu w Leuven w Belgii. Nazywają to kantus, a jest to wielkie śpiewanie na placu miejskim przez kilka tysięcy studentów przy akompaniamencie carillonu. Byłam pod wielkim wrażeniem. Próbujemy to wprawdzie robić w grudniu podczas Wigilii dla gdańszczan, ale do efektu “wow” sporo nam jeszcze brakuje. 
Jest tyle rzeczy, które można jeszcze zrobić, ale niestety “money is the limit”. 
 
Pani też komponuje?
- Broń Boże. Lepiej być dobrym carillonistą niż kiepskim kompozytorem. Niech utwory dedykowane na carillon piszą ci, którzy się na tym naprawdę znają. Kompozycja przeznaczona na fortepian niekoniecznie sprawdzi się na carillonie. Pianiści mają przecież do dyspozycji dziesięć palców, a my carilloniści tylko dwie pięści.