Alicja Katarzyńska: Nienajlepszy czas na strajk...
Anna Czarnecka: To najgorszy czas na strajk. Ale pielęgniarki i położne doszły do ściany, są po prostu wkurzone. Pandemia odsłoniła boleśnie wszystkie braki, wieloletnie zaniedbania w naszym zawodzie. Choćby to, że jest nas za mało. Informację, że na Pomorzu brakuje pielęgniarek przedstawiałam władzom województwa już wiele lat temu. Słyszałam wtedy, że straszę. Na podstawie szacunkowych danych przewidziałam, że w 2025 roku z tego powodu nie będzie można zabezpieczyć ciągłości opieki nad pacjentem. Koronawirus przyspieszył tę sytuację i dziś mówię, że już w 2021 roku w naszym województwie nie będziemy mogli zachować ciągłości opieki nad pacjentem. A to tylko jeden z problemów.
Podczas pandemii wiele pielęgniarek i położnych pracuje z pacjentami, którzy mogą być zakażeni COVID-19 lub już chorobę mają za sobą
Każdy nasz pacjent może mieć COVID-19. Mówi się, że najbardziej narażone są pielęgniarki pracujące w szpitalach, ale to ryzyko tak samo dotyczy pielęgniarek środowiskowych, które obecnie są “mobilnymi szpitalami na kółkach”: jeżdżą do domów pacjentów, zmieniają opatrunki, podłączają kroplówki. Nigdy nie wiedzą, czy pacjent nie ma koronawirusa, dziś wszyscy pracujemy z tym ryzykiem. I to się przekłada na liczbę zakażonych. Od pandemii nasza izba wypłaca zapomogi pielęgniarkom i położnym, dzięki temu wiemy, ile ich choruje. Od marca do października 2020 roku miałyśmy 70 zakażonych pielęgniarek, w następny weekend października przybyło kolejne 70, do dziś mamy już 770 zakażonych pielęgniarek i położnych. Nasza gdańska izba zrzesza pielęgniarki od Helu po Chojnice, mamy 13 tysięcy członków, w tym 10 tysięcy aktywnych zawodowo.
Jakie są dziś warunki pracy pielęgniarek i położnych?
Z jednej strony pracujemy w coraz nowocześniejszych, pięknych budynkach, jak choćby Uniwersyteckie Centrum Kliniczne czy Szpitale Pomorskie, w otoczeniu świetnego sprzętu, to jest jakość, w takich warunkach dobrze się pracuje. Pielęgniarki są też zabezpieczone w środki ochrony indywidualnej, tego nie brakuje. Ale praca 12 godzin w kombinezonie, okularach, masce to są nadzwyczajne, wyjątkowe warunki, powinna liczyć się jak 24 godziny. I tu przechodzimy do minusów czyli wynagrodzenia.
Przypomnę że “rozporządzenie covidowe” gwarantuje 100 proc. więcej wynagrodzenia dla personelu medycznego pracującego z chorymi na COVID-19, ale nie zostało ono opublikowane w Dzienniku Ustaw, a to tak jakby go nie było. I są pracodawcy, którzy płacą te 100 procent więcej, inni 50 procent, a jeszcze inni wcale. Tak nie powinno być, że za pracę w trudnych warunkach jedni dostają wynagrodzenie inni nie. A wielu pracodawców po prostu boi się płacić, nie wiedzą, czy NFZ to zrefunduje.
Dużo emocji wywołał w ostatnich dniach poselski projekt ustawy o kadrach medycznych, który przewiduje zatrudnianie w polskich szpitalach pielęgniarek i położnych spoza Unii Europejskiej
To zły ruch, sensowniej byłoby zatrzymać nasze koleżanki, które wyjeżdżają za granicę, zachęcić je do pozostania, dać lepsze pieniądze. Wiem, że one by zostały w kraju. Są świetnie wykształcone, rozchwytywane w krajach Unii, w których mają dużo lepszą ofertę finansową.
Teraz te nasze braki kadrowe mają uzupełnić na przykład pielęgniarki z Białorusi. Zanim polska pielęgniarka samodzielnie stanie przy łóżku pacjenta, musi skończyć bardzo wymagające studia, w tym zajęcia praktyczne. Oceniamy, że w krajach z nami sąsiadujących liczba godzin nauki może być nawet o połowę krótsza. Dopuszczenie do pracy w naszym zawodzie osób gorzej wykształconych jest złamaniem zasad unijnych
Projekt zakłada też, że jeśli przez siedem dni Izba Pielęgniarska nie wyda osobie z zagranicy warunkowego prawa wykonywania zawodu, takie prawo ma wojewoda. To jest po prostu niedopuszczalne, takie rozwiązania byłyby do przyjęcia, gdyby w Polsce oficjalnie ogłoszono stan nadzwyczajny. Kolejna kwestia - jeśli obok doświadczonej pielęgniarki dyżur będzie pełnić osoba o mniejszych kwalifikacjach, to nie będzie to wsparcie, ale dodatkowe obowiązki. Dołóżmy do tego brak lub słabą znajomość języka polskiego i mamy ryzyko zagrożenia dla chorego.
Jak będą protestować wkurzone pielęgniarki i położne?
Nie chcemy jechać do Warszawy, wychodzić na ulice, bo wiemy jakie jest ryzyko zakażenia i przede wszystkim chcemy być przy pacjencie. Najważniejsze jest jednak to, że nie musimy protestować na ulicach, wystarczy, że każda z nas ograniczy się do jednego miejsca pracy, a teraz średnio jedna pielęgniarka pracuje w trzech - na przykład w szpitalu, domu pomocy społecznej i w gabinecie stomatologa. Więc wystarczy, że ograniczymy się do jednego miejsca pracy, wtedy stanie połowa szpitali, przychodni w Trójmieście, na Pomorzu, w Polsce, bo nie da się zabezpieczyć należytej opieki nad pacjentami.