Witold Bock mówi o tym, jaki był abp Gocłowski i co zrobił jego następca
Roman Daszczyński: Na co komu nowa książka o arcybiskupie Tadeuszu Gocłowskim?
Prof. Józef Borzyszkowski: - Zauważył pan, że mija pięć lat od śmierci arcybiskupa.
Tak, 3 maja, dokładnie pięć lat.
- W tym samym niemal roku, gdy zmarł arcybiskup Gocłowski, ukazał się piękny album wydany przez Europejskie Centrum Solidarności i innych, opracowany przez panią Katarzynę Żelazek. Tytuł: “Gość”. To wartościowy zbiór wspomnień i fotografii. Dla mnie tytuł jest nie mniej ważny niż treść. “Gość”. To był ktoś, arcybiskup Gocłowski to był rzeczywiście “gość”, z którego cieszyli się wszyscy, obojętnie gdzie by się pojawił, w jakiej parafii, w jakim środowisku politycznym, społecznym i tak dalej. Album “Gość” ogromny, wielki. Nasza książka w serii Instytutu Kaszubskiego “Pro memoria”, która ma już chyba z dwadzieścia tomów, będzie o połowę mniejsza, lżejsza i będzie więcej prezentowała arcybiskupa Gocłowskiego w kontaktach codziennych i w świecie kaszubsko-pomorskim. Będzie między innymi zawierała teksty nieliczne, ale ważne i śliczne, autorstwa samego księdza arcybiskupa, które wygłaszał: homilie, czy inne kazania, wystąpienia przy różnych okazjach.
ODSZEDŁ PRZYJACIEL GDAŃSKA. RELACJA WIDEO Z UROCZYSTOCI POGRZEBOWYCH ARCYBISKUPA TADEUSZA GOCŁOWSKIEGO:
Co jeszcze w będzie w tej książce?
- Będą też rozmowy, które z nim przeprowadzano i opublikowano, choćby na łamach “Pomeranii”. Potem kilka ważnych dokumentów, które wydał - między innymi wskazania duszpasterskie, dotyczące obecności języka kaszubskiego w liturgii. Warto pamiętać, że Arcybiskup był aktywnym uczestnikiem wielu wydarzeń, które działy się w środowisku kaszubskim. Były to między innymi “Spotkania Pelplińskie”, które organizowaliśmy z Wyższym Seminarium Duchownym, i “Kolokwia Gdańskie”, organizowane pod jego patronatem w Seminarium Duchownym w Oliwie. Myślę też o zaangażowaniu Arcybiskupa w kongresy: kaszubski, pomorski. Zwłaszcza Kongres Pomorski, kiedy to za jego przyczyną wszyscy biskupi Pomorza napisali piękny tekst, taką odezwę do Pomorzan, chycającą do zakorzenienia, dotyczącą pielęgnacji tradycji, przeróżnych tradycji pomorskich w ich bogactwie i różnorodności. Więc to są takie rzeczy. No i oczywiście będą bardzo ważne wspomnienia konkretnych osób.
Jakim człowiekiem był w Pańskiej pamięci?
- Wciąż podkreślam, że należał do nielicznych duchownych, biskupów, którzy traktują świeckich po partnersku, nie mają kompleksów wobec osób świeckich, wobec uczonych, wobec środowisk twórczych i innych ludzi. Kompleksu wiemy jakiego… Właściwie są dwa, i oba równie niesympatyczne i niebezpieczne.
Próbuję się domyślać, że na przykład był gorącym patriotą, ale wolnym od nacjonalizmu, szowinizmu. Co Pan ma konkretnie na myśli?
- Patriotyzm bez nacjonalizmu… Fantastyczna sprawa. Wśród Polaków dość rzadka, nieprawdaż?
Obawiam się, że rzadka.
- Ano.
Lata temu arcybiskup Gocłowski wspomniał, że w jego rodzinnym domu, we wsi Piski na Podlasiu, w jednym z pokojów, gdzieś w głębi tego domu, przez całą okupację hitlerowską stała biało-czerwona flaga. Były więc to gorące uczucia patriotyczne, ale jednocześnie nie podszyte złymi emocjami. Wróćmy jednak do tych kompleksów charakterystycznych dla polskiego duchowieństwa. Pan Profesor mówił o dwóch. Jaki jest ten drugi?
- Obok kompleksu niższości jest kompleks wyższości. Oba szalenie niebezpieczne. Arcybiskup Gocłowski i od niego był wolny. On nie dał odczuć swoim rozmówcom, czy to było w środowisku wiejskim, czy w środowisku twórców i tak dalej, że czuje się kimś ponad ludzi, których spotyka. Jako biskup musiał wchodzić na ambonę, ale gdy z niej schodził, był przede wszystkim człowiekiem, był ludzki, i wszyscy to czuli. Był takim biskupem, jakim powinien być. W pewnym sensie dla wszystkich był starszym bratem, jak i trochę ojcem, można powiedzieć.
Cnoty ewangeliczne na co dzień, nie tylko od czasu do czasu - na pokaz?
- Na pewno. Jego nauczanie było bliskie codziennemu postępowaniu.
Panie Profesorze, żeby nie było zbyt dużo lukru, trzeba powiedzieć…
- Ale to nie lukier! A pan chce na pewno wyeksponować politykę.
Zgadza się. Arcybiskup Gocłowski miał swoje hobby i tym hobby, jego konikiem, była polityka. Miał na nią wpływ, ale warto podkreślić, że nie przekraczał pewnych granic, zapewne ze względu na pozytywne cechy swojego charakteru. Współkształtował życie polityczne w dobrym rozumieniu tego słowa. Spójrzmy jednak na ostatnie lata, szczególnie po śmierci arcybiskupa Gocłowskiego. Jak wielki jest wpływ biskupów na politykę i często jak destrukcyjny. Poczuli się powołani do mobilizowania elektoratu jednej strony i widzimy, co się dzieje. Dla mnie to horrendum - ludzie, którzy uważają się za uczniów Chrystusa, a jednocześnie dzielą, jątrzą społeczeństwo.
- Ha! Arcybiskupowi Gocłowskiemu często wypomina się, że miał kontakty z liberałami, wręcz przyjaźnił się z nimi. Dla mnie ten fakt jest szczególnie piękny i znaczący, bo przecież politycznie sympatyzował nie tyle z nimi, co z prawicą katolicką, narodową, choć - trzeba podkreślić - że nie z nacjonalistyczną. Świetnie rozumiał, że dzielenie i jątrzenie jest szkodliwe, nie może przynieść dobrych owoców. W polityce chodzi o budowanie dobra wspólnego. Chciał przede wszystkim łączyć. Stąd inicjatywy, którym patronował i z których niestety, albo stety, nic nie wyszło.
Cały czas był przy tym człowiekiem Kościoła.
- Zdecydowanie był. To kościelne widzenie rzeczywistości przez cały czas było i jego udziałem. Tym niemniej widział, czy wyczuwał, kto działa na rzecz przyszłości. To było dla niego niezmiernie ważne. W latach dziewięćdziesiątych odbyło się wiele debat o istocie polityki. To wtedy popularna stała się klasyczna dla nas definicja, że polityka jest pracą na rzecz dobra wspólnego. I on starał się to w ludziach umacniać. Dziś polityka stała się czymś negatywnym, przestała spełniać swoją podstawową rolę. I wszyscy to odczuwamy. Tak więc pod tym względem Ksiądz Arcybiskup bez wątpienia się wyróżniał.
Dla wielu osób punktem odniesienia.
- Był to gość, który przyszedł do nas, na Pomorze z Podlasia, spod Łomży, przez Kraków, ale dość szybko się zakorzenił w naszej rzeczywistości. Był bardzo otwarty, nie ograniczał się do swojego podwórka, był ciekaw również sąsiednich regionów. Interesowało go, co dzieje się na Powiślu, ale i gdzie indziej, na przykład na Krajnie. Obchodziło go, co robią Krajniacy.
Krajna? To ma coś wspólnego z Sępólnem Krajeńskim?
- Tak, dokładnie. To pogranicze Pomorza z Wielkopolską, od której oddziela nas Noteć. Krajniacy śpiewają: „za Notecią sroga [Wielka] Polska, za Dybrzynką bracia Kaszubi…”. Historyczny region, Sępólno z Nakłem, jako stolicą i Złotów, powiat złotowski, który w 1920 roku znalazł się po niemieckiej stronie granicy, ale przetrwała tam rodzima wspólnota polska, w związku z tym te wszystkie trudne doświadczenia związane z wojną. Arcybiskup Gocłowski co roku spotykał się z nimi w gdańskim kościele św. Jana. Kiedyś odbyliśmy nawet wspólnie interesującą, pod względem kulturowym i religijnym, pielgrzymkę przez Kaszuby i Krajnę. Jak więc widać, był to człowiek ciekaw innych światów. Profesor Jowita Kęcińska, kierowniczka zespołu „Krajniacy” z Wielkiego Buczka, rok po śmierci Arcybiskupa opublikowała książkę pt. “Był z nami i dla nas”. Tadeusz Gocłowski i tam zaskarbił sobie przyjaźń i wdzięczność.
No to rzeczywiście Arcybiskup szeroko zajmował się życiem regionów. Wróćmy jednak do Gdańska...
- Uważam, że jeśli chodzi o Pomorze, o Gdańsk, o “Solidarność”, to nie ma drugiego, który by więcej zrobił dla nas i za nas. Proszę mi wskazać jakąś ważną społecznie rzecz, w której nie byłoby jego udziału. Choćby Areopag Gdański, znakomite forum idei, organizowane przez sekretarza - rzecznika prasowego arcybiskupa, ks. Witolda Bocka i duszpasterza środowisk twórczych ks. Krzysztofa Niedałtowskiego. Ta skala, ta jakość, to było przecież możliwe tylko dzięki wsparciu arcybiskupa Gocłowskiego. Rzeczy większe i mniejsze, mnóstwo tego było od lat osiemdziesiątych. A przecież były też zasługi nie tylko dla regionu, ale i dla kraju. Występował w charakterze kościelnego uczestnika negocjacji w Magdalence, gdzie przygotowano rozmowy Okrągłego Stołu… Był to udział obserwatora z ramienia Kościoła, kogoś z boku, towarzyszącego, ale był to udział bardzo istotny, próbujący wpoić ludziom istotę polityki, jako ową działalność na rzecz dobra wspólnego. A nie ma tego bez kompromisu. Arcybiskup Gocłowski po prostu stwarzał warunki do kompromisu.
Wcześniej, w latach osiemdziesiątych, był tym, który w imieniu Jana Pawła II otoczył kościelną opieką Lecha Wałęsę z rodziną.
- To było szerzej, to było opiekowanie się także “Solidarnością”. A “Solidarność” w tamtych latach, jak by na to nie patrzeć, to był dla ludzi przede wszystkim Lech Wałęsa i jego rodzina. To jest osobna sprawa, która bez wątpienia będzie przez historyków jeszcze analizowana, badana, pod różnym kątem. Dziś niekoniecznie trzeba to eksponować, ale na Pomorzu wszyscy o tym wiemy.
Arcybiskup Gocłowski był też gorącym orędownikiem wejścia Polski do Unii Europejskiej, co już wówczas - wśród polskich biskupów - było raczej czymś rzadkim, wręcz wyjątkowym.
- Ależ oczywiście! Przyjaźnił się przecież z księdzem biskupem Tadeuszem Pieronkiem, ładna przyjaźń dwóch Tadeuszów to była. A święty Juda Tadeusz, to jak wiadomo patron rzeczy trudnych, czy też niemożliwych - i w ich wydaniu było możliwe coś, co dla wielu innych biskupów leżało w sferze niemożliwego. Na jednej z konferencji Episkopatu Polski arcybiskup Gocłowski czytał referat biskupa Pieronka na temat pozytywów wiążących się z perspektywą wstąpienia Polski do Unii Europejskiej. I ten referat został przez braci biskupów gremialnie wytupany! Niesłychana sytuacja, bo to była jednocześnie manifestacja niezgody wobec proeuropejskiego nauczania Jana Pawła II. A jednak Polska jest w Unii.
Tutaj, w Gdańsku, Arcybiskup świetnie współgrał z proeuropejskimi aspiracjami samorządu terytorialnego.
- I to nie był przypadek, bo arcybiskup Gocłowski był m.in. patronem prezydenta Pawła Adamowicza, wręcz przygarnął go jako swojego duchowego syna, jeszcze od jego lat studenckich mu w jakiś sposób towarzyszył.
Dla prezydenta Adamowicza chyba nawet był inspiracją. Arcybiskup potrafił mu powiedzieć, że jak na prezydenta Gdańska, to miał dziwne przemówienie, bo brzmiało jakby jakiś biskup homilię głosił…
- Hahaha! Coś w tym musiało być. Obaj byli jasnymi postaciami w naszym pomorskim życiu publicznym. Ogromnie dużo dobrego zrobili, mieli wiele sukcesów, mimo porażek, które też przecież się zdarzały.
Porozmawiajmy o tych porażkach Arcybiskupa.
- Ale o tym w książce chyba nic nie będzie! Nie po to wydajemy tom “Pro memoria”, by eksponować niepowodzenia.
Nie szkodzi. Niech będzie w naszej rozmowie, bo przecież nie ma potrzeby, aby o Tadeuszu Gocłowskim mówić w pozycji na klęczkach.
- Przecież i o tym na Pomorzu też wszyscy wiedzą. M.in. sprawa księdza Henryka Jankowskiego, naprawdę trudny i złożony temat, za długo Arcybiskup był dla niego cierpliwy. Jakąś porażką pewnie jest i to, że politycy już nie potrafią rozmawiać w imię dobra wspólnego, gdy Arcybiskupa wśród nas zabrakło.
Albo nieszczęsna afera “Stella Maris”. Nie miał pojęcia o gospodarce, a niestety dobrał sobie współpracowników, którzy nie byli godni zaufania.
- Pojęcie może miał, ale serca do tego nie miał. Arcybiskup Gocłowski nie miał zainteresowania do rzeczy materialnych. Nie miał też pałacu, a jedynie mieszkanie w budynku Kurii, i to raczej skromnie urządzone. Mieszkał nad nim ksiądz emeryt Leon Kossak-Główczewski. Zwykle biskupi mają po pięć, sześć zakonnic, by im usługiwały, a on miał do pomocy dwie siostry zakonne i to tylko na kilka godzin. To były wspaniałe osoby. Siostra Bogumiła, która pilnowała domu i cieszyła się na każdego gościa, niestety już nie żyje, zmarła w Chełmnie nad Wisłą. I siostra Asumpta, która była sekretarką. Gdy arcybiskup Tadeusz napisał coś odręcznie, na gorąco, to czasem sam nie umiał potem tych pięknych zawijasów odczytać, a siostra Asumpta umiała zawsze. Wszyscy wiedzieli, że lepiej czyta rękopisy księdza Arcybiskupa, niż on sam. To tak na marginesie. Wracając do tematu: pieniądze były dla niego środkiem, nie celem. Dobrał sobie ludzi, którzy mieli się tym zajmować, i rzeczywiście wybrał dość fatalnie. Miało to swoją cenę.
Mimo porażek, o których wspomnieliśmy, pozostawił po sobie na całym Pomorzu wdzięczność i dobre wspomnienia.
- Tak, zdecydowanie. Niełatwo by było nam wskazać podobną postać, jak arcybiskup Gocłowski. A jego pozycja w Episkopacie, jego przyjaźnie, jego najbliżsi współpracownicy, to też bardzo istotny ślad jego osobowości. Tutaj wspomnę o współpracy z prymasem z Kaszub, księdzem arcybiskupem gnieźnieńskim, profesorem Henrykiem Muszyńskim. Pamiętamy rzeczy, które współtworzyli i kazanie pogrzebowe arcybiskupa Muszyńskiego, gdy żegnaliśmy arcybiskupa Tadeusza. Nawiasem mówiąc, w naszym tomie “Pro memoria” będzie ciekawe wspomnienie napisane przez arcybiskupa Muszyńskiego i wspomniane kazanie pogrzebowe.
Książka, która będzie swoistym pomnikiem arcybiskupa Gocłowskiego, bo pomnik materialny - jakaś rzeźba - pewnie za jakiś czas w Gdańsku stanie.
- Pewnie tak, ale powiem, że bohaterowi naszego tomu pewnie bliższa byłaby działalność ludzi zgodnie z jego przykładem i nauką. Taki pomnik wolałby mieć, innego by nie potrzebował. Mówimy przecież i wierzymy, że pomniki słowa są trwalsze od pomników ze spiżu. Dlatego chciałbym, żeby ten nasz tom prezentował jak najszerzej i jak najciekawiej osobowość i działania arcybiskupa Gocłowskiego.
Kiedy tej książki możemy się spodziewać?
- Myślę, że w tym roku, wczesną jesienią.
Sygnalizujemy więc tym wywiadem, że taka książka będzie. Na pewno wiele osób chętnie po nią sięgnie. Dziękuję Panie Profesorze za rozmowę.
- Ja również dziękuję. I już teraz, z wyprzedzeniem, zachęcam do lektury i dawania własnego świadectwa o naszym księdzu arcybiskupie Tadeuszu Gocłowskim!