Zanim stanęły bloki
Choć historia dzisiejszej Żabianki to żadna starożytność, jednak niektóre fakty giną w mroku dziejów, pozostają w sferze domysłów i legend.
Od XII do drugiej połowu XVIII wieku tereny te należały do opactwa cystersów w Oliwie. Południową granicą dzisiejszej Żabianki jest Potok Oliwski. Nad stawem zasilanym jego wodami stoi do dziś zabytkowy „czwarty” młyn z XVI wieku. Gdy w 1672 roku ta wiejska posiadłość stała się własnością Gottfrieda Güntera, obok powstał dworek.
W 1697 roku zawitała tutaj wielka historia. W dworku na Żabiance miał swoją kwaterę i spotykał się z polskimi stronnikami książę Franciszek Ludwik de Burbon-Conti, który przypłynął do Gdańska, by objąć tron Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Był to czas, gdy zewnętrzne mocarstwa coraz śmielej decydowały o losach polskiej korony. Franciszka Ludwika de Burbon-Conti wysunął jako swojego kandydata wielki król Francji Ludwik XIV, który też wsparł te starania pieniędzmi - po prostu przekupił część szlachty. Francuz został nawet wybrany i ogłoszony królem Polski, ale dopiero po trzech miesiącach przypłynął na czele eskadry sześciu okrętów i stanął na redzie Gdańska. Miasto go nie przyjęło, stając po stronie Augusta II Mocnego, który dopiero co też został ogłoszony królem Polski, a nawet koronowany w Krakowie. Ostatecznie Franciszek Ludwik de Burbon-Conti musiał porzucić dwór na Żabiance i salwować się ucieczką, bowiem zagroziły mu nadciągające wojska Augusta II Mocnego, który również był popierany przez część szlachty, a ponadto korzystał z pomocy wojsk rosyjskich.
Po tym historycznym incydencie, Żabianka na stulecia wróciła do swojej tradycyjnej roli sennej wiejskiej posiadłości, położonej blisko morza. „Do 1870 r. rozciągał się na tym terenie dostojny bór sosnowy, po którym pozostało do dziś kilka reliktowych drzew i niewielki lasek” - pisał w książce „Oliwa. Okruchy z dziejów, zabytki” Franciszek Mamuszka, badacz dziejów i kultury Pomorza. I choć rozmiary niektórych sosen w żabianeckim lasku mogłyby świadczyć o jego pradziejach, to Jarosław Wasielewski, badacz i popularyzator historii Gdańska młodego pokolenia, który prowadzi m.in. portal Dawna Żabianka, uważa, że las na Żabiance nie jest pozostałością wyciętego w czasie budowy kolei boru, ciągnącego się od Jelitkowa do Wrzeszcza, lecz został zasadzony w latach 20. XX wieku, żeby dawać cień utworzonemu tam dla mieszkańców Oliwy boisku sportowemu.
Na Żabiance był jeszcze jeden staw - nie na Potoku Oliwskim, lecz w okolicy dzisiejszej Ergo Areny. Tam też powstała prawdopodobnie na przełomie XVII i XVIII wieku niewielka osada, a w niej nieco później gospoda - tu, gdzie dziś przebiega ulica Gospody, oddzielająca osiedle Żabianka od Osiedla Młodych im. Jakuba Wejhera. Osadę nazywano Poggenkrug - po polsku Żabia Karczma. W granicach administracyjnych Gdańska osada Poggenkrug znalazła się w 1926 roku. Po wojnie nazwę spolszczono na Żabianka.
Budujemy nowy dom
Tak więc choć osiedle Żabianka świętuje złoty jubileusz, to nie powstało na zupełnym pustkowiu. Stare, kryte dachówką domy w okolicach Gospody stały do lat 70, lecz musiały ustąpić miejsca blokom.
Jeszcze dłużej stały domki kolonii zwanej „Klein Berlinek”, gdzie żyli wspólnie z Polakami i starali się asymilować gdańscy Niemcy. Pozostałości tych zabudowań zniknęły, gdy teren ten przeznaczono pod parking przy Ergo Arenie.
Bliżej Pomorskiej działała lisia ferma i zakład produkujący jarzeniówki i neony „Polam”, który w 1958 roku przyjechał obejrzeć sam guru polskiego reportażu Ryszard Kapuściński. Zakład, jako uciążliwy dla mieszkańców nowego osiedla, przeniesiono w 1986 roku na Letnicę, a w jego miejscu w latach 1989-1992 zbudowano ostatni żabianecki blok przy ul. Pomorskiej 13. A gdzie i kiedy powstał pierwszy?
Gdy pod koniec 1971 roku wbito pierwsze łopaty pod budowę Żabianki, po sąsiedzku - na należących do Spółdzielni Mieszkaniowej Osiedle Młodych osiedlach Wejhera i Pomorska - stało już 14 bloków, w tym 6 dziesięciopiętrowych. Mieszkańcy z Wejhera chodzili na spacery na żabianeckie pola i łąki, na których żaby wciąż urządzały głośne koncerty. Wkrótce zamilkły, zagłuszane zgrzytem gąsienic spychaczy i rumorem betoniarek.
Inwestorem nowego osiedla była ta sama spółdzielnia Osiedle Młodych, lecz zmienił się wykonawca - został nim nowo powstały Gdański Kombinat Budowy Domów w Kokoszkach, który w pierwszym roku budowy postawił 10 bloków, rozpoczynając od czteropiętrowców. I tak 31 października 1972 roku oddano blok na końcu istniejącej już wtedy ulicy Rybackiej, któremu nadano adres Subisława 31.
„Od dzisiaj rozpocznie się przekazywanie mieszkań z Kokoszek członkom spółdzielni „Osiedle Młodych”. Do końca br. w ośmiu budynkach na Żabiance zamieszka 420 rodzin. Budowniczowie twierdzą, że ten plan minimum z całą pewnością zostanie wykonany. Utrzymują, że od kwietnia przyszłego roku GKBD co tydzień wznosić będzie 1 budynek” - donosił 31 października 1972 roku Dziennik Bałtycki.
Choć już wtedy pisano w prasie o budowie na Żabiance, jeszcze nie było wiadomo, jak nowe osiedle będzie się ostatecznie nazywało. Notka w Dzienniku Bałtyckim z 9 stycznia 1973 roku:
„To najnowsze z gdańskich osiedli, leżące na granicy z Sopotem jedni nazywają roboczo: OSIEDLEM POMORSKA II inni - KOKOSZKI a jeszcze inni używają miana ŻABIANKA, co jest nawiązaniem do starej nazwy rejonu z okolic ulicy Gospody. Jaką ostatecznie nazwę to nowoczesne, budowane przez Fabrykę Domów w Kokoszkach osiedle przyjmie, trudno dziś jeszcze przewidzieć. Faktem jest, że Spółdzielnia Mieszkaniowa „Osiedle Młodych”, jako właściciel, myśli i nad tą sprawą. Zamierza nawet poprosić tutaj o pomoc gdańskich historyków.”
Nagranie z wizyty Edwarda Gierka na budowie Żabianki, 2 lipca 1972 rok. Zdjęcia i montaż: Julian Jaskólski
W pierwszym oddanym bloku zorganizowano wystawę wyposażenia wnętrz, którą masowo odwiedzano. Mieszkańców domu odwiedzili 2 lipca 1973 roku, wizytując śmiało rosnące osiedle - Edward Gierek, I sekretarz Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (PZPR) i prezes Rady Ministrów Piotr Jaroszewicz.
„(…) Wszyscy chcą pokazać dostojnym gościom swoje nowe mieszkania. Goście decydują się obejrzeć M-5 p. Danuty Adamkowicz, której mąż Jerzy jest pracownikiem UG. Zarówno tu jak i w drugim mieszkaniu u pp. Marii i Tadeusza Dąbkowskich toczy się swobodna wymiana poglądów na temat wykończenia, wielkości i funkcjonalności budowanych mieszkań, a także nieco szerszych zagadnień - regulacji rodziny.” - relacjonowali w DB Jan Fiebig i Zdzisław Heith.
Wraz z budową domów, rosły i mury Szkoły Podstawowej nr 89, lecz z dużym opóźnieniem. Jednak interwencja władz miejskich i partyjnych zrobiła swoje - na budowę ruszyli nie tylko robotnicy, ale i nauczyciele, rodzice, uczniowie, pracownicy Spółdzielni Mieszkaniowej, żołnierze z Kaszubskiej Brygady Wojsk Ochrony Pogranicza oraz więźniowie z zakładu karnego - pełna mobilizacja, dzięki której 9 września 1974 roku w szkolnych ławach zasiadło 700 pierwszych uczniów.
W latach 1972-1976 zbudowano na prawie 40 hektarach 33 domy z blisko 4 tys. lokali dla 14 tys. mieszkańców.
Wielka płyta - tajemnica sukcesu
Choć wielka płyta, czyli montaż budynków z produkowanych metodą przemysłową wielkowymiarowych betonowych prefabrykatów, była stosowana na Zachodzie od lat 20. XX wieku, a do jej rozwoju przyczynił się sam Le Corbusier (francuski architekt, czołowy przedstawiciel modernizmu), to w Polsce na początku lat 70. była to absolutna nowość. Miała stać się lekiem na głód mieszkaniowy, jaki dopadł Polskę końca lat 60., gdy w dorosłe życie wkraczało pierwsze pokolenie powojennego wyżu demograficznego. A że rozpoczynała się właśnie dekada Gierka - wielki skok inwestycyjny - produkcja prefabrykatów ruszyła z kopyta.
Produkowała je m.in. zbudowana na radzieckiej licencji fabryka domów w Kokoszkach - jedna z czterech w kraju. System miał znacznie zmniejszyć skalę robót wykończeniowych na budowie.
Życie na deptaku. Lata 80. Fot. M. Zarzecki
Poligon doświadczalny
Pierwszy raz wielką płytę w Gdańsku zastosowano właśnie na Żabiance. Nowej technologii dopiero się uczono, więc osiedle było poligonem doświadczalnym. Jednym z kierowników montażu żelbetowych elementów - ścian, stropów, schodów, kabin sanitarnych złożonych jak pudełka, była inżynier Ewa Wojtiuk, która w 1971 roku zaczęła pracę w kombinacie Kokoszki. Miała pod sobą majstra lub dwóch, jeśli kierowała robotą na dwóch budynkach naraz, i brygadę.
- Kobieta na budowie? Trudne w tamtych czasach, ale okazało się możliwe. Bo ja uparłam się, że będę na budowie - opowiada pani inżynier. - Odpowiadałam za całość - zamówienie wszystkich elementów, rozliczenie ludzi. Ale zaczynaliśmy od szkolenia montażystów, na które przychodzili bardzo różni ludzie, nie tylko robotnicy, ale i rolnicy i cukiernicy. Kogo myśmy tam nie mieli!
Na budowie były trzy zespoły kierownicze, które odpowiadały z osobna za: roboty ziemne, za montaż elementów i za roboty wykończeniowe.
- Naprawdę szybko budowaliśmy te domy. Obstawienie ścian dwóch klatek bez betonowania trwało jakiś tydzień. Bo bloków nie oddawało się w całości, tylko klatkami. I to nie było, jak dzisiaj mówimy - wykończenie deweloperskie, to było "pod klucz", czyli wykończone do zamieszkania. Na tamten czas to była nowość, to robiło wrażenie. Bardzo znamienna była też zieleń od razu sadzona.
Były pola, jest budowa
Pani inżynier mieszkała wtedy we Wrzeszczu, między ulicami Lendziona i Grunwaldzką. Ich sąsiadka trzymała na podwórku przed pięknym domem krowę, którą wypasała na terenie lotniska na Zaspie.
- Raz mama do mnie mówi - słuchaj, wy się tak nie spieszcie z tą budową, bo ja mleka nie będę miała - śmieje się kierowniczka montażu, która na krótko wprowadziła się na Żabiankę w 1973 roku na ul. Gospody, bo spółdzielnia dawała wykonawcy część mieszkań.
- Ja starałam się o M3, ale dyrektor prosił: pani Ewo, niech pani weźmie te M2, bo przepadnie, a ja będę pamiętał o pani M3.
Tempo robót było duże, ale (może dlatego) zdarzały się błędy i wypadki.
Gdy montowano pierwszy budynek, stojący równolegle do torów kolejowych, ledwie 200 metrów od nich, ludzie jadący kolejką SKM wołali - o jejku, jak szybko im to idzie! Bo rano stały już płyty zewnętrzne, połączone ze sobą węzłem, a dopiero później zalewane betonem.
- Potem wracając, patrzą - nie ma budynku! Bo płyty miały otwory na drzwi balkonowe - prawe i lewe, a montażyści pomylili indeksy i musieli szybko budynek zdemontować. To były pierwsze próby, każdy się dopiero uczył.
Przy każdym wznoszonym domu stał dźwig. Na jednym z nich złamał się wysięgnik i wpadł w wieżę. - Nie wiem, jaka była przyczyna, ale jakaś usterka. Operator, który w czasie wojny był pilotem, był po zejściu z dźwigu biały jak ściana. Mnie, jako kierownika, ale i innych, ciągali później na milicję, bo uważali, że to mógł być sabotaż - opowiada Ewa Wojtiuk.
Z innego budynku, z dziewiątej kondygnacji, spadł geodeta. Śmierć na miejscu.
Nie chciała mieszkać, a potem - zachwyt
W lutym 1974 roku do mieszkania na Sztormowej 7 wprowadziła się Alicja Bielska, którą spotykam w Osiedlowym Klubie Kultury Feluka, gdzie przygotowuje się z grupą seniorek do spektaklu szekspirowskiego. Na różne zajęcia, które koordynuje Agnieszka Adolińska-Posłuszny, Alicja Bielska przychodzi od 9 lat. To jej całe życie, z koleżankami są zżytym kolektywem.
- Mieszkam na Żabiance 50 lat, w pierwszym oddanym budynku 10-kondygnacyjnym, który był już zasiedlany jesienią 1973 roku. Ale wstrzymali oddawanie mieszkań, bo okazało się, że w oknach był fenol. Wymontowywali te okna i sznury nasączone formaldehydem wyrzucali - mówi pani Alicja i dodaje, że mimo to, Żabianka zasiedlona została błyskawicznie.
Mieszkała na Kilińskiego, blisko od centrum Wrzeszcza. - Jak mnie tu mąż przywiózł, pokazać gdzie będziemy mieszkać, to błagałam go na wszystkie świętości, żeby przepisał tę książeczkę na Przymorze. W miejscu, gdzie miał być nasz blok, rosła pszenica. Gdzieś ty mnie wywiózł, człowieku?! Matko jedyna, będziemy na końcu świata mieszkać! - opowiada. - Nie było jeszcze kolejki, tylko jedne tory tramwajowe z mijanką do Jelitkowa.
Mąż jednak nie zmienił książeczki, bo osiedle było sensacją, a koledzy mówili, że to wręcz niemożliwe, żeby dostał tu mieszkanie. Uważano, że to będą strasznie drogie mieszkania dla elity.
Żabianeckie place zabaw. Lata 80. Fot. M. Zarzecki
W końcu mnie przekonał, bo podobało mi się, że jest duży balkon, że ubikacja i łazienka są osobno. Miałam dwoje dzieci, więc w czwórkę można było wszystko pogodzić.
Gdy się wprowadzili, w mieszkaniu mieszkały już myszy. Wspinały się po chropowatych ścianach nawet na piąte piętro. Stawiali więc łapki, aż w końcu mąż przyniósł ze stoczni małego kotka i skończyły się problemy.
Jakie okazało się życie na Żabiance? - Cudne, w życiu bym się stąd nie wyprowadziła. Mieszkam na piątym piętrze. Jak jeszcze nie było Ergo Areny i drzewa tak nie porosły, to widziałam całą Zatokę Gdańską, światła na Helu w dobrą pogodę, statki oświetlone. Jak w bajce.
Jej syn, który urodził się w 1974 roku, też od 50 lat mieszka na osiedlu.
Załapać się na Żabiankę
- Gdy Gierek doszedł do władzy, to ogłosił, że młodzi budują sobie sami mieszkania. W ZMS-ie (Związek Młodzieży Socjalistycznej) powstawały brygady, które pracowały na budowanym osiedlu. Mój mąż też wstąpił do takiej brygady, która pracowała na Żabiance - tłumaczy Alicja Bielska. - Budowali śmietniki przy szafach na Pomorskiej, warsztaty między Gospody i Wejhera. Musieli odrobić 1000 godzin, za co im płacili pieniądze, których nie dostawali na rękę, ale szły na wkład na mieszkanie, i 100 godzin w czynie społecznym. Trzeba też było mieć książeczkę mieszkaniową, a że mąż pochodził z Tucholi, pracował w Gdańsku w stoczni i mieszkał w domu stoczniowca, to musiał mieć książeczkę.
Z pracy w brygadzie ZMP zarobionych pieniędzy starczyło małżeństwu na cały wkład mieszkaniowy. Swoje klucze dostali rok po odpracowaniu 1100 godzin. Gdy się wprowadzili, koleżanki Alicji z pracy w Ruchu pytały - ile dałaś w łapę? Bo ludzie sobie nie wyobrażali, że normalny człowiek może uzbierać na wkład i tu zamieszkać.
Od 1973 roku mieszka na Żabiance Andrzej Kupidura, dziś przewodniczący Rady Nadzorczej Spółdzielni Mieszkaniowej „Żabianka”, który doprowadził do jej powstania w 2001 roku poprzez podział SM „Osiedle Młodych”. Uważał, że Żabianka będzie lepiej zarządzana, jak się odłączy. Dziś mówi, że rozwód wyszedł na dobre - osiedle mogło zająć się swoimi sprawami - rozpoczęły się remonty dróg i chodników, uporano się z problemem parkingów, ocieplono i pomalowano elewacje wszystkich budynków, bo sama wielka płyta okazała się za zimna. Utworzono stowarzyszenie „Żabianka”, które doprowadziło do powołania rady dzielnicy. Od 20 lat nie zmienił się zarząd SM, z wyjątkiem jednego przejścia na emeryturę.
Kupidura opowiada, że nie było łatwo załapać się na mieszkanie na Żabiance. Część mieszkań była sprzedawana za dolary. Kupowali je najczęściej marynarze. Mieli prawo pierwszego wyboru i zwykle brali mieszkania od 4 piętra w górę w dziesięciopiętrowcach. Pozostali zapisani do spółdzielni czekali aż znajdą się na liście wywieszanej co roku. Listy przydziału budziły kontrowersje i protesty.
- Człowiek czekał na mieszkanie ładnych kilka lat i na liście znów zabrakło jego nazwiska, choć miał czterocyfrowy numer umowy ze spółdzielnią, a na listę trafiali ludzie z pięciocyfrową umową. Byłem dokładnie w takiej sytuacji - wspomina Andrzej Kapidura.
Priorytet mieli mieć pracownicy stoczni, która wykupiła mieszkania. Wreszcie, za którymś razem i Andrzejowi Kapidurze się udało, odnalazł swoje nazwisko na liście. Szczęśliwcy tacy jak on - około 300-400 osób - zbierali się na sali gimnastycznej i losowali kolejność wyboru mieszkania.
- Miałem fart! Wylosowałem numer 3 i jako trzeci z całej sali mogłem wybierać adres. Upatrzyłem sobie M3 na 4 piętrze - cieszy się na wspomnienie sprzed półwiecza.
W trakcie budowy przyjeżdżali z żoną, która miała książeczkę mieszkaniową, oglądać jak rośnie ich wieżowiec. Po drodze musieli pokonać istny tor przeszkód: wykopy, hałdy piachu, błoto, kałuże. Później - całe doby spędzone w kolejce pod sklepem meblowym, kombinowanie transportu, wnoszenie po schodach mebli na 4 piętro - bo windy były wyłączone w obawie przed uszkodzeniem.
- Z racji ograniczonego wyboru mebli i wyposażenia, mieszkania wyglądały bardzo podobnie. U każdego stała pralka „Frania”, wszyscy mieli sztywno łączone kuchenki gazowe, zlewy były w tym samym miejscu - opowiada Kupidura. - Co najwyżej, prześcigano się w boazeriach i kafelkach, które jak wszystko inne były trudno dostępne.
W tym roku przewodniczący zainicjował obchody złotego jubileuszu Żabianki. Przyszedł do pokoju Agnieszki Adolińskiej z Feluki i powiedział: - Młoda, mamy 50-lecie, musimy coś zrobić.
I tak, wspólnie z Radą Dzielnicy zaplanowali na sobotę, 14 września dzielnicowy festyn.
Osiedlu Żabianka “stuknęła pięćdziesiątka”. Uroczyste świętowanie, dwa torty i tłum mieszkańców
Anatomia osiedla z "gołymi babami"
Osiedle jest nieco inne niż pozostałe. Jego projekt powstał w gdańskim „Miastoprojekcie” w efekcie współpracy mgr. inż. arch. Romana Horodyńskiego, artystki plastyk Teresy Opić i inż. arch. Stefana Grochowskiego. Bloki rozmieszczono na kształt plastra miodu, by zapewnić maksymalne nasłonecznienie mieszkań i terenów wokół oraz odpowiednie oddalenie sąsiadujących okien i balkonów. W projekcie uwzględniono też trzy szkoły podstawowe, cztery przedszkola, trzy żłobki, dwie przychodnie, kawiarnię, jadłodajnię, apteki i dwa ośrodki usługowo-handlowe.
Osiedle przecina na pół prosta jak pas startowy i długa na kilometr promenada, zwana „deptakiem”, wiodąca od otwartej w 1975 roku stacji SKM Gdańsk Żabianka do wielkiego skrzyżowania ulic Pomorskiej i Gospody.
Handel na Żabiance - w supersamach i na straganach. lata 80. Fot. M. Zarzecki
Deptak to kręgosłup dzielnicy. Przy nim powstały dwa społemowskie supersamy (dziś Grosz i Biedronka) oraz drewnianej konstrukcji, zadaszone stragany. Grosz otworzył 34 lata temu Stanisław Zienkiewicz, który od lat prowadzi sklep z synem Michałem. W 2021 roku na sklepie zawisły wielkoformatowe wydruki archiwalnych fotografii z Żabianki - doskonała lekcja historii dla młodszych i wspomnienia dla starszych mieszkańców.
Deptak był jednym z tych miejsc, gdzie rodziła się prywatna przedsiębiorczość. Ludzie rozstawiali się z rozkładanymi straganami, sprzedając jaja, owoce, warzywa. Wśród nich był m.in. Hani Hraish, nazywany „Arabem z Żabianki” - palestyński student, który później otworzył popularny sklep-bar „Przystanek Zdrowie” przy ul. Wejhera, a sam został imamem w meczecie w Oliwie. Pod koniec lat 80. na deptaku handlowało się też ciuchami przywożonymi z Berlina i Turcji.
Serce osiedla to położony przy deptaku, wspomniany sosnowy lasek i plac (dziś imienia kardynała Stefana Wyszyńskiego), na którym postawiono w cieniu sosen drewniany ołtarz polowy w kształcie łodzi, zwany „Betlejemką”. Na placu odbywały się msze, zanim powstały na osiedlu dwa kościoły. Kościół nowszy - pw. matki Boskiej Fatimskiej wzniesiono na tym placu w latach 1996-2003. Pierwszy kościół - pw. Chrystusa Odkupiciela, tzw. „blaszak” metalowej konstrukcji, zbudowano w 1982 jako kościół tymczasowy, gdyż komunistyczne władze nie wydawały przez długi czas zgody na budowę murowanego kościoła. Na kościół tymczasowy dały zgodę pod warunkiem, że w przyszłości zostanie rozebrany lub przeznaczony na inny cel społeczny. Pozwolenie na budowę uzyskano dopiero w 1982 roku.
W sercu osiedla (na skwerku przy placu i lasku) powstała też awangardowa, ceramiczna fontanna gdańskiego artysty rzeźbiarza Edwarda Roguszczaka. Fontanna w formie spękanej suszą ziemi, z której tryska źródło, stała się ulubionym miejscem pluskania się dzieciarni, a ławeczki wokół - miejscem odpoczynku mieszkańców w orzeźwiającej bryzie. Jednak od 17 lat źródło ze spękanej ziemi już nie tryska ze względów sanitarnych – stara fontanna nie ma obiegu zamkniętego i filtrów.
W sercu osiedla powstała fontanna - dzieło Edwarda Roguszczaka. Lata 80. Fot. M. Zarzecki
Ale miejsca na sztukę plenerową znalazło się tu więcej. Osiedle jako pierwsze na Wybrzeżu było artystycznym eksperymentem. Planując tę dzielnicę, urbaniści od razu założyli, między budynkami z wielkiej płyty swoje miejsce powinna znaleźć sztuka. I to się udało spełnić. Jeszcze w czasach PRL-u artyści z tzw. Grupy Kadyny: Edward Roguszczak, Swietłana Zerling, Maria Kuczyńska, Hanna Żuławska i architekt Jacek Krenz zrealizowali projekt „Ceramika dla architektury". Na projekt oprócz reliefów i rzeźb składało się także przestrzenno-plastyczne zagospodarowanie placów między budynkami - górki, kwietniki, indiańskie wioski, robinsonady wykonane z naturalnych materiałów - gliny, drewna, kamieni i lin kontrastujących z betonem. Przestrzenie między blokami obsadzono zielenią i drzewami.
Kierowniczka montażu inżynier Ewa Wojtiuk, wyczytała nawet w dokumentacji, że projektanci chcieli, by smutną szarość płyt z kruszywa przełamać jednolitym kolorem zasłon w oknach, np. bordowym: - Ale to pobożne życzenie było.
Przy deptaku powstała m.in. ceramiczna ściana - relief „Fale” Jacka Krenza, która służyła dzieciakom jako namiastka ścianki wspinaczkowej. Swietłana Zerling stworzyła w ciągu deptaka ceramiczne płaskorzeźby „Futerały”, przedstawiające nagich ludzi, a przez mieszkańców zwane „gołymi babami”. „Futerały” ozdobiły m.in. przechodnią bramę w bloku przy ul. Gospody 6.
- To miało być osiedle pokazowe na całą Polskę. Stąd ten deptak, fontanna, rzeźby. Jedną przeklinaliśmy, bo to było z blachy zrobione takie jakby słońce. I jak był wiatr, to piszczało, gwizdało, że makabra. Potem to zdemontowali - opowiada Alicja Bielska.
- Wiatry tu są potworne. Kiedyś wychodząc zza budynku, o mało mnie nie wywróciło - dodaje Ewa Wojtiuk, koleżanka Alicji z klasy licealnej, która co miesiąc spotyka się w restauracji na obiady czwartkowe.
- A ja musiałam się podpierać ścian, przechodząc przez tę bramę w bloku. I jak przyszłam do szkoły, to moja pani dyrektor pyta - a ty nie mogłaś sobie kamieni nazbierać i włożyć do kieszeni - śmieje się pani Bielska, która pracowała wtedy w administracji w Szkole Podstawowej nr 93.
Ale brama to płuca osiedla. Choć urywa w niej głowę, wpuszcza świeżą bryzę oraz zapach morza, do którego można dojść spacerem w 15 minut.
Alicja Bielska: - Jak wysiadam latem z kolejki, to są dwa - trzy stopnie chłodniej i czuję, że jestem u siebie. A na ulicach widzę przyjazne twarze, bo tyle lat się już znamy.
Wystawa starych zdjęć Żabianki na sklepie Grosz znowu cieszy mieszkańców
Zdjęcia archiwalne wykorzystane w artykule pochodzą ze zbioru zgromadzonego przez Stanisława i Michała Zieńkowiczów, którzy prowadzą supersam "Grosz". Fotografie prezentowane są na elewacji sklepu.
Zbierając informacje do artykułu korzystałem z artykułów m.in. Aleksandry Kozłowskiej, Michała Tokarczyka i Dariusza Gałązki w Gazecie Wyborczej, Wikipedii, portalu Dawna Żabianka prowadzonym przez Jarosława Wasilewskiego, albumu „Fot. Kosycarz. Niezwykłe zwykłe zdjęcia Oliwy, Przymorza i Żabianki”, stron internetowych żabianeckich parafii, Bałtyckiej Biblioteki Cyfrowej, portalu Strefa Historii oraz informacji uzyskanych od rozmówców.